środa, 28 marca 2018

30.Isoide

Kwadrans później wszyscy członkowie Fairy Tail byli już w głównym budynku gildii. Nikt nie chciał odezwać się jako pierwszy. To było jedno z tych zakończeń walki o których trudno powiedzieć, czy są sukcesem czy porażką. Wróg porwał Lisannę i Lucy ale jakimś cudem wrócił do nas Elfman. Muskularny mag jest wciąż nieprzytomny ale Wendy ustabilizowała jego stan. Udało się nam też schwytać jednego z demonów. Laxus nadal nie chce mówić o tym jak tego dokonał i cały czas przesiaduje przy łóżku Mirajane. Mistrz starał się też pojmać Trick ale ta osoba okazała się tak sprytna, że przechytrzyła samą Mavis. No i jest jeszcze Ame. Nikt z nas nie wie jak Natsu ją do tego przekonał ale zgodziła się trochę u nas zostać. Wydaje się, że wychowanek Igneel'a jej zaufał. On sam nie chce z nami rozmawiać. Cały czas musi być pod obserwacją bo co chwila próbuje wymknąć się na poszukiwanie naszych porwanych towarzyszek. Gray stał się cichszy. Jellal spędza cały czas w towarzystwie Erzy. Meredy twierdzi, że po walce stał się jeszcze bardziej wyczulony na punkcie jej bezpieczeństwa. Co chwila pyta ją o samopoczucie co zaczyna już być nużące. Co do mieszkańców miasta to dzięki Kaishi'emu nikt nie ucierpiał. No właśnie Kaishi. Po tym co ostatnio powiedział jest jasne, że ma jakiś związek z Ame i teraz czekamy, aż wyjaśni nam o co konkretnie chodziło. Obiecał, że zrobi to następnego dnia, gdy już wszyscy się wyśpimy i choć trochę odpoczniemy po tym wszystkim.

Levy odłożyło pióro na bok i spojrzała na treść zapisanej notatki. Postanowiła prowadzić kroniki tego co dotychczas doświadczyli na wypadek gdyby im się nie udało wygrać i ktoś musiałby przejąc ich rolę. Miała zamiar spisać już to co stało się w mieszkaniu Lucy, gdy poczuła nad sobą czyiś oddech.
- Gajeel mówiłam byś mi nie przeszkadzał - naburmuszyła się - Chcę skończyć zanim zbierzemy się w barze.
- Kiedy ja tylko tu stoję - zaśmiał się Redfox.
- No właśnie - odpowiedziała znacznie głośniej niż zamierzała.
Kiedy smoczy zabójca wydał z siebie charakterystyczne „Gihi” poczuła jak na jej policzki wpływają czerwone plamy. Coś w nim sprawiało, że nie mogła się odpowiednio skupić. Przepuszczała, że musi się to wiązać z tym czego nie pamiętała. Kilka razy próbowała o to zapytać czarnowłosego ale on za każdym razem stanowczo zaprzeczał by między nimi do czegoś doszło. W sumie nieco żałowała. Gajeel mimo nieco groźnego wyrazu twarzy wydawał jej się bardzo bliski. Kiedy był obok, a było to przez większość część dnia czuła ciepło w okolicach serca.
- Czyli mam usiąść? - spytał przybierając zaczepny ton - Jak chcesz.
Po tych słowach usiadł na krześle obok niej. Poczuła jak po plecach przebiega jej dreszcz. Smoczy zabójca często się z niej nabijał, powtarzał jaka to nie jest drobna i krucha ale praktycznie cały czas przy niej był i ją chronił.
- Możesz mi coś powiedzieć? - spytała odkładając pióro na bok - Chcę wiedzieć co było przed wypadkiem. Odzyskać trochę wspomnień. Może opowiesz mi jak się poznaliśmy?

Laxus czuwał przy łóżku Mirajane. Wendy szybko ją poskładała i teraz potrzebowała jedynie snu. Był zdołowany. Nawet fakt, że znokautował demona i ten teraz pozostawał pod stałą obserwacją w jednej z cel nie poprawiał mu humoru. Spojrzał na śpiącą barmankę. Wyglądała tak niewinnie. To przez niego się tu znalazła. Gdyby udało mu się wyrwać wcześniej nic takiego nie miałoby miejsca.

Kiedy zobaczył jak Mirajane ląduje nieprzytomna na podłodze coś w niego wstąpiło. Wyładowania elektryczne pokrywające jego ciało przybrały na sile. Jedna z nich strzeliła wyjątkowo mocno strącając z sufitu całą instalacje elektryczną. Ta uderzyła w demonice co w połączeniu z wybuchem wystarczyło by ją znokautować, a mu wyrwać się spod jej kontroli.

I tyle to nie była żadna heroiczna walka. Czy oni naprawdę są spisani na traty w tej wojnie? Wróg coraz bardziej zagania ich w ślepy zaułek. Jako jeden z niewielu w tej gildii był realistą i wiedział, że taka jest prawda. Na szczęście ostatnio odkrył coś co może im pomóc. Może nie tyle co w całkowitym zwycięstwie jak zgładzeniu konkretnego przeciwnika.
- To rodzeństwo chyba ma strasznego pecha - powiedział Bicxslow podchodząc do niego.
- To nie jest śmieszne Bicx - warknął - i nie Nie musisz mnie zmieniać.
- W porządku ale przyszyłem tu bardziej z uwagi na Ever - wskazał na ich koleżankę z drużyny.
Brązowowłosa zasnęła na krześle z głową opartą o łóżko Elfman'a.

Jej widelec niezdarnie zaskrobał w talerz na którym niedawno znajdował się kawałek ciasta truskawkowego. Zwykle jej ulubiony przysmak poprawiał jej nastrój ale tym razem nie poczuła żadnej ulgi. Siedzący obok niej Jellal też zdawał się być nieobecny. Niedawno powiedział jej co zaszło, gdy straciła przytomność przez ból. I choć cały czas przy tym powtarzał jak to nie ryzykował jej życiem to ona widziała to zupełnie inaczej. Znów ją chronił. Robił to już kiedy byli dziećmi i teraz też przy niej trwał.
- Jeśli coś ci będzie przez ten płyn to ja... - zaczął.
- Nic mi nie będziesz - przerwała - Porlyusica sprawdzała ten kilka razy i z całą pewnością nie niesie za sobą dodatkowych konsekwencji - zapewniła uśmiechając się do niego ciepło - Dlaczego wciąż obwiniasz się o wszystko co się wokół ciebie dzieje.
Nie była wprawdzie w nastoju ale chciała by wreszcie przestał się zadręczać. W dodatku przybywanie przy nim w takiej ciszy było dość niezręczne. I nie chodziło tylko o jej własne uczucia. Zupełnie nie wiedziała o czym ma z nim rozmawiać. Kiedy byli dziećmi często rozprawiali o tym co będą razem robić kiedy wreszcie uciekną z Wieży Niebios.

Po całym dniu przenoszenia gruzu z jedno miejsce na drugie mogli wreszcie odpocząć. Właściwie była to pora sjesty ich strażników ale to oznaczało dla nich chwilę relaksu. Od kilku dni o tej porze sumiennie belka po belce budowali łódź ale dziś nie mieli już sił.
- Może powiemy sobie co będziemy robić potem - zaproponowała Millianna - Jak już się stąd wydostaniemy.
Kilka głosów obok potwierdziło ten pomysł.
- Co ty na to Erza? - spytał ją Jellal.
- Ale ja nigdy się nad tym nie zastanawiałam - odpowiedziała zmieszana. Jej wioska była zniszczona i choć ten problem dotyczył praktycznie wszystkich ona nigdy nie miała kogoś kogo może nazwać rodziną. Jej życie przed porwaniem było skupione na codzienności w sierocińcu.
- To łatwe - zapewnił ją - po prostu wyobraź nas sobie jako rodzinę, taką którą stworzymy gdy wreszcie się stąd wydostaniemy.
- Rodzinę? - zdziwiła się nieco się rumieniąc.
- No wiesz nie mam na myśli konkretnie nas jako męża i żony - odparł pośpiesznie wyglądając na bardzo zmieszanego i odsuwając się na kilka kroków w tył - ale wiem jedno - tutaj spoważniał - Cokolwiek by się nie działo będę przy tobie, więc nie musisz się obawiać, że znajdzie się jakaś sytuacja w której zostaniesz całkiem sama. Zresztą wiesz co zawsze powtarza dziadek Rob. To nie więzy krwi świadczą o byciu rodziną.

