Budynek gildii Fairy Tail jak zwykle tętnił życiem. Gwar i hałas nie
przeszkadzał nikomu w dobrej zabawie. Gajeel siedział przy małym stoliku
udając że słucha Levy tłumaczącej mu jak szybko dojść do wyznaczonego
miasta nie musząc przy tym korzystać z jakichkolwiek środków lokomocji.
Przyswajanie informacji nigdy nie było jego mocną stroną. Zapamiętywał
tylko to co było w owym momencie niezbędne. Natomiast drobna
niebieskowłosa dziewczyna sprawiała wrażenie gąbki pochłaniającej
wszelaką wiedzę.
- Gajeel znów przestałeś słuchać – oskarżycielskim tonem skarciła go
McGarden przy czym zarobił od niej cios książką w głowę. Nie był
wprawdzie mocy ale wychowankowi Metalicany jasno dało to do zrozumienia
że jak się nie skupi to będzie musiał znów borykać się z chorobą
żołądka.
- Tak, tak ale po co mam to wszystko wiedzieć skoro idziemy razem – spytał rozsiadając się wygodniej.
- Niby kiedy mówiłam że wybieram się z tobą – spytała nieco nadąsana Levy.
- No raczej tamci dwaj ci nie pomogą – wzrokiem powędrował na sufit skąd
wystawały jego zdaniem znakomite gwoździe – wedle Porlyusica powinni
leżeć jeszcze jakieś dwa tygodnie – wzruszył ramionami. Wtedy zauważył
że wzrok dziewczyny kieruje się w ziemię. Czyżby znów zdarzyło mu się
powiedzieć coś nietaktownego. Wprawdzie zwykle to zlewał ale w sytuacji
tej drobnej istotki było jakoś inaczej. Jakoś nie mógł znieść widoku jej
smutnej czy przygaszonej.
- Martwię się o nich – w jej oczach błysnęły ślady łez. Niepokoiło ją to
co spotkało członków jej drużyny. Znali się już tyle lat. Może gdyby z
nimi poszła to by się nie stało. Jednak co jeśli przeczuwali
niebezpieczeństwo i celowo jej nie zabrali by nie podzieliła ich losu.
Wiedziała że nie jest zbyt dobra w walce ale chyba pierwszy raz czuła
się tak bezużyteczna. Nawet gdyby ruszyła za przyjaciółmi pewnie i tak
by się nie przydała. Gajeel swoim zwyczajem położył muskularną dłoń na
jej głowie czochrając przy tym włosy McGarden.
- Ej, no nie ma co się rozklejać – zaczął próbując jakoś ją pocieszyć –
nawet takie skończone mięczaki jak oni nie wykorkują od tych zadrapań.
Ten cały demon, czy co tam spotkali musiał się zorientować że zabicie
ich nie przyniesie mu satysfakcji – niestety sens słów, które
wypowiedział dotarł do niego z chwilą w której dłoń Levy uderzyła go w
policzek.
- Jesteś podły – krzyknęła cała się trzęsąc zarówno ze złości jak i
rozpaczy. Patrzył jak wstaje i kieruje się w stronę drzwi. On sam czuł
się teraz jakby dostał czymś mocnym w głowę. Cios zadany przez
dziewczynę praktycznie wcale nie bolał ale on sam był wewnętrznie
rozdarty. Z jednej strony nie był kimś kto przejmuje się tym jak go i
jego słowa odbierają inni. Zawsze otwarcie wyrażał swoje zdanie i się z
tym nie krył. Jednak teraz było inaczej. Nie potrafił być tak spokojny w
jej przypadku jak normalnie. Niebieskowłosa była już przy wyjściu, gdy
do środka wpadli Happy, Carla oraz Wendy. Na sam ich widok magowie
zebrani w gildii zrozumieli że nic dobrego się nie dzieje.
- Zawiedliśmy – po policzkach smoczej zabójczyni spływały potoki łez.
Widząc że nie jest w stanie mówić Carla przejęła inicjatywę.
- Przykro mi to mówić ale Warrod nie żyje – zaczęła – przed śmiercią
zdążył nam jednak zlecić zadanie i tu pojawił się kłopot – wytłumaczenie
jej wszystkiego zajęło trochę czasu tym bardziej że i ona nie wiedziała
zbytnio czemu i kto to robi – Najgorsze jest to że nie wiemy gdzie jest
Lucy – zakończyła.
- Czego znów od niej chcą – ciszę przerwała Cana popijając alkohol ze
swojej beczki – Nie żebym się czepiała ale już kolejny raz jest przez
kogoś porwana. Jak nie jakaś mroczna gildia to straż królewska. Co tym
razem się trafiło?
Miała rację ale to nie zmieniało faktu że i ona była niespokojna. Skoro
są zdolni zabić jednego ze świętych magów to ich przyjaciółka nie ma
większych szans.
- Dzieciaki – po schodach zszedł mistrz – Może i przewodniczący rady
każe nam się nie wtranżalać to jednak nie możemy siedzieć bezczynnie gdy
krzywdzą członka naszej rodziny. Happy znajdź szybko Erzę i Gray’a. Z
wami wyruszą również Gajeel oraz Levy – zarządził.
- Nie rozumiem dlaczego ja mam też iść – spytała nieśmiało Levy. Widać było że wizja wspólnej misji wcale jej nie cieszy. Owszem
martwiła się o Lucy ale nie czuła się na siłach by jej teraz pomóc.
- Nie wiemy jaką siłą dysponuje przeciwnik – twarz Makarov’a spoważniała
– niewątpliwie przyda nam się doświadczenie magów przodujących w walce
ale w obliczu niewiadomego musi iść z nimi ktoś kto umie wygrywać samym
rozumem. Wiesz o co mi chodzi prawda – spytał na co dziewczyna kiwnęła w
zamyśleniu głową.
Natsu nieustannie przedzierał się przez zarośla podostrzając za małym gwiezdnym duchem.
- Słuchaj Plue jesteś pewny że dobrze idziemy – spytał opierając się o
drzewo i węsząc – tak na pewno – zawołał nim ten odpowiedział i
przyśpieszył kroku. Właśnie wyczuł zapach Lucy. Chyba była blisko ale
coś innego przysłaniało jego smocze zmysły przez co nie mógł określić
jej dokładnego położenia co w normalnych okolicznościach przyszło by mu z
łatwością. Duszek pociągną go za nogawkę wskazując na coś między
drzewami. Była tam. Lucy siedziała zamknięta w jakiejś klatce. Jednak
nie była sama Tuż obok stał jakiś czarnowłosy gostek. Wyglądał
przeciętnie ale dziwiło go że nie może wyczuć jego zapachu. Na dodatek
mimo że był tak blisko blondynki ledwie czuł i ją. Nagle obserwowany mag
wstał i odwrócił się w jego kierunku. Nim zdążył wykonać jakikolwiek
ruch poczuł palące uderzenie w tył głowy po czym stracił przytomność.
Erza, Gray wraz z Gajalem i Levy podążali za unoszącym się w powietrzy Happy’m oraz towarzyszącym im Lily.
- Jesteś pewien że dobrze idziemy – spytała po jakimś czasie Levy nieco przygaszonego kotka.
- Tak tylko się martwię o wszystkich. Lucy porwano, Natsu został sam, a
na dodatek mistrz zabronił Wandy i Carli z nami wrócić do wioski –
przyznał.
- Pamiętaj że jeśli coś by się jej stało stracilibyśmy jedynego medyka,
który nie wrzeszczy na nasz widok – stwierdził Gray – poza tym
zapominacie że lód to moja specjalność, a jeśli ten ognisty nicpoń sobie
z nim nie poradził to tylko dowodzi że nie jest gotowy na tak poważne
misje.
Widać było po nim że perspektywa
- Ty lepiej nie zapominaj o ubraniach – zadrwił Gajeel bardziej jednak
wydawał się być zainteresowany niebem niż czekającym ich wyzwaniem.
- Spokój – zarządziła rozkazującym tonem Erza. Mimo że ciągnęła całą
przyczepę wyładowaną swoimi bagażami szła najszybciej z zebranych.
Mistrz powiedział jej niewiele więcej niż innym ale wiedziała jedno
doskonale. Teraz gdy w grę wchodziło życie ich towarzyszy nie stać ich
na nawet najmniejszy błąd. Ktokolwiek stał za symbolem owej gwiazdy
zdążył już udowodnić że nie jest amatorem oraz jest zdolny do
morderstwa. Jednak ani ona, ani sam Makarov nie mieli najmniejszych
poszlak co może znaczyć to wszystko co do tej pory przeżyli.
- Em, Gajeel nic ci nie jest – chwilę ciszy przerwał Pantherlily nieco
zaniepokojony dziwnym uśmiechem na twarzy przyjaciela. Smoczy zabójca
zdawał się jakby na siłę demonstrować swoje pozytywne nastawienie co u
niego raczej nie było często spotykane. Na dodatek podczas ich jeszcze
krótkiej wyprawy ani razu nie odezwał się do małej McGarden, która
zresztą też szła najdalej od niego jak tylko się da zamiast udzielić mu
już kilka rad na temat odpowiedniego zachowania by znów nie przestraszył
przypadkiem zleceniodawcy lub innej osoby jaką mieli spotkać. Poczekał
jeszcze chwilę, a gdy odpowiedziało mu wymuszone prychnięcia mające
nieudolnie sygnalizować że wszystko gra zniżył lot na wysokość jego
ramienia.
- Moim zdaniem powinieneś z nią pogadać – poradził na tyle cicho by
tylko on to usłyszał – przeproś ją lub coś zanim zaczniesz przerażać
ludzi tym dziwnym uśmiechem – co do jednego się nie mylił wyraz twarzy
smoczego zabójcy mógł przyprawić mniej odpornych o zawał serca choć
prawdopodobnie prezentował wymuszony uśmiech.
- Łatwo ci mówić – żachną się po pewnym czasie – zupełnie nie wiem jak
się o tego zabrać – stwierdził jeszcze ciszej. Po tym co stało się w
barze czuł się dziwnie przytłaczająco choć w innym przypadku fakt że
ktoś się na niego boczy normalnie by po nim spłyną. Ta drobna dziewczyna
miała w sobie jednak coś co nie pozwalało mu przestać myśleć o tym co
między nimi zaszło. Czuł w kościach że jeśli czegoś nie zrobi to może
być ich ostatnia wspólna wyprawa, a gdyby Wendy w porę nie wpadła do
baru mogłaby i nie iść nawet na tą. Kto wie czy mistrz nie dał mu
przypadkiem tej szansy nieco celowo. Jemu samemu jakoś nie wydawało się
by w takich okolicznościach mieli czas na spokojne analizy. Raczej w grę
wchodziły bardziej sińce i połamane kości.
- I tak dojdziemy tam przynajmniej jutro rano – stwierdził Gray –
wypadało by więc rozejrzeć się za miejscem do spania puki jeszcze coś
widać. Natsu nie jest takim mięczakiem na jakiego wygląda do naszego
przybycia raczej nie wyzionie ducha – stwierdził.
- Możemy przenocować w domu Warrod’a – podsunęła Levy – przy okazji może
byśmy urządzili mu pogrzeb – miała cichy smutny głos. Mimo że nie znała
świętego maga wieść o jego śmieci ją wstrząsnęła. Od czasu ataku smoków
czuła się nieprzydatna. Wcześniej jej siła tak nie dawała się we znaki.
Preferowała zadania, które wymagają więcej logiki niż walki ale w
ostatnim czasie zaczęła się zastanawiać czy to komukolwiek ratuje życie.
Raczej tylko je ułatwiała lub rozszyfrowywała dawne tajemnice. Nigdy
jeszcze nie pokonała jakiegoś naprawdę silnego przeciwnika.
- To chyba najodpowiedniejszy pomysł – zgodziła się Erza – jeśli się
pośpieszymy możemy dojść do niego jeszcze przed zachodem słońca.
Meredy uważnie obserwowała Jellal’a, który od dłuższego czasu tylko
wpatrywał się w magiczną kulę, jedyną rzecz jaka pozostała im po Ultear.
Od czasu gdy opuścili miejsce Wielkich Igrzysk Magicznych spędzał tak
każdą wolną chwilę.
- Może oderwiesz się wreszcie. To się już zaczyna robić chore –
stwierdziła rozciągając się w miejscu, a gdy odpowiedziało jej
chrząknięcie przewróciła poirytowana oczami – Mówię poważnie. Od kilku
dni co wieczór patrzysz jak Erza zasypia, a w ciągu dnia praktycznie
cały czas ją monotonizujesz – chłopak miał już coś powiedzieć ale nie
dała mu dojść do słowa – Zaczynasz mieć jakieś urojenia – stwierdziła
zerkając mu przez ramię – obserwował teraz pustą, piaszczystą drogę –
niech zgadnę znów poszła na misję i czekasz aż wróci – przysiadła się
obok niego – nie lepiej zobaczyć czy nikt się nie kręci obok Ul – te
ostatnie słowa przyszły jej z trudem.
- Ta – odparł krótko i przełączył obraz na dziedziniec. Koło
skamieniałej sylwetki kobiety stał sam Guran Doma. Starzec wzrok miał
utkwiony w wyciętej gwieździe. Niespokojnie zaciskał ręce na lasce
kręcąc głową jakby chciał czemuś zaprzeczyć.
- Widzisz mogliśmy coś przegapić – fuknęła krytycznym tonem na co ten znów kiwną głową.
- Masz rację, przepraszam – przyznał. Martwił się o Erzę ale nie mógł
jej obserwować gdy nie wiedział gdzie jest. Samo czekanie aż wróci może i
nie było zbyt mądre ale po tym co się stało nie mógł pozbyć się nawyku
nieustannego sprawdzania czy z nią wszystko w porządku.
- Jeśli ciągle będziesz to przeżywał raczej nie ruszymy do przodu z
naszą misją. Pamiętaj w jakim celu Ultear chciała założyć naszą gildię –
pouczyła młoda czarodziejka.
- Ciągle widzę jak umiera w moich ramionach. Ciągle czuję jej bezwładne
ciało. Zdaję sobie sprawę że jest najsilniejszą kobietą jaką do tej pory
spotkałem ale pamiętasz co powiedział radny. To co nadchodzi jest
znacznie gorsze od smoczej zagłady, a ja… – urwał zaciskając palce tak
mocno że wbiły się w ziemię – Ja nie dopuszczę by coś znów jej się
stało.
Natsu otworzył oczy, wciąż czując tępy ból w tyle głowy. Nad nim pochylała się zatroskana twarz Lucy.
- Cholera, gdzie jesteśmy – zaklną z niemałym trudem podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Nadal w tym samym miejscu – odpowiedziała blondynka kucając koło niego.
- Ej, ty – salamander zerwał się na nogi i chwiejnym krokiem podszedł do
krat – po co nas tu trzymasz, co – wrzasną podczas gdy ich oprawca stał
nadal bez ruchu – lepiej mnie wypuść bo inaczej – miał właśnie rzucić
mu wyzwanie gdy poczuł że cała energia z niego ulatuje. Ponownie osuną
się na ziemię.
- Na twoim miejscu nie dotykał bym ich – oświadczył w końcu czarnowłosy –
inaczej może być nieciekawie – z jego ust wydobył się dźwięk podobny do
śmiechu, przyprawiający członków Fairy Tail o ciarki – jeśli będziecie
grzeczni nic wam się nie stanie. Jedyne czego oczekuje to, to byście ze
mną trochę pobyli.
- Jaki jest w tym cel – dopytywała się Lucy. Wiedziała że reszta prędzej
czy później ich znajdzie ale mimo to chciała dowiedzieć się czegoś
więcej, nawet jeśli miało okazać się na ten czas nieprzydatne.
- Sami się niedługo o tym przekonacie – mimo że powiedział to z uśmiechem na twarzy w powietrzu było czuć wrogą aurę.
Lucy przygryzła dolną wargę i wbiła wzrok w ziemię. Zupełnie nie
potrafiła go rozgryść. Nagle Natsu delikatnie stukną ją w ramię palcem i
wskazał na coś ruchem głowy. Na twarzy czarodziejki pojawił się wyraz
ulgi. W krzakach czaił się mały Plue. Wyglądało na to że nic mu nie
jest.
Levy stała nad świeżym grobem członka świętych magów. Dopiero co go
pochowali. Nie mogła powstrzymać łez cieknących po jej policzkach.
Stojący w cieniu drzew Gajeel chciał powiedzieć coś co dodało by jej
otuchy ale obawiał się że znów tylko pogorszy sprawę. Raczej powiedzenie
„Wątpię by był świętym magiem skoro tak łatwo było go sprzątnąć” nie pocieszy takiej osoby jak ona.
- Herbata gotowa – oznajmiła Erza niosąc tacę z dymiącymi jeszcze filiżankami co zmusiło go do oderwania się od tych rozmyśleń.
- Jesteście pewni że możemy spędzić tu noc – spytała Levy popijając gorący napój.
- Tak powinniśmy nawet zrobić – z drzewa zeskoczył Gray – jeśli będziemy
przemęczeni na nic zda się nasza pomoc, a Natsu nie jest głupi. Na
pewno wytrzyma i nie da skrzywdzić Lucy – zapewnił po czym zwrócił się
do szkarłatnowłosej – teren wydaje się być czysty ale dla bezpieczeństwa
chyba powinniśmy ustalić warty – zasugerował.
- Doskonale ja biorę pierwszą, a jak się skończy niech nikt nie waży się
mnie budzić – zarządził Gajeel ukrywając że powodem owej decyzji było
jeszcze to że chce na spokojnie przemyśleć jak ma przeprosić Levy zanim
zmorzy go sen.
- W takim razie zmieniamy się co półtorej godziny. Gajeel zostajesz a
reszta natychmiast idzie spać – zarządziła Erza tonem, któremu nikt nie
śmiał się sprzeciwić.
Ranek nastał dla niektórych zdecydowanie za wcześnie. Levy wróciła
właśnie z ostatniej warty by wraz z innymi zjeść skromne śniadanie
składające się z owoców, które udało im się znaleźć w domu Warrod’a.
- Chyba powinniśmy już ruszać – powiedziała kończąc jabłko – martwię się
o Lu-chan. Ona nie jest tak silna jak Natsu… a jeśli spotkali kogoś od
tej całej gwiazdy – w jej głosi pobrzmiewał lęk o przyjaciółkę.
- Tak weźmy co niezbędne i już nas tu nie ma – oświadczyła Erza
lustrując wzrokiem zebranych by upewnić się czy są gotowi do dalej
wędrówki – Gray nie zapomnij się ubrać – skomentowała maga lodu, który
miał już wyjść w samych bokserkach.
- Jakby w walce to przeszkadzało – prychną ten zakładając kurtkę jednak i
jemu zależało na pomocy przyjaciołom. Mimo wiary w ich siły nie mogli
być pewni co się z nimi teraz dzieje.
Natsu przetarł zaspane oczy. Nie miał pojęcia kiedy zasną. Ostatnie co
pamięta to widok gwiezdnego ducha Lucy czającego się w krzakach.
Rozejrzał się po okolicy niestety tym razem nigdzie go nie zobaczył. W
powietrzu też nie było czuć jego zapachu ale ostatnio coś blokowało owy
zmysł co z kolei bardzo go irytowało gdyż zwykle tylko dzięki niemu
orientował się w terenie.
- Lucy, wstawaj – potrząsną śpiącą przyjaciółką. Prawdopodobnie i ją coś
zmusiło do spania bo nie była osobą, która by odpuściła widząc że jeden
z pozostawionych po jej opieką gwiezdnych duchów coś planuje będąc puki
co jedyną istotą, która może cokolwiek dla nich zrobić.
- Już ranek – przetarła oczy po czym również się rozglądnęła – Nigdzie
go nie ma – powiedziała nieco zaskoczona stwierdzając brak ich oprawcy.
Nic o nim nie wiedzieli. Nawet tego jak się nazywa, więc i ona nie mogła
orzec dokąd mógł się teraz udać.
- Nie ma go – zdziwił się Natsu lecz nie sprawiał wrażenia szczególnie
zainteresowanego daną sprawą – Niezbyt dobrze go chyba pilnowałaś.
- Po pierwsze wstałam po tobie. Po drugie jak mogłeś nie zauważyć że go
nie ma – poirytowała się Lucy – wiesz już jak możemy stąd uciec –
spytała biorąc głęboki wdech.
- Niezbyt – wciąż wpatrywał się w krzaki – Lucy zamknęłaś bramę Plue – spytał.
- Nie mogę tego zrobić gdy tu siedzę – powiedziała nieco zrezygnowana
Lucy – naprawdę nie widziałeś go od czasu naszego przebudzenia – spytała
na co ten pokręcił głową.
- Odkąd tu jesteśmy mam jakieś problemy z węchem – powiedział nagle
zmieniając temat – No ale puki co pomyślmy jak zwiać – podrapał się w
tym głowy próbując wytężyć umysł.
- Widzę że moi goście już się obudzili – rozległ się znajomy głos, a w
tej samej chwili wraz z czarną smugą dymu zmaterializowała się przed
nimi sylwetka ich oprawcy – doskonale więc możemy ruszać dalej z naszym
przedstawieniem.
- Zaraz ci przywalę – pięści Natsu zapaliły się ogniem ale momentalnie
zgasły – co jest do diaska – zdenerwował się smoczy zabójca.
- Próbowałem ci wczoraj wyjaśnić – rozmówca uśmiechną się złowróżbnie – to nie jest odpowiednie miejsce na ataki.
- Kim ty w ogóle jesteś – spytała Lucy podchodząc bliżej krat jednocześnie starając się ich nie dotknąć.
- A no tak zupełnie zapomniałem wam się przedstawić – machną ręką jakby
tłumaczył jakąś błahą sprawę – mówią na mnie Black Bolt – to z kolei
wypowiedziane zostało lodowatym tonem.
- Nie znam – oświadczył Natsu marszcząc czoło jakby jego stwierdzenie miało coś zmienić. Za co dostał po głowie od Lucy.
- Bynajmniej mnie nie znacie – odparł wydając z siebie przez chwilę coś
co mogło być śmiechem – ostatni raz gościliśmy tu kilkadziesiąt lat
temu, choć z tego co wiem nasz pan zostawiał co jakiś czas tu małe
niespodzianki, które tylko czekają na to by się w odpowiedniej chwili
ujawnić – patrzył na nich swym przenikliwym wzrokiem.
- O czym ty .. – Natsu coraz bardziej się wkurzał gdy Lucy położyła mu dłoń na ramieniu delikatnie zaciskając palce.
- Może nic na razie nie mów – poprosiła drżącym głosem, choć sama nie
wiedziała czemu znów ogarnia ją ten sam, niewyjaśniony, paniczny lęk.
- Twoja koleżanka ma rację – potwierdził Bolt po czym sięgną po coś do
podręcznej torby – no chyba że los tego czegoś jest wam obojętny –
trzymał związanego jakąś błyszczącą nicią Plue.
Na ten widok Lucy wydała z siebie zduszony krzyk. Patrzyła właśnie jak
jej towarzysz cierpi, a ona nie jest w stanie mu pomóc. To było
najgorsze uczucie jakie mogła doświadczyć.
- Wypuść go – błagalnym tonem zwróciła się Lucy – Przecież nie jest ci do niczego potrzebny.
- To zależy od punktu widzenia – Black ścisną wolną ręką głowę duszka – czasem te najprostsze rzeczy bywają najbardziej istotne.
Nagle zdarzyło się coś najmniej spodziewanego zza drzewa wystrzeliły
płomienie, które oplotły rękę Bolta zmuszając go tym samym do
wypuszczenia duszka. Naprzeciw niego stała smukła sylwetka
czerwonowłosej dziewczyny z zaplecionymi z przodu warkoczami, które na
plecach łączyły się w jeden oraz sporej wielkości biustem. Trudno było o
niej zapomnieć skoro jeszcze nie tak dawno walczyli przeciw sobie na
magicznych igrzyskach.
- Flare – Lucy nie kryła zaskoczenia. Zastanawiało ją co robi tu jej dawna przeciwniczka i czemu im pomaga.
- Blondyneczka – ognista czarodzieja przechyliła głowę kierując na nią
swe szeroko otwarte oczy, jednak jej włosy takie pełzły po leśnym
poszyciu. Jeden z kosmyków spalił liny uwalniając Plue.
- Dziękuję, bardzo dziękują Flare – wyszeptała Lucy wyciągając przez
kraty dłoń w kierunku gwiezdnego ducha. Nie rozumiała tylko czemu ona im
pomaga, a tym bardziej skąd tu się wzięła. Ta jednak już się nie
odezwała. Stała nieruchomo wpatrzona w ich wroga.
- Nusuma reta – powiedział po chwili ciszy Black, a w jego oczach
pojawił się dziwny błysk. Wywołało to u dziewczyny coś jakby tik
nerwowy. Jej włosy błyskawicznie zakręciły się po całym otoczeniu.
Wprawdzie nie udało się jej trafić wroga ale atak wystarczył by
zniszczyć klatkę w której przetrzymywani byli Natsu i Lucy.
- No nareszcie – ucieszył się Natsu. Miał już ruszyć do walki nie parząc
na siłę przeciwnika gdy do jego uszu dotarł odgłos kroków sporej rzeszy
ludzi.
- Kto to – zaniepokoiła się gwiezdna czarodziejka ściskając w ramionach
rozdygotanego Plue. Ledwie pojawiła się niewielka nadzieja na pokonani
obecnego wroga, a teraz mogło być ich więcej.
Nie myliła się. Wkrótce ujrzeli trzy sylwetki wyłaniające się spomiędzy drzew. Jedna z nich od razu dała się rozpoznać.
- Minerva – wyszeptała Lucy zakrywając sobie dłonią usta podczas gdy jadowity wzrok Orlando utkwił właśnie na niej.
Towarzyszący jej kompani również rzucali się w oczy. Jeden z nich był
średniego wzrostu miał muskularną, obszerną sylwetkę, a twarz częściowo
zasłoniętą chustą. Jego oczy z pewnością nie wyglądały na ludzkie. Drugi
był bardzo wysoki oraz całkowicie fioletowy. Z wyglądu przypominał
humanoidarnego kota lecz w przeciwieństwie do bojowej formy Pantherlily
miał typowy dla kota kształt pyska, wyłupiaste oczy i niezwykle duże
sterczące uszy. Sprawiali wrażenie przynajmniej tak silnych jak była
członkini Sabertooth.
- Tylko dwójka – prychnęła nieco zawiedziona Minerva – to nie będzie nawet rozgrzewka.
- Już ja wam pokarzę rozgrzewkę – krzykną Natsu, a jego ciało pokryło
się płomieniami, które nasycały jeszcze tu i ówdzie pojawiające się
pioruny. Jednak ledwie ruszył na nich zachwiał się i upadł. Lucy
podbiegła do niego pomagając mu się podnieść. Nie miała pojęcia co
powinna zrobić. Flare nadal bacznie się przyglądała ich oprawcy ale
blondynka zauważyła że jej włosy ich otaczają. Czuła że robi to by ich
ochronić.
- Beerus nie przesadzaj bo nie będzie zbyt zabawnie – skarciła kociego przybysza bogini wojny.
- Mniejsza o niego – odezwał się jej zamaskowany towarzysz po czym
zwrócił się do Bolta – panie czy mamy już zaczynać. Odpowiedziało im
twierdzące skinienie głową.
- Wy.. – wydyszał Natsu. Nie zamierzał się poddać. Mimo dziwnego ciężaru
jaki czuł udało mu się stanąć na nogi. Wówczas wyczul coś co
błyskawicznie dodało mu otuchy. Nie zdołał jednak podzielić się tym z
Lucy gdy między nich a przeciwników wskoczyła Erza z Gray’em. Niedługo
potem dołączyli również Levy z Gajeel’em.
- Zdążyliśmy – w głosie McGarden słychać było głęboką ulgę – Nic wam nie
jest – zatroszczyła się podczas gdy inni stali w gotowości do
natychmiastowej obrony.
- Żyjemy – powiedziała Lucy ciesząc się że widzi przyjaciół. Czuła że
teraz mają jakąś szansę na zwycięstwo – Flare jest z nami – dodała
szybko widząc jak niektórzy posyłają nerwowe spojrzenie na ognistą
czarodziejkę.
- Skoro wszyscy już są pora zacząć naszą grę – powiedział Black, a w
momencie gdy pstrykną palcami wszyscy poczuli nagłe szarpnięcie.
Erza zamrugała powiekami. Nagle z polany została przeniesiona w owe
miejsce. Ostatnie co pamięta to słowa wrogiego maga. Mówił o jakiejś
grze. Miała ku temu złe przeczucia zwłaszcza że zostali rozdzieleni. Ona
znajdowała się teraz na jakimś pustkowiu. Nie licząc walających się tu i
ówdzie ruin nic tu nie było. Nie miała jednak czasu by zbadać co
wcześniej tworzyły.
- Trzeba przyznać że to miejsce o wiele lepiej nadaje się do walki – na
szczycie jednych ze zgliszczy stał ów mag z którym mieli do czynienia
Natsu i Lucy.
- Czego ty właściwie chcesz – zwróciła się do niego szkarłatnowłosa tonem żądającym odpowiedzi.
- Jak na razie chcę tylko z tobą powalczyć – Bolt miał spokojny nieco
rozbawiony ton – Podobno jesteś najsilniejsza z tej całej świty. Co
będzie potem to się jeszcze okaże.
- Wiedz że nie wybaczam tym, którzy krzywdzą moją rodzinę – ostrzegła przywdziewając czarną zbroję oczyszczenia.
- Oni nie są istotni. Nie mam w zwyczaju zawracać sobie głowy pionkami –
wycedził dając do zrozumienia że siła dwóch do niedawna więzionych nie
robi na nim najmniejszego wrażenia.
Erza zaatakowała. Nie miała zamiaru wysłuchiwać takich rzeczy o sowich
towarzyszach. Nikogo z nich nie uważała za słabego. Każdy był równie
ważnym członkiem ich gildii. Prawa, którymi się kierowali i więzi były
jej zdaniem znacznie bardziej istotne od typowej definicji siły.
Niestety ledwie zrobiła kilka kroków poczuła że unosi się w powietrze.
Miecz wypadł jej z ręki i potoczył się po ziemi. Próbowała się ruszyć
ale nie mogła., otaczająca ją niewidoczna aura skutecznie ją
unieruchamiała.
- Ty jesteś inna – Bolt zrobił kilka kroków w stronę wiszącej w
powietrzu dziewczyny – jesteś znacznie bardziej silna. Może nawet nie
zdajesz sobie sprawy jak – zaśmiał się pod nosem a następnie posłał
nierozszyfrowane spojrzenie Erze – niestety ja jestem lepszy – uniósł w
górę dwa palce nad którymi zaczęła kumulować się energia przybierając
kształt kuli. Po chwili zamieniła się w promień uderzając
szkarłatnowłosą w lewę ramię. Krzyknęła czując że łamią jej się kości.
Zaklęcie przestało działać i upadła na ziemię. Trzymając się za
okaleczane miejsce wstała patrząc prosto w oczy przeciwnikowi. Zupełnie
nie potrafiła rozgryźć jego zamiarów. Wpierw więzi Natsu i Lucy ale nic
im nie robi. Teraz zaczyna z nią walczyć ale powodu tego starcia nie
wyjaśnia. Jeśli to o nią mu chodziło to miała przynajmniej nadzieję Nie
potrafiła też odgadnąć o co kryje się za jego słowami. Owszem była
magiem klasy S ale znała naprawdę wielu ludzi o wiele od niej
potężniejszych.
- Dlaczego to wszystko robi… – nie skończyła gdy kolejny promień trafił w
jej prawą kostkę powodując upadek. Starała się podnieść ale z jedną
sprawną nogą jak i ręką nie było to wcale takie łatwe. Ból przyszywający
jej ciało był ogromny. Czuła że robi jej się słabo. Patrzyła jak
przeciwnik kumuluje po raz kolejny energię, jak zmienia się w promień,
jak mknie w jej stronę. Wtedy ktoś staną pomiędzy nią, a atakiem. Nim
straciła przytomność dostrzegła niewyraźną męską sylwetkę.
———————————————————————-
Pl. Czas na grę
Ok, więc kolejny epizod za mną. I by rozjaśnić nieco sytuacje powiem
kilka rzeczy. Tak będą inne parki ale nie zdradzę jeszcze jakie. Tak
sporo osób jeszcze zginie ale nie zdradzę kto. Oraz, nie. Nie jestem
początkująca w pisaniu. Mam po prostu taki styl i nie zamierzam go
zmieniać. Rozumiem że jednym się podoba innym nie. Nie sposób przecież
wszystkim dogodzić…. zwłaszcza jak ma się w planach zabić nieodwołalnie
kilka lubianych postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz