piątek, 19 czerwca 2015

5.Sanbirejji

Mała Wendy radośnie wciągnęła powietrze. Tu w górach było ona takie czyste i przepyszne choć tylko ona mogła poczuć jego prawdziwy smak. Krajobraz malujący się przed nimi w dużej mierze stanowiły piękne drzewa i malownicze potoki. Czuła że jej moc w tym miejscu staje się wyjątkowo silna.
- Mistrz miał racje wysyłając ją tutaj – orzekła Carla lądując przy smoczej zabójczyni – co do celu to zostało nam tylko przeprawić się przez las. Chatka założyciela jest tuż za nim.
- Ja już nie mogą – wydyszała Lucy, która szła podpierając się kijkiem – nie mam sił na żaden las – oświadczyła siadając na ziemię całkowicie wykończona wędrówką.
- Zawiodłem się – stwierdził Natsu krzyżując ręce na piersi – tyle drogi i ani jednego przeciwnika – westchną.
- Natsu przecież my nie mamy się z nikim bić – przypomniała mu blondynka. Tyle razy już wysłuchiwała jego toku myślenia że zastanawiała się czy powinna zwracać na to uwagę.
- Kurczę nie mógł mieszkać w bardziej hardcorowym miejscu – powiedział wyraźnie zawiedziony tym spokojem salamander – przecież dziadziuś mówił że to jeden z świętych magów, a tu jakoś nie widzę by chciał być potężny.
- Mistrz mówił też że jego potęga nie tkwi w sile – przypomniała Carla wyraźnie poirytowana takim zachowaniem – On podobnie jak Wendy specjalizuje się w pomocy innym. Pamiętaj że gdyby nie on te tereny były by jedną wielką pustynią.
- Co – zdziwił się Natsu – o jakiej pustyni ty gadasz.
- Czy ty naprawdę słuchałeś tego co mówił mistrz – spytała poirytowana Lucy.
- Owszem, mamy mu pomóc nakopać tyłek jakiemuś dziwakowi z którym przegrali Jet i Droy – odparł smoczy zabójca kompletnie przekręcając fakty.
- Deklu, o żadnej walce nie było mowy – powiedziała blondynka walcząc z wielką ochotą by go walnąć – mamy mu tylko przekazać to o czym nas poinformowano.
- Po za tym – wtrąciła niepewnie Wendy – gdyśmy mieli walczyć na pewno poszli by z nami Gray-san i Erza-san.
Salamander miał już zaprotestować, powiedzieć że sam da radę nie wiadomo jakim monstrum. Jednak Lucy nie dała mu takiej szansy. Złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć ścieżką. Miała nadzieję szybko dojść na wyznaczone miejsce. Nie tylko ze względu na to że było zmęczona ale i z uwagi na fakt że im szybciej smoczy zabójca się uspokoi tym lepiej. Może przy odrobinie szczęścia owy Warrod zgodzi się na małą potyczkę by go uspokoić przynajmniej na jakiś czas. Następną godzinę przeszli w miarowej ciszy jeśli nie liczyć pomstowania salamandra na brak konkretnych przeciwników w tym lesie z których najlepszym okazał się przypadkowo spotkany niedźwiadek. Niestety i tu rozpaczy Natsu obyło się bez najmniejszej walki. Wszyscy odetchnęli z ulgą gdy doszli na miejsce.
- Mam nadzieję że poczęstuje nas herbatą bo jestem padnięta – powiedziała Lucy stukając w drewniane drzwi.
Otworzyła im dość nietypowa osoba. Podstarzały mężczyzna bardziej niż człowieka wyglądem przypominał sporej wielkości seler z rękami i nogami.
- Dzień dobry – pierwsza odezwała się Wendy robiąc tradycyjny ukłon – przysłano nas do pana. Mamy bardzo ważne wiadomości – starała się wytłumaczyć powód wizyty.
- A więc znaleziono różową odmianę ziemniaka – powiedział wyglądając na usatysfakcjonowanego – wiedziałem że istnieje – zachwycił się by potem parsknąć dziwnym śmiechem – żartowałem tylko – wciąż chichocząc oznajmił zdumionym przybyszom – wejdźcie do środka ale zachowajcie ciszę by nie obudzić roślin – ostrzegł by po chwili ponownie się zaśmiać – znów daliście się nabrać one kochają dźwięk ludzkiego głosu. No już właźcie.
- Przepraszam – wtrąciła delikatnie Lucy wchodząc do izby. Wnętrze było wypełnione rozmaitymi roślinami z przeróżnych zakątków świata. Część z nich pamiętała ze swojego dawnego domu. Musiały być cenne bo ojciec w tamtych czasach nie pozwalał sobie na nic taniego. Nawet róże nazywając chwastami – wysłano nas z gildii by pana ostrzec. Nie mamy zbyt wielu informacji ale ponoć Tartaros chciałby pana dopaść – nie wiedziała jak delikatnie przekazać tę informacje. Gdyby o nią chodziło pewnie zabarykadowała by się w domu nie wychodząc nawet na moment. Tak była zdolna jeśli chodzi o przyzwanie gwiezdnych duchów ale skoro nawet mistrz się obawiał to ona z pewnością nie miała by szans.
- Chyba nie chcą mi ukraść moich stokrotek – rozmówca nadal nie przejawił by brał na serio to co się do niego mówi – żartuje, żartuje – powtórzył niepotrzebnie po czym jego oczy przybrały bardziej przenikliwy wyraz – Naprawdę nie wiem co podziemie może chcieć od takiego starego pryka jak ja. Jedyne czym się obecnie zajmuje to dbanie by pustynie za bardzo się nie rozrosły.
- Dobra, dobra – powiedział Natsu sprawiając wrażenie jakby nic z tej krótkiej rozmowy nie zrozumiał lub nawet nie starał się słuchać – skoro już Lucy powiedziała co miała – oświadczył jakby rola posłańca nie obejmowała również i jego – to może ze mną zawalczysz.
- Nie – odpowiedział Warrod podlewając kwiatki i nawet nie zaszczycając spojrzeniem ognistego maga – jak zapewne ci mówiono nie specjalizuję się w walce. Moją pasją są rośliny.
- Ech, a ponoć jestem jednym z świętych magów – prychną zawiedziony – No, nic Lucy Wendy spadamy. Mam nadzieję że prawdziwe misje są jeszcze dostępne na tablicy.
- Jeśli jesteś tak spragniony boju to mogę ci coś polecić – powiedział za nim jeden z założycieli Fairy Tail – Ponoć w Wiosce słońca nie najlepiej się dzieje. Od jakiegoś czasu dochodzą mnie słuchy jakoby cała była skuta lodem.
- Super – Natsu ponownie się napalił – dobrze dziadziusiu kupujemy to. Nie mogę się doczekać porządnej walki. Lucy, Wendy idziemy – zawołał.
- A może byś wpierw się spytał czy chce tam iść – krzyknęła zdenerwowana blondynka. Po czym wzięła głęboki oddech wiedząc że go nie przegada – W takim razie może pójdziemy najpierw po Erzę i Gray’a. Dzięki ich pomocy na pewno szybciej to zakończymy.
- A po co nam oni – zbagatelizował tą ideę – sam mogę nakopać komu trzeba – po tych słowach zaczął kierować się w stronę wyjścia.
- Nawet nie wiesz gdzie iść – zawołała za nim blondynka podczas gdy Warrod jeszcze nie wrócił z mapą, która miała ich zaprowadzić do celu.

Tymczasem w odległym miejscu tajemnicza postać siedziała na tronie bębniąc niecierpliwie palcami w oparcie. Wpatrywał się w drzwi, które po pewnym czasie się otworzyły. Stanęła w nich znajoma zakapturzona sylwetka.
- Spóźniłeś się – powiedział do przybysza. Ton głosu miał tak lodowaty że mógłby zamrozić wszystko wokół.
- Wybacz panie ale coś mnie zatrzymało – starał się usprawiedliwić ale został uciszony ruchem ręki swego władcy.
– Wiesz czym grozi najmniejsze uchybienie od planu – jego oczy przez dłuższą chwilę lustrowały podwładnego – do rzeczy. Jesteś gotowy na swój wkład. Przypominam jaką ważną rolę odegrasz. Jesteś świadomy konsekwencji jakie poniesiesz jeśli zawiedziesz me zaufanie.
- Tak panie – przytakną klękając – zrobię wszystko jak należy – zapewnił, a w jego oczach błysnęła żądza. Mu też zależało na jak najlepszego wyniku. Miał w tym i swój cel. To się właśnie podobało jego władcy. Jeśli zasłuży dostanie to czego tak naprawdę pragnie.
- Ruszaj – padł rozkaz, który został natychmiast spełniony.

Grupa magów dość szybko znalazła się w wyznaczonym miejscu. Warrod nie mógł się doszukać mapy więc zaoferował im przejażdżkę czymś co można porównać do nieco przerośniętego, chodzącego drzewa.
- No nareszcie – ucieszył się Natsu chwiejnym krokiem stając na ziemi. Niestety Troia używana przez Wendy praktycznie już nie działała na niego co oznaczało powrót jego choroby lokomocyjnej.
- Przykro mi Natsu-san – powiedziała niepewnie smocza zabójczyni – Wygląda na to że już się uodporniałeś na moje zaklęcie.
- Nie obwiniaj się o wszystko bo to robi się żałosne – prychnęła Carla – Nie jest twoją winą że czar przestał działać.
- Ludzie – przewała im Lucy wskazując na coś co niewątpliwie z daleka przypominała wielką bryłę lodu. Teraz gdy się zbliżyli widzieli że nie tylko każdy nawet najmniejszy fragment jest nim pokryty ale i sami mieszkańcy. Choć nie byli oni zwykłymi obywatelami. Gwiezdnej czarodziejce aż ugięły się nogi gdy zdała sobie sprawę że ma przed sobą wioskę zamieszkaną przez olbrzymów.
- I dlatego nie piję mleka – skomentował owy widok Salamander – Przecież ani jeden nie zmieściłby się w gildii.
- Natsu… oni chyba nie są ludźmi – wtrącił Happy zataczając koło nad zamarzniętą osadą.
- Dobra nie ważne – chłopak wyraźnie nie miał zamiaru rozpatrywać dziwnej biologii tego miejsca – zaraz to roztopię i może wśród nich znajdzie się ktoś mocny – zastanowił się widocznie nadal myśląc o jakiejś walce – ryk ognistego smoka – wykonał atak. Płomienie przez chwile tańczyły na lodzie jednak gdy się rozeszły on pozostał nietknięty.
- Ty o co ci biega. Czemu do diaska się nie topisz – krzykną wyraźnie wkurzony tym faktem,
- Nie sądzisz chyba że lód ci odpowie – zażenowana tą sytuacją Lucy chciała usiąść na kamieniu ale okazał się zbyt zimny by mogła to wytrzymać – Nadal uważam że pomoc reszty drużyny by nam się przydała.
- Niedoczekanie – prychną smoczy zabójca – sam roztopie ten lód – po czym zaczął raz po raz okładać swój cel ogniem.
- Jakoś nie widzę by to skutkowało – Lucy przez chwilę obserwowała te bezskuteczne wyczyny – dobra ja idę się przejść daj znać jak zmienisz zdanie – oświadczyła oddalając się. Na szczęście pobliski las nie był dotknięty lodem co przyjęła z radością. Zdecydowanie łatwiej pozbierać jej myśli w jakimś suchym i ciepłym miejscu zamiast w towarzystwie krzykliwego maga. Wiedziała że im samym prawdopodobnie nigdy nie uda się tego zakończyć ale przekonanie Natsu by zgodził się przyjąć pomoc też graniczyło z cudem. Wystarczyło wspomnieć sam turniej gdzie podczas walki z Sebertooth wykorzystując podstęp pozbył się Gajeel’a by samemu walczyć z tamtejszym duetem. Oparła się o pień drzewa wsłuchując się w śpiew ptaków. Pomyśleć że kilka metrów dalej wszelkie życie zostało zamrożone. Machinalnie przyzwała Plue. Mały duszek rozejrzał się nerwowo po otoczeniu po czym utkwił wzrok w właścicielce.
- Tak jesteśmy na misji – westchnęła blondynka przysiadając na trawie – niestety puki pewien uparciuch nie zgodzi się na pomoc raczej się z miejsca nie ruszymy. Jej podopieczny potwierdził to swoim „pupu” siadając przy niej. Dziewczyna odruchowo zaczęła drapać go po głowie.
- W końcu się zmęczy – stwierdziła obserwując płynące po niebie chmury – wtedy pójdziemy po resztę i zrobimy jak należy – uśmiechnęła się do białego pieska. Zastanawiała się też jaka złowroga siła była na tyle potężna by doszczętnie zamrozić wioskę olbrzymów. Słysząc szelest odwróciła się spodziewając się ujrzeć Natsu lub jakieś tutejsze zwierze jednak nikogo takiego nie ujrzała. Poczuła jej po jej ciele przechodzą ciarki. Nieopodal stał czarnowłosy mężczyzna. Na oko miał nieco ponad dwadzieścia lat. Ubrany w białą koszulkę i czarne spodnie nie wyglądał zbyt groźnie. Niestety dostrzegła również ten sam symbol gwiazdy na jego odsłoniętym barku. Identyczny był na ciele Ultear. Sama nie wiedziała czemu w tym momencie odczuwała taki paniczny strach. Osoba, którą obserwowała nie przejawiała wrogiej inicjatywy. Stał po prostu wpatrzony w drzewa. Może w innej sytuacji wzięła by go za zabłąkanego turystę. Jednak patrząc na to miejsce, ten znak, którego lękał się sam przewodniczący rady nie wiedziała co myśleć. Czuła że narasta w niej panika. Nie miała pojęcia czemu się tak dzieje. Przecież on nawet się nie poruszył, może nawet jej nie widzi. Mimo to nie mogła powstrzymać dreszczy przebiegających przez jej ciało i przyśpieszonego bicia serca. Czuła że robi jej się słabo. Pociemniało jej w oczach. Ostatnim co zauważyła przed utratą przytomności to wolno obracająca się ku niej sylwetka obserwowanego mężczyzny.


Natsu dyszał z rękoma opartymi na kolanach. Próbował już wszystkiego ale to coś nadal nie chciało się z topić. To go wkurzało. Jakim cudem byle lód mógł okazać się lepszy od niego.
- To jeszcze nie koniec słyszysz – wysapał po raz któryś po czym padł plackiem na ziemię. Musiał znaleźć jakiś sposób inaczej ten Gray nie da mu spokoju.
- Natsu może.. – Wendy podjęła kolejną próbę przekonania ognistego smoka do faktu że potrzebują jednak pomocy.
- Mówiłem już wam że tylko by zawadzali – po kilku głębokich oddechach odparł Salamander choć widać było że sam traci już w to wiarę.
- Straszny z ciebie uparciuch – skwitowała Carla – czy wszystkim samcom na tym świecie ego przeżarło już na tyle zdrowy rozsądek że nie umieją poznać się na własnych siłach.
- Masz rację Carluś – przytakną Happy nieudolnie chcąc zaimponować obiektowi swoich westchnień – jak widzę jakiegoś to mi się sierść na ogonie jeży – przytakną widocznie zapominając że określenie „samiec” dotyczy też i jego.
Biała Exceed’ka miała już skomentować jego sposób myślenia ale dalszą konwersację przerwał nagły szelest liści, a kilka sekund później z zarośli wypadł Plue. Gwiezdny duszek trząsł się jeszcze bardziej niż zwykle co nie uszło uwadze pozostałych.
- Zaraz nie ma z tobą Lucy – spytał go Natsu na chwilę odpuszczając sobie okładanie ogniem zlodowaconej wioski – Faktycznie nie czuć jej w pobliżu – stwierdził wyczulając węch.
Po jego słowach Nikora zaczął wykonywać energiczne ruchy wydając przy tym bliżej nieokreślone dźwięki.
- Co – krzykną Natsu gdy ten skończył mówić – Lucy została zaatakowana przez jakiegoś kolesia z gwiazdą na ramieniu – jako jedyny rozumiał z niewyjaśnionych przyczyn jego mowę – do tego identyczną jaką miała Ultear czyli to musi być jeden z nich – zacisną pięść z której wystrzeliło kilka ognistych iskier – Nie ma wyboru. Musimy poprosić o pomoc innych – powiedział po chwili milczenia – Wy lecicie ich ostrzec a ja zajmę się poszukiwaniem tego gościa – oznajmił.
- Może i ja zostanę. Nie jestem wprawdzie tak silna jak Natsu-san ale może uda mi się pomóc w krytycznej sytuacji – zaproponowała niepewnie Wendy.
- Nie, zdecydowanie bardziej przydasz się nam – sprzeciwiła się Carla – pamiętaj że sami nie umiemy się bronić więc będziemy zbyt łatwym celem jak udamy się sami. Nadal nie wiemy jakimi siłami dysponuje przeciwnik ale jeśli budzi taką trwogę u przewodniczącego rady to nie jest byle kim i może nie być tu jedyny.
- Uważaj na siebie Natsu – poprosił Happy wznosząc się w powietrze z innymi. Wierzył że wytrwa zanim nie wrócą z wsparciem. 


