piątek, 19 czerwca 2015

9.Fairy tail no kyōfu

Słońce wschodziło już ponad horyzontem oświetlając sylwetki dwojga magów. Meredy leżała na trawie wpatrując się w kryształową kulę. Cień drzewa zakrywał jej delikatny uśmiech. Dzięki magicznemu przedmiotowi wiedziała że członkowie Fairy Tail wrócili do gildii i nie byli nawet sami. Zachichotała cicho widząc że nowy przyjaciel Erzy od razu złapał z nią tak drobny kontakt. Słysząc ciche chrząknięcie nawet się nie odwróciła. Wiedziała że odgłos należy do budzącego się Jellala.
- Miałaś mnie zbudzić jakieś dwie godziny temu – powiedział z lekkimi pretensjami w głosie chłopak.
- Gdybym cię zbudziła ciut wcześniej pewnie byś spokojnie nie poczekał na odpowiedni moment – nie mówiła wszystkiego. Lubiła się z nim droczyć. Wiedziała że będzie zazdrosny gdy się o wszystkim dowie choć będzie próbował to ukryć. Jej zdaniem fakt że ukrywał swe prawdziwe uczucia był wręcz dzieciny. Zwłaszcza że szkarłatnowłosa bez wątpienie je odwzajemniała i nie miała mu za złe tego co kiedyś robił.
- Czy choć raz możesz mówić jaśniej – spytał przeszukując torbę w celu wyjęcia z niej prowiantu.
- Jesteś jeszcze mniej domyślny niż myślałam – młoda czarodziejka przekręciła znacząco oczami – Przecież to jasne że chodzi mi o twoją ukochaną. Jest już w Mongolii tylko zlituj się i zamiast wlepiać oczy w kulę to szykuj się od drogi.
- Ona nie jest moją ukochaną – rzucił szybko jednak zaczął natychmiastowe przygotowania. Zignorował rzucone w niego przekorne „Tak jasne” i starając się nie patrzeć na towarzyszkę odszedł na bok. Miała racje. Kłamał, to było zbyt oczywiste by można się tego nie domyślić. Usilnie jednak przekonywał sam siebie że nie może się do tego otwarcie przyznać. Nie jest godny Erzy. Teraz jednak naprawdę potrzebował się z nią spotkać. Powoli zaczął się szykować do drogi zastanawiając się czy znów Szkarłatnowłosa nie wyzwoli w nim burzy niekontrolowanych uczuć. Było to jednak więcej niż pewne. Kochał ją już od pierwszego momentu gdy została sprowadzona do Wieży Niebios. Przed oczami stanęło mu właśnie to wspomnienie.

Od kiedy go tu sprowadzono minęły chyba już dwa tygodnie. Może trochę więcej. Nie liczył czasu. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Teraz wraz z Millianną, Sho oraz Wally'm czekał na nową dostawę. Tak zwolennicy Zerefa nazywali sprowadzanie kolejnych porwanych dzieci. Nienawidzili ich ale nie mogli się zbuntować. Byli na to za mali i zbyt słabi. Zresztą nikt z nich nie umiał posługiwać się magią nad którą panowali poplecznicy czarnego maga. Jakakolwiek próba buntu nie miałaby sensu. Zginęliby. Ani na chwilę nie przestał jednak wierzyć że jeszcze będą wolni. Rozmyślenia przerwały mu mieszające się ze osobą odgłosy krzyków i płaczu. Przywarł do ściany nasłuchując kroków i zaciskając pięści. Nienawidził bezsilności. Wkrótce drzwi zaskrzypiały i do środka została wepchnięta dwójka nowych małych niewolników. Stosunkowo wysoki jak na swój wiek, czarnowłosy chłopak i wyglądająca na mocno roztrzęsioną, drobna szkarłatnowłosa dziewczynka.
- Powitajcie nowych współlokatorów – zaśmiał się strażnik zamykając z trzaskiem drzwi.
Jellal odczekał aż ten się oddali i powoli podszedł do sprowadzonej dziewczynki i wyciągnął w jej stronę ostrożnie rękę.
- Hej – powiedział cicho by jeszcze bardziej jej nie wystraszyć – Nazywam się Jellal Fernandes – przedstawił się wyciągając ku niej dłoń, którą po chwili wahania przyjęła. Wyczuł że jest niespokojna lecz kto by w takiej sytuacji nie był. Mu samemu dopiero niedawno udało się jako tako przywyknąć do panujących tu warunków.
- Erza.. jestem Erza – wyszeptała jeszcze drżącym cichym głosem spoglądając mu prosto w oczy. Zauważył że mają piękny brązowy kolor. Nie wiedział jak długo i dlaczego w nie tak patrzy. Oderwał się dopiero gdy usłyszał Milliannę.
- A ty masz jakieś imię – spytała czarnowłosego chłopca, który do tej pory się nie odzywał.
- Simon – burknął, a niebieskowłosy nie mógł oprzeć się wrażeniu że jakoś dziwnie na niego spojrzał. Wtedy jeszcze nie wiedział że i on darzy dziewczynę większym uczuciem. Wstał i pomógł Erzie zająć miejsce obok siebie na jednej z ławek. Postanowił że ze wszystkich sił postara się ją ochronić przed bezwzględnymi strażnikami. Simon po chwili wachania dołączył do nich i od razu został zagadany przez Sho i Wally'ego.

Tak, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Nawet szybko udało im się do siebie zbliżyć. Zostali najlepszymi przyjaciółmi i większość wolnych chwil spędzali razem rozmawiając lub wysłuchując opowieści sprowadzonego niedługo potem Rob'a. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak brakuje mu ich najnormalniejszych rozmów i to co do niej czuje nie ma większego znaczenia. Cieszył się że już niedługo się z nią znów zobaczy. Słysząc wołanie Meredy by mogli zjeść śniadanie po którym czekała ich spora wędrówka ku Mongolii.

Stolica Fiore tętniła życiem. Zwykły gwar i hałas wypełniał ulice miasta zapowiadając kolejny, zwykły dzień. Lucy jak zwykle szła balansując na małym murku dzielącym drogę od rzeki. Zignorowała ostrzeżenia rybaków odnośnie konsekwencji upadku i udała się w stronę gildii. Powitał ją nietypowy widok. Natsu i Gray siedzieli naprzeciwko siebie mierząc się nieustannie wzrokiem. Wszysko obserwowała Lisanna wraz z opartym o jej drobne piersi Happy'm. Było dziwnie spokojnie jak na to miejsce.
- Coś mnie ominęło – spytała Lucy podchodząc do nich.
- Hej, Lucy widzę że coraz dłużej śpisz – Happy już na starcie nie mógł powstrzymać się by się z nią nie podroczyć.
- To przez Erzę – nim Heartfilia zdążyła zaprotestować do rozmowy włączyła się najmłodsza Strauss – ma dziś kiepski humor więc ci dwaj wolą jej nie podpaść i walczyć na inny sposób.
- Co dokładnie robią – Lucy patrzyła to na jednego, to na drugiego ale żaden nawet się nie poruszył.
- Sprawdzają, który najdłużej wytrzyma bez poruszenia się – Happy rozłożył ręce w geście kapitulacji – my mamy ich sędziować.
- I kto wygrywa – zapytała przekornym tonem Lucy walcząc z narastającą pokusą by któregoś z nich połaskotać.
- To chyba oczywiste – wymamrotał ledwo poruszając wargami Natsu – jak mam przegrać z tą lodówą?
- Gdybyś nie kłapał mordą to może miałbyś szansę ale w takim przypadku oddałeś mi swe domniemane zwycięstwo – triumfował Gray.
- To się nie liczy – oburzył się smoczy zabójca – mam rację Lisanna?
- Jesteś żałosny. Po co ja pytasz przecież to jasne że twoja narzeczona będzie trzymać twoją stronę – prychną lodowy mag.
- To nie jest moja narzeczona – zaprotestował Natsu podrywając się z miejsca.
- Ta jasne wypieraj się sklerotyku – Gray również wstał.
Atmosfera sięgnęła zenitu i po chwili rzucili się na siebie zaczynając kolejną bójkę. Lisanna zaśmiała się tylko. Oczywistym było że żadną narzeczoną nigdy nie była. Nawet wtedy gdy o tym wspomniała po wykluciu Happy'ego, tylko żartowała. W przeciwieństwie do poddenerwowanej Lucy z uśmiechem przypatrywała się przybierającej na sile bójce. Będąc w Edolas bardzo tęskniła za typowym dla tej gildii rumorem. Bijatykę przerwał odgłos skrzypiących drzwi. Natsu i Gray zastygli w miejscu, przerażeni że to może być Erza. Jednak wchodzącym okazał się Kaishi.
- Coś mnie ominęło – spytał widząc miny zebranych.
- Spokojnie, nic czego już wkrótce możesz nie mieć dość – odpowiedziała Lucy gdy upewniła się że nie wrócą do walki. Jednak groźba podpadnięciu Erzie wystarczyła by się uspokoili.
- Dobrze, dobrze ale widzieliście może Erze – spytał rozglądając się po gildii.
- Ostatnio była tu dwie godziny temu – wtrąciła Mirajane odstawiając czysty kufel na półkę – jest dziś wyjątkowo nerwowa i wolała pobyć sama.
- Poszukam jej – zakomunikował niespodziewanie najnowszy członek Fairy Tail i nim ktoś zdążył coś powiedzieć opuścił budynek.
- On ją chyba llubi – zamruczał wymownie Happy zakrywając łapkami pyszczek.

Gajeel siedział obok szpitalnego łóżka na którym leżała Levy. Mimo że jej stan się ustabilizował i musiała tylko wypocząć wyprosił Porlyusica'e wyprosił by tu z nim została. Chciał by po przebudzeniu widziała obok siebie towarzyszy z drużyny. Jet i Droy już się wybudzili choć ich stan wymagał jeszcze obserwacji. Teraz posyłali ku niemu nerwowe spojrzenia. Doskonale wiedział że za nim nie przepadają. Jednak miał to w nosie. Poszedłby ale chciał się upewnić że z Levy wszystko będzie dobrze. Nie wiedział czemu mu tak na niej zależy. Twardy charakter nie pozwalał mu kierować się uczuciami. Sam nie wiedział co właściwie czuje do tej małej czarodziejki. Jej obecność zarazem go irytowała jak i sprawiała dziwną frajdę. Uwielbiał się z nią droczyć ale nie zamierzał brać ją ze sobą na treningi i misje. Niewątpliwie była bardzo mądrą osobą, kto wie czy nie najinteligentniejszą z gildii lecz siły ofensywnej jej brakowało, a on uwielbiał porządną rozróbę co jakiś czas.
- Gajeel.... -sama – do jego uszu dobiegł cichy głos Levy. Zbyt delikatny by usłyszeli go członkowie Shadow Gear lecz jego smoczy słuch nie miał z tym najmniejszego problemu.
- Mała dobrze że już wracasz – na jego twarzy od razu pojawił się typowy uśmieszek.
- Przepraszam – te słowa go zaskoczyły. Wszystkiego mógł się spodziewać ale na pewno nie tego.
- Co ty – zaprotestował widząc że w oczach McGarden pojawiają się krople łez – przecież spisałaś się doskonale. Uratowałaś nam tyłki – tylko tyle zażył powiedzieć nim do łóżka podbiegli Jet i Droy. Oboje uradowani przebudzeniem przyjaciółki. Wiedząc że tłok nie służy wracaniu do siebie odsunął się na bok. Zresztą Levy też martwiła się o członków swej drużyny i na pewno chętnie z nimi porozmawia.

Erza siedziała pod drzewem wpatrując się w płynącą dołem rzekę. Konary rzucały delikatny cień na jej twarz. To miejsce było jej naturalnym schronem. Przychodziła tu zawsze gdy było jej smutno lub musiała coś przemyśleć. Słowa, które wypowiedział Bolt'a, który jawnie stwierdził że jest silniejsza od reszty swoich przyjaciół, a i tak łatwo ją pokonał. Czuła że nie kłamał. Nie rozumiała jednak czemu jej oto powiedział skoro nie miała z nim żadnych szans. Umarłaby, gdyby nie zjawił się Kaishi. Może była to drobnostka ale to było już drugie dziwne zdarzenie w krótkim odstępie czasu. Pierwszym było cofnięcie czasu o dobre pół godziny z którego jako jedyna nic nie pamiętała. Wszyscy mówili żeby się tym nie martwiła. Mieli racje ale niedawna walka na nowo rozbudziła jej poddenerwowanie. Zastanawiała się czy te wydarzenia mają ze sobą coś wspólnego.
- To głupie – skarciła się na głos potrząsając głową.
- No nareszcie jesteś – jej uwagę przykul znajomy głos. U podnóża pagórka stał zdyszany Kaishi.. Sprawiał wrażenie osoby, która przed chwilą przebiegła sporą część miasta.
- Stało się coś – spytała spokojnie, delikatnym ruchem odgarniając włosy opadające na czoło. Nie przepuszczała by było to coś poważnego bo skontaktowali by się z nią w inny sposób. Zresztą większość osób doskonale wiedziała że tu chodziła.
- Nic takiego – chłopak po kilku większych krokach znalazł się przy niej – po prostu słyszałem że nie masz dziś nastroju. Gray i Natsu ciężko to znoszą. Strach im nawet się poruszyć – po tych słowach opadł na ziemie obok niej – może chcesz się wygadać – zasugerował.
- Naprawdę nic się nie stało – zapewniła opierając głowę o kolana – po prostu czuję że ostatnie zdarzenia nieco mnie przerosły. Mam mały mętlik w głowie...

Meredy poprawiła włosy, związując na nowo kucyk. Do Mongolii dzieliły ich niecałe dwa kilometry, więc po raz ostatni upewniali się czy wszyscy są na miejscu oraz którą drogą najlepiej przejść nie narażając się na zauważenie. Zdawała sobie sprawę że dalej są poszukiwani przez radę. Jednak przyglądanie się kuli przez Jellal'a się przeciągało.
- Nie mów że znów się na nią lampisz – obruszyła się – Daj spokój, właśnie idziesz się z nią spotkać i naprawdę możesz odpuścić.
- Kim on jest – warknął tak nagle że poskoczyła. Po jego głosie wyczuła że wcale jej nie słuchał. Dla świętego spokoju zajrzała mu przez ramie. W kryształowej kuli majaczył obraz szkarłatnowłosej i Kaishi'ego. Doskonale wiedziała już o co chodzi.
- To nowy członek Fairy Tail chyba dołączył do nich po ostatniej misji – powiedziała po czym rzuciła mu znaczące spojrzenie – Chyba nie powiesz że jesteś zazdrosny – zaśmiała się.
Jellal nie odpowiedział. Nie umiał tego jednoznacznie stwierdzić ale coś mu się nie podobało w owym młodzieńcu. Coś kazało mu sądzić że jest z nim coś nie tak. Nie podobało mu się że tak szybko zbliżył się do Erzy. Wymuszając uśmiech zarzucił kaptur na głowę. Może faktycznie Meredy ma rację i jest zbyt podejrzliwy. Jednak musiał się upewnić.
- Idźmy już – powiedział wstając. Schował ostrożnie kulę do torby i szybkim krokiem ruszył w stronę stolicy.

Wiele kilometrów dalej siedzący na tronie mężczyzna uśmiechnął się wymownie wiedząc klęczących przed nim zamaskowanych wojowników.
- Ruszajcie i nie zwiedźcie mnie – powiedział, odprowadzając ich wzrokiem. Najwyższy czas zaczynać. Tak długo na to czekał.

Erza po dłuższych namowach zgodziła się by Kaishi odprowadził ją do gildii. Nie chciała zadręczać innych swą ponurą miną. Wiedziała że znów będą się o nią martwić. Nie chciała nikomu zawracać sobą głowy. To być jej osobisty problem.
- Może za dużo o tym myślisz – zasugerowała Mirajane podsuwając jej kubek gorącej herbaty oraz kawałek ciasta truskawkowego, na który tytani mimowolnie zaświeciły oczy. Wszyscy dobrze wiedzieli że to jej ulubiony przysmak.
- Chyba pójdę na jakąś misję – powiedziała po dłuższym milczeniu Scarlet machinalnie nabijając trochę deseru na widelec. Praca zawsze pozwalała jej oderwać się od rzeczywistości.
- Popieram – krzyknął Natsu – o wiele lepiej zrobisz jak wyżyjesz się na kimś innym. Nas już pewnie masz dość.
- Aye, sir – zawtórował Happy ale widząc zabójczy wzrok Tytanii schował się za towarzysza.
- Bez paniki – wtrącił Gray siedzący kilka krzeseł dalej – Nikt nie chciałby się aż tak brudzić.
- Coś sugerujesz – było jasne że wybuchnie kolejna sprzeczka, jednak została zduszona w zarodku przez Juvie.
- Panicz jest taki przystojny gdy szykuje się do walki – zachwycała się Lockser – Ta jego muskularna klata... - powoli zatracała się w swoich marzeniach.
- Słuchaj Erza, może mógłbym się zabrać z tobą – Gray przeczuwając co nadchodzi wolał się jak najszybciej ulotnić.
Po gildii przeszła fala śmiechu. Wszyscy wiedzieli jaka dziwna relacja łączy ową dwójkę. Jedynymi, których to nie rozbawiło byli nieco zażenowany Gray, pogrążona we własnych myślach Erza oraz Juvia, która sycząc „Rywalka w miłości” gotowała się ze złości. Nie znosiła gdy jakaś inna dziewczyna kręciła się blisko jej wybranka. Zwłaszcza gdy miała przebywać z nim sam, na sam. Sytuacje uratowało pukanie w główne drzwi. W chwilę później stanęły w nich dwie znajome osoby.
- Jellal, Meredy – Erza podobnie jak inni nie kryła zdziwienia. Nie wiedziała co ich tu sprowadza ale widok przyjaciela z dzieciństwa wywołał u niej uśmiech na twarzy.
- Przepraszamy, że tak bez zapowiedzi ale chcieliśmy się upewnić że wszystko z wami w porządku – powiedział Jellal niepewnie wchodząc do środka – witaj, Erza – zaczął ignorując wymowne spojrzenie różowowłosej czarodziejki.
- Tak cześć – odpowiedziała w zamyśleni wiercąc widelcem w kawałku ciasta – Nie mieliście problemów z dotarciem – spytała.
- Na szczęście nie – odpowiedział wpatrując się w jej szkarłatne włosy, luźno opadające na ramiona. Nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę. Widział że jest cała i zdrowa ale coś nadal nie dawało mu spokoju.
- A tak naprawdę to dlaczego tu jesteś – rzuciła mu uważne spojrzenie. Od razu zauważyła że nie mówi jej całej prawdy.
- Bo widzisz... - zaczął niepewnie. Zawsze przy niej nie za bardzo wiedział co mówić. Zbyt mu na niej zależała i robił wszystko byleby jej nie zranić. Dlatego też nie mógł z nią być. Nie byłaby z nim szczęśliwa.
- Był niespokojny po igrzyskach, a teraz musiał się upewnić czy wszystko z tobą w porządku. Jego zdaniem wasza misja zbyt długo się przeciągała – odpowiedziała za niego Meredy wiedząc że znów będzie chciał nieudolnie wymigać się od powiedzenia prawdy. Zresztą przyszli tutaj by mógł z nią spokojnie porozmawiać. Jeśli tego nie zrobi znów będzie się zadręczał.
- Dlaczego się tak martwisz – spytała Erza, gdy przetaczająca się po gildii fala śmiechu nieco ucichła – chyba nie wątpisz w siłę Fairy Tail.
- Nie, to nie to – zapewnił unikając jej badawczego spojrzenia – ale pewnie pamiętasz co stało się gdy walczyliśmy ze smokami.
- Z tego co mi mówiono umarłam – odpowiedziała. Wprawdzie to nie Jellal jej o tym powiedział, a Natsu.
- Tak.. tylko – nie wiedział jak to zacząć ale z pomocą przyszedł mu Kaishi.
- Może wygodniej będzie wam się rozmawiało na osobności – zasugerował posyłając w ich stronę jeden ze swoich promiennych uśmiechów.
- Jellal co ty na to – spytała Erza oddając puste naczynia Mirze.
- Tak chodzimy – zgodził się prawie natychmiast. O wiele lepiej będzie mu rozmawiać bez tylu twarzy wpatrujących się w nich. Rzucił tylko przelotne spojrzenie dyskutującej z Juvią Meredy i razem z szkarłatnowłosą udał się w poszukiwaniu bardziej zacisznego miejsca. Było już ciemno i nie powinni zwracać na siebie uwagi. Na wszelki wypadek zarzucił jednak kaptur na głowę. Ostrożności nigdy za wiele. Ostatnim czego by chciał to sprawienie szkarłatnowłosej, problemu swą obecnością.

Pięcioro zamaskowanych wojowników stało na wzgórzu wpatrując się w budynek. Fairy Hills wydawało się byś prawie opustoszałe. Tylko w kilku oknach paliło się światło.
- Pamiętajcie żadnych świadków – powiedział jeden nich – to co mamy zrobić może wydawać się drobnostką ale jest niezwykle ważna dla naszego planu.

Juvia była zajęta rozmową z Meredy. Według Gray'a była to wielce korzystna okoliczność. Mógł choć na jeden wieczór uniknąć kolejnych zaproszeń na wymyślone randki.
- I jak próbowałeś z nią o tym porozmawiać – zagadała Lucy siadając na krześle obok niego. Miała oczywiście na myśli wytłumaczenie wodnej czarodziejce by nieco przystopowała z okazywaniem uczuć. Jednak te słowa zostały mylnie zinterpretowane przez Lockser. Zacisnęła nerwowo pięści obrzucając zabójczym wzrokiem blondynkę.
- Ona na pewno już zmusiła panicza do zerwania z Juvią. Na pewno rzuciła na niego jakiś czar lub zaszantażowała, że jeśli z nią nie będzie zrobi coś Juvii. Panicz Gray tak się poświęca lecz Juvia nie może... - coraz bardziej pogrążała się w wizjach jednocześnie parując i wylewając może łez.
- Wiesz, jest prosty sposób by zwrócić na niego swoją uwagę – Kaishi przysunął się bliżej niej.
- Mam połączyć ich więzią uczuć – spytała Meredy sącząc lemoniadę – już raz to robiłam ale...
- Tak, to dobry pomysł ale.. - zniżył głos do szeptu – trzeba zrobić coś by się nie zorientował.
- Juvia chętnie wysłucha – powiedziała patrząc na niego z nadzieją.
- Dobrze, dobrze – Kaishi dał jej sygnał ręką by osłabiła swój zapał przynajmniej na chwilę – jednak może przenieśmy się tam gdzie nas nie podsłuchają.. - nie zdążył dokończyć bo od razu po wypowiedzeniu tych słów został błyskawicznie wyciągnięty przez Juvię z gildii.
- Zaczekajcie na mnie – zawołała Meredy wybiegając za nimi. Otwarcie kibicowała przyjaciółce w zdobyciu wybranka, więc również chciała poznać owy plan.
- Mam nadzieję że to nie będzie nic chorego – stwierdziła Lucy, gdy drzwi zamknęły się za wychodzącymi.
- Ty masz nadzieję – jęknął Gray – jeśli ma podobne do niej pomysły to chyba muszę wyruszyć na poszukiwanie Glidarts'a.
- A czy on nie jest przypadkiem na kolejnej dziesięcioletniej misji – spytał Happy.
- Tym lepiej – odparł lodowy mag.
- Nie miałeś iść z Erzą – przypomniała Lucy.
- Naprawdę jesteś tak naiwna by sądzić że teraz pójdzie – zaśmiał się Natsu – nawet jeśli to pewnie będzie woleć pójść z zbiegłym więźniem niż tym golasem.
- Oni się llubią – podsumował Happy, gdy za jago plecami zaczynała się kolejna walka.

Jellal wpatrywał się w szkarłatne włosy falujące na wietrze. Przybyli właśnie w zaciszną zatoczkę znajdującą się tuż za Fairy Hils. Erza wiedziała że nikt poza członkiniami gildii tu nie przychodzi, więc nie musieli się obawiać niespodziewanych wizyt.
- Przepraszam, że sprawiam ci kłopot – niebieskowłosy pochylił głowę unikając jej czujnego spojrzenia. Bał się, że znów zatraci się w jej brązowych tęczówkach. Ostatnim razem o mało nie posunął się za daleko. Prawie się pocałowali, a do tego nie mógł dopuścić. Wtedy po siedmiu latach rozłąki.

Stał na zboczu klifu wpatrując się w falujące tafle morza, które łagodnie uderzały w jego zbocze. W ciągu tych siedmiu lat pod osłoną tajemnicy obalili wiele mrocznych gildii. Jednak on sam nie czuł nawet znikomej sytuacji. Wszystko robił machinalnie nie zwracając zbytniej uwagi na swe czyny. Może i robili wiele dobrego dla innych ale on nie potrafił się tym cieszyć. Te siedem lat spędził zagłębiony we własnych myślach. Nawet nie potrafił się uśmiechać. Wszystko co czynił, robił by choć trochę odpokutować krzywdy wyrządzone Erzie. To że jest teraz na wolności nie ratowało go przed bramami swego umysłu. Nie mógł pogodzić się z faktem że nigdy już nie zobaczy szkarłatnowłosej. Brak możliwości sprawdzenia co się z nią dzieje był o wiele gorszy od perspektywy spędzenia reszty życia jako wygnaniec. Coraz częściej zastanawiał się czy nie uwierzyć w to co się według innych stało się na wyspie Tenrou. Nie chciał jednak dopuścić do siebie myśli że ona faktycznie nie żyje. Dziś właśnie mijała kolejna rocznica. Kolejny rok jego monotonnej pokuty. Wiedział jedno. Nigdy sobie nie wybaczy tego co niegdyś jej zrobił.
- Jellal – słysząc niezwykle głośny krzyk Meredy.
Obrócił się machinalnie i zaczekał, aż zdyszana czarodziejka złapie oddech. Zauważył że jej oczy błyszczą z podekscytowania. Już dawno jej takiej nie widział. Musiała mieć coś bardzo ważnego do przekazania.
- Miałeś racje – krzyknęła opadając plecami na trawę. Wyglądała jakby całą drogę z ich obozowiska przebiegła.
- Ale w czym – nie krył zdziwienia. Myślał że wszystko omawiają na bieżąco.
- Ale z ciebie bęcwał – już myślał że Meredy chce się z nim znów zacząć droczyć gdy niespodziewanie dodała z tajemniczym uśmiechem – Ultear właśnie obserwowała, powracających z corocznej ceremonii żałobnej, członków Fairy Tail.
- Jak co roku – wzruszył ramionami nie wiedząc co w tym tak interesującego. To była smutna ceremonia, a on sam nie miał odwagi na to patrzeć. Brak jednej osoby go dobijał.
- Miałeś racje – powtórzyła, a widząc jego pytające spojrzenie dodała – Wrócili. Wrócili wszyscy... Razem z Erzą i pozostałymi zaginionymi. Wszyscy żyją...
- Co – przerwał jej podrywając się tak nagle, że pewnie by przewrócił towarzyszkę gdyby ta już nie leżała na trawie z rozradowaną miną – Nie zmyślasz – to była piękna myśl. Zbyt piękna by była prawdziwa.
- Nie zmyśla – ku nim kroczyła Ultear trzymając w rękach kryształową kulę. Kulę, w której widniał obraz śmiejącej się przez łzy Erzy. Witała się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Wyglądała zupełnie tak samo jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Poczuł że łzy spływają mu po policzkach ale nie próbował tego ukryć. Był szczęśliwy, że nigdy nie zwątpił. Ona żyła.

- Jellalgłos Erzy wraz z bólem głowy wyrwał go z wspomnień. Dopiero po chwili zrozumiał że go walnęła.
- Przepraszam – powiedział szybko widząc jej poirytowane spojrzenie – zamyśliłem się.
- Chyba znów się nie zacząłeś obwiniać – spytała patrząc mu uważnie w oczy. Siłą woli powstrzymał się od obrócenia głowy w inną stronę. Oczy Tytanii znów wywierały na nim hipnotyczny efekt.
- Nie, to nie to – zapewnił – po prostu przypomniałem sobie moment, gdy dowiedziałem się że wróciliście z wyspy.
- Do czego zmierzasz – powędrowała wzrokiem na pojawiające się na niebie pierwsze gwiazdy.
- Mówiłem ci już, że nie uwierzyłem w twoją śmierć podczas egzaminu – gdy ta kiwnęła głową kontynuował – Mimo że okazało się to nieprawdą to wciąż się boję – spuścił głowę – szczególnie że nie udało mi się zapobiec.. temu... w trakcie apokalipsy...
- To nie twoja wina – Erza posłała mu łagodny uśmiech – Nie rozumiem tylko czemu sami mi o tym nie powiedziałeś – spytała.
- Zrozum... - zaczął gdy ciszę przerwał przeraźliwy krzyk.
- To z akademika – Erza poderwała się z miejsca – idziemy - zarządziła biegnąc w stronę Fairy Hils. Jellal wiedząc że jej nie powstrzyma, naciągając kaptur na głowę, ruszł za nią. Sam też chętnie przekona się o co chodzi. Najważniejsze, że będzie blisko szkarłatnowłosej.
Ze względu na małą odległość byli na miejscu już po kilku minutach. Pozornie wszystko wyglądało normalnie. Zupełnie nic nie wskazywało na coś złego.
- W też to słyszeliście – spytała Erza dalej wpatrując się w niczego nie zdradzający budynek.
- Juvia słyszała – potwierdziła Lockser – i jest zmartwiona choć tu mieszają jej rywalki w miłości.
- Wszystko wygląda jak zawsze – powiedział Jellal zanim zdążył ugryść się w język. Przecierz normalnie nie powinien wiedzieć nic o akademiku.
- „Jak zawsze” - zaśmiał się znacząco Kaishi – czyżby ktoś tu, kogoś szpiegował.
- Wchodzimy – zarządziła Erza ratując Fernandesa od koonieczności ciągnięcia dyskusji. Zawał sobie sprawę, że cokolwiek by powiedział, szybko by się wydał przed szkarłatnowłosą. Nie chciał do tego dopuścić. Weszli na słabo oświetlony, sporej wielkości korytarz. Panowała tu niczym nie zmącona cisza. Trochę zbyt dziwna biorąc pod uwagę wcześniejszy wrzask.
- Chyba zbyt pośpiesznie zareagowaliśmy – stwierdził Kaishi odwracając się by chwilę potem zaliczyć zderzenie z stojącą nieruchomo Juvią.
- Coś się stało – spytała ostrożnie Erza widząc nieobecny wzrok przyjaciółki.
- Juvia czuje kapiącą wodę – powiedziała po dłuższym milczeniu niebieskowłosa.
- Może ktoś nie dokręcił woody – zasugerował Jellal.
- Nie, to nie to – pokręciła głową czarodziejka – Juvia musi coś sprawdzić – po tych słowach rzuciła się do drzwi pokoju Laki.
Widok, który zastali sprawił że zastygli w przerażeniu. W pomieszczeniu unosił się odór krwi. Na przeciwległej ścianę widiał wymalowany nią symbol znanej im gwiazdy. Słysząc drobny szelest wszyscy instynktownie obrucili się ku źódłu owego odgłosu. Z pod drewnianego biurka wytoczyła się odcięta głowa ich przyjaciółki. Głowa Laki Olietty. Jej puste, marte oczy utkwiły w zgromadzonych, powodując że nikt nie mógł wyduścić z siebie słowa. Dopiero gdy Juvia osuneła się nieprzytomna w ramiona Kaishi'ego otrząsneli się z poierwzego szoku.
- Jak.. kto – na wpół zrozpaczona, na wpół wściekła Erza zacisneła pięści patrząc na nie odrywając wzroku od masakry.
Jellal po chwili wachania połążył jej rękę na ramieniu, bez słowa pozwalając by chwilę później się w nie wtuliła. Nikt nie potrafił odpowiedzień na podstawowe pytanie. Jak komuś się to udało zrobić to niezauważonemu, gdy oni wszyscy byli w pobliżu.
- Położę ją gdzieś – ciszę przerwał Kaishi trzymając wciąż nieprzytomną Juvię.
- Myślę że powinniśmy powiadomić innych – zasugerował ostrożnie Jellal, gdy tamten się oddalił. Czuł że szkarłatnowłosa jeszcze drży. Po chwili spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem i kiwnęła głową. Wiedział co teraz czuje i nie odzywał się gdy szli ścieżką prowadzącą do gildii. To byłoby zbędne. Jedyne co mógł teraz zrobić to być przy niej.

Mistrz słuchał ich uważnie kiwając w zamyśleniu głową. Choć nie wypowiedział ani słowa wszyscy wiedzieli że jest wściekły. Wpierw ktoś przeprowadził zamach na jednego z założycieli Fairy Tail, a teraz zamordowano członka ich rodziny tuż przed ich nosem. Nikt jednak nie wiedział czyje to dzieło. Wszyscy w milczeniu czekali na decyzję Makarov'a.
- Natychmiast wyruszam na rozmowę z Guran'em – powiedział po długim milczeniu – Do tego czasu niech nikt nie myśli wychylać nosa poza Mongolię. Zakazuję wszelkich walk i misji. Macie oszczędzać energię. Zrozumiano – zarządził grzmiącym głosem - Natsu chce usłyszeć twoje słowo – ostatnią wypowiedź skierował prosto do lubiącego zadymy salamandra.
- Ale dziadku oni przecież zamordowali.. - pełen frustracji Dragnell uniusł zaciśniętą pieść ale ucichł gdy Mira pokręiła ze głową – tak jest - przytaknął.
- Dobrze – powiedział nienaturalnie spokojnym głosem wydmuchując ustami dym z trzymanej fajki – Do czasu mego powrotu obowiązki mistrza przejmuje Laxus. Woprawdzie wolałbbym by zajeła się tym Erza ale wątopię by obecnie była w pełni sił podołać owemu zadaniu.
Wszyscy patrzyli jak wstaje i z wolna rusza w kierunku wyjścia.. Zatrzymał się dopiero przy samych drzwiach by po raz ostatni zwrócić się do swoich podopiecznych.
- Uważajcie na siebie i przygotujcie należyty pogrzeb waszej przyjaciółce. Liczę na was – mimo niż nie uronił ani jednej łzy wszyscy doskonale wiedzieli jak bardzo teraz cierpi.

--------------
No i się przeniosłam ^^ Polski tytuł notki: trwoga nad Fairy Tail.

8.Shin jidai no makuake

Pierwsi do skromnej chatki dotarli Erza z nowym znajomym. Kaishi ostrożnie posadził ją na jednym z krzeseł.
- Mam nadzieję że to ten domek – zażartował – Było by trochę głupio gdyby okazało się że doniosłem cię tu na próżno – dodał udając wielce zmęczonego jakby szkarłatnowłosa ważyła znacznie więcej niż w rzeczywistości chcąc w ten sposób poprawić nastrój towarzyszce.
- Tak – pod dłuższej chwili ciszy powiedziała nieco smutnym tonem. Nadal gryzł ją fakt że nie udało im się uchronić roślinnego maga przed najgorszym – Wiesz może czemu ci, których śledziłeś… czemu oni go zabili – jej głos nieco zadrżał. Mimo wielkiego podziwu jaki budziła w wielu osobach wcale nie była tak twarda jeśli chodzi o uczucia. Wiedziała że Warrod siłą nie mógł zagrozić lepszym wojownikom ale do jakich tajemnic musiał się dokopać by zainteresowała się nim tajna organizacja o której praktycznie nikt nie słyszał – Kim oni są – dopytywała się podczas gdy Kaishi zakładał jej prowizoryczny bandaż w zranione miejsca.
- Kiepski ze mnie medyk ale powinno wystarczyć do czasu a zajmą się tobą w gildii – przerwał biorąc głęboko wdech na znak że ciężko to wszystko wytłumaczyć – Znam tylko poboczne informacje. Zbyt dobrze się maskują i nie ufają byle komu. Wiem jednak że już od dawna obserwują Fairy Tail.
- Od kiedy – spytała Scarlet. Jeśli chodziło o sprawy gildii była gotowa zaryzykować wiele, to też chciała wiedzieć wszystko o jej wrogach, a coś jej mówiło że nowy jest z zupełnie innej ligi niż ci z którymi mieli dotychczas do czynienia.
- No więc – zaczął młody mag ale urwał gdy drzwi otworzyły się i stanął q nich Gajeel z nieprzytomną Levy na rękach.
- Hej, Erza – powitał szkarłatnowłosą – a on to kto – spytał podejrzliwie patrząc na Kaishi’ego.
- To przyjaciel – uspokoiła go Tytania – można powiedzieć że zawdzięczam mu życie, ale co z nią – z niepokojem spojrzała na niebieskowłosą czarodziejkę, którą smoczy zabójca delikatnie położył na łóżku. Czarnowłosy przez dłuższą chwilę mierzył go jeszcze spojrzeniem dając przy tym do zrozumienia że nie zaufa mu od tak.
- Spotkaliśmy Minervę, która chciała wpierw walczyć z Levy – zaczął opowiadać o tym co się niedawno zdarzyło – nie mogłem jej w żaden sposób pomóc ale Levy coś na nią rzuciła przez co nokautując ją ta wiedźma sama się wykończyła – dokończył. Sam do nie miał pojęcia jakiego czaru użyła jego drobna partnerka ale trzeba było przyznać jej skuteczność. Niemniej jednak wolałby więcej tego nie robiła zostawiając walkę mu, choć w tym przypadku nie miał jak wkroczyć do akcji przez tą dziwną barierę, którą Orlando oddzieliła go od dziewczyny. Mimo że nie dawał po sobie nic poznać bardzo martwił się obecnym stanem McGarden.
- Chciałbym ci pomóc ale niestety kompletnie jej nie znam zaczęła współpracę z „Hoshi o nusuma reta” dopiero kilka dni temu – odezwał się Kaishi.
- A ty skąd niby to wiesz – prychnął wychowanek Metalicany nie spuszczając go z oczu.
- Infiltrowałem ich ale raczej teraz już wiedzą że zbytnio za nimi nie przepadałem – zaśmiał się Kaiashi czochrając przy tym są purpurową czuprynę – Może jednak opowiem wam to wszystko gdy już spotkam waszego mistrza bo trochę dziwnie mi to wszystkim osobno powtarzać – zaproponował.
- Tak chyba będzie najlepiej – powiedziała Tytania pogrążając się w rozmyśleniach. Chciała jak najszybciej rozwiązać zagadkę tego co się stało podczas ataku smoków, cofnięcia czasu oraz tego, co najbardziej wszystkich nurtowało, znaku na piersi Ultear.


Jellal nerwowo chodził w jedną i drugą stronę większego pnia drzewa. Nie mógł sprecyzować co go obecnie tak niepokoi. Siłą woli powstrzymywał się od poproszenia Meredy o połączenie go „więzią uczuć” z Erzą. Czuł że wyszedł by przed nią niezbyt korzystnie gdyby to zrobił jednak nie mógł przestać się o nią martwić. Nie po tym co stało się w pamiętną noc apokalipsy. Słysząc szelest liści odruchowo obrócił się w stronę nadchodzącego dźwięku.
- Nie jeszcze nie wrócili – odpowiedziała różowłosa czarodziejka wyłaniając się zza drzewa, trafnie odgadując jego pytające spojrzenie – Opanowałbyś się wreszcie. Przecież już po niebie nie latają żadne smoki.
- Łatwo ci mówić – warknął siadając na trawie – cały czas widzę jak gaśnie w moich ramionach.
- I powtarzasz to już nie wiadomo, który raz – Meredy przewróciła znacząco oczami – Dobrze wiesz że jest na razie na misji i to nawet nie sama. Uspokój się – z trudem powstrzymywała się od wyrzucenia mu że zachowuje się dziwacznie. Ona też mocno przeżyła to co się wtedy stało. Ul była dla niej jak matka. Wprawdzie nie została zabita lecz zmieniona w kamień z którego nie potrafił jej wyrwać sam przewodniczący rady. Ów człowiek, z tego co zaobserwowała, panicznie bał się znaku gwiazdy wyrytego na jej piersi. Zastanawiała się co mogą znaczyć jego słowa o nadejściu nowych mroczny sił i ich rzekomej potędze. Nie sądziła by kłamał był na to zbyt dostojny jednak brak jakichkolwiek informacji na ten temat ją niepokoił. Garuan Doma widocznie nie chciał się czymkolwiek dzielić nawet ze swoimi znajomymi z rady.
- Masz rację – powiedział po chwili Jellal jednak była to dość nieudolna próba kłamstwa, którą czarodziejka uczuć szybko rozpoznała komentując tylko cichym westchnięciem.
- Zaparzę wodę, a ty pomyśl jak przy członkach Fairy Tail nie wyjść na jakiegoś emo lub panikarza – poradziła oddalając się nim mag zdążył jej odpowiedzieć.


Natsu śmiał się głośno jedząc mięso jakiegoś wyjątkowo dużego zwierzęcia. Nie miał pojęcia że Flare może mieć tak wielką, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, rodzinę.
- I mówicie że ten smok był w tej wiosce od wieków – spytał nie wiadomo, który już raz przeżuwając kolejny kęs.
- Tak mikrusie – odezwał się może i normalnym tonem olbrzym ale jego głęboki głos spowodował że kilka kamieni stoczyło się po wzgórzu – jednak dopóki się nie zjawiłeś do nikogo się nie odzywał. Tylko z tego co nam mówili z ojca na syna dowiadywaliśmy że płomień jest żywy.
- Aye – odezwał się Happy zajęty konsumują specjalnie wyłowionej mu przez jednego z olbrzymów wielkiej ryby – tylko że skoro smok odszedł to czy nic wam nie będzie – spytał przełykając kęs.
- Nie przejmuj się kocurku – wyglądający na wodza olbrzym przyodziany w zszyte ze sobą skóry zabitych potworów oraz naszyjnika z ich kłów spojrzał wprost na siedzącą na jego kolanie Flare – moja córka widocznie wyczuła że będzie nam potrzebna i wróciła ze swej podróży po świecie.
- Córka olbrzymów – Natsu zachwycił się tak bardzo że o mało nie ześliznął się z kamienia, który zajmował – ale to super – nie przepuszczał że ich dawna rywalka może być kimś takim.
- Tylko jaki jej powrót ma związek z Atlasem Flame – z całą powagą spytał Lily w przeciwieństwie od reszty zajmując się obserwowaniem terenu w razie zarówno ataku kolejnych przeciwników jak i rozrzuconych nie wiadomo gdzie towarzyszy, których nigdzie nie mógł wypatrzeć.
- Widzicie moi mali przyjaciele – olbrzym odkładając wielki półmisek wody na ziemię – Flare nie narodziła się normalnie jak wy. Została zrodzona z owego świętego płomienia, którego wy mieszkańcy dalekich ziem znacie jako smoka. Stało się to kilkanaście lat temu, a ów dzień jest u nas wielkim świętem – przez chwilę zarówno Natsu jak i koty wpatrywali się z niedowierzaniem w dziewczynę dopóki ta nie kiwnęła nieznacznie głową.
- Zaraz to znaczy że nie jesteś człowiekiem, a na smoka też mi nie wyglądasz – Natsu wstał i zaczął chodzić wokół niej nie zważając że znajdują się na kolanie wielkoluda – to znaczy kim jesteś – spytał starając się ją obwąchać ale jego nos ciągłe coś jakby zatykało.
- Nigdy tego do końca nie wiedziałam – odparła jakby ze smutkiem dziewczyna – Tu jest mój dom jednak jak widzicie nie pasuję tu rozmiarem – zaśmiała się nerwowo – chciałam, więc zacząć żyć wśród was ale to wywoływało u mnie niekontrolowany sadyzm – posmutniała na wspomnienie tego co robiła podczas igrzysk.
- Tylko nie pękaj. Teraz gdy wiem że jesteś moją dalszą kuzynką na pewno ci z tym wszystkim pomogę – oświadczył salamander szczerząc zęby w uśmiechu.


 Gray sam nie wiedział kiedy doszedł do prostej ścieżki prowadzącej wprost do domku Warrod’a samotnie stojącego w oddali. Cienka strużka dymu wydobywająca się z komina dawała do zrozumienia że któryś z jego przyjaciół musiał też już wrócić. Chyba podświadomie wybrali to miejsce na małą bazę. Było to zresztą rozsądniejsze niż latanie po całej okolicy, jak nie dalej, w poszukiwaniu towarzyszy. Nie wiedział tylko czy mu samemu chce się jakiegokolwiek towarzystwa. Ten demon, czy kim była spotkana przez niego istota wprawdzie nic mu nie zrobiła ale znikła po wypowiedzeniu kilku słów. Słów, które na dobre wryły mu się w pamięć. To nie mógł być przypadek bowiem skąd to coś mogło znać imię jego ojca. Nie rozumiał o jaką moc jej chodziło. Przecież został magiem już po tym jak Deliora zniszczył jego wioskę zabijając wszystkich mieszkańców wraz z jego rodzicami. Ocalał tylko on. Nawet widział martwe ciało ojca, kiedy rozpaczliwie szukał kogokolwiek wśród ruin. Cóż prawda była taka że dopiero kilka dni później, gdy już otrząsną się z szoku wrócił tam by pochować swych bliskich. Ciało matki było w tym samym miejscu ale po jego ojcu nie było śladu. Niejednokrotnie jeszcze pytał Ur, gdy ta wracała z samotnych misji czy czegoś się o tym dowiedziała. Wreszcie pogodził się z myślą że zmarłego mogło pożreć jakieś wygłodniałe zwierzę czy coś w tym stylu. Teraz jednak wspomnienia tamtych dni wracały z wielokrotną siłą, a słowa demona tylko powiększały mętlik w jego głowie. Wolnym krokiem doszedł do drzwi i zastukał w nie z lekka. Otworzył mu młody, choć nieco tarszy od niego chłopak.
- Kaishi jestem – przedstawił się z uśmiechem odchodząc nieco w tył by wpuścić go do środka.
Szybko spostrzegł że wewnątrz są również Erza, oraz Gajeel siedzący obok nieprzytomnej Levy leżącej na łóżku. Szybko zorientował się że ona jest w najgorszym stanie. Po Redfox nie było widać większych urazów, a Tytania mimo że po części w bandażach była w pełni przytomna.
- Więc i ty tutaj przybyłeś– powiedziała, a w jej głosie słychać było ulgę – na kogo trafiłeś – spytała.
- Na tego dziwaka z chustą – odpowiedział szybko mając nadzieję że uniknie dalszych pytań. Mimo że wszyscy wiedzieli co niegdyś przeżył to fakt że istota, której wcześniej nie widział, a która wydawała się na wskroś zła zna jego ojca był zupełnie inną sprawą. Opadł na jedno z wolnych krzeseł i sięgnął po dzbanek by nalać sobie herbaty – a ten gość to co za jeden. Też wkręcili go w tę chorą grę – spytał. Dziś już chyba nic go nie zaskoczy.
- Nie, ale nie mogłem nie zaingerować – na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech – choć to chyba nie jest najlepszy moment na tłumaczenia. Atmosfery chyba też nie warto zagęszczać, prawda – spytał.
- Tak, wpierw poczekajmy na Natsu, Lucy, Happy’ego oraz Lily, a potem wracajmy jak najszybciej do gildii – odezwał się Gajeel z nietypową dla siebie czułością delikatnie obmywając Levy namoczoną szmatką.
- To chyba najrozsądniejszy pomysł – zgodziła się Erza – mam nadzieję że nic im nie jest jeśli… – już miała powiedzieć że zamierza się wybrać na zwiady gdy Kaishi delikatnie położył jej rękę na ramieniu.
- Nie powinnaś się nadwyrężać. Zresztą w takim stanie i tak się nigdzie sama nie ruszysz – przypomniał – musimy w nich uwierzyć ale jeśli to potrwa zbyt długo to sam się rozejrzę choć niezbyt wiem gdzie ich szukać. Mogli zostać przeniesieni wszędzie.
- I tak już bardzo pomogłeś – Erza czuła że gdyby zjawił się chwilę później mogłaby już nie żyć – nie mogłabym prosić cię o nic więcej.
- Przecież to nic takiego – odparł. W Kaishim było coś co momentalnie wzbudzało zaufanie innym. Może przyczyniła się do tego pomoc Erzie oraz chęć poinformowania ich mistrza o czymś ważnym, mającym prawdopodobnie związek z bieżącymi wydarzeniami. Tak, czy inaczej roztaczał tak przyjazną aurę ze mimo przybijającej atmosfery i strachu o przyjaciół jego towarzystwo w jakiś dziwny sposób pomagało innym poradzić sobie z napięciem. Przez kilka minut moment panowała cisza przerywana jedynie miarowym kapaniem wody z zraszaczy roślin. Każdy pogrążony we własnych myślach zastanawiał się co takiego może się jeszcze zdarzyć w niedalekiej przyszłości.


 Natsu energicznie szedł przed siebie. Wciąż podekscytowany spotkaniem z olbrzymami i dowiedzenia się tych niesamowitych rzeczy od Flare nie zważał nawet, którędy idzie. Miał wielką chęć poznać bliżej mieszkańców wioski jak i historię Corony ale wiedział że puki co musi znaleźć resztę. Z zamyślenia wyrwało go dopiero drzewo, z którym przez nieuwagę się zderzył.
- Nic ci nie jest – zatroszczył się Happy podlatując bliżej leżącego na ziemi chłopaka.
- Wszystko w porządku ale to drzewo chyba tu wcześniej nie rosło – rzekł pocierając pulsujące miejsce na głowie.
- A tak właściwie to gdzie jesteśmy – spytał niebieski Exceed rozglądając się na boki.
- Nie mam pojęcia. Myślałem że wy wiedzie – odparł smoczy zabójca.
- Szliśmy za tobą – przypomniał mu Pantherlily uważnie śledząc otoczenie – nie poznaję tego miejsca. Wygląda na to że się zgubiliśmy.
- Niech to jak się spóźnimy to dostaniemy burę od Erzy – Natsu zadrżał na samą myśl co może się stać jeśli będą zwlekać.
- Wątpię by była zła – wtrącił Lily – raczej będzie zadowolona że… – urwał spostrzegając że salamander zaczął z wolna posuwać się w stronę zarośli.
- Natsu gdzie idziesz – Happy’ego nieco zaniepokoiła ta reakcja. Nie było tu przecież nic co mogło by przykuć większą uwagę. Na dodatek się zgubili, a tymczasem mag zdawał się celowo brnąć głębiej zamiast trzymać się, jako takiej ścieżki.
- Nie wiem – powiedział dalej się przedzierając przez co raz to bujniejsze konary – po prostu czuję że powinienem tędy iść – mimo że jego smocze zmysły były czymś wciąż blokowane to postanowił zdać się na przeczucia. Exceedom nie pozostało nic innego jak podążać za nim.
Nie miał pojęcia ile tak szedł choć powodu tego co robił nie znał. Czuł jednak że powinien to robić. Czuł że jest komuś potrzebny. Nie mylił się. Po jakimś kwadransie takiej podróży ujrzał znajomą postać leżąca bezwładnie na ziemi.
- Lucy – krzyknął podbiegając do nieprzytomnej blondynki. Nie zauważył nikogo więcej. Nie mogli jej przecież tak zostawić, a to oznaczało że została tu przeniesiona sama. Wiedział że siłą nie mogła dorównać wrogom. Na szczęście poza zaczerwienieniem na karku nie zauważył żadnych obrażeń.
- Lushi – wyjąkał niezbyt wyraźnie Happy, gdy wreszcie z Lily dogonili Natsu. Widok pokonanej towarzyszki wywołał że w kącikach jego oczu pojawiły się łzy – ona chyba żyje, prawda – spytał niespokojny.
- Przecież widzisz że tylko zemdlała – skrytykował go partner Gajeel’a – zastanówmy się lepiej o co w tym wszystkim.. – urwał gdy z ust dziewczyny dobiegł cichy jęk.
Gwiezdna czarodziejka otworzyła nieznacznie oczy. Miała jeszcze zamglone spojrzenie ale na jej ustach pojawił się nikły uśmiech gdy ukazała się jej znajoma sylwetka Salamandra.
- No nareszcie – ucieszył się Dragneel – a już miałem cię przygrzać – pokazał płomień na prawej pięści.
- Dlaczego niby – te słowa nieco ją ocuciły. Próbowała się podnieść ale zawroty głowy skutecznie jej to uniemożliwiały – czy wyglądam ci na drewno na opał.
- No nie ale jak Erza była skamieniała to jej to pomogła – stwierdził widocznie uznając tę sytuację do podobnej tamtym wydarzeniom. Prawdopodobnie tylko fakt że Lucy była zbyt osłabiona uchronił Natsu przed dostaniem po głowie. Chcąc się wyręczyć w tej sprawie jedyny z duchów sięgnęła w okolice paska i wtedy jej twarz diametralnie pobladła. Nie było ich.
- Klucze – wyszeptała spanikowana rozglądając się na boki – nie ma ich.
Wszyscy zaczęli się rozglądać w ich poszukiwaniu. Przez myśl blondynki zaczęły przewijać się najgorsze scenariusze. Nie wyobrażała sobie bez nich życia.
- Może je skradziono – podsunął Lily.
- To by nic nie dało – Lucy przygryzła dolną wargę – Duchy są związane kontraktem ze mną i nikt inny nie będzie mógł otworzyć bramy nawet je kradnąc. Było by to tylko możliwe gdyby mnie osobiście zabił.
- Znalazłem – wykrzyknął nagle Happy trzymając w łapkach zgubę – Może je upuściłaś. Leżały w krzakach.
- Dziękuję Happy – Lucy ze łzami przytuliła swe klucze. Nie wiedziała jak się tam znalazły, więc nie mogła zaprzeczy czy potwierdzić. Jedyne co pamiętała z walki to ból z okolicy karku. Nie było jej nawet dane spojrzeć w oczy przeciwnikowi.
- Powinniśmy iść dalej – powiedział Pantherlily patrząc w niebo – zaczyna się ściemniać.
Ledwo wypowiedział to zdanie Natsu rzucił w jego ramiona Lucy. Cudem zdążył przybrać swą bitewną formę, inaczej pewnie by go zgniotła.
- Oszalałeś – syknęła blondynka – czy ja wyglądam na bagaż.
- Happy przecież nas oboje nie uniesie – oświadczył salamander – a tak w ogóle to którędy mamy wracać – szybko zmienił temat. Jednak odpowiedzi na to nikt nie znał.


Erza doszła już całkowicie do siebie choć zranienia nadal utrudniały jej normalne poruszanie się. Kaishi mimo że dopiero się poznali okazywał jej wielką uwagę. Zresztą pomagał też Gajeel’owi w opiece nad Levy. Dziewczyna nadal się nie obudziła ale znalezione przez niego maści Warrod’a pozwoliły na zlikwidowanie większości mniejszych ran. Mimo że smoczy zabójca nie był osobą zbyt ufną to szybko zaczął się odnosić do niego przyjaźnie. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy i wszystkich zaczęła martwić nieobecność pozostałych towarzyszy. Mimo że wszyscy wybrali to miejsce dość spontanicznie nie mieli innego miejsca w którym mogli się spotkać po niespodziewanym rozdzieleniu. Z ustaleń wynikało że jedynym przeciwnikiem został Beerus o którym nic nie wiedzieli.
- Gdzie ten idiota się zawieruszył – ciszę przerwał Gray patrząc przez okno oparty o blat stołu.
- Mam dość – oświadczyła Erza uderzając pięścią w blat – trzeba iść ich szukać.
- Tylko że nawet nie wiemy gdzie są.. – zaczął Gajeel ale zamilkł gdy ciemność nocy została przerwana przez snop ognia przebiegający po niebie – no i się znalazł – dokończył.
- Gray, Gajeel sprowadzicie go tu zaraz – rozkazała Szkarłatnowłosa.
- Ja się stąd nie ruszam – zaprotestował Redfox nie chcąc zostawić Levy. Miał żal do siebie że nie potrafił jej pomóc i nie zamierzał jej opuścić nawet na chwilę.
- Spokojnie ja mogę iść – zaoferował Kaishi.
- Dobra, nie ważne – zgodził się Gray – tylko ostrzegam że ten ogniomiot jest strasznie irytujący – po tych słowach oboje ruszyli w kierunku miejsca z którego błyskał płomień.


Natsu ani na chwilę nie przestawał wysyłać w powietrze swego ognia. Zapadła noc i Exceed’om trudno było lecieć po omacku. Jedynym sensownym wyjściem było wylądować i mieć nadzieję że któryś z przyjaciół ich znajdzie. Lucy odzyskała na tyle sił by stać o własnych siłach choć nie podołałaby dłuższej wędrówce, a na myśl o spędzeniu nocy na gołej ziemi przechodziły po niej ciarki.
- Myślisz że nas zauważyli – zapytał Happy podlatując bliżej przyjaciela.
Nie zdążył odpowiedzieć gdy lodowa strzała udaremniła kolejny „ognisty ryk smoka”. Oczom chłopaka pokazały się dwie sylwetki. W jednej z nich rozpoznał Gray’a, towarzyszącej mu osoby nie znał.
- No nareszcie jesteś – powiedział czarnowłosy trzymając w ręku latarkę – Erza martwi się że podpalisz las.
- Mówisz o sobie – odgryzł się – dobrze że ten leśniczy cię znalazł bo inaczej by pewnie coś cię zjadło.
- Tak się składa tępaku że to nasz sojusznik – kłótnia trwała w najlepsze – czyżby twoja skleroza tak się posunęła że nie poznajesz swoich.
Lucy przysłuchiwała się tej wymianie zdań nie odrywając wzroku od Kaishi’ego. Nigdy wcześniej go nie widziała ale podejrzewała że tak jak mówił Gray jest ich przyjacielem.
- Uspokójcie się wreszcie, czy mamy czekać na jakieś bestie co nas zjedzą – warknęła. Była zła, zmęczona i nie zamierzała znosić dalej tej sprzeczki.
- Nie jestem rybką, nie chce być pożarty – Happy momentalnie przylgną do jej pleców.
- Widzę że twoi znajomi są impulsywni – zagadał Kaishi patrząc jak kłótnia powoli przeradza się w szarpaninę, a ta w bójkę.
- Tak, ale kim ty jesteś – spytała uznając to za najrozsądniejsze w tej chwili.
- Wyjaśnię to wszystko jak już będziemy w gildii zapewnił – wszyscy już czekają tylko na was.


Do gildii wyruszyli rankiem następnego dnia gdy już trochę odpoczęli. Droga powrotna dla wszystkich była jednak o wiele bardziej męcząca niż wtedy gdy ruszali na misję. Levy dalej się nie ocknęła choć dzięki ziołom znalezionym w chatce Warrod’a jej stan się w miarę ustabilizował. Gajeel zdeterminował się nieść ją cały czas co zwróciło uwagę innych. Jednak docinki Natsu i Gray’a zostały szybko przerwane przez mrożące spojrzenie Erzy. To nie czas i miejsce na wygłupy. Sama Tytania miała problemy z poruszaniem się z jedną złamaną nogą. Pomimo początkowych protestów musiała się zgodzić by Kaishi wziął ją na plecy.
- Przepraszam za niewygody ale mówiłem że nie powinnaś iść sama bo trochę by to zajęło – powiedział upewniając się że nie wyśliźnie mu się z rąk.
- Masz szczęście mi przypadła Lucy. Jest strasznie ciężka – wtrącił Happy podtrzymując w powietrzu blondynkę ze co dostał od niej po głowie.
Niektórzy członkowie wymagali jednak opieki i nie mogli zbyt dużo czasu tracić na żarty. Na miejsce dotarli po wielogodzinnym marszu. Malownicze miasteczko tętniło życiem nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Z nieba lało się przyjemnie ciepło, a delikatny wiatr aż zachęcał do spacerów mieszkańców. U progu gildii przywitał ich wesoły gwar. Wnętrze tętniło życiem. Jednak gdy weszli oczy wszystkich zwróciły się na nich. Głównie dlatego że wrócili w powiększonym gronie, a niektórzy z nich wymagali opieki.
- Niech ktoś zawoła Wendy – rozległ się głos przerażonej Laki.
- Widzę że natrafiliście na większe trudności niż przepuszczałem – ku nim kroczył mistrz Makarov.
Wyjaśnienia wszystkiego zajęło im ponad godzinę w której mistrz uważnie wypytał o najmniejsze aspekty wyprawy.
- Rozumiem – powtórzył po raz kolejny drapiąc się po brodzie podczas gdy Wandy kończyła leczyć Erzę.
- Gotowe – powiedziała ocierając pot z czoła. Uleczenie złamań tytani było najłatwiejsze jednak dzięki jej wysiłkom wszyscy wrócili do zdrowia. Levy jeszcze się nie obudziła ale przeczuwała że nie ma na to wpływu. Zaklęcie, które rzuciła runiczna czarodziejka porządnie ją zmęczyło i musi teraz najzwyczajniej wypocząć. – jeśli dobrze zrozumiałam Kaishi-san szpiegował tych.. – urwała nie wiedząc jak określić wrogą grupę o której tak mało wiedziała – i teraz oni już wiedzą że jest po naszej stronie. Jestem wdzięczna że chce pan nam pomóc ale co teraz z panem będzie. Przecież pan tam nie może wrócić – była wrażliwą osobą i nie potrafiła ukryć troski, nawet jeśli chodziło o człowieka, którego nie znała.
- Przecież to oczywiste że z nami zostanie – oświadczył Natsu przełykając spory kęs kurczaka podanego mu przez Mirajane – w końcu ktoś pomorze mi ustawić tego ekshibicjonistę do pionu – nie trzeba było długo czekać by lodowa laca świstała mu nad czupryną.
- Oczywiście że powinieneś dołączyć do Fairy Tail – zgodziła się Erza ignorując toczącą się za jej plecami bójkę – razem na pewno szybciej powstrzymamy wroga.
- Spokojnie nie chce sprawiać problemu – starał się protestować chłopak.
- O jakim problemie mówisz – zagadał go mistrz – skoro wszyscy jesteśmy uwikłani w ten kompot znieśmy go wspólnie jako rodzina – wyciągnął w jego stronę dłoń.
Kaishi sprawiał wrażenie jakby chciał jeszcze zaprotestować ale po dłuższym milczeniu skiną potwierdzająco głową z uśmiechem na twarzy.
- Wyjmujcie alkohol – zawołała Cana podnosząc do góry pusty kufel – trzeba należycie przywitać nowego. Idę o zakład że nikt mnie nie przepije.

————————————————————
jap. świt nowej ery.

7.Kaishi

Kryształowa kula potoczyła się po trawiastym poszyciu lasu. Jellal nerwowo zaciskał pięści. Czuł że coś jest nie tak. Nie mógł namierzyć Erzy ani żadnego z jej przyjaciół. Niby nic takiego. Od kolejna misja na którą szkarłatnowłosa wybrała się z drużyną. Przecież nie była osobą lubiącą siedzieć bezczynnie. Podświadomie jednak czuł że coś jest nie tak. Nie umiał sprecyzować źródła swego niepokoju ale wydawało mu się że mają coś wspólnego z tym co się działo na igrzyskach.
- Zgaduję że znów o niej myślałeś – podeszła do niego Meredy i podała mu kubek gorącej herbaty.
- Dziękuję – powiedział ubijając łyk. Chciał uniknąć konieczności dalszej rozmowy na ten temat ale widząc świdrujące spojrzenie przyjaciółki wiedział że nie ma wyjścia – tak – przyznał po dłuższym milczeniu – nie wiem dlaczego ale wciąż czuje że dzieje się coś złego. Ja po prostu….
- Martwisz się o nią – nie dała mu dokończyć dziewczyna – to zrozumiała. Powinieneś jednak zdawać sobie sprawę że nie możemy od tak ingerować. Pozostało nam czekać aż wrócą z misji, a potem wpaść do nich z wizytą.
- Masz jakąś sprawę w Fairy Tail – zdziwiła się niebieskowłosy mag. Dotychczas nie zauważył by coś planowała gdyż wszystko omawiali razem.
- Ja nie ale ty i owszem – zarządziła tonem nie podlegającym negocjacji – Dobrze wiem że będziesz tak się zamyślał póki z nią szczerze nie porozmawiasz, a to twoje obecne nastawienie definitywnie nam nie pomaga.
Chciał już zaprotestować ale jego rozmówczyni szybko się oddaliła. Miała jednak rację. Naprawdę potrzebował rozmowy z Erzą. Nie wiedział tylko jak ma jej to wszystko powiedzieć.


Beerus patrzył z pogardą na leżącą bezwładnie u jego stup blondynkę. Nie musiał się wysilić, nawet nie użył namiastki swej mocy. Jeden, nawet niezbyt mocny cios w tył głowy wystarczył by pozbawić ją przytomności. Dla niego to nie była walka lecz coś na kształt usuwania drażniącego go owada. Gdyby nie okoliczności pewnie nie zwrócił by na nią najmniejszej uwagi, podczas gdy ta krzyczała jakieś dyrdymały o sile ich gildii. Nawet wtedy gdy spokojnie stał naprzeciw niej nic nie robiąc wydawała się wystarczająco przerażona faktem że musi mierzyć się z nim sama. Magowie gwiazd byli dla niego niczym robaki, które można zdeptać nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Żył już od wielu tysiącleci, a tylko raz było mu dane spotkać wartościowego członka tej kategorii. Owa osoba skompletowała wszystkie zodiakalne klucze i mogła otworzyć mistyczną bramę zmieniającą rzeczywistość. Ziewną przewlekle świadom że nic konkretnego dziś go już nie spotka. W normalnych warunkach nawet by nie podjął tej misji. Jednak gdy jego oddział otrzymał „Wezwanie” nie mógł go zlekceważyć. Schylił się i podniósł z ziemi saszetkę w której Lucy trzymała swe klucze. Pomiędzy nimi było aż dziesięć złotych to mimo wszystko mogło by być jakimś sukcesem ale bez dwóch pozostałych były tylko nędznym dodatkiem. Jeden czy nawet dwa gwiezdne duchy nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania. Ścisną w je dłoni rozsiewając przez moment purpurową aurę wokół nich po czym niedbałym ruchem rzucił je w krzaki. Zrobił co trzeba i nic go już tu nie trzymało. Powoli oddalił się zostawiając nieprzytomną blondynkę za sobą.
Gajeel stał wśród falujących traw jakiejś łąki. Został tu przeniesiony wraz z Levy, która teraz bacznie obserwowała otoczenie. W innych okolicznościach cieszył by się że trafiła mu się właśnie ona. O wiele bardziej pasowało mu jej towarzystwo niż tego wiecznie napalonego dupka co nieustannie męczy kogoś o walkę lub Gray’a, którego zamiłowanie do ekshibicjonizmu działało mu na nerwy. Jeśli zaś chodzi o Erzę to nawet ją lubił lecz też nie miał z nią jakichś wspólnych tematów. Raczej też by nie pozwoliła na zjedzenie przez niego jednego ze swoich mieczy choć definitywnie wyglądały apetycznie. Co łączyło go więc z Levy ? Niestety sam, sobie nie mógł na to odpowiedzieć. Od chwili wstąpienia przez niego do gildii jej obecność dziwnie na niego wpływała. Jedynie jej był w stanie słuchać jak przychodziło do zaplanowania przebiegu misji. Może wpływ miało też to że jako nieliczna potrafiła zachować przy nim cierpliwość. To jednak nie było jedynym powodem sympatii do jej osoby jednak nie potrafił dociec co jeszcze go z nią wiąże. Teraz jednak najchętniej by gdzieś się ulotnił. Po kłótni nie potrafił zdobyć się na najmniejszą uszczypliwość prowokującą zwykle ich kolejną rozmowę. Na domiar wszystkiego byli tu sami. Nawet Lily nie został tu sprowadzony z nimi. W jego towarzystwie może mniej by się denerwował choć za wszelką cenne nie chciał po sobie poznać że coś go nurtuje.
- Gajeel czujesz to – spytała nagle Levy ostrożnie przesuwając się bliżej niego.
- Niby co – prychnął lecz zanim zdążył cokolwiek dodać usłyszeli cichy śmiech. Ktoś z nimi tu był. Nie było to nic dziwnego w końcu mieli za zadanie skopać komuś tyłek, a że zostali rozdzieleni to w końcu nie po to by urządzić spokojny piknik. Uderzył go jednak fakt że nikogo nie czuł. Jego zmysł węchu jak i wszystkie pozostałe coś nieustannie blokowało. Musiało mieć to związek z tym miejscem. W gildii wszystko było jeszcze w normie.
- Mam nadzieję że to będzie ciekawe – nagle przed nimi stanęła Minerva. Kobieta mogąca materializować siebie i innych w inne miejsca niewątpliwie budziła niezapomniane wrażenie.
- To ty stoisz za tym rozrzuceniem, co -warknął smoczy zabójca przyjmując pozę do walki.
- Niestety to nie moje dzieło – zaprzeczyła z typowym dla siebie uśmiechem – gdyby to ode mnie zależało chętnie zemściłabym się na waszej Tytanii lecz to właśnie Black chciał ją mieć dla siebie.
- Erza… ale dlaczego – zdziwiła się młoda czarodziejka. Nie znali wroga ale sytuacja nie miała się inaczej z szkarłatnowłosą. Przecież gdyby coś wiedziała już dawno by się z nimi tym podzieliła.
- Nie mam pojęcia – prychnęła była członkini szablozębnych – nic nam nie mówił ale fakt że mogę zgładzić kilka wróżek na razie mi wystarczy.
- Zobaczymy jak będziesz szczekać za kilka minut panienko – powiedział metalowy smoczy zabójca wychodząc naprzód
- Intrygujące– powiedziała władczyni magii boga wojny i pstryknęła palcami powodując wybuch pomiędzy nim a Levy.


Natsu rozejrzał się po okolicy. Stał na łagodnym zboczu góry. Traf chciał że znalazł się tu wraz z Flare oraz Happy’m i Pantherlily, którzy teraz wygrzebywali się skołowani z pobliskiego krzaku.
- Natsu gdzie jesteśmy – spytał niepewnym tonem niebieski kot podchodząc bliżej swego towarzysza.
- Nie mam pojęcia – chłopak podrapał się po włosach, a jego ton nie wydawał się wskazywać by był ową sytuację zbyt przejęty – Mniejsza o to. Flare mam ważne pytanie – popatrzył uważnie na stojącą w pobliżu dziewczynę.
Corona uważnie obserwowała otoczenie. Znała je bardzo dobrze. Było to wzgórze wznoszące si nad jej rodzinną wioską i choć dla gigantów robiło za niewielki pagórek ona uwielbiała się na nim bawić w dzieciństwie. Nie powinni tu walczyć z kimkolwiek. Ta ziemia była na to zbyt cenna i nie chodziło wcale o wspomnienia tylko to co kryła na swym szczycie. Słysząc pytanie chłopaka powoli jakby w letargu odwróciła się w jego stronę.
- Tak, o co chodzi – spytała.
- No twoje włosy są jakby z ognia, prawda – spytał dziwnie poważnym tonem skupiając tym samym na sobie uwagę zebranych. Wszyscy w napięciu oczekiwali dalszych słów salamandra – mogę zjeść kilka – dokończył wypowiedź z swym tradycyjnym uśmiechem.
- Nie sądzisz że to nie jest odpowiedni moment na piknik – Pantherlily jako pierwszy otrząsną się z szoku wywołanego tymi słowami.
- No co głodny jestem – oświadczył Natsu opadając na trawę – z pustym żołądkiem nie jestem w stanie normalnie skopać komuś dupska.
Flare wykonała ruch jakby walcząc z przemożną chęcią walnięcia go czymś mocnym.
- Niech ci będzie – prychnęła posyłając w jego stronę smugę ognia ukształtowaną z jej włosów. Chłopak pochwycił strużkę płomieni i wepchnął ją sobie do ust. Przez moment żuł ją z zamyśloną miną.
- Smakuje jakoś – zaczął z pełnymi ustami – dziwnie znajomo – dokończył przełykając – zupełnie tak jakbym już kiedyś jadł ogień o tym samym smaku.
- Co masz na myśli – spytał czarny Exceed wyjmując zza uch pojedynczy liść, który pozostał po tym jak przyszło mu lądować w zaroślach – jesz jej włosy pierwszy raz – ton jego głosu wskazywał że jest nieco zażenowany tą niecodzienną uwagą, którą wypowiedział.
- Właśnie Natsu – przytaknął gorliwie Happy – sam wiele razy powtarzałeś że każdy ogień smakuje inaczej.
- Nie mogę sobie tego przypomnieć ale to taki dobry smak – powiedział jakby fakt że nie może tego skojarzyć wydawał się ważniejszy od ich misji.
- Pomijając sprawy żołądkowe Natsu chyba powinniśmy się rozejrzeć w terenie. Nie wiemy nawet gdzie jesteśmy – skwitował Pantherlily rozglądając się po okolicy.
- Na świętym wzgórzu – odpowiedziała natychmiast Flare – dodam też że wszelka walka jest tu niewskazana.
- Dlaczego – spytał Happy podlatując do niej – przecież to miejsce wydaje się takie zwyczajne.
- Mylisz się – powiedziała wskazując palcem na przysłonięty chmurami szczyt – tam wysoko znajduje się Wieczny płomień, który wedle wierzeń jest żywy.

Gray szedł po równej piaszczystej ścieżce rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Wprawdzie nie przeszkadzało mu że jest sam ale zastanowiło go gdzie wysłannico innych. Wiedział tylko że był blisko wioski. Jeszcze widział majaczące na horyzoncie, pokryte lodem sylwetki gigantów. Czuł zimny ciąg dobiegający z tamtej strony ale nie przeszkadzał mu. Trenował bez ubrań w dużo gorszych warunkach by coś takiego robiło na nim wrażenie. Z zamyślenia wyrwał złośliwy śmiech. Odwrócił się. Przed nim stał owy gruby, zamaskowany gość, którego zdążył dostrzec nim ich rozdzielono.
- Tutaj chyba kończy się twoja zabawa dzieciaku – powiedział Doriate.
- Szczerze mówiąc nie mam ochoty grać w tą grę więc jak masz zamiar się poddać to będę wdzięczy – odparł sarkastycznie mag ściągając z siebie koszulkę. Nie miał zamiaru się patyczkować.


Erzę ocuciły odgłosy walki i drżąca pod jej wpływem ziemia. Musiała na stosunkowo krótko stracić świadomość bo nie zauważyła większych obrażeń zarówno u Bolt’a jak i tego, który ją uratował. Wzrok miała jeszcze nieco zamglony ale od razu spostrzegła że nie jest to nikt jej znany. Był to na oko dwudziestoparoletni młodzieniec o mocno ciemnych fioletowych włosach w odcieniu purpury. Biła od niego niezwykle silna magiczna aura. Intrygowało ją skąd się wziął i czemu jej pomaga ale też przynosiło poczucie nadziei na zwycięstwo. W krótkiej potyczce zdążyła się szybko zorientować że sama nie miałaby szans z wrogiem. Obserwowała jak uderza przeciwnika silnym podmuchem energii, który odrzucił go na sporą odległość. Wykorzystując chwilę dezorientacji przeciwnika obrócił się w jej stronie.
- Cieszę się że wszystko z tobą dobrze – miał spokojny, łagodny głos. Głębokie prawie czarne oczy delikatnie połyskiwały w promieniach słońca.
- Tak ale kim ty… – zaczęła próbując wstać ale powstrzymał ją ruchem ręki.
- Powinnaś na razie ograniczyć ruchy. Masz widoczne złamania – polecił podchodząc i delikatnie kładąc rękę na jej zdrowym ramieniu – wszystko wyjaśnię ale nie teraz – obrócił się słysząc że Black się podnosi – Teraz chyba nie mamy sposobności na normalną rozmowę.
- Kaishi co za niespodziewane spotkanie – wycedził ich konkurent ocierając strużkę krwi cieknącą z konta ust.
- Chyba cię to zbytnio nie dziwi – odpowiedział przybyły mag – zawszę was wytropię.
- Jesteś idiotą jeśli myślisz że wiesz wszystko o zgromadzeniu „Hoshi o nusuma reta” – rzucił drwiąco – znasz raptem kilku jej członków, a tymczasem jest nas tylu że gdy ukażemy swą potęgę nic nie będzie w stanie nas powstrzymać – mimo że to była często słyszana wypowiedź czarnego charakteru wzbudziła dziwnie niepokojące uczucia w Tytanii. Nie wiedziała czemu tak jest. Ile to już razy słyszała podobny tekst podczas swoich misji, ile to już razy mimo siły przeciwników wychodziła zwycięsko. Nie zawsze było łatwo, nie zawsze chodziła walczyć sama toteż nie rozumiała czemu tym razem to tak na nią wpływa.
- Może ale jakoś nie pamiętam bym kiedyś z tobą przegrał – Kaishi szykował się do kolejnego ataku.
- Pewność siebie jak zwykle od ciebie bije – Bolt zacisną pięści na których zaczęły pojawiać się czarne wyładowania.
- To może kontynuujmy bo mam kilka spraw do wyjaśnienia i chciałbym zająć się tym jeszcze dziś – Kaishi również zaczął gromadzić magiczną energię. 


Gajeel szybko podniósł się z ziemi. Wybuchł odrzucił go ale nie wyrządził na szczęście większej krzywdy. Raptem kilka zadrapań. Nie był osobą, którą łatwo fizycznie zranić byle atakiem. Kiedy tylko się otrzepał ponownie spojrzał na Minervę uśmiechającą się drwiąco.
- No mała chyba trzeba będzie walczyć – rzucił stojąc w miejscu gotów na ewentualne starcie. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Wiedział że nie powinien spuszczać gardy ale też nie mógł się powstrzymać by się nie odwrócić. Zamarł. Levy leżała bezwładnie na ziemi, nie ruszała się i tylko delikatne ruchy piersi wskazywały że dalej oddycha.
- Ty – rzucił wściekle w stronę Orlando podbiegając do leżącej towarzyszki – No już obudź się – powiedział dziwnie łagodnie biorąc ją na ręce – to nie jest najlepszy moment na drzemkę – chciał zachowywać się naturalnie ale owa mała czarodziejka była mu najbliższą osobą w gildii. Pierwsza go zaakceptowała mimo tego co jej wcześniej zrobił. Odgarnął włosy z jej czoła czując pod palcami krew. Przeklną pod nosem że jej nie dopilnował.
- Jednak przeżyła – zachichotała pod nosem Minerva – będzie więc więcej zabawy.
- Pieprz się – warknął smoczy zabójca biorąc na ręce drobną czarodziejkę – nie myśl że ujdzie ci to na sucho.
- Sugerujesz że dasz sobie radę – spytała teatralnie odgarniając włosy z ramion – w takim razie próbuj – zeskoczyła ze wzniesienia i zrobiła kilka kroków w jego stronę – jednak z tym balastem na rękach będzie ci dużo trudniej.
- To chyba nie twój problem – prychnął Gajeel za wszelką cenę nie chcąc po sobie dać znać że zaczyna się obawiać. Mimo że on sam miał w miarę równą moc magiczną to z Levy na rękach będzie mu znacznie ciężej. Do tego oprócz na siebie będzie musiał uważać i na nią.
- Tylko mi się stąd nie ruszaj – szepnął kładąc ją pod drzewem. Czuł że musi tą sprawę załatwić najszybciej jak się da.

Natsu na tę wiadomość poderwał się z miejsca i zaczął biec w stronę szczytu. Nie miał ku temu konkretnego powodu ale sama idea żywego płomienia go nakręciła. Czuł że musi go zobaczyć.
- Co mu odbiło – zdziwiła się Flare próbując dotrzymać mu kroku. Mimo że dla niej ów ogień był świętością nad świętościami to nigdy nie widziała takiej reakcji u osób z poza wioski dla których była to zwykła bajka, której nawet nie warto sprawdzać.
- On tak zawsze – stwierdził Happy wzbijając się wraz z Pantherlily w powietrze – nie ma ognia, którego nie chciał by spróbować.
- Chyba nie chcesz powiedzieć że zamierza… – zirytowała się Corona dla niej nawet samo dotknięcie owego płomienia było bezeceństwem do, którego nie chciała dopuścić.
Nikt jej nie odpowiedział. Było jasne że to właśnie chce zrobić. W końcu wbiegli na sam szczyt. To co od razu rzuciło się w oczy był wielki płomień zamknięty w bryle lodu. Mimo otaczającego go chłodu wcale nie zgasł. Tańczące wewnątrz płomienie tworzyły wspaniałą, kolorową poświatę.
- To nie możliwe – Natsu stał jak wryty nie mogąc oderwać od niego wzroku. Doskonale wiedział czym, a raczej kim naprawdę jest.
Atlas Flame, który wspomógł go w walce przeciw Rouge z przyszłości. Gdyby coś nie blokowało jego zmysłów to z pewnością wyczułby go wcześniej. Podszedł bliżej i walnął pięścią w lód. Nie poskutkowało, nie zrobił nawet najmniejszej rysy.
- Natsu – Happy niespokojnie podleciał do niego przyglądając się jego poczynaniom – skąd on się tu wziął.
- Nie mam pojęcia ale nie spocznę puki nie wydostanę wujaszka z tego cholerstwa – smoczy zabójca raz po raz okładał lód pięściami podsycanymi płomieniami. 


Gray bez większego trudu unikał ciosów pięciami przeciwnika. Doriate wydawał się mieć dużo siły ale z całą pewnością był wolny. Zdecydowanie zbyt wolny by zagrozić lodowemu magowi.
- Jeny, jakiś ty irytujący – Fullbuster zmaterializował lodowy miecz – nie znasz jakichś magicznych ataków bo zaczyna mnie nudzić to skakanie – spytał.
Jego przeciwnik zaśmiał się złowieszczo.
- Naprawdę chcesz bym użył swojej mocy – spytał ściągając z twarzy chustę i ukazując swą twarz z dwoma wystającymi jak u bestii kłami – obyś nie żałował tej decyzji – nim chłopak zdążył zapytać o co mu chodzi z ust przeciwnika wydobył się nieznośny pisk.

Erza patrzyła z niedowierzaniem na walkę Kaishi z Boltem. Nienawidziła bezradności ale w takim stanie trudno jej było nawet stać. Chłopak, który przyszedł jej z pomocą wyraźnie jednak górował. Nie miała pojęcia jakiej magii używał ale skutecznie odbijał kierowane ku niemu czarne pioruny.
- No, no widzę że umiesz więcej niż ostatnio – ciężko dysząc stwierdził Black – jednak chyba zdajesz sobie sprawę że nie masz z nami szans.
- Ciekawe że mówi to osoba, która dostaje łomot – Kaishi szykował się do kolejnego ciosu ale wtedy jego przeciwnika otoczyły czarne iskry, a po chwili zmieniając się w wiązzkę błyskawicy wystrzelił w niebo znikając im z oczu.
- Gdzie on jest – spytała Erza próbując się podnieść ale zachwiała się, upadła by gdyby nie szybka reakcja Kaishi’ego. Chłopak przytrzymał ją i pomógł usiąść bezpiecznie na ziemi.
- Na razie nie wróci – uspokoił ją siadając obok – uciekł. Wiedział że nie ma szans w tej walce. Ech, przepraszam cię. Tropię ich już tyle czasu i nie zdążyłem na czas – westchnął siadając obok.
- Nie przesadzaj gdyby nie ty ja.. – zaczęła karcącym tonem szkarłatnowłosa ale jej rozmówca tylko pokręcił głową.
- Gdybym był szybszy to może by cię nie zranił – powiedział – mam nadzieję że nie jesteś na mnie zbyt zła.
- Przestań uratowałeś mnie i jeszcze się obwiniasz – odparła nieco poirytowanym tonem Scarlet – a tobie nic nie jest – spytała po chwili.
- Na szczęście obeszło się bez większych obrażeń – uśmiechnął się Kaishi – ale niestety nie mogę tego samego powiedzieć o tobie. Trzeba jak najszybciej zająć się tymi złamaniami.
- Poradzę sobie – starała się zapewnić Erza ale ponowna próba stanięcia na nogi skończyła się przeszywającym bólem.
- Nie podnoś się – nieco troskliwym tonem poprosił Kaishi – powinnaś oszczędzać ruchy.
- Możesz mi w końcu powiedzieć kimjesteś i co tu robisz – tytania z rezygnacją zaprzestała kolejnych prób stania na złamanej nodze.
- No fakt jeszcze nie mówiłem – odparł nieco roztargnionym tonem – nazywam się Kaishi i od jakiegoś czasu śledzę ową organizację. Jest to kłopotliwie bo niewiele osób słyszało o jej istnieniu. Dziwię się że ujawnili się po turnieju.
- Nie rozumiem – zdziwiła się Erza – Jeśli to oni zrobili to Ultear chyba mieli w tym jakiś cel.
- Tak mieli – przyznał – jednak nigdy nie zostawieli po sobie śladów. Działali z ukrycia. Sam fakt zostawienia symbolu gwiazdy jest zastanawiający.
- Jak dobrze ich znasz – spytała. Sprawa z dnia smoczej apokalipsy nadal ją nurtowała. Tym bardziej że jako jedyna z poległych nic nie pamiętała sprzed cofnięcia czasu.
- Tylko częściowo. Nie są z ktych, którzy otwarcie działają raczej wolą się kimś wysłużyć więc ciężko wybadać co faktycznie jest ich robotą – Kaishi podniusł się – jednak to temat na dłuższą rozmowę. Chętnie się z tobą podziele moimi informacjami ale może w jakimś spokojniejszym miejscu. Nie wiadomo kto tu może się kręcić.
- Może w takim razie odwiedzisz Fairy Tail – zaproponowała – Mistrz chętnie by też tego wysłuchał jeśli nie masz nic przeciwko.
- Myślę że i tak będę musiał się tam zjawić – a widząc jej pytające spojrzenie dodał – ktoś będzie musiał pomóc ci tam się dostać.
- Przecież nie musisz – starała protestować szkarłatnowłosa ale Kaishi wyciągnął tylko w jej stronie rękę.
- Nie mogę cię tutaj zostawić. Z tą nogą szybko nie wrócisz do gildii – powiedział przekonującym tonem.
- Masz rację – przyjęła jego dłoń ale w tym samym momencie do ich uszu dobiegł dziwny ryk, a w chwilę później poczuła że się zmniejsza.


Gajeel raz po raz starał się trafić przeciwniczkę żelazną lancą ale ta skutecznie unikała ciosów. Wyglądało na to że się świetnie bawi.
- Chyba masz problemy z celnością – zaśmiała się Orlando pstryknęła palcami, a smoczy zabójca poczuł falę gorąca na plecach.
- Do diabła z tobą babo – zaklną pod nosem jednocześnie ledwo odskakując od wybuchającego podłoża. Podmuch wytworzony przez atak był na tyle silny że ledwo udało mu się bezpiecznie wylądować. Wtedy wyczuł że Levy nieznacznie poruszyła się w jego ramionach.
- Hej, mała – zaczął schylając się przed kolejnym ciosem – wszystko gra – naprawdę się o nią martwił.
- Gajeel – wymamrotała – postaw mnie – zdawała sobie sprawę że walczą ale też wiedziała że ona tu nie pomoże, a nie chciała by przez nią przegrali.
- Niby gdzie widzisz odpowiednie miejsce na widownie – prychnął smoczy zabójca choć w rzeczywistości chciał jakoś tą uwagą rozładować napięcie między nimi.
- Ktoś tu chyba się obudził – zachichotała Minerva – i chyba podsunęło mi to pomysł na urozmaicenie naszej zabawy.
Gajeel stał gotowy na kolejny atak. Wiedział że jego przeciwniczka może dowolnie manipulować otoczeniem oraz tworzyć własne pomniejsze wymiary o czym wszyscy przekonali się podczas turnieju. Levy może i odzyskała świadomość ale nadal była zbyt osłabiona by mógł ją zostawić. Wiedział że sama nie da rady uciec na bezpieczną odległość pozwalając mu na spokojną walkę. Sam z pewnością miał by większą szanse jednak nie mógł pozwolić sobie na narażenie towarzyszki.
Nagle poczuł silne szarpnięcie w okolicach lewej stopy. Było na tyle silne że stracił równowagę, a Levy wyślizneła mu się z objęć. Zupełnie zapomniał że przeciwniczka może zaginać przestrzeń wokół nich i uwżywać jej niczym lin.
- Co się stało – spytała podnosząc się z ziemi. Nadal jednak chwiała się na nogach i Gajeel chciał do niej podejść ale przeszkodziła mu w tym niewidzialna bariera. Zdzorientowany walną w nią pięścią ale nic to nie dało.
- Co to do diabła tu robi – warknął wściekle w stronę bogini wojny.
- Nic szczególnego – Minerva zaczęła się powoli zbliżać do McGarnden – po prostu chcę pierwszo pobawić się z twoją przyjaciółką, a zapora powstrzyma cię od przeszkadzania mi w tym.

Flare patrzyła na nieudolne wyciłski Salamandra w celu rozbicia lodu więżącego smoka, który staną po ich stronie gdy wrota czasu zostały otwarte.
- Mam pytanie – Natsu na chwilę przestał wyżywać się na swym celu – Ten gość gdy przyszłaś nazwał cię jakoś dziwnie. O co mu chodziło. Wkurzyłaś się na niego, prawda ?
- I to pytanie przyszło ci tak nagle – Flare wyraźnie zatkało i nie wiedziała jak powinna się zachować. Zrresztą to o co pytał było dla niej kłopotliwe. Nie chciała rozmawiać na temat swojej przeszłości.
- To bardzo możliwe – przyznał Happy wzdychając głęboko.
- Jeśli to ma coś wspólnego z zaistniałą sytułacją to może powinnaś powiedzieć jeśli możemy pomóc – zasugerował Lily – znasz go.
- Ja go nie – przyznała – widziałam go pierwszy raz ale on mógł coś o mnie słyszeć bo…
Nie dane było jej jednak dokończyć. Triumfalny śmiech Natsu wybił wszystkich z rozmowy.
- Patrzcie – wskazał palcem na małą dziurkę, którą udało mu się wybić – i kto tu jest górą – spytał bardziej lodu, niż zebranych dysząc ciężko.
- Tylko czy ona nie jest zbyt mała – zauważył czarny ecxaad.
- A no tak – przyznał smoczy zabójca po czym przyłożył do dziurki rozchylone pięści i zaczął wdmuchiwać do środka lodowego więzienia swój smoczy ryk.

Gray patrzył na swoje małe ciało. Atak wroga cofnął go do stanu dzieciństwa. Na oko był w tym samym wieku w którym trafił do Fairy Tail. Spodnie z niego zjechały a bokserki robiły za średnich rozmiarów spodnie. Szybkim ruchem zdjął z siebie o wiele za dużą bluzę, a następnie wyskoczył z butów. Fakt że jest w samej bieliźnie niewiele go raził. Raczej chciał się dowiedzieć jak wrócić do normalnych rozmiarów. Nie chciał nawet myśleć co powie Natsu gy zobaczy go w takim stanie.
- I co powiesz – triumfował Doriate – chyba odzwyczaiłeś się od tego rozmiaru.
- Może ale wydaje mi się że moc jest taka sama – skomentował chłopak wystszeliwując kilka lodowych strzał. Ich siła bła jednak zbyt duża jak na jego walory i został odrzucony do tyłu.
- O tym właśnie mówię. Jesteś za mały – śmiał się mroczny mag.
- Tylko że wiesz – Fullbuster spokojnie przyłożył rękę do podłoża – maga lodowego tworzenia ma tę zaletę że potrafi się dopasować do każdej sytuacji.

Szkarłatnowłosa patrzyła z niedowierzaniem na swe dziecięce ciało. W jej głowie przewijały się różne sceny reakcji jej znajomych na tę zmianę i wcale nie były nazbyt optymistyczne. Zbroja była dla niej za duża i ześlizgnęła się z jej ciała. Pozostała jej koszula, która w tym stanie mogła wydawać się suknią.
- Oj, oj chyba Doriate walczy z kimś gdzieś blisko – Kaishi z roztargnieniem podrapał się po głowie – takie zmniejszenie to jego karta atutowa.
- Tylko dlaczego ciebie nie zmniejszono – zdziwiła się zdejmując buty z swych małych stup.
- Błagam nie myśl że jestem jakimś mutantem – zaśmiał się jej nowy znajomy – po prostu pracując samotnie siłą rzeczy musiałem nauczyć się kilku antyczarów. Poczekaj zaraz posaram się ci pomóc.
- Byłabym wdzięczna – przyznała Erza gdy Kaiashi wyciągną w jej stronę dłoń. Chłopak chwilę się koncentrował. Poczuła szarpnięcie w okolicach pasa i na nowo urosła. Powitałaby to z ulgą gdyby nie pewien kłopotliwy fakt. Byli niebezpiecznie blisko siebie. Wprawdzie nie dotykał jej intymnnych miejsc ale ich twarze naprawdę niewiele dzieliło.
- Przepraszam pierwszy raz robię to na innej osobie – Kaiashi powrócił do pozycji siedzącej – jednak twoje zdolności też są wspaniałe – posłał jej uśmiech.
- Tylko mi jakoś tym razem nie pomogły – doskonalne zdawała sobie sprawę że by zgineła bez jego pomocy.
- Wiesz moje sztuczki też na wszystko nie pomogą – Kaishi widać miał dobry nastruj – wiesz jak to mówią najlepiej gasić ogień wodą.
- Chyba masz rację – przyznała zastanawiając się jak inni sobie radzą.
- Siedząc tu nic nie zrobimy, a twoi znajomi na pewno dadzą radę – Kaishi wstał i wyciągną w jej stronę rękę pomagając wstać – gdzie się macie spotkać – spytał.
- W domu Warrod’a to mniej więcej w tę stronę -starała się wyjaśnić gdy poczuła że czyje ramiona podnoszą ją do góry – ale co ty robisz – zaprotestowała.
- Przecież mówiłem że pomogę ci tam się dostać – powtórzył – nie ma sensu byś szła sama. Zajeło by nam to chyba z tydzień, a chyba nie możemy sobie pozwolić na takie wakacje – za ten żart zarobił kuksańca od Erzy. Jednak nie miała zamiaru protestować i ruszyli w drogę.

Levy starając się zachować równowagę wpatrywała się w Minervę. Czuła że nie ma z nią większych szans. Kobieta zbyt ją przerastała możliwościami. Zresztą nie lubiła kogokolwiek ranić, nawet jeśli chodziło o wroga. Z obrażeniami nie było najgorzej ale strasznie kręciło się jej w głowie przez co trudno jej było zachować równowagę bez wdawania się w potyczki.
- To będzie takie szybkie że chyba dam ci małą przewagę – zachichotała Minerva – w tym stanie chyba przyda ci się pomoc.
Gajeel wiedział że coś kombinuje ale nie mógł nic zrobić. Wprawdzie stał bardzo blisko ale dzieliła go od nich niewidzialna ściana, której nie mógł przebić. Nie chciał by cokolwiek stało się dziewczynie zwłaszcza że i tak widział w jakim jest stanie.
- Odwagi dziewczyno – powiedział gdy zdenerwowana sytuację Levy rzuciła mu ukradkiem spojrzenie – dasz radę – wiedział że się boi. Wiedział że jej sytuacja jest o wiele gorsza ale za wszelką cenne chciał dodać jej otuchy.
- Co mam robić – spytała zupełnie nie wiedząc jak ma postąpić.
- Pomyśl może znasz jakieś destrukcyjne pismo – przybliżył się na tyle ile pozwalała mu ściana – wiem że się boisz ale jesteś naszą jedyną nadzieją. Mnie jak widzisz zapuszkowała.
- Atakujesz czy mam to szybko zakończyć dziecinko – przerwała im Minerwa lekceważącym tonem.
- Już – zaczęła kumulować energię w rękach po czym ułożyła je w dziwny symbol. Gajeel nie miał pojęcia co ma oznaczać. Levy nigdy wcześniej go przy nim nie używała. Sama Levy posługiwała się nim po raz pierwszy. Nie była pewna czy zadziała gdyż nawet go nie przećwiczyła. Musiała jednak spróbować. Skupiła całą swą moc i uderzyła w przeciwniczkę. Przez moment wydawało się że szala zwycięstwa została przechylona jednak gdy kurz opadł Minerva stała nietknięta.
- Teraz moja kolej – to mówiąc uderzyła w nią z pełną mocą. Znudziła ją ta zabawa. Z lubością patrzyła jak jej ciało bezwładnie opada na ziemie. Nie miała wątpliwości że jest zbyt ranna by wstać. Nagle jej twarz stężała, a kolana ugięły się pod ciężarem ciała, które przeszył niemiłosierny ból. Krzyknęła i padła nieprzytomna na ziemię. W tym samym momencie niewidzialna ściana puściła. Gajeel natychmiast zrozumiał że cokolwiek zrobiła Levy związało ją to z Orlando. Podszedł do leżącej dziewczyny i delikatnie wziął ją na ręce. Przeczuwał że nie prędko odzyska przytomność, a ranny wymagają natychmiastowego opatrzenia. Udał się więc w stronę samotni w której mieszkał zmarły święty mag. Tam powinno być bezpiecznie. Miał nadzieję że szybko tam dotrze. 


Happy, Pantherlily i Flare z niedowierzaniem wpatrywali w bryłę rodu która zaczęła lśnić tak jasno niż trudno było na nią patrzeć.
- Wiśniowłosy przesadzasz – krzyknęła Flare zasłaniając oczy ręką.
- Aye – potwierdził Happy próbując się do niego zbliżyć ale światło skutecznie mu to uniemożliwiało.
- Spokojnie już prawie kończę – zapewnił smoczy zabójca jak zwykle niczym się nie przejmując.
Faktycznie na lodzie zaczęły się pojawiać pęknięcia. Widać było że ciśnienie w środku robi się za duże. Nim zdążyli się zorientować wielkie płaty zmrożonej wody rozleciały się na wszystkie strony.
- Cóż dobrze że nie zrobiłeś tego w Mongolii bo.. – głos Lily utkwił mu w gardle gdy ujrzał wielkiego smoka, którego zdołał uwolnić salamander.
Atlas Flame był znów wolny. Wpatrywał się w nich uważnie najwidoczniej nie zdając sobie sprawy z zaistniałej sytuacji.
- Hej wujaszku – powitał go radośnie Natsu zupełnie ignorując nastrój w jakim był smok – co tam u ciebie ?
- Kim jesteś – po dłuższym milczeniu spytał przyjaciel Igneel’a.
- Jak to nie pamiętasz – zdziwił się Salamander – przecież niedawno walczyliśmy razem przeciw temu Rouge z przyszłości.
- Em, Natsu on jest sprzed kilku stuleci – delikatnie wtrącił czarny kot.
- Niech to – burknął Natsu – ale wiem że na pewno znasz mojego papcia, Igneel’a. Wychował mnie, a podczas igrzysk powiedziałeś mi że się kumplujecie.
Zapadło długie milczenie. Atlas intensywnie wpatrywał się w chłopaka. Faktycznie czuł od niego tak bardzo podobną aurę jaką emanował jego król. Długo szukał go w swych myślach uszczuplonych przez płynący czas. W końcu skojarzył moment w którym się poznali. Zażarta walka, którą stoczyli na nowo zagościła w jego głowie.
- Już pamiętam – powiedział rozglądając się po okolicy – teraz jestem jednak martwy. Jako duch bronię tego miejsca i widzę że zło wpełzło na te tereny.
- Tak, czcigodny – Flare wystąpiła naprzeciw. W jej oczach dało się dostrzec krople łez – proszę czy możesz zrobić coś by nasza wioska wróciła do poprzedniego stanu. Czy możesz ocalić jej mieszkańców.
- Tak – głębokim tonem odparł smok jednak widać było że coś go trapi – jednak moja egzystencja na tym świecie dobiega końca. Mój duch mocno ucierpiał przez to zlodowacenie. Jesteś gotowa przejąć to stanowisko moja następczyni?
Wszyscy w ciszy wpatrywali się w Flare. W trakcie turnieju zdążyli się przekonać o jej sile. Nie mieli jednak pojęcia że w miejscu skąd pochodzi jest tak ważną osobą.
- Teraz już wiem – krzyknął Natsu tak nagle że reszta o mało się nie wywróciła – wy pachniecie tak samo – oświadczył wskazując palcem na Flare i Atlasa – musicie mieć ze sobą coś wspólnego.
- To opowieść na dłuższą chwilę – powiedział smok wzbijając się w powietrze – teraz muszę zrobić coś dla tego miejsca. Musimy się już pożegnać. Bądź zdrowy mój przyjacielu, dopilnuj by moja następczyni była bezpieczna – nim ktoś zdążył o cokolwiek zapytać zamienił się w kulę ognia, która po chwili rozbłysła się po okolicy powodując że lód zaczął ustępować.


Gray atakował tak zażarcie i szybko że mimo małego wzrostu dawał widoczny wycisk przeciwnikowi. Doriate miał spore trudności z unikaniem niezwykle zróżnicowanych ataków przeciwnika.
- Zmniejszając mnie nie doceniłeś dziecięcej wyobraźni – zaśmiał się lodowy mag odgarniając opadające na oczy włosy. Machnął od niechcenia ręką wystrzeliwując kilka lodowych strzał. Zdawał sobie sprawę z przewagi. Jego wróg liczył że gdy będzie w tym stanie załatwi go za pomocą mięśni. Jednak nie mógł go nawet złapać. Mimo małego wzrostu nie odczuwał zbytniego spadku mocy magicznej. Raz po raz okładał ciosami przeciwnika czując się przy tym trochę jak szczeniak. Zdawało mu się nawet że boi się on tworzonego przez niego lodu. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Poczuł jak całą okolicę wypełnię przyjemne ciepło. Czuł się przez moment dziwnie przyjemnie choć jako mag lodu zdecydowanie wolał bardziej chłodne klimaty. Niestety tu uczucie zostało przerwane przez czarną kulę złowrogiej energii. Schylił się gotowy do uniku ale to nie w niego trafiła. Kiedy otrząsnął się z szoku spostrzegł martwe ciało swego przeciwnika.
- Twoja moc coraz bardziej przypomina ojca. Silver może być dumny z takiego syna – za jego plecami stała istota rodem z najczarniejszego koszmaru.
……………………….
Ok więc kolejna nocia za maną. Ostatnia przed przeniesieniem. Dla ciekawskich powiem że imię Kaishi oznacza początek.