Wtedy umieli snuć całymi dniami najbardziej zwariowane plany. Opowiadać co będą robić na wolności. Zwykle przodowało w tym bycie magiem ale i nie stronili od innych planów. Wally i Simon chcieli znaleźć rodzeństwo z którym zostali rozdzieleni. Dziadek Rob zaznaczał wtedy, że bardzo możliwe, że są w tym samym miejscu ale w innych sektorach. Ograniczona komunikacja między więźniami sprzyjała trzymaniu w ryzach kilkuset dzieci. Dlatego też dopiero od niedawna wiedziała, że wśród nich byli też ich dawni przeciwnicy z Oracion Seis. Shô chciał znaleźć dla siebie bezpieczne miejsce, które mógłby nazwać domem. Jellal zapewniał, że gdziekolwiek by nie byli on będzie przy niej. Ceniła to poczucie humoru i wiarę w wolność jakie wtedy miał. A teraz? Teraz nie wiedziała o czym z nim rozmawiać. Kiedy już wydawało jej się, że dostrzega w nim przebłyski jego dawnego ja on znów się od niej odsuwał. Niby był blisko, na wyciągnięcie ręki ale wydawało jej się, że dzieli ich niewidzialna ściana. Bolało ją, że nie potrafił rozmawiać o czymś innym niż pokonaniu wroga. Gdyby nie wsparcie innych osób pewnie by znosiła to znacznie gorzej. Jednak przyjaciele byli jej siłą. Zwłaszcza Kaishi. Młody mag bardzo skutecznie poprawiał jej humor. Potrafił wywołać uśmiech na jej ustach nawet wtedy, gdy miała głębokiego doła.
- Jak to nie możemy jeszcze wyruszać - dobiegł ją krzyk Natsu.
Odwróciła się. Smoczy zabójca prawie taranował mistrza, gdy ten przechodził przez drzwi. Za nimi nieśmiało kroczyła Ame. Sama nie wiedziała co sądzić o wodnej smoczej zabójczyni. Niby była pogodna i entuzjastyczna ale nie mogła zapominać, że to właśnie ona odpowiadała za zniknięcie Elfman'a. Kiedy jednak zapytała ją o to czy to ona sprowadziła go też z powrotem zaprzeczyła. Myślała, że ufa jej dlatego, że ufa jej też Kaishi.
- Rozumiem co czujesz - odparł Makarov - ale potrzebujemy planu.
- Natsu ma racje - wtrącił nagle Gray - sam powiedziałeś, że po festynie ruszamy z odsieczą dla Elfa i Cany.
- Gildarts już się tym zajmuje - odpowiedział pośpiesznie Mistrz.
- A co z Lucy i Lisanną - dopytywał się Happy krążąc nad nimi - Ja będę walczył z wszystkim demonami naraz jeśli to ma pomóc - zadeklarował zaciskając łapki.
- Od razu zginiesz - ukrócił jego zapędy starzec.
Happy zmarkotniał i podleciał do niej.
- Erza, a co ty o tym myślisz? - spytał patrząc na nią błagalnie.
- Naprawdę nie wiem - odpowiedziała pozwalając mu się przytulić do piersi - Rzucanie się na ślepo na wroga może być jednoznaczne z wyrokiem śmierci ale też nie możemy nic nie robić.
- Na razie jesteśmy w pozycji defensywnej - zauważył Jellal.
Dla niebieskowłosego maga taka sytuacja była oczywista. W ciągu siedmiu lat cały czas musiał się kryć narażony na poszukujących go członków rady lub chcących zemsty niedobitków mrocznych gildii. Natychmiast jednak pożałował swych słów, gdy Erza zwróciła ku niemu swe brązowe oczy. Choć nie powiedział nic złego poczuł się podle. Naprawdę chciał ją wspierać.
- Ale Mira mnie zabije jak dowie się, że nie upilnowałem Lisanny - Natsu próbował zmienić taktykę - Zresztą sama rzuci się do walki jak tylko dowie się co się stało.
- Wiem - krzyknął nagle mistrz głośniej niż kiedykolwiek - Wiem - dodał ciszej - Ja po prostu nie chce was stracić. Wy wszyscy jesteście moją rodziną - po twarzy starca pociekły łzy.
Jellal obserwował Erzę, gdy wstała i uklękła przed mistrzem.
- Pamiętam, że zawsze kiedy działo się coś złego powtarzałeś nam co to znaczą więzy rodzinne jakie dzielą członków Fairy Tail - zaczęła - poważałeś, że nawet jeśli nie dzielimy się swoimi problemami możemy znaleźć wsparcie wśród swoich przyjaciół. Pamiętam jak namawiałeś mnie na przeszczepienie nowej gałki ocznej i choć zajęło ci dwa lata to w końcu się zgodziłam. Pamiętam z jak ojcowską troską zajmowałeś się nami wszystkimi, gdy dorastaliśmy. Nie znam innej tak cierpliwej i dobrej osoby.
- Do czego zmierzasz Erzo - starzec nieco się zmieszał - Robiłem to co słuszne nic poza tym.
- Po prostu rób to także teraz - uśmiechnęła się delikatnie.
- Masz racje - wyszeptał - przepraszam byłem głupcem. Teraz udam się do gabinetu ale za dwie godziny chce widzieć was wszystkich tutaj - po tych słowach zaczął się powoli oddalać.
- Świetnie mamy czekać kolejne dwie godziny - naburmuszył się Natsu - Przez ten czas nie wiadomo co się dzieje z Lis i Lucy.
Uchylił się jakby w obawie by przypadkiem nie dostać po głowie od Erzy ale ta patrzyła na niego ze współczuciem. Doskonale go rozumiała. Wiedziała jak to jest obawiać się o bezpieczeństwo bliskich sobie osób podczas gdy nie masz pewności, czy ich życie nagle nie zgaśnie. Obwiniać się o to co się stało choć samemu nic w tym wypadku i tak nie można było zrobić. W chwilę potem i on był przez nią przytulany. To była jej łagodna strona natury. Ta, którą zwykle chowała pod grubą ścianą zbroi.
- Wiem - powiedziała - ale jeśli pójdziemy tam bez planu stanie się tak jak ostrzegał mistrz. Zginiemy zanim zdołamy ocalić naszych towarzyszy.
- Ale, że mamy tutaj bezczynnie czekać? - wtrącił Gray - Sama to wiesz. Jesteś w tej kwestii taka sama jak Natsu i ja.
- Mogę coś wtrącić? - odezwała się Ame przypominając o swej obecności - Do wczoraj raczej nie spuszczaliście ze mnie oczu, a teraz tak po prostu mnie ignorujecie.
- Przecież wiemy, że tu jesteś. Stoisz za mną - odparł Natsu - Zresztą gdybyś chciała walczyć to raczej byś już walczyła.
- No w sumie tak - zgodziła się - ale chyba jest coś jeszcze co mogę zrobić.
- A co to takiego - Jellal nie mógł już dłużej obserwować z boku - Postawić nas pod ścianą jednym z waszych żądań.
- Nie - zaprzeczyła wesoło - ale zdaje mi się, że to ty najbardziej chciałeś dowiedzieć się co mnie łączy z Kaishi'm.

Stać się silniejszą. To było coś o czym od dawna pragnęła ale dopiero ostatnio zaczęło ją to szczególnie dręczyć. Zawsze na misjach stała nieco z tyłu ale dzięki swoim duchom zawsze miała do kogo się uśmiechnąć. Teraz była pozbawiona nawet tego. Musiała zadać się na siebie czekając na pomoc Natsu. Spojrzała nieufnie na rozmówce.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? - spytała.
Nieznajomy zsunął z głowy kaptur. Był to około czterdziestoletni mężczyzna ze smukłą twarzą i długimi czarnymi włosami upiętymi w kucyk.
- Po prostu wiem co czujesz - odpowiedział.
- Jak to wiesz? - zdziwiła się.
Wiedziała, że takie rozmowy z wrogiem są co najmniej nierozsądne ale serce mówiło jej że musi dowiedzieć się co ten chce jej przekazać.
- Widzisz - odparł - ja też kiedyś byłem gwiezdnym magiem.

Jellal obserwował Ame usiadła wygodniej na krześle zupełnie nie speszona tym, że wpatruje się w nią teraz większa część gildii. Przeciwnie. Uśmiechała się radośnie jakby ta sytuacja była dla niej całkiem normalna.
- To od czego mamy zacząć? - spytał beztrosko Kaishi.
- Może od początku - zasugerowała Erza.
- Nie powinniśmy zastosować jakichś środków ostrożności - wtrącił Jellal ale został prawie zignorowany.
- Nie sądzę by było to konieczne - odparła szkarłatnowłosa - Kaishi jest jednym z nas, a skoro Ame to jego przyjaciółka to i jej należy dać szansę.
Poczuł jak niewidzialna obręcz zaciska się wokół jego gardła. Ona nadal nic nie wiedziała. Pozostawała bez świadomości tego, że bliska jej osoba może ją w każdej chwili zranić. Nie wyczuwała zagrożenia wokół siebie, a on nie mógł nic zrobić by temu zapobiec. Ryzyko jakiegokolwiek ruchu było zbyt wielkie. Patrząc na ukochaną kobietę czuł jak krwawi mu serce. Kaishi powiedział mu, że wcześniej czy później ją porwą a on nadal pozostawał bezradny. Coraz trudniej było mu ukrywać te wszystkie emocje. Wiedział, że nie może dłużej zwalać tego na zdenerwowanie tym co się wokół niego dzieje. Nie chcąc robić jej powodów do dodatkowych zmartwień tylko pokiwał głową ale jednocześnie przysunął się instynktownie bliżej niej.
- No dobrze - zgodził się Kaishi - Ercia na pewno pamięta jak się spotkaliśmy wtedy na misji. Przez ten czysty przypadek dołączyłem do Fairy Tail choć w pierwszym planie to miała być Ame.
- Jak to? - zdziwił się Natsu na chwilę odrywając wzrok od drzwi gabinetu mistrza - To znaczy, że Ame też chce do nas dołączyć - widocznie mało co zwracał uwagę na rozmowę i jedyne co zdołał wyłapać to ta rzecz dotycząca smoczej zabójczyni.
- Bo już od dawna planowaliśmy dołączenie do was. Może dobrze się stało bo Ame ma pewne kłopoty z osobowością - Kaishi wzruszył ramionami.
- Masz na myśli to, że czasem zachowuje się jak wróg, a innym razem nam pomaga - upewniła się Erza.
- Tak. Niestety to ona szpiegowała wroga no i dochodzi do tego efekt uboczny ciągłego kontaktu ze swym smokiem - westchnął choć nie tracił swego uśmiechu - Mizuyama ostatnio stale jej coś zleca. Nie zapomnijmy też, że czasem musi udowadniać swą lojalność wobec naszego oprawcy. Dlatego chcąc, czy nie musiała zgodzić się między innymi na tą całą sprawę z Elfmanem.
- Ja ją rozumiem - odezwał się Natsu - sam bym chciał pomóc swemu staruszkowi, gdybym wiedział gdzie jest - po jego wypowiedzi można było wnioskować, że wypowiedzi dotyczącej smoka Ame resztę puścił mimo uszu. Zresztą gdyby nawet jej nie zignorował pewnie i tak nie przykładałby do tego większej wagi. Elf był znów z nimi więc o niego nie musieli się już martwić. A gdyby miał moc podobną do Ame szybciej by rozprawił się z wrogiem.
- Mizuyama czasem wspomina o innych smokach, więc z pewnością kiedyś go znajdziesz jeśli zaczniesz wreszcie porządnie ruszać głową - zaśmiała się wodna zabójczyni.
- Czyli co mam robić - ożywił się Natsu - Może jak go teraz znajdę to w mig uratuję Lu i Lis. Twoje moce są zarąbiste i też takie chcę.
- Dobra ale co to wszystko ma wspólnego z dołączeniem do nas - wtrącił Gray w obawie, że Salamander zaraz się zupełnie rozkręci - Nie mamy nic przeciwko nowym członkom ale z twojej wypowiedzi wnioskuje, że mieliście w tym jakiś cel.
- Bo widzicie - Kaishi ściszył nieco głos i przybrał poważniejszy ton rozglądając się dziwnie na boki - Dowiedzieliśmy się, że od dłuższego czasu jesteście inwigilowani.
Jellal zauważył jak twarz Erzy pobladła. Odruchowo złapał ją za rękę i delikatnie uścisną chcąc jej dać znak, że jest blisko. Czuł jak mimowolnie drży choć stara się to ukryć. Wiedział jak cenni dla niej są jej towarzysze z gildii i że za każdego z nich jest gotowa wskoczyć w przysłowiowy ogień.
- Kto to taki? - wyszeptała.
- Tego nie wiemy - odpowiedziała Ame - ale kiedy była w jednej z baz usłyszałam, że wśród was jest dwoje ich agentów.
Erza poderwała się z miejsca i ku zaskoczeniu zebranych wybiegła z budynku gildii. Jellal nie zwlekając ruszył za nią ale choć wyszedł za nią kilka sekund później nigdzie nie mógł jej dostrzec.
- W tej zbroi lotu jest naprawdę szybka ale chyba wiem gdzie mogła pobiec - usłyszał z sobą głos Gray'a.

Ktoś brutalnie rzucił ją o kamienną posadzkę. Nie czuła już tego przeraźliwego chłodu ale jej ciało nadal było odrętwiałe z zimna. Teraz jakaś czarna istota przyciągnęła ją do innego pomieszczenia, które mimo rozmytego wzroku można było uznać za jakąś wersje sali tronowej. Oprócz tego kto ją tu sprowadził były tu jeszcze trzy osoby. Czarnowłosy mężczyzna siedział na czerwonym fotelu trzymając jakąś księgę. Po obu jego stronach stały inne demony. Kobieta, której głowa układała się w coś przypominającego biały hełm z czarnym klejnotem pośrodku i dwoma rogami na bokach. Jedynie jej usta i oczy były widoczne. Spod długich rękawów wystawały ostre, grube szpony. Oraz ktoś kogo zdążyła już poznać. Skieleton. Jej serce mocniej zabiło. Przecież była pewna, że Erza go pokonała, a Natsu spalił jego szczątki do samego popiołu.
- Zdziwiona co - zaśmiał się ów demon - My w przeciwieństwie do was ludzkie pchełki nie jesteśmy podatni na coś tak trywialnego jak śmierć. Dlatego też nie jesteście w stanie nas pokonać.
- Nie strasz naszej panienki - skarcił go siedzący na tronie mężczyzna - Nasza sala powitalna na pewno wystarczyła by nie zaczęła sprawiać nam problemów.
Lisanna drżała. Nie miała żadnych szans jeśli idzie o walkę. Nawet nie miała sił próbować. Była naga, dłonie krępowały jej antymagiczne kajdany, a i bez tego była wykończona długim przesiadywaniem w chłodni. Po raz pierwszy w życiu zaczęła się zastanawiać, czy to koniec. Czy rzeczywiście dane jej będzie teraz w torturach pożegnać się z tym światem.
- Lisanna Strauss jak mniemam - powiedział mężczyzna spoglądając na nią sponad książki.
- Odpowiadaj jak się ciebie pytają robaku - ciemna postać za nią uderzyła ją w plecy batem tam mocno, że aż krzyknęła.
Była tak wystraszona, że tylko pokiwała pośpiesznie głową.
- Spokojnie, nie ma powodu do brutalności - odpowiedział mężczyzna - Ja nazywam się Merd Geer Tartarus. Nieoficjalny przywódca podziemnego świata.

Starzec w asyście swoich przyjaciół, mistrzów innych okolicznych gildii, wpatrywał się w budzącą się demonicę. Dołożyli wszelkich starań by ją pozbawić wszelkich możliwości ucieczki i ataku jednak ich wiedza na temat samej natury klątw była znikoma. Wiedzieli, że ryzykują ale była to niepowtarzalna szansa uzyskania informacji od samego tworu Zerefa.
- Naprawdę sądzisz, że coś nam powie - odezwał się Goldmine.
- Musimy próbować - odparł Makarov.
- Oho, chyba się budzi - zawołał podekscytowany Bob przykładając obie dłonie do twarzy.
Obserwowali jak mroczna postać przypominając kobietę podnosi się powoli do pozycji siedzącej.
- Dzień doby - przywitała się uprzejmie - Nazywam się Sayla. Rozumiem, że niejaki Laxus mnie obezwładnił. Cóż to może jednak prawda co piszą w ludzkich książkach. Miłość potrafi dodać tak dużo siły by stało się niemożliwe.
Miała spokojny, opanowany, a zarazem uprzejmy głos. Jednak jej spojrzenie pozostawało zimne i pozbawione jakichkolwiek uczuć.
- Powiedz nam - zaczął jeszcze raz Makarov - To czym obłożyłaś mojego wnuka... To nie było zwykłe zaklęcie kontroli umysłu.
- Oczywiście, że nie - odparła jakby urażona - Takie zabawki pozostawiam wam. Moją klątwą jest Marco. To pozwala zobaczyć pełnie cierpień kontrolowanego. Można z nim rozmawiać, zobaczyć na jego twarzy prawdziwą rozpacz podczas gdy jego ciało krzywdzi kogoś na kim mu zależy.
- Ma jakieś ograniczenia - spytał starzec nie bardzo wierząc, że uzyska odpowiedź.
- Pewnie jakieś ma - Sayla wolno podeszła do krat - ale ludzka rasa i tak do nich nie dotrze. Na pocieszenie powiem ci, że klątwa nie obejmuje mowy. Nie mogę na przykład zmusić cię dziadziusiu byś powiedział prawdę swemu wnukowi - powiedziała kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa.
Twarz Makarova w jednej chwili pozbawiła się dopływu krwi. Wiedział, że teraz wszyscy wpatrują się pytająco w niego ale musiał zachować spokój. Nie wiedział, że ktoś może znać największe sekrety ich rodziny.

Jak się poznaliśmy? Na to pytanie nie był gotowy. Walczyć z super koksami, ok. Towarzyszyć jak podczas spisywania kronik, nie ma sprawy. Mimo jej protestów odprowadzać ją pod same łóżko w damskiej sypialni, zrobi się. Był nawet gotowy bawić się w Jellal'a i nie odstępować małej na krok co przedtem uważał za absurd ale nie na to konkretne pytanie. Bo co miał powiedzieć? Zaatakowałem cię z zaskoczenia, brutalnie pobiłem i przykułem do drzewa, a na koniec wypaliłem na twoim brzuchu symbol mojej ówczesnej gildii? Tak o ile cieszył się, że wszystkie te urazy zostały zaleczone, a sama Levy mu przebaczyła, tak samo nie chciał do tego wracać. Mógł wyśmiewać się z emowatości Jellala ale miał z nim jedną wspólną cechę. Dla obojga z nich fakt, że skrzywdzili ważne sobie osoby był najgorszym wspomnieniem ze wszystkich. To, że może coś do niej czuć dotarło do niego już gdy oświadczyła, że mu wybacza. Jako jedyna z gildii od początku, mimo swych obaw starała się go traktować normalnie. Jednak mogła być to wówczas jedynie wdzięczność. Potem była ta wycieczka do Edolas. Wtedy też mało co go interesowało pojęcie miłości ale jak się nad tym zastanawiał to właśnie ją z wszystkich skrystalizowanych chciał ocalić najbardziej. Odetchnął z ulgą, gdy wrócili i znów mógł ją podrażnić. Następnie nastał egzamin na tej nieszczęsnej wyspie. Tak, zgłosił się na jej partnera tylko dlatego, że nie mógł odpuścić tak znakomitej szansy na rewanż z irytującym ogniomiotem ale gdy wkurzona na niego odbiegła walka przestała się dla niego liczyć. Znalazł ją ale wystarczyła minuta spóźnienia by stracił ją na zawsze i to przez swój ostry język. Z perspektywy czasu musiał przyznać, że to on wówczas chciał ją czymś u siebie zainteresować. Pokazać, że nie jest wcale taki straszny ale gdy już było po wszystkim. No może poza tym czarnym, smoczym przybłędą to zrozumiał, że jest dla niego bliska. Bliższa, niż ktokolwiek dotąd. By poradzić sobie z myślami odmówił jej pomocy przy treningu, co potem sobie wypominał, gdy na trzy ziemskie miesiące utknęła w świecie gwiezdnych duchów. Gdyby wiedział, że tak się stanie kazałby jej cały czas siedzieć przy jego boku. Może i przesadzał ale po tym wszystkim astralni koleżkowie blondynki bardzo mu podpadli. Kto normalny zaprasza do siebie w gości nie mówiąc przy okazji, że u niego czas płynie zupełnie inaczej. A co jeśli nie były to te trzy miesiące, a jakieś pięć lat? Możliwe, że kierując się przykładem Jellala stałby się kolejnym emo jęczącym jak to jego życie jest bezsensu. Bo to właśnie ta niepozorna, niebieskowłosa osóbka nadała jego życiu nowe znaczenie.
- Może później - gorączkowo się rozejrzał - Chyba powinniśmy teraz zejść do reszty. Kto wie, czy wcześniej nie padną jakieś informacje.
Po tych słowach nie czekając na jej odpowiedź pociągnął ją za sobą do wyjścia z części archiwalnej budynku.

Stół przewrócił się o ziemię z głośnym stukotem rozlewając wszędzie wdzięczność stojącym na nim szklanek. Natsu rozglądał się na boki w nieco szalony sposób.
- Kto to - krzyknął na całe gardło - Kto z was chce dopuścić się czegoś takiego.
- Opanuj się - mruknął do niego Alzack - Chyba nie sądzisz, że taka osoba od tak się przyzna - po tych słowach zwrócił się do Kaishi'ego - To pewne?
- Niestety tak - potwierdziła Ame.
- Ale dlaczego nie powiedzieliście nam tego od razu - awanturował się - To bardzo ważne bo teraz nie wiem kogo zlać.
- Zastanów się jak by to brzmiało - zaśmiał się Kaishi - „Cześć jestem Kaishi i choć mnie nie znacie muszę wam powiedzieć, że wśród was są dwa szczury”.Musiałem się zbliżyć przynajmniej do jedno z was by moje słowa nie zabrzmiały od razu jak pierwsze lepsze kłamstwo wymyślone tylko po to by was poróżnić.
Po tych słowach nikt już się nie dziwił jego zachowaniu. Nikt prócz Natsu, który po raz kolejny nazbyt dosłownie wziął do siebie czyjeś słowa.
- Szczury? - spytał - To tylko większe myszy - wyszczerzył zęby - Happy sam sobie z nimi poradzi. - Nie Natsu - poprawiła go Meredy - to znaczy, że ktoś wśród nas podszywa się tylko pod naszego przyjaciela, a tak naprawdę jest wrogiem.
Wyszli z cukierni coraz bardziej zaniepokojeni. Gray'owi kończyły się pomysły gdzie może znaleźć przyjaciółkę.
- Nie ma jej tu, nad rzeką ani w damskim akademiku - wyliczał na głos - Naprawdę nie wiem gdzie powinniśmy się teraz udać.
- Musi być jeszcze coś czego nie sprawdziliśmy - dociekał Jellal - Jakie miejsca jeszcze lubi?
- Te bardziej oczywiste już mamy za sobą - odparł mag lodu - Chyba naprawdę nie chce byśmy ją znaleźli. Może wrócimy go gildii i tam po prostu na nią zaczekamy - zaproponował - Erza jest silna i poradzi sobie w razie zagrożenia choć wątpię by prędko się znów powtórzyło.
- Idź sam ja jeszcze jej poszukam - odparł Jellal.
Nie miał zamiaru odpuszczać. Wiedział, że musi ją odnaleźć bez względu na wszystko i nie chodziło tu jedynie o wspieranie jej w tej trudnej chwili. Jeśli teraz tego nie zrobi potem, gdy coś jej się naprawdę stanie nie będzie mógł nic poradzić. Już i tak do tej pory był wystarczająco bezsilny w obliczu ataków wroga.

Nawet nie zorientowała się kiedy tutaj dotarła. Zmieniła zbroję lotu na codzienną i opadła na plecy starając się uspokoić. Nad jej głową leniwie przepływały chmury. Wiedziała, że niektórzy będą jej szukać dlatego musiała wybrać inne miejsce. Odruchowo zdecydowała się na dach katedry. Było tu spokojnie, a ona potrzebowała spokoju by pozbierać myśli. Ktoś wśród nich był zdrajcą. Ta myśl była nie do zniesienia. Ufała każdemu w gildii. Każdy był dla niej ważny niezależnie od czasu jaki z nimi spędzała. Gdyby powiedział jej to ktoś inny pewnie by go zabiła za takie słowa ale Kaishi nie mógł kłamać. Podszedł do tej sprawy zbyt logicznie by to był blef. Zastanawiała się co powinna teraz zrobić. Kimkolwiek były te osoby z pewnością dobrze się kryły. Od razu odrzuciła przeszukanie umysłów poszczególnych członków gildii. Nawet nie ze względu na kłopotliwość tej metody, gdyż wróżek było wiele. Głównym powodem był fakt, że ktokolwiek to był pewnie już na wstępie uodpornił się na najprostsze techniki przeszukania umysłu. To było nie do zniesienia. Myśleć o roześmianych twarzach towarzyszy, gdy każdy z nich mógł okazać się szpiegiem. Przypomniała sobie szok i niedowierzanie jakie poczuła, gdy okazało się, że Mest spiskował z radą przekazując im wszystkie uzyskane o nich informacje. Z tym, że w jego przypadku od razu było sporo dziur. Nikt nie wiedział kiedy przybył do Fairy Tail ani co konkretnie robił na misjach. Nikt zresztą się nad tym nie zastanawiał do dnia owego felernego egzaminu na klasę S. Ukryciu wroga mogło więc pomagać coś podobnego jak magia zmiany wspomnień. Sama w sobie ta magia wydawała się niegroźna. Faktycznie nie miała większych możliwości ofensywnych ale dobre użyta ma potencjał do wprowadzenia chaosu. Bez walk, bez przemocy taka osoba po prostu może dostać co chce. Jedyne co musi zrobić to uregulować wspomnienia określonej grupie osób. Można by nawet rzec, że nie powinna ufać własnym wspomnieniom.
- Za dużo myślisz - zganiła siebie na głos - To nie koniecznie musi być ten rodzaj magii.
Równie dobrze ci, którzy chcą im zaszkodzić mogą równie dobrze siedzieć cicho i czekać na odpowiedni moment lub po prostu robić to co robią na misjach. W jakąkolwiek stronę by nie spojrzeć nic się nie rozjaśniało. Chyba najbardziej bała się momentu, gdy wyda się kim jest ta osoba. Jak teraz będzie mogła spojrzeć w oczy swych towarzyszy. Taką niepewność czuli pewnie teraz wszyscy ale ona czuła się odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo. Nazywali ją Tytanią, Królową wróżek i opiekunką, choć nigdy się o to nie prosiła. Tytuły choć chwalebne niosły za sobą nie małe zobowiązania względem innych.
- Dlaczego się tu ukrywasz? - dobiegł ją czyjś głos.
Odruchowo poderwała się do pozycji obronnej przywołując w dłonie jeden ze swoich mieczy ale nikogo wokół niej nie było. Nim zdążyła przeanalizować tę sytuacje poczuła mocne uderzenie w plecy, a potem ktoś się zaśmiał.

Lucy nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Nie dlatego, że chodziło o tę samą magię którą ona władała. Nauka jej należała do jednej z łatwiejszych. Chodziło o to, że zupełnie nie spodziewała się takiej magii po tej osobie.
- Jak to byłeś? - spytała ostrożnie.
Nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania. Rozsądek wręcz krzyczał na nią, że przecież znajduje się sama w nieznanym miejscu i to twarzą twarz z wrogiem ale serce, które kochało gwiezdne byty miało większą moc. Możliwe też, że podświadomie zaczęła chwytać się każdej okazji by znów połączyć się ze swoimi astralnymi przyjaciółmi.
- Tak byłem - odparł spokojnie mężczyzna - Niestety przytrafiło mi się to samo co tobie i gwiazdy, które miałem pod opieką przestały nimi być, a ja straciłem możliwość zawierania jakichkolwiek kontraktów.
- To samo co mi? - powtórzyła pytająco Lucy.
W jej głowie roiło się od pytań, a to co powiedział napawało ją jeszcze większym przerażeniem niż sam fakt wylądowania w tym miejscu. Zerwanie kontaktów i brak możliwości zawarcia nowych było czymś najgorszym patrząc z perspektywy magii gwiezdnych duchów. Ona sama wstrzymywała się z ich przyzywaniem tylko dlatego, że Wodnik stanowczo jej tego odradziła. Usłuchała i nie robiła tego, aż do teraz. Aż do momentu, gdy użyła klucza Loki'ego. Kiedy miała go wezwać rozbłysło czarne światło i wylądowała tutaj.
- Oczywiście wszystko to ci wyjaśnię - jej rozmówca miał zaskakująco miły ton jak na kogoś, kogo umysł kazał uznać jej za wroga - Wpierw jednak może coś zjedz bo potrzebujesz sił.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć na jej kolanach wylądowała taca miską pachnącego spaghetti i kubkiem kakao.

Lisanna starała się za wszelką cenę nie zemdleć ze strachu. Nawet nie myślała o tym, że pozostaje naga w obecności tych poczwar. To nie miało żadnego znaczenia. Czuła, że jeśli wracałaby na to uwagę tylko by ucieszyła swoich oprawców. Zdawała sobie sprawę, że jest tylko pyłkiem w uścisku tytanów. Jej życie zależało tylko od ich kaprysu. Sama się zastanawiała czemu nadal żyje. Przecież równie dobrze mogliby ją załatwić, gdy pojawiała się przed nią owa ściana.
- Zostawcie nas samych - usłyszała głos Merda.
Inne demony nawet nie zaprotestowały tylko posłusznie opuściły pomieszczenie.
- Jeśli moje informacje są prawidłowe domeną waszej rodziny jest przejęcie dusz - zaczął spokojnym, acz lodowatym tonem.
- Tak - uznała, że lepiej będzie dla niej jeśli odpowie - ale nie rozumiem dlaczego was to tak obchodzi. To nie jest jakaś wyjątkowa magia.
- Nie jest - potwierdził niedbale - ale w wykonaniu twoim i twojej siostry może być kłopotliwa.
- Nic nie rozumiem - wyszeptała.
- Nie zdawało ci się czasem, że za łatwo nauczyłyście się magii przejęcia? - spytał przeszywając się wzrokiem.
- Ale Elf też ją zna, pan Macao również - jej głos drżał
Zupełnie nie miała pojęcia o co może chodzić. Ona zawsze traktowała swoją magię jako zabawę. Coś co może umilić czas innym. Nawet na misjach starała się unikać walk, nie dlatego, że się bała w nie mieszać, a z czystej niechęci do skrzywdzenia kogokolwiek. Dotychczas uważała, że w każdym jest jakieś dobro ale teraz patrząc na demona widziała tylko zło. Czyste zło sączące się z jego oczu.
- Bowiem wy dwie urodziłyście się z tą magią. Mniemam, że słyszałaś już o magii wrodzonej - odparł - Początkowo mieliśmy sprowadzić tu też twoją siostrzyczkę ale pojawiły się pewne komplikacje. No cóż ta niewygoda ma też dobre strony ale do rzeczy. Pewnie zastanawia cię fakt czemu to w ogóle jesteś. Kiedy nie odpowiadała uśmiechnął się cynicznie i kontynuował:
- Pomyśleliśmy, że jeśli robimy z ciebie jedno z nas nasz plan będzie mógł szybciej przejść do punktu kulminacyjnego.

Makarov wiedział, że zaraz zaczną go wypytywać o to co powiedział demon. On sam był świadom wad skrywanej od lat tajemnicy ale robił to tylko z troski o swą gildię. Był odpowiedzialny za wszystkich w niej się znajdujących, a ta wiedza była jedną z tych niebezpiecznych.
- Nie teraz - powiedział krótko, gdy Bob otwierał już usta - zajmijmy się bieżącym problemem, a potem rozwiążemy kolejny.
- A kto tu mówi, że to w co mógł wpakować się Laxus jest problemem - odparł Goldmine - Chłopakowi należy się tak, czy inaczej pochwała. To dzięki niej mamy tą demoniczną panienkę tu gdzie powinna być.
- Tylko co z nią zrobimy? - zastanawiał się na głos Bob - Nie ukrywam, że nie jest w moim typie. Ja zdecydowanie wolę młodych chłopców.
- Może twoje zboczone fantazje zachowasz dla siebie - warknęła Ooba - Chyba, że chcesz się kręcić resztę dnia.
- Może ja tym się zajmę - odezwała się Mavis - Kiedyś miałam okazje zapoznać się osobiście z magią Zerefa.
Laxus usłyszał za placami kaszel. Odwrócił się i zobaczył, że Elfman zaczął się wybudzać. Szybko poszukał wzrokiem Porlyusicy ale jak na złość jej tu nie było. Chcąc nie chcąc podszedł do mięśniaka. Zauważył, że ten uchylił powieki.
- No witamy - powiedział unosząc warki w swym zwykłym, złośliwym uśmieszku - Ile razy Mira ma ci powtarzać, żebyś nie wyruszał sam na zbyt niebezpieczne misje.
- Bardzo śmieszne - wydobyło się z ust białowłosego maga ale w jego głosie można było usłyszeć ulgę - Co z Caną - wyszeptał wpatrując się w niego wyczekująco.
- Niestety nie wiemy - odparł już poważniej Laxus - ale jedno jest pewne. Mira bardzo się ucieszy gdy wreszcie cię zobaczy - dodał by poprawić mu nastrój.
- A gdzie ona jest - spytał mag pobudzony perspektywą ujrzenia własnej siostry.
- Tutaj - odsunął parawan odsłaniając sąsiadujące łóżko - Jest nieco poobijana po ostatniej ale jedyne co jej teraz trzeba to solidy odpoczynek - powiedział starając się zamaskować w głosie poczucie winy - ale radzę ci jeszcze nie wstawać jeśli nie chcesz by Porlyusica mnie zabiła, a cię unieruchomiła pasami bezpieczeństwa.
- Wiem po prostu tak się o nie martwiłem - wyszeptał mag przejęcia - To ja powinienem być dla nich wsparciem a nie odwrotnie. To ja powinienem je bronić. Jestem mężczyzną, a...
- A teraz ja się tobą zajmę - rozległ się głos ich zielarki - Skoro wstałeś muszę jak najszybciej zrobić potrzebne badania. Laxus wynocha.
Smoczy zabójca piorunów nie zamierzał protestować. Ostrożnie wyszedł z pomieszczenia rzucając jeszcze raz szybkie spojrzenie na Mirę. Wiedział, że z barmanką wszystko dobrze ale martwił się o jej stan psychiczny. Ciągle musiała się martwić o swe rodzeństwo. I choć powrót brata z pewnością ją pocieszy to trudno ocenić jak zareaguje na tą całą sprawę z Lisanną.

Jellal biegał uliczkami od dłuższego czasu ale nigdzie nie było widać śladu Erzy. Zrezygnowany miał wrócić już do gildii w nadziei, że ona już tam jest. Wszak minęły już prawi dwie godziny. Przechodząc obok katedry postanowił jednak rzucić okiem na miasto z najwyżej położonego w nim punktu. Wtedy ją znalazł. Leżała nieprzytomna ale wokół nie zobaczył najmniejszych śladów walki. Nie zwlekając podbiegł do niej. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że to tylko omdlenie. Jej puls i oddech były w porządku co oznaczało, że w każdej chwili może się obudzić. Starając się na razie nie myśleć o powodach wypadku podniósł ją ostrożnie z zamiarem jak najszybszego dostarczenia jej pod opiekę Wendy i wtedy dostrzegł małą karteczkę leżącą nieopodal. Były tam tylko dwa słowa wypisane purpurowym atramentem. Pośpiesz się. Dwa słowa, który wystarczyły by przeszedł go zimny dreszcz. Nie miał wątpliwości co do autora tej notatki. Sam kolor pisma jednoznacznie kojarzył mu się z Kaishim. Delikatne ponaglenie było skierowane niewątpliwie do niego. Choć serce mu się ściskało wiedział, że będzie musiał zacząć robić to co chce jeśli nie chce stracić szkarłatnowłosej.

W gildii było dość cicho gdy Gajeel wmaszerował do środka z naburmuszoną Levy pod pachą. Już jakiś czas temu przestała się wyrywać bo to i tak nie odnosiło wyczekiwanego rezultatu. Co dziwne aż tak jej to nie przeszkadzało. Może i było irytujące ale jednocześnie czuła w tym coś znajomego.
- No i jak mają się sprawy - spytał wprost Redfox dosłownie sadzając Levy na krześle obok siebie - To co Ame. Zostajesz już z nami, nie? - rzucił w stronę smoczej zabójczyni wody.
- No nie wiem - smocza zabójczyni wyrwała się z zamyślenia - Niby mogłabym ale wtedy byłabym już spalona przed zabójcami Blood Star.
- Czyli to jakaś gildia morderców - zainteresowała się Juvia przychodząc by przynieść im coś do picia - Dlaczego masz w ogóle do nich wracać.
- Owszem można tak ich nazwać ale to nie jedyne czym się zajmują. Jednak w sojuszu Hydry odgrywają rolę tych od brudnej roboty - zgodziła się Ame - Z kolei co do mnie to muszę tam wrócić by wiedzieć co planują - wzruszyła ramionami.
- Nie możesz tak po prosto odejść - zbulwersował się Natsu podrywając się z miejsca - Miałaś mi pomóc z Igneel'em.
- Miałam to zrobić gdy mnie pokonasz - przypomniała mu Ame przybierając nieco znudzony wyraz twarzy - A przecież musieliśmy to przełożyć przez wzgląd na tę całą Lisannę.
Lisanna. To jedno imię uderzyło w niego mocniej niż wszystkie nokautujące cios zadane mu przez Erzę razem wzięte. By dać upust swoim emocjom walną zaciśniętą pięścią w stół, który momentalnie się rozpadł.
- Gdybyśmy wiedzieli gdzie ją zabrali moglibyśmy spróbować ją odzyskać - Meredy starała się jakoś rozładować napięcie.
Może i ciągle ze sobą walczyli ale wystarczyło spojrzeć na ich wspólnie przeżyte misje by mieć pewność, że tak naprawdę są dobrymi przyjaciółmi. Dlatego nawet on nie spodziewał się, że w chwili gdy wypowie te słowa zostanie walnięty przez Salamandra.
- To ja znajdę Lisannę - powiedział spokojnie i z dziwną powagą Natsu - Nikt inny.
- Ej, nie wariuj - Meredy wstała by go uspokoić - To chyba nie ważne kto ją uratuje. Ważne by sprowadzić ją bezpiecznie z powrotem.
- Nie - krzyknął machając dłonią na której pojawiły się płomienie - Wciąż jej obiecywałem, że ją znajdę w dzieciństwie a potem zwyczajnie uwierzyłem w jej śmierć. Teraz nie zamierzam popełnić tego błędu. Nie ważne ile wymiarów przyjdzie mi zwiedzić.
- Dobrze, dobrze - o dziwo to Levy przejęła inicjatywę - Nikt ci nie będzie zabraniać walki w pierwszej linii ale na razie ochłoń i poczekaj na informacje od mistrza. Zaufaj jego doświadczeniu.
- Ok ale niech się pośpieszy - burknął Natsu siadając ponownie na krześle.
- Skoro już ogniomiot się uspokoił to ktoś może mi powiedzieć gdzie poleźli Golas, Emo i Scarlet? - spytał Gajeel - Myślałem, że mamy tu grzecznie zaczekać na mistrza.
To on tu się poświęca i przychodzi na czas by tylko dowiedzieć się, że będzie musiał siedzieć na dupie przez kilka następnych minut.
- Jakiś czas temu wyszli z gildii - powiedział spokojnie Kaishi.
- A gdzie ich wywiało? - spytał gryząc od niechcenia widelec.

Wiedziała, że to co robi jest co najmniej nierozważne ale w tej chwili jej ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Dodatkowo jako czarodziejka gwiezdnych bram miała swoisty obowiązek dowiedzieć się jak powstrzymać zatrucie więzi między nią, a jej duchami.
- Nie rozumiem jednak dlaczego mnie porwałeś skoro twoim celem jest pomoc? - ostrożnie upiła łyk z kubka. Kakao smakowało normalnie. Nie było zatrute. Nie poczuła chęci na wymioty, gdy ciepły płyn rozlewał się po jej wnętrzu.
- Przykro mi, ale nie miałem wyboru - odpowiedział jej mężczyzna - ale po kolei z tymi wyjaśnieniami. Jeszcze się nawet nie przedstawiłem. Jestem Takeo Botomu.
- Miło mi - Lucy usilnie starała się być uprzejma - Doceniam twą chęć pomocy ale muszę wrócić do przyjaciół - powiedziała - Mogą potrzebować mojej pomocy.
- Czy aby na pewno - odparł spokojnie Takeo - Przecież jeśli tam teraz wrócisz znów będziesz tylko przeszkodą. Osobą, którą trzeba chronić. Jednak ja mogę pomóc ci to zmienić. Dać ci siłę o jakiej marzysz. O ile zgodzisz się tu trochę zostać i mnie wysłuchać.

Oczy Lisanny rozszerzyły się z przerażenia. A więc to był powód dla którego trzymano ją tu żywą zamiast po prostu zabić. Miała być przerobiona na demona.
- Dlaczego chcecie to zrobić? - spytała.
Wiedziała, że nie ucieknie. Miała zablokowaną magię. A nawet gdyby tego nie zrobili i tak nie miała by szans przeciwko całej hordzie demonów. Dlatego chciała poznać choć powód tego dlaczego robią co robią.
- By jeszcze bardziej przerazić twoich znajomych - powiedział Mard - Zastanawiam się jak zareagują gdy zobaczą cię odmienioną, a co ważniejsze po naszej stronie.
Te słowa podziałały na Lisannę jak kubeł zimnej wody.
- Nigdy nie stanę po waszej stronie - oświadczyła - Nie ważne w co mnie zmienicie lub jaką wielką siłę będziecie mi ofiarować. Moje serce na zawsze będzie w Fairy Tail z moją rodziną i przyjaciółmi - Z Natsu. Dokończyła w myślach.
- Ta decyzja już nie będzie zależeć od ciebie.
Ledwie to powiedział. Lisanna poczuła silne uderzenie w plecy, a potem nastała ciemność.

Po tym całym dziwacznym rytuale odprowadzono ją do jej celi, komnaty, pokoju wypoczynkowego czy jakkolwiek inaczej miała nazwać to miejsce w którym ją przetrzymywano. Cieszyła się, że zgodnie z obietnicą odesłali Elfmana ale nie wiedziała czemu jej samej jeszcze nie zabili skoro już dała im to czego chcieli. Nawet nie poinformowali jej czy to co zrobiła wyszło po ich myśli. Cóż kata mirażu zadziałała znakomicie. Patrząc na wykreowany przez nią obraz oni widzieli to co chcieli zobaczyć, a co za tym idzie zyskała na czasie. Pozostawało mieć nadziej, że za szybko się nie spostrzegą, że ich oszukała. A co najgorsze w cholernie chciało jej się pić. Już nie dość, że jest odstawiona od swoich trunków tak długo to jeszcze dokładają jej stresu.
- Przepraszam - zaczęła tak uroczo jak tylko mogła - Może moglibyście mi dać nieco alkoholu. Tak z dwadzieścia beczek wystarczyłoby.
Ubrany w różową koszulkę mięśniak, który jej pilnował spojrzał na nią podejrzliwie.
- Dziwne z naszych informacji wynika, że osoba zwana Levy McGarden unika alkoholu - powiedział marszcząc czoło.
To było nieco komiczne nawet jak dla niej. Szukali Levy nie wiedząc jak wygląda ale doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że ta nie pije? Przecież to nawet nie miało sensu. Cana zachowała spokój. By nie dać po sobie nic poznać, a jednocześnie odwrócić uwagę od podejrzenia postanowiła wykorzystać fakt, że jest mężczyzną. Miała już dość bycia trzeźwą i zrobi wszystko byle by jej ukochany kac powrócił.
- Nie wiesz jak to jest gdy ci się okres zbliża - westchnęła teatralnie - Masz szczęście jesteś facetem i nie wiesz jak to jest gdy wszystko cię boli, a jednocześnie masz ochotę na naprawdę dziwne rzeczy. Nie prosiłabym o to ale spodziewam się, że zechcecie bym u was jeszcze nieco została, a ja nie chcę sprawiać wam za dużo kłopotów.

Mavis podeszła ostrożnie do demonicy. Choć była tylko astralną iluzją, której nie można bezpośrednio zranić czuła niepokój. Zeref był znany jako jeden z najgroźniejszych czarodziejów wszech czasów, a jako mag zsyłający śmierć był powszechnie znany nawet u osób które mają niewiele wspólnego z magią. Nawet jeśli miała do czynienia nie z nim samym, a jedynie efektem jego magii to powinna zachować pełną ostrożność. Bowiem ten „jedynie” twór mógł pstryknięciem palców wprowadzić chaos. Dlatego też zdecydowała się na bezpośrednie podejście jaką była rozmowa w cztery oczy.
- A więc też tutaj jesteś - powiedziała demonica - Mavis pierwsza mistrzyni zdecydowała się na kulturalną rozmowę.
- Nazywasz się Sayla? - Mavis starała się mówić spokojnie ale na jej twarzy mogło się dopatrzyć oznak poddenerwowania - Ty i inne demony chcecie znaleźć Zerefa. Wiem, że nie jesteście przyjaźniej nastawieni do ludzi niż on sam ale jak ich krzywda zbliży was do tego celu?
Przez na około minutę w pomieszczeniu panowała cisza. Cisza podczas której demonica tylko nuciła pod nosem jakąś melancholijną melodię kiedy jej wargi powoli unosiły się ku górze.
- To tak proste, że aż dziwi mnie, że ktoś tak bystry jak ty na to nie wpadł - niespodziewanie się zaśmiała - Chodzi o cierpienie. O samą istotę cierpienia. Naprawdę nic ci nie przychodzi do głowy pani Strateg Mavis.

Przeklinał się w myślach gdy patrzył na szkarłatnowłosą piękność leżącą bezbronnie w szpitalnym łóżku. Który to już raz od czasu walki ze smokami i całego tego zamieszania z cofnięciem czasu widział ją w takim stanie. Delikatną i kruchą. Te określenia z pewnością nie pasowały do potężnej Tytanii. Porlyusica wprawdzie zapewniała, że tylko straciła przytomność przez uderzenie ale to dostarczało więcej pytań niż odpowiedzi. Kto mógłby to zrobić? Czy był to jeden ze szpiegów o których mówił Kaishi? Czy zdrajcy zaatakowali teraz bo ich obecność została odkryta? Przetarł jedną ręką czoło usiłując lepiej skupić myśli. Niespodziewanie pojawił się przed nim kubek gorącej herbaty.
- Dziękuję - powiedział cicho - Na pewno nic jej nie będzie.
- Na pewno - odpowiedziała Porlyusica - Doskonale znam się na swojej pracy, więc możesz przestać wypytywać mnie ciągnę o to samo. Pamiętaj, że pozwalam ci tu być tylko dlatego, że uważam iż twoje towarzystwo pomoże szybciej stanąć Erzie na nogi - oświadczyła ostro po czym złagodniała - Jeśli poczujesz się zmęczony możesz położyć się na wolnym łóżku obok. Mniemam, że nie będziesz chciał jej zostawić zanim się nie ocknie.
Jellal podziękował jej skinieniem głowy. To prawda nie zamierzał odchodzić od szkarłatnowłosej ani na moment. Na drugim końcu sali Elfman niespokojnie wiercił się przez sen mrucząc pod nosem coś na temat męskości. Przerwał, gdy Laxus, który ku zaskoczeniu Jellal'a wcale nie zasnął w pozycji siedzącej obok Mirajane przykrył go dodatkowym kocem.
- Pewnie wiesz, że niespecjalnie przepadam za ludźmi ale w karierze uzdrowicielki łatwo przyszło mi zauważyć, że pacjenci szybciej zdrowieją, gdy wiedzą, że mają dla kogo starać się o powrót do normalnego życia - te nieoczekiwane słowa zielarki były skierowane do niego jednak nim zdołał odpowiedzieć ta odeszła pozostawiając go z nowymi pytaniami w głowie.
Co chciała przez to powiedzieć? Przecież od porządku był tu właśnie dla Erzy. Czemu więc mówiła mu o czymś tak oczywistym. Trudno mu było powiedzieć, czy taki wykład dawała też innym ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że za tymi słowami było coś więcej Było w tym zachowaniu coś zagadkowego. Przecież chwilę wcześniej zapewniała go, że z Erzą wszystko w porządku i nie ma o co się martwić. Dlaczego, więc teraz mówiła jakby szkarłatnowłosą dręczyła jakaś poważna choroba? Starając się o tym nie myśleć ponownie skierował spojrzenie na ukochaną kobietę. W szpitalnym oświetleniu wyglądała jeszcze bladziej niż normalnie. Fakt, że znalazła się tu częściowo przez niego. Pośpiesz się. Choć zniszczył tą krótką notkę to jej treść zdążyła już porządnie wsiąknąć w jego umysł. Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął szkarłatny kosmyk włosów opadający na jej twarz.
- Tak bardzo nie chcę cię znów skrzywdzić - wyszeptał delikatnie gładząc ją po policzku.
Gray szedł pustą uliczką obok rzeki kopiąc pustą puszkę. Jej metaliczny dźwięk odbijał mu się echem w głowie ale nie potrafił zagłuszyć jego myśli. Po misji na wyspie Goluna myślał, że zostawił już przeszłość za sobą. Przecież to nie możliwe żeby jego ojciec miał coś wspólnego z demonami, a nawet jeśli to on i mama już dawno nie żyli. To mogła być oczywista sztuczka demona by wpłynąć na jego psychikę.
- Wreszcie cię znalazłem - dobiegł go znajomy głos.
- Lyon co tu robisz? - zdziwił się widząc byłego kompana treningowego - Myślałem, że zresztą wróciłeś do gildii jak pozostali.
- Faktycznie ale gdy odprowadziłem tam resztę postanowiłem wrócić - wzruszył ramionami - Zresztą tu jest nasza mistrzyni. Wypadałoby gdyby ktoś od nas był również na miejscu.
- Spoko ale to chyba nie powód dla którego mnie szukałeś - Gray starał się brzmieć naturalnie.
- Nie po prostu pomyślałem, że skoro jest spokojnie to możemy porozmawiać - powiedział Lyon - Konkretnie to chcę cię o coś spytać.
- Nie, nie wiem co ostatnio dzieje się z Juvią - odparł szybko Gray myśląc, że znów chce się rozwodzić nad deszczową czarodziejką.
- Co jest nie tak z tą wspaniałą kobietą - Lyon momentalnie chwycił go za ramiona wytrzeszczając oczy - Jest chora? Ranna? Mam zaraz iść do szpitala by się z nią zobaczyć? - wyliczał.
Gray westchnął ciężko zupełnie nie wiedząc od czego zacząć.
- Nic poważnego jej nie jest... chyba - zapewnił - Po prostu zachowuje się jakoś inaczej. Nie traktuje już mnie tak jak dawniej. Z jednej strony się cieszę bo jej namolność była męcząca z drugiej może to oznaczać...
- Że zrozumiała, że to mnie kocha - oczy Lyon'a rozbłysły z nadzieją.
- A ty znów o tym samym - westchnął Gray - Jeśli ci na tym tak zależny to idź do gildii i ją zapytaj.
- Bardzo chętnie może pójdzie też z nami - powiedział entuzjastycznie.
- Iść gdzie? - zdziwił się Gray - Jakoś nie przypominam sobie byśmy planowali wyprawę.
- Cóż planowałem odwiedzić stary dom Ur i zastanawiałem się czy ze mną byś się nie zabrał - zaproponował.
- Ale po co? - zdziwił się czarnowłosy.
- Cóż może jestem zbyt naiwny ale na ostatniej swojej misji słyszałem pogłoskę o cofnięciu efektu lodowej skorupy i pomyślałem...
Nie musiał kończyć. Gray dobrze wiedział co to oznacza. Jeśli to okaże się prawdą mogą mieć szansę na odzyskanie Ur. Może i ta szansa graniczyła z cudem ale istniała, więc czemu by jej nie wykorzystać. Takie ryzyko może się jedynie obrócić na ich korzyść nawet jeśli nie uratują Ur to będą mogli bezpiecznie korzystać z najpotężniejszego zaklęcia lodu jakie znał.

Białowłosa czarodziejka w zamyśleniu obracał między palcami złoty klucz z wygrawerowanym symbolem lwa. Wiedziała, że nie może tego odkładać w nieskończoność ale nie mogła się na to zebrać. Owszem istniało kilka klauzur, które pozwalałyby jej przywołać Loki'ego ale wszystkie zawierały jakieś „ale”. Nie chciała szkodzić kontraktowi jaką ten zawarł z Lucy, a główny problem właśnie się na tym opierał. Po za tym nie miała pewności czy technika o której myślała zadziała. Mieli już dość zamieszania z niedawno znalezionymi kluczami. Drewnianym Lucy i jej rubinowym. Ok ona jeszcze swojego nie użyła ale w świetle okoliczności wolała to raczej odłożyć na później.
- Yukino dołącz do nas - zawołał z drugiego końca sali Sting - Nigdy się z nami nie bawisz = narzekał.
- Przepraszam ale naprawdę nie czuje się na siłach by pokonać kogokolwiek z was w kwestii jedzenia na czas - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Ale my teraz gramy w kto najdłużej wstrzyma oddech gdy reszta będzie próbować go rozśmieszyć. Może jednak się z nami pobawisz - nakłaniał ją Lector.
- Naprawdę sobie odpuszczę - nadal protestowała.
- Czy Yukino jest dalej zła na Fro? - spytał zielony kotek.
- Oczywiście, że nie - zapewniła zdziwiona tymi słowami - Dlaczego w ogóle miałabym się na ciebie gniewać?
- Bo Fro był zbyt tchórzliwy by bronić Yukino, gdy inni w gildii jej dokuczali po przegranej walce - rozkleił się Exceed mając łzy w oczach.
Yukino poczuła ukłuci w sercu. Choć wybaczyła już to całe zajście swoim towarzyszom wspomnienie tego nadal bolało. Jednak nie mogła winić za to tak bezbronnej istotki. Gdyby ktoś spróbował się wtedy wtrącić pewnie by został zmieciony z powierzchni ziemi przez ich byłego mistrza. Teraz gdy go nie było atmosfera w gildii się mocno rozluźniła. Zupełnie jakby to on był tym, który blokował ich węzły przyjaźni.
- Nie martw się - czule pogłaskała go po policzku - Teraz jestem znów z wami, prawda?
Frosh cały we łzach przytulił się do jej piersi.
- No dobrze - zgodziła się - Zagram z wami. Chyba nic się nie stanie jeśli klucze jeszcze trochę poczekają.
- Świetnie - ucieszył się Sting - Jeśli chcesz to mrzesz...
Jego dalsze słowa zostały zagłuszone przez wybuch. Przednia ściana budynku praktycznie już nie istniała, a w miejscu gdzie powinny znajdować się drzwi stała Minerva. Jednak nie wyglądała tak jak sobie to zapamiętali.

Gildarts stał przed nagrobkiem zastanawiając się jak dużo czasu już upłynęło od momentu gdy ostatni raz widział spoczywającą tu kobietę. Cornelia była jedyną osobą, którą naprawdę pokochał. Był z nią przez dwa lata nim sława maga tak mu odbiła, że zaczął uganiać się za innymi kobietami. Cieszył się, że ma tak wielkie powodzenie. Tak zauroczył się swą sławą i siłą, że zupełnie nie zauważył, gdy pewnego dnia spakowała się i odeszła. Dopiero niedawno dowiedział się, że pewna dziewczynka z gildii to jej córka. Ich córka. Miał dziecko o którym nie wiedział przez ten cały czas. A teraz Cana Alberona została porwana. Czyżby kompletnie spaprał robotę zarówno jako mąż i ojciec?
- Nie martw się Cornelio - powiedział cicho - Obiecuję ci, że odnajdę naszą córkę gdziekolwiek by nie była i sprowadzę ją bezpiecznie do domu. Do Fairy Tail.

Coś delikatnie muskało jej policzek, gdy powoli odzyskiwała świadomość. Skądś znała ten dotyk. Opiekuńczy i czuły. Dający jej nadzieje niezależnie od sytuacji w jakiej by się znalazła. Powoli uniosła powieki i choć spodziewała się tego co zobaczyła i tak nie uratowało to jej od rumieńca atakującego jej policzki. Twarz niebieskowłosego maga znajdowała się kilka centymetrów od niej.
- Jellal - wyszeptała jeszcze zamroczona - co się stało?
Mag drgnął i momentalnie się odsunął na odległość około metra. Na jego twarzy również pojawiło się zakłopotanie.
- Nie pamiętasz co się działo po tym jak uciekłaś z gildii? - spytał z troską - Kiedy cię znalazłem byłaś już nieprzytomna.
Zamyśliła się chwilę nad odpowiedzią. Przypomniała sobie ucieczkę. Przypomniała sobie ukrywanie się na szczycie katedry. Przypomniała sobie, że ktoś ją uderzył. Przypomniała sobie zdradę. Pod wpływem impulsu poderwała się do pozycji siedzącej.
- Powinnaś jeszcze poleżeć - zaprotestował Jellal.
- Wiadomo już kto to jest? - spytała ignorując jego protesty.
- Ale o kim ty mówisz? - zdziwił się.
- O zdrajcy - odpowiedziała i powoli zaczęła zsuwać nogi z łóżka - Musimy go jak najszybciej znaleźć.
Jellal'owi zajęło kilka sekund by zrozumiał o czym mówi. Troska o nią po raz kolejny przysłoniła mu resztę świata. Wiedział, że nie jest to zbyt dobre. Meredy do dziś śmiała się na samo wspomnienie jego zderzenia z barierą jaka otoczyła miasto gdy zaniepokojony zamieszaniem w nim biegł z użyciem meteoru na pomoc Erzie. Jak się później okazało jego pośpiech był całkowicie niepotrzebny. Dali sobie radę bez niego. Mimo to w obliczu nowych zagrożeń został w jej gildii. Od tego czasu był przy niej by ją chronić, więc dlaczego ciągle ponosi porażki?
- Jellal słuchasz tego co do ciebie mówię? - głos Erzy przywrócił go do rzeczywistości.
- Tak przepraszam zamyśliłem się - odpowiedział szybko - Co do zdrajców to nie uważasz, że działasz nieco zbyt pochopnie?
- Co masz na myśli? - spytała.
- Bo widzisz - starał się ją przekonać - Ledwie co Kaishi i Ame to powiedzieli. Czy naprawdę możemy im wierzyć do tego stopnia?
- Dlaczego miałabym nie wierzyć? - spytała podnosząc na niego swe piękne brązowe oczy - Jest przecież częścią Fairy Tail.
Może to przez zmęczenie ale poczuł się dziwnie gdy tak na niego patrzyła. W tej chwili wydawała się tak krucha, że każda negatywna odpowiedź mogłaby ją zranić.
- Bo widzisz - powiedział niezbyt pewnym głosem - Co jeśli on sam jest zdrajcą o którym mówił.
Zapadła krępująca cisza. Erza powoli podkuliła kolana pod brodę obejmując się rękami.
- Nie on na pewnie nie jest - wyszeptała - Może to brzmieć naprawdę głupio zważywszy na okoliczności ale po prostu czuje, że mogłabym mu nawet powierzyć własne życie gdyby była taka konieczność.
Poczuł dziwny skurcz w żołądku, gdy dostrzegł na jej twarzy delikatny rumieniec. Czy to możliwe, że ona... Nie chciał nawet o tym myśleć. Nawet już nie chodziło o to, że pokochała kogoś innego. Bowiem jeśli to prawda oznaczałoby to, że pokochała osobę chcącą jej krzywdy. Zacisnął pięść. Nie mógł sobie pozwolić na gdybanie. Musiał mieć pewność.
- Zakochałaś się w nim, tak? - spytał chcąc brzmieć jak naturalniej ale i tak jego głos dość mocno zdradzał poddenerwowanie.
Pozostawało mu mieć nadzieje, że choć trochę zamaskował zazdrość i strach o nią. Twarz Erzy momentalnie przybrała kolor jej włosów. Przez kilka krępujących, trudnych do zniesienia dla Jellal'a sekund milczała po czym pokręciła głową.
- Nie to nie to - zaprzeczyła - ale muszę przyznać, że z jakiegoś nieznanego powodu jest bliski memu sercu ale też nie w ten sposób co Gray, Natsu czy inni. Wiem, że to nie ma sensu - przyznała.
- Może przez ostatnie zdarzenia jesteś tak skołowana - zasugerował z troską w głosie - Zawsze chcesz chronić swoich przyjaciół i to jest całkowicie zrozumiałe. Ale musisz myśleć też o swoim bezpieczeństwie. Przecież jeśli coś ci się stanie to...
- I tak już się dzieje - westchnęła - Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi ale obiecałam ci już, że nigdzie się nie wybieram.
Kiedy się uśmiechnęła poczuł jak przepływa po nim fala ciepła. Niestety wraz z uczuciem szczęścia przyszło znów pragnienie od którego tak chciał uciec. Znów pragnął ją pocałować. Skosztować tego zakazanego owocu jakim były jej usta. Ale przecież i tak będziesz musiał to zrobić jeśli chcesz spełnić żądania Kaishi'ego. Głos w jego głowie znów dał o sobie znać. Jednak to o czym mówił było ostatnią rzeczą jaką chciał zrobić. Ale jak tego nie zrobisz to ją stracisz. To niestety była prawda. Kochał ją i fakt zabawiania się jej uczuciami był dla niego nieprzebaczalny. Niestety karteczka, którą znalazł była kolejnym sygnałem, że ma się pośpieszyć bo inaczej może zastać szkarłatnowłosą w znacznie gorszym stanie.
- Tak czy inaczej - zaczął - Rozumiem, że masz powody by ufać Kaishi'emu - ostatnie dwa słowa ledwo przeszły mu przez gardło - ale co z Ame? Ona może i podaje się za podwójną agendkę ale skąd pewność, że jest faktycznie po naszej stronie?
Rozumiała jego obawy i sposób myślenia jaki wyrobił podczas siedmiu lat likwidowania mrocznych gildii. Mogła się tylko domyślać z jakimi potwornościami się spotkał. Jednak i ona miała swoje doświadczenia.
- Może ja jej nie ufam ale Natsu tak - odpowiedziała - On ma w sobie coś co sprowadza smoczych zabójców na właściwą drogę.
- Tak coś w tym jest - zgodził się - Gajeel, Laxus oraz bliźniacze smoki z szablozębnych to całkiem imponujący wynik. Ale wszystkich ich wpierw pokonał. Ame wydaje się być zupełnie na innym poziomie - stwierdził.
- Możliwe, że tak się tylko może wydawać - pokiwała głową w zamyśleniu - ale jak przypomnę sobie jego poprzednie walki to też można odnieść wrażenie, że startował na przegranej pozycji.
- Masz naprawdę wielkie zaufanie do swych przyjaciół - powiedział nie mogąc powstrzymać uśmiech który wpełzał mu na twarz.
- Tak - zgodziła się - Są moją siłą i dlatego muszę jak najszybciej znaleźć tego, który nam zagraża.
Po tych słowach znów zaczęła się podnosić. Jellal zareagował instynktownie. Chciał ją tylko delikatnie powstrzymać zagradzając jej drogę ale nieszczęśliwie pośliznął się na posadzce. Stracił równowagę i runą na niczego się nie spodziewającą Erzę.
-----------------------------------------------
Jap. Pośpiesz się.
Nie wiem czy wróciłam na stałe do pisania tego bloga ale że mnie tak długo nie była oto ciekawostka. Zaczęłam pisać ten blog jeszcze przed sagą demonów w oryginalnym FT. Niewiele ale jednak. Pierwotnie zamiast nich miały być piekielne stwory z innego wymiaru. Też by się nazywały demonami ale inaczej opisane. Zmieniłam jednak zdanie i postanowiłam kilka z nich użyć. Głównie z uwagi na fakt, że tak lepiej będzie opisywać wyglądy... tak muszę W KOŃCU wziąć się za zakładkę z Bohaterami.