Lucy ocknęła się czując tępy ból w głowie. Usiadła i zaczęła się bacznie rozglądać. Znajdowała się w jakiejś na pozór drewnianej klatce ale podświadomie czuła że byłoby to zbyt proste. Nie wiedziała dlaczego straciła przytomność, a tego kto ją tu uwięził też nie mogła dostrzec. Sięgnęła dłonią do pasa i wymacała saszetkę z kluczami. Chwila ulgi była jednak przepełniona pytaniem czemu ich nie zabrano. Przecież każdy wie że magowie gwiezdnych duchów by móc walczyć muszą je mieć przy sobie. Coś tu nie pasowało. Wydostanie się stąd wyglądało na zbyt proste.
- Cieszy mnie że się tak szybko obudziłaś – rozległ się czyjś głos, a spomiędzy drzew wyłoniła się sylwetka mężczyzny, którego do niedawna obserwowała.
- Kim ty jesteś – spytała nieufnie na wszelki wypadek sięgając wolną ręką po klucz. Gwiazda, atak na Jet’a i Droy’a, a teraz ten gość. To wszystko zdecydowanie nie było zbiegiem okoliczności – czy wy współpracujecie z Tartarus – spytała przypominając sobie nazwę gildii na której członka natknęli się Shadow Gear.
- Współpraca to chyba za mocne słowo – zdawało się jej ze zaśmiał się cicho mówiąc to – bardziej trafnym określeniem było by rzec że dla nas pracują gdy tego od nich oczekujemy. Jeśli ich pomoc nie jest potrzebna pozwalamy im robić swoje.
Lucy poczuła jak po jej ciele przebiega dreszcz. Najsilniejsza gildia sojuszu Balam miała kogoś jeszcze nad sobą. Mistrz nigdy o czymś podobnym nie wspominał, a przecież zawsze był z nimi w tych sprawach szczery.
- Widzę że sporu rzeczy nie pojmujesz dziecinko – mówiąc to wpatrywał się w korony drzew zdając się emitować stoickim spokojem – tylko nieliczni wiedzą o naszym istnieniu, a ci co wiedzą rzadko kiedy chcą o nas mówić – wyjaśnił.
- Jaką masz pewność że i ja będę milczeć – Lucy mimowolnie zaczęła wdawać się w konwersacje – jeśli myślisz że skłoni mnie do tego byle klatka to się grubo mylisz.
- Wy Fiore’scy magowie jesteście tacy łatwi do rozszyfrowania – obrócił ku niej wzrok – Naprawdę myślisz że świat działa na banalnych zasadach. Skoro już daliśmy o sobie znak to oczywiste że chcemy by o nas wiedziano.
- Ale co to ma wspólnego ze mną – spytała czują mimo braku jakiejkolwiek agresji w jej stronę przytłaczającą niepewność.
- Na razie masz po prostu posiedzieć trochę w tym miejscu – mówiąc to sprawiał wrażenie wyjątkowo zrelaksowanego – nic poza tym nie musisz robić.
- Naprawdę myślisz że cię posłucham i będę grzecznie czekań – mówiąc to dobyła klucza Panny – Zamierzam z tobą walczyć tu i teraz – oświadczyła.
- Jeśli chce ci się atakować to bardzo proszę – usiadł tyłem odo niej opierając się o pień drzewa i dał znak ręką że jak chce może zaczynać – jednak na twoim miejscu bym rozważył co może czekać twoje duszki w miejscu takim jak to.
- Zdziwisz się jak zobaczysz co potrafią – blondynka wykonała charakterystyczny zamach krzycząc – Otwórz się bramo panny, Virgo.
Różowowłosa dziewczyna w stroju pokojówki z kajdankami na rękach błyskawicznie się przed nią zmaterializowała.
- Witam księżniczko czy już czas na moją karę… – chciała przywitać się swym tradycyjnym pytaniem ale ledwo wypowiedziała owe zdanie zaczęła raptownie drżeć a na jej twarzy pojawiła się mieszanina bólu i niedowierzania. Niedługo potem runęła na ziemię.
- Virgo co ci jest – przerażona Lucy upadła przy niej. Nie miała pojęcia co mogło się stać. Przecież jeszcze rano służyła jej radą w co ma się ubrać i wcale źle nie wyglądała.
- Czy to jest moja kara – wyjąkała ledwie słyszalnym głosem.
- Nie, oczywiście że nie – przerażona Heartfilla najszybciej jak tylko mogła zamknęła bramę – coś ty jej zrobił – krzyknęła w stronę swojego oprawcy.
– Ja nic – wzruszył ramionami a ton miał tak spokojny jakby rozmawiał o pogodzie – po prostu aura, którą nałożyłem na to miejsce sprawia trochę kłopotów zodiakalnym duchom.
Lucy zaczęła gorączkowo myśleć. Nie miała żadnego srebrnego klucz służącego do walki. Horologium był zegarem, który robił za ochronę przed zbyt drastycznymi temperaturami. Crux służył jej radą, miał sporą wiedzę ale walczyć nie umiał, Pyxis był kompasem świetnie potrafiącym odpleść drogę gdyby się zgubiła. Natomiast Lira tylko umilała czas swoją grą. Oczywiście był jeszcze Plue, który zawsze jej towarzyszył gdy akurat Natsu nie wyciągał jej na misje. Nagle dotarło do niej że nie zamknęła jego bramy. Teraz musiał gdzieś się plątać po lesie. Nie mogła go odwołać jeśli nie miała go w zasięgu wzroku co oznaczało że jest zdany teraz na siebie. Obawiała się że jeśli szybko nie zostanie odnaleziony może przestać istnieć. Sam nie może wrócić, a jego nikła magiczna moc wystarczy tylko na parę dni. Jedynym co jej pozostało to wierzyć że Natsu szybko ją odnajdzie i razem ruszą na jego poszukiwania. 


Happy, Carla i Wendy lecieli ponad koronami drzew. Zbliżali się właśnie do niewielkiego domku Warrod’a.
- Może powinniśmy zaproponować mu przeniesienie do budynku Fairy Tail puki nie będzie bezpieczniej – zaproponowała smocza zabójczyni. Może i byli kilkadziesiąt kilometrów od Wioski Słońca ale podświadomie czuła że dla ich przeciwnika taka odległość jest niczym.
- Wątpię by posłuchał ale możemy spróbować – powiedziała zniżając lot – tylko bądźcie ostrożni gdyby ci od gwiazdy też tu byli – ostrzegła.
- Spokojnie Carluś jestem przy tobie – oświadczył Happy choć widać było że boi się najbardziej ze wszystkich.
Wendy zastukała kilkakrotnie w drzwi jednak nikt jej nie odpowiedział. Nieco zaniepokojona spojrzała na towarzyszące jej koty.
- Może skoczył do sklepu po rybkę – zastanowił się Happy, któremu zaczynało burczeć już w brzuchu.
- Prędzej by ją złowił w rzece, którą ma tuż obok – fuknęła Carla choć i ona nerwowo się rozglądała. Kazano im go ostrzec więc brak świętego maga w jego samotni był niepokojący.
- To on ma tu tyle dobrych rybek pod nosem. Może odpali nam kilka jak myślicie – zainteresował się niebieski Exceed widocznie słuchając tylko tego co miał mu do powiedzenia żołądek.
- Och daj spokój kocurze – prychnęła Carla i podleciała do Wendy – może powinnaś sprawdzić w środku – podsunęła.
- Ale to nieładnie wchodzić bez pozwolenia do czyjegoś domu – speszyła się smocza zabójczyni.
- Nie bądź dziecinna. Tu już nie chodzi o maniery. Skoro radny jest w panice to i my nie możemy czuć się w pełni bezpieczni. Jeśli chodzi o Warrod’a to jasno dano nam do zrozumienia że ktoś czyha na jego życie – pouczyła ją kocia towarzyszka.
- No dobrze – zawahała się po czym popchnęła drzwi. Szło to dość opornie. Jednak w końcu udało się je odepchnąć razem z przewróconym krzesłem, które torowało drogę.
Oczom zebranych ukazał się przytłaczający widok. Wnętrze wyglądało jakby przeszedł przez nie huragan. Meble były porozrzucane po kontach. Tu i ówdzie walały się strzępy porozrywanych roślin. Jednak najgorsze zauważyli gdy się nieco zagłębili dostrzegli coś leżące pod stołem. Wcześniej wzięli to za większą roślinę ale teraz wiedzieli czym było naprawdę. Wendy ze łzami w oczach zakryła dłońmi usta by nie krzyknąć z przerażenia. Patrzyli właśnie na martwe ciało Warrod’a Sequen’a. Obok leżała kartka papieru z narysowaną jego krwią gwiazdą.
——————————————————————————
Pl: Wioska słońca
Tak więc kolejna porcja moich wypocin gotowa. Mam nadzieję że nie przeraża was grafika bo nadal jej nie ogarniam. Chyba zacznę myśleć nad przeniesieniem …. ta jakbym ogarniała jakąkolwiek witrynę. No nie wiem kiedy następny ale już zapraszam do komentowania tego. Tak nie było Jerzy ale fabułkę też trzeba rozwinąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz