wtorek, 12 lipca 2016

21.Tojikome raremashita

Z niedowierzaniem zataczał koła nad polanką na której przed chwilą stała cała grupka magów. Był przyzwyczajony do tego, że jeśli Gajeel czegoś nie może normalnienie zrozumieć to skończy się to rozwałką. To co się przed chwilą wydarzyło było dziwne ale jeszcze w służbie królewskiej Edolas słyszał o runach przenoszących. Nie mógł mieć wątpliwości, że takie, a nawet silniejsze istnieją na ziemi. Wylądował choć wiedział już, że niczego co by im pomogło raczej nie zdziała.
- Mam nadzieję, że gdziekolwiek wylądowałeś nauczy cię to nieco panowania nad sobą – powiedział w stronę gruzowiska, które przed chwilą było kamienną płytą – Levy, przypilnuj tego wariata zanim nie wrócę.
Teraz pozostało mu tylko jedno. Musiał powiadomić mistrza o tym zajściu. Na szczęście samotna droga przez przestworza nie powinna zająć mu zbyt wiele czasu. Jeśli się pośpieszy będzie na miejscu przed świtem.

Nocne niebo przez moment rozjaśnił nagły rozbłysk światła, a nocną ciszę przerwał hałas wybuchającego statku. Natsu, który jako jedyny nie zdążył wejść na pokład zaparł się mocno nogami by nie dać się towarzyszącemu eksplozji podmuchowi. Poczuł dwa nieznane mu zapachy. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że należały do mężczyzn w żeńskiej gildii. Jeden z nich wydał mu się nawet dziwnie znajomy. Jednak przecież niemożliwe by był to...
- Natsu, gdzie jesteś – nawoływanie Happy'ego sprawiło, że się opamiętał.
Wbiegł na pokład, który teraz wyglądał bardziej jak zawalona scena teatralna pod gołym niebem. Połowy dachu nie było, a wszystko wokół pokrywał lód. Zatkał usta dłonią tamując odruch wymiotny, gdy statek zakołysał się na uderzających go falach. Automatycznie przeniósł wzrok w dół i aż cofną się o krok. Pod jego stopami turlała się zamrożona głowa, niskiej piegowatej dziewczyny w której rozpoznał Beth. Wiedział, że już nie da się jej pomóc. Czuł jak narasta w nim złość. Czuł jak pragnienie walki przyćmiewa jego pozostałe zmysły. Czuł, że jego wewnętrzny pali go od środka podpowiadając mu by się nie wahał.
- Natsu uważaj – krzyknęła Lisanna niespodziewanie popychając go na ziemię.
Cienki promień światła świsnął kilka centymetrów nad nim wylatując przez i tak już rozwaloną ścianę. Kilka sekund później gdzieś w oddali rozległ się odgłos eksplodującej skały. O mały włos a to samo spotkało by właśnie jego.
- Dzięki za uratowanie tyłka Lisanna, nic ci się... - nom skończył był zmuszony ociągnąć dziewczynę od kolejnego wybuchu.
- Ciekawe, że wy ludzie nawet gdy wasze życie jest zagrożone tak troszczycie się o innych – nad nimi pochylał się demon o twarzy rysia i puszystym ogonie.
Gdyby Natsu nie widział co zrobił byłby gotów nawet założyć, że to jakiś chłopak Millianny. Jednak teraz był pewien, że ten gość pragnie jedynie ich śmieci. Wciął głęboki wdech wciągając powietrze nosem. Upewnić się czy z innymi było wszystko dobrze. Poczuł ich. Lucy, Millianna i Happy byli tuż za zawaloną ścianą. Walczyli z osobą z dziwnie znajomym zapachu. Tak czy inaczej mieli się dobrze. Wierzył w siłę przyjaciół choć jednocześnie się o nich martwił. Zwłaszcza o Heartfilię. Musiał szybko się uporać z demonem by do nich dołączyć.
- Ciekawe czy ty nie będziesz wołał o pomoc jak... - żołądek znów wywinął mu koziołka w brzuchu uniemożliwiając mu zachowanie wyprostowanej postawy.
- Czyżby muszka chciała coś powiedzieć – zaśmiał się Jackal – Spójrz na siebie. Nawet nie potrafisz porządnie ustać. Czy ty naprawdę chcesz ze mną walczyć? - zadrwił dla zabawy wysadzając leżące nieopodal krzesło.
- Zaraz zobaczysz co po... - ledwie zaczął zdanie poczuł jak uginają się pod nim kolana.
Samo przebywanie w jakimkolwiek środku lokomocji odbierało mu siły. Nie mówiąc już o konieczności walki w nim. Ostatnim razem gdy był zmuszony do czegoś podobnego uczestniczył w rydwanowej potyczce podczas pierwszej rundy ostatnich igrzysk magicznych. Tylko, że wtedy nie musiał bać się o życie innych. Na nikim nie chciał się zemścić. Gdyby tylko mógł zmusić swe ciało do posłuszeństwa. Niestety potykając się o własne nogi runął do tyłu. Jednak nie zderzył się z podłogą. Zamiast tego poczuł jak się unosi, a uporczywe dolegliwości mijają.
- Lisanna co ty wyprawiasz – uniósł głowę by spojrzeć na zmienioną w Harpie dziewczynę, która utrzymywała go w powietrzu – Natychmiast mnie postaw i...
- Nigdzie się nie wybieram – przerwała mu stanowczo białowłosa, a jej ton głosu dziwnie zadrżał – Sam mówiłeś, że zawsze będziesz chronił swych bliskich, że ich nie zostawisz, więc nie myśl sobie, że my zostawimy ciebie – nie krzyczała, mówiła normalnie ale jej słowa intensywnie dźwięczały mu w głowie.
- Nie, ale wiesz... - za wszelką cenę chciał uchronić ją przed niebezpieczeństwem.
- Natsu – powtórzyła tym razem bardzo łagodnie – ja naprawdę nigdzie się nie wybieram.
To było coś czego potrzebował. Choroba lokomocyjna znikła. Odzyskał swą sprawność. Miał też przy sobie osobę, która sprawiała, że stawał się silniejszy. Osobę, która była mu bliższa niż ktokolwiek inny.
- Dobra czas kogoś spalić – zawołał a jego pięści pokrył ognień – ale się napaliłem.
Demon przyglądał się im znudzonym wzrokiem. Uczucia ludzi były czymś czego kompletnie nie rozumiał. Po co przejmują się słabymi jednostkami. Przecież takie sprawiają, że cała grupa zostaje w tyle. Żałował tylko, że nim im to uświadomi będę już martwi. To zdecydowanie zbyt późno by wyciągnąć wnioski.
- Zaczynajcie.. - zachęcił ich ruchem ręki do wykonania pierwszego ataku.
Lucy z trudem dziwidła swe obolałe ciało z ziemi. Niesiona podmuchem eksplozji pechowo upadła na stos leżących na ziemi belek nabijając sobie pokaźną ilość siniaków. Część statku w której się znajdowała pokrywała gruba warstwa lodu. Nie wiedziała czy to urojenia, czy też była zbyt wrażliwa ale wydawało jej się, że wokół staje się coraz zimniej. Przez moment nawet była gotowa założyć, że to robota Gray'a ale szybko wykluczyła tą możliwość. Chłopak miał więcej oleju w głowie niż Natsu i z pewnością nie dokładałby im chłodu tylko po to by udowodnić, że on też potrafi siać rozwałkę w każdym możliwym miejscu.
- Wygląda na to, że trafiły mi się dwie piękne damy – słysząc obcy głos uniosła głowę i zobaczyła dobrze zbudowanego mężczyznę po czterdziestce, który kogoś jej przypominał – Szkoda, bo niezbyt lubię krzywdzić kobiety. Może po prostu się poddacie. Obiecuje, że jako zakładniczki będziecie dobrze traktowane – gdyby nie wiedziała, że jest ich przeciwnikiem byłaby skłonna uznać go za dżentelmena.
- Chyba żartujesz – odparła starając się powstrzymać drżenie własnego głosu – To my cię pokonamy. Mam racje Happy, Millianna – krzyknęła nie spuszczając wzroku z rosłego maga.
Uspokajała samą siebie tłumacząc sobie w myślach, że nie jest sama, że mają szanse. Miała też pewnego asa w rękawie ale niespecjalnie chciała go używać. Nie tylko dlatego, że byłby to pierwszy raz gdyby się nim posłużyła ale też nie była pewna konsekwencji. Crux powiedział, że to księga z której się tego nauczyła jest przeznaczona dla magów Gwiezdnych Duchów ale też nie przyznała mu się skąd znalazła się w jej posiadaniu. Nie zrobiła tego bo chciała stać się silniejsza. Tym bardziej dziwiła się sama sobie, że się wahała. Ale się wahała. Niepewność wzmagało to, że nikt jej nie odpowiedział. Bała się o towarzyszy ale nie chciała też spuścić wzroku z przeciwnika. To zawsze się kończyło źle.
- Moim zdaniem powinnaś wpierw rozeznać się w terenie zanim podejmiesz pierwsze kroki jeśli chodzi o samo starcie – mężczyzna widocznie nie śpieszył się z zaatakowaniem jej – Proszę podejdź do swych przyjaciół. Ja nie zaatakuje niewiasty, gdy będzie zwrócona do mnie plecami.
Może to dziwna łagodność w jego głosie, a może fakt, że zbyt bardzo bała się zostać sama powędrowała za jego wzrokiem. Millianna klęczała przy zamrożonej Kagurze sama wyraźnie przemarznięta próbowała ogrzać przyjaciółkę otulając ją swoją kurtką. Chciała już ruszyć jej na pomoc ale głos rozsądku podpowiedział jej, że nie może aż tak bardzo ufać osobie, która stała za tą zmarzliną. Wierzyć mu, że ich nie skrzywdzi. Nigdzie nie mogła też dostrzec Happy'ego. Zaczęła się już o niego martwić, gdy poczuła znajomy ogon muskający jej lewą łydkę.
- Lucy pomóż – instynktownie obróciła się by ujrzeć Happy'ego zaklinowanego między deskami.
Nie mogła go tak zostawić. Schyliła się i zaczęła delikatnie przekładać kawałki drewna uważając by nie zrobić kotkowi krzywdy.
- Strasznie kręci mi się w głowie – zakomunikował gdy wreszcie go wyciągnęła.
Ją zastanawiało jednak co innego. Zarówno ona jak i Millianna były przez ten moment gdy zajmowała się ratowaniem Happy'ego całkowicie bezbronne. Mógł z nimi zrobić wszystko. Były praktycznie na jego łasce, a on po prostu stał i czekał.
- Chcesz spytać czemu jeszcze was nie zaatakowałem – powiedział odgadując jej myśli – To proste nie mam w tym najmniejszego interesu, więc możecie wybrać czy mamy walczyć czy po prostu odejdziecie.
- To dziwne, jesteś bardzo podobny do Gray'a zarówno.... - zauważył Happy zbyt lekkomyślnie podlatując bliżej agresora.
- Coś ty powiedział? - wystarczył jeden ruch jego ręki by Exceed skuty grubą warstwą lodu padł na ziemię – Masz czelność wymawiać przy mnie TO imię? - z jego głosu znikła wszelka łagodność – Wy dwie – Lucy aż podskoczyła gdy się ponownie do nich zwrócił – Dam wam ostatnią szansę. Zaatakujcie mnie czymkolwiek. Daje wam jeden wolny atak. Nie będę się bronił ale lepiej by był skuteczny bo po nim czeka was coś z mojej strony.
Zamknęła oczy czując, że ogarnia ją panika. Co ona sobie myślała, że po zwykłym przeczytaniu o zaklęciu w książce stanie się silniejsza, stanie się odważniejsza? Nic się nie zmieniło. Może i ten znak co wypisała na drzewie zadziałał ale co z tego jak dalej była zbyt przerażona by choć stać z dumnie uniesioną głową gdy czekała ją prawdziwa walka. Tak jak zazwyczaj, tak i teraz chciała by ktoś się zjawił. Ktoś jej pomógł. Natsu,Erza,Gray, ktokolwiek. Zawsze była najsłabszą osobą w drużynie, nawet wtedy gdy dołączyła do nich Wendy to właśnie ona była tą, która nieustannie pakuje się w kłopoty.
- Nekōsoku Tube – krzyk Millianny przeszył tak nieznośną dla niej ciszę.
Otworzyła oczy. Mężczyzna stał teraz ciasno opleciony magicznymi linami czarodziejki z Marmaid Heel. Zdążyła już na własnej skórze poczuć jak niebezpieczna może być ta niepozorna magia. Zdecydowanie nie chciała by jej ponownie doświadczyć.
- Zaraz... - panika w głosie mężczyzny złagodziła jej nerwy – Nie mogę używać magii.

Hałas. Głośne zachowanie zawsze przykuwało uwagę strażników. Wiedział to jako dziecko, gdy razem z innymi był zmuszany do niewolniczej pracy przy budowie systemu R. Wiedział o tym jako więzień rady. Wiedział o tym gdy niejednokrotnie unikał ponownego schwytania w trakcie swej misji niszczenia gildii popierających Zerefa. Wpoiło to w nim przekonanie, że winien się go wystrzegać. Teraz jednak celowo go wytwarzał. Jest szansa, że gdy zechcą ich ukarać zaprowadzą w ich miejsce gdzie jest przetrzymywana Erza lub choć w jego pobliże.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – powiedział Kaishi razem z nim waląc kawałkami gruzu w kraty – Pragnę ci przypomnieć, że mogą nas nawet za to zabić, a jeśli tak się stanie to chyba cię zabiję.
Nie od razu odpowiedział. Zdawał sobie ze wszystkiego sprawę ale też nie mógł spokojnie czekać. Nie jeśli chodziło o nią.
- To dla Erzy – szepnął opierając się o ścianę. Czuł jak jego ciało drży z niepokoju. Nie zamierzał ukrywać ani tego ani tego, że może być ponownie świadkiem jak jej piękne czekoladowe oczy bezpowrotnie gasną.
- Nie łam się damy radę – niespodziewanie spokojny choć też poważny głos Kaishi'ego sprawił, że przeniósł całą uwagę na chłopaka – Jest ważna dla chyba całej gildii i wolę nie myśleć co by nam zrobili gdybyśmy zjawili się tam bez niej – westchnął ciężko jakby trawił jakąś ważną informację – Ona na pewno wytrzyma nim się zjawimy. Przecież nie bez powodu jest nazywana Tytanią.
Choć sam się sobie dziwił te słowa faktycznie podniosły go na duchu. Przypomniały jak silną osobą jest Erza. Czując przypływ nowych sił zaparł się gotowy do ponownego natarcia w kraty, gdy drzwi celi się otworzyły i stanął w nich oprych prawdopodobnie odpowiadający za ich pilnowanie. Nie krzyknął, ani nie bronił się gdy pięść zbira brutalnie uderzyła w jego brzuch.
- Nie umiecie być cicho wy.. - zamachnął się by wymierzyć kolejny cios lecz został powstrzymany przez postać stojącą za nim.
W przeciwieństwie do tego, który go uderzył jego towarzysz był niższy i znacznie mniej umięśniony lecz bijąca od niego moc magiczna już świadczyła o tym kto komu może rozdawać karty. Może i nie był specjalnie potężny ale pozbawieni dostępu do magii nie mieli by z nim szans. Jellal jednak wcale nie zamierzał mu się sprzeciwiać. Dużo bardziej zależało mu na sprowokowanie ich do zabrania go w miejsce gdzie jest przetrzymywana Erza.
- Chyba ma już dość siły by go przesłuchać – powiedział towarzysz ich strażnika – chodzicie tu i ich zabierzcie – krzyknął przez ramie i po chwili pojawiła się jeszcze dwójka zbirów.
Wiedział, że wykonując swój plan wciągnie w jeszcze większe kłopoty Kaishi'ego ale nie miał wyboru. Kiedy ich wywlekali z celi rzucił znaczące spojrzenie towarzyszowi ale ten tylko dyskretnie kiwnął głową. Po raz pierwszy naprawdę cieszyła go jego obecność. Po odrzuceniu wszelkich uraz jakie mógł do niego żywić spostrzegł coś co jeszcze niedawno było dla niego przyćmione. Jemu również zależało na życiu i zdrowiu Erzy. Razem naprawdę mogli coś zdziałać i nie miał wyboru jak zaufać może nie tyle co jemu jak przeczuciom jakie miała wobec tego nieco roztrzepanego chłopaka cała gildia. Skupiony na analizowaniu dalszych możliwości pozwolił by ciągnięto ich korytarzem w niezbyt wygodnych pozycjach. Z doświadczenia wiedział, że gdyby spróbował się opierać byłoby tylko gorzej. Mijając jednak ciemne, dębowe drzwi usłyszał krzyk, którego nie był w stanie zignorować.
- Erza – krzyknął zapierając się z całej siły przed drzwiami za, którymi była torturowana szkarłatnowłosa.
Nie miał jednak dość sił by wyrwać się trzymającym go mężczyznom.
- O nie kolego, wasza sala rozmów jest obok – zaśmiał się jeden z oprychów widocznie rozbawiony bezsilnością i wściekłością malującymi się na twarzy Jellal'a.

Gray jeszcze raz przyjrzał się uważnie kartce podsuniętej mu przez Wendy i przeniósł wzrok na zdeterminowaną twarz dziewczynki mając jeszcze nadzieje, że zaraz ze śmiechem stwierdzi, że był to jeden wielki żart.
- Jesteś pewna,, że to właśnie powiedział – spytał po dłuższej chwili ciszy oddając jej skrawek papieru – to wszystko może i ma jakiś sens ale czy aby na pewno jest wykonalne? Może coś źle zrozumiałaś?
- Notowałam wszystko słowo w słowo – odpowiedziała choć widać było, że coś ją gryzie – Myślisz, że mówił to bo jest chory? - spytała.
- Nie sądzę – pokręcił głową – Zresztą jestem pewny, że byś to poznała, prawda?
- Ja.. no.. tak.. tak myślę – zacięła się smocza zabójczyni.
Mimo, że była w gildii już jakiś czas pochwały starszych przyjaciół dużo dla niej znaczyły. Zwłaszcza, że wiedziała jak wiele już dokonali. Zwłaszcza on, Natsu i Erza. Sprawiało to, że mimo więzi jakie ich łączyły nie mogła się czuć w pełni im równa. Może sprawa miała się inaczej z Lucy ale myślała, że wynikało to z faktu, że były zbliżona poziomem mocy. No i też ich dokonania, aż tak się nie różniły. Ostatnio coraz częściej myślała nad tym jak bardzo może się przydać innym.
- Tak, czy inaczej chcesz się tego nauczyć – głos Fullbuster'a wyrwał ją z tych rozmyśleń.
Kiwnęła tylko głową. Chciała ale też się wahała co do jego samego użycia. Nawet jeśli się go nauczy, nawet jeśli wszystko zostanie wykonane poprawnie. Jednocześnie może im wiele dać jak i mogą sporo stracić.
- Jak by nie patrzeć to miecz obusieczny i dlatego... - nie zdołała dokończyć bo za nimi niespodziewanie stanęła Porlyusica.
Już sam wyraz twarzy medyczki wystarczył by wiedzieli, że jest wściekła. Przez dłuższą chwilę mierzyła ich wzrokiem po czym odwróciła się napięcie i zaczęła iść z powrotem do swej pracowni co jednoznacznie odczytali za krótkie polecenie. Za mną.

Czuła się bardzo ociężała. Wokół siebie słyszała znajome głosy. Wiedziała, że należą do jej przyjaciół choć dziwiła ją pozycja w jakiej się znajdowała. Nie było to bynajmniej łóżko, choć nie mogła też powiedzieć, że było jej niewygodnie. Wręcz przeciwnie. Czuła się dziwnie bezpiecznie otoczona silnymi męskimi ramionami, które tak dobrze znała. Znała. Siła z jaką ta informacja do niej dotarła można by przyrównać do uderzenia pioruna. Podniosła powoli powieki, które w tej chwili zdawały się ważyć zdecydowanie więcej niż powinny. Mimo, że spodziewała się już jaki widok zastanie to i tak nie mogła powstrzymać rumieńca wpływającego na jej twarz.
- No nareszcie się obudziłaś. Już się bałem, że coś ci się stało gdy tu wylądowaliśmy – z głosu Gajeel'a biła autentyczna troska.
Chciała jak najszybciej wstać by wyswobodzić się z jego objęć. Wyswobodzić się z ramion, które jednocześnie ją przyciągały jak i... właściwie nie mogła znaleźć odpowiedniego określenia na to uczucie. Nie był to strach. Wychowanek Metalicany przestał ją przerażać gdy uchronił ją przed atakiem wściekłego Laxus'a. Po tym właśnie zauważyła, że nie był zły tylko zagubiony. Podążał za niewłaściwymi ideałami ale gdy tylko dołączył zaczął pokazywać jaki jest naprawdę. I choć większość tego nie dostrzegała ona to widziała. Widziała jak mimowolnie ukazuje swoją łagodniejsza naturę. Kilka dni temu widziała nawet jak przynosi jedzenie dla bezpańskich kotów choć przyłapany przez nią uparcie twierdził, że to tylko dlatego by przestały za nim łazić. Nie zmieniało to jednak faktu, że to zrobił. Pomógł, niewinnym głodnym istotkom.
- Dziękuję za opiekę – szepnęła uśmiechając się do niego łagodnie próbując się podnieść ale dłonie smoczego zabójcy zacisnęły się delikatnie na jej ramionach.
- Powinnaś wpierw dojść do siebie – rzucił niby od niechcenia Gajeel – jak na takiego malucha i tak krótko spałaś – dorzucił.
Nie byłby sobą gdyby trochę się z nią nie podroczył. Obserwował jak na jej twarzy pojawia się wyraz udawanej złości by po chwili przekształcić się w uśmiech Szybko jednak znikł gdy uświadomiła sobie gdzie się znajdują.
- Co to za miejsce – spytała rozglądając się po otaczającym ich terenie – i co tu robi Glidarts – dodała mrugając szybko oczami by upewnić się czy dobrze widzi.
- Dobry – powitał ją podnosząc znacząco prawą dłoń do góry, lewą wciąż próbował tulić do siebie córkę.
Cana nie wyglądała na zbyt uszczęśliwioną tymi ojcowskimi zapędami jakie od niedawna okazywał jej najsilniejszy członek ich gildii. Przyłączając do tego słabnący alkohol we krwi Alberony można tylko zgadywać w jak podły nastrój wpadnie za chwile. Znając przyjaciółkę podejrzewała, że może to być dosłownie wszystko od wybuchów złości, aż po depresje.
- Niestety nie wiemy, gdzie jesteśmy a nasz szczęśliwy papcio wylądował tu kilka godzin przed nami – westchnął Laxus podobnie jak ona przypatrując się tej wbrew pozorom zabawnej scenie.
- Tak i prawdopodobnie cały czas siedział na wskazówce, która może pomóc nam się stąd wydostać – prychnęła Mirajane, której znów udzielał się zły nastrój.
- A jej co jest córeczko – spytał jakby zupełnie nie przejęty tymi komentarzami Clive – Myślałem, że złagodniała.
Zapadła niezręczna cisza podczas której łatwo było zauważyć, że do oczy Strauss zaszkliły choć nie wypłynęła z nich żadna łza.
- To trochę bardziej skomplikowane ale wiemy jedno – Laxus jako pierwszy odważył się coś powiedzieć - Tak czy inaczej jesteś nam potrzebny i jak tylko się stąd wydostaniemy zabieramy cię do gildii. Dziadek już się na pewno niecierpliwi.
- W takim razie musi być naprawdę kiepsko by mnie ściągał – wydawało się że Glidarts spoważniał ale po chwili rzucił bardziej rozrywkowym tonem – Czyżby Natsu i Lisanna mieli się niedługo pobrać.
- Nie wiem jak oni ale Gajeel już prawię zaliczył drugą bazę– Cana rzuciła znaczące spojrzenie w stronę McGarden, która momentalnie poczerwieniała.
- Może byś nie rozpowiadała wszystkim co łączy mnie z Levy – zezłościł się smoczy zabójca dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że robiąc to instynktownie przytulił ową dziewczynę do siebie.

Odłożył kolejną stertę książek na bok czując się coraz bardziej zmęczony. Można by przepuszczać, że jako starszy człowiek do tego mistrz gildii powinien to naprawdę lubić. Nic bardziej mylnego. Naprawdę wiele by dał by teraz leżeć na plaży w cieniu palm przeglądając pismo sprzed kilku lat w którym Erza wraz z Mirą, wtedy jeszcze zwaną demonicą pozowały w strojach kąpielowych dla dodatku „Lato z Fairy Tail”. To były tak piękne, spokojne dni. Teraz w niedługim czasie wszystko stanęło na głowie. Od spotkania z Zerefem na wyspie minęło przecież siedem lat i to, że oni byli zamrożeni w czasie oznaczało że praktycznie nikt nie dowie się o zagrożeniu. Jak podejrzewał nawet sama Rada zataiła przed ludnością Fiore ów fakt. Spojrzał na Meredy, której czupryna była ledwie widoczna zza stert zwojów, które przeglądała. Na szczęście przez ten czas, gdy mieli związane ręce istnieli ludzie, którzy dbali by zło nie wypłynęło na powierzchnie i skutecznie eliminowali źródła zagrożenia.
- Tu też nic nie ma – powiedziała odkładając pergaminy na półkę – Jesteś pewien, że szukamy we właściwym miejscu.
- To jedno z najbardziej prawdopodobnych – odparł strącając pająka, który wił pajęczynę na przeszukiwanym przez niego regale.
- Mam nadzieję, że pozostałe nie są tak ogromne – do rozmowy włączyła się Carla przypatrując się najwyższym półkom.
Tylko pokiwał głową. Był wdzięczny im za pomoc w poszukiwaniach choć powód dla którego trzymał ich blisko był zgoła inny. Carla mogła dzięki swoim wizjom szybciej wyczuć zbliżające się niebezpieczeństwo, a jeśli chodzi o Meredy to nie ukrywał, że jej zdolności mogą okazać się przydatne jeśli napotkają... powiedzmy zabezpieczenia.
- Pamiętnik Mavis może być wszędzie – podsumował unosząc w zamyśleniu głowę.

Pewność siebie powoli do niej wracała. Z każdą minutą była coraz bardziej pewna, że naprawdę unieszkodliwili przeciwnika. Nie pozwoliła jednak sobie na gwałtowną reakcje. Zbliżała się wolno, krok za krokiem. Czas płyną ale mężczyzna siedział spokojnie co jakiś czas tylko próbując się wyszarpnąć z lin Millianny.
- Chyba faktycznie nam się udało – szepnęła Lucy po czym zwróciła się do związanego – Jak się nazywasz – to było pierwsze pytanie jakie przyszło jej na myśl.
- Taka piękna dama może mi mówić po prosty Silver choć czasami wołają na mnie Absolutne Zero – był zaskakująco uprzejmy.
Zawahała się. Nie była dobra w odpytywaniu, a już na pewno nie pojmanego wroga. Wzrokiem poszukała pomocy u Millianny ale ta była zbyt zajęta rozgrzewaniem swoich przyjaciółek. Z ulgą zauważyła, że twarz Kagury nabrała już właściwych kolorów. Nie bądź głupia. Skarciła się w myślach przenosząc ponownie spojrzenie na Silvera. On Ci nic nie zrobi. Przydaj się w końcu na coś zamiast bezustannie liczyć na innych.
- Skąd jesteś? – nie wiedziała czy ta informacja może pomóc ale wolała wiedzieć – Nie wyglądasz na demona.
- Pozory często mylą, panienko – Silver wzruszył tylko ramionami – Choć właściwie mnie samemu trudno stwierdzić kim właściwie jestem.
- Dobra następne pytanie – Lucy powoli zaczynała wierzyć, że ma kontrolę nad sytuacją – Dlaczego zamroziłeś wszystkie członkinie Marmaid Heel? Ten Atak miał jakiś cel?
W sumie nie była pewna czy chce wiedzieć. Nie chciała słyszeć o jakichś okropnościach, które tylko spotęgowały by jej niepokój ale co innego mogła zrobić? Skoro i tak musiała czekać, aż inni do nich dołączy powinna przynajmniej postać się o jak najwięcej informacji. Przez twarz mężczyzny przebiegł jakby wyraz niezadowolenia ale po chwili znów gościł na niej stoicki spokój.
-Nie robię tego bo mi się podoba. Robię to bo taki był rozkaz – wydawał się bardzo zamyślony gdy to mówił. Po raz kolejny wydawał się robić coś tak samo jak jej przyjaciel. Ale czy to możliwe by mógłby być spokrewniony z kimś takim jak on? Nawet stojąc przed nim miała dreszcze. Gdyby nie był związany na pewno nie powiedziałaby też kilku następnych słów. Była jednak zła za to co przed chwilą zrobił.
- Happy'ego też obejmował? Zaatakowałeś go gdy tylko wymówił imię Gray'a...
Nie miała jednak czasu zrozumieć jaki błąd popełniła wypowiadając te zdania. Gruba warstwa lodu przykuła ją do ściany jedynie głowa i kawałek klatki piersiowej wystawały spoza niego umożliwiając oddychanie. Szok był na tyle duży, że przez dobrą minutę nie wiedziała co się właściwie stało.
- Jak to możliwe – Millianna bezskutecznie próbowała wzmocnić uścisk opadających już z mężczyzny lin – Przecież całą magię miałeś zablokowaną.
- Magię tak – pokiwał twierdząco głową – Jednak tak się składa blondyneczko, że posługuje się klątwą.
Z jego głosu zniknęła wszelka uprzejmość. Zastąpiła ją lodowata nienawiść. To określenie stanu emocjonalnego w jakim się znalazł przychodziło jej na myśl i utwierdzało się z każdą chwilą podczas, której odczuwała coraz to większy chłód.
- Chciałem wam tego oszczędzić ale nie rozumiecie pewnej ważnej rzeczy – uformował w dłoni ostrą lancę z lodu – Nie wymawia się przy mnie tego imienia.
Lucy zamknęła oczy gdy zaczął się powoli do niej zbliżać. Wiedziała, że chce ją zabić. Wiedziała, że nie jest w stanie się obronić. Nie mogła nawet zaryzykować przyzwania duchów bo klucze pozostawały poza jej zasięgiem. Wtedy też usłyszała szybki tupot czyichś nóg.

Natsu wiedział, że ryzykuje. Choć znany był ze swoich rozrób podczas, których nie raz cierpiało miasteczko, które w zasadzie mieli chronić nigdy świadomie nie niszczył czyjegoś dobytku. Po prostu bardzo wczuwał się w walkę. Podczas niej nie myślał zupełnie o niczym innym jak o jej przebiegu. Uwielbiał porównywać swą siłę z każdym możliwym przeciwnikiem. Uwielbiał. W momencie w którym na nowo mógł stracić bliską mu osobę, stracić Lisannę coś się zmieniło. Nadal miał ten sam zapał i chęć walki. Nadal czerpał z niej niezwykłą frajdę. Nadal jej chciał ale tym razem pamiętał o czymś co zwykle mu umykało. Wciągał w to innych. Utrzymująca go w powietrzu dziewczyna była może i wielką podborą dla niego. Dzięki jej zdolnościom nie musiał obawiać się choroby lokomocyjnej ale przy tym stanowiła łatwy cel dla przeciwnika. W przeciwieństwie do Happy'ego nie była całkowicie ukryta za jego plecami. Musiała też nieźle się wysilać by utrzymać go w pionie. Dlatego postanowił, że nie będzie się bawił. Wykończy demona najszybciej jak to tylko możliwe.
- Jesteście naprawdę zwinni ale to wam nie wystarczy – zaśmiał się Jackal gdy uniknęli kolejnej rzuconej przez niego wybuchającej kuli – Nie możecie tak tańczyć bez końca. Jeśli nie zaatakujecie wkrótce z nudów wysadzę cały ten statek.
- Dobra, ale sam się o to prosiłeś – policzki Natsu nabrzmiały – Ryk ognistego smoka.
Fala ognia przygwoździła demona do ściany. Smoczy zabójca starał się manipulować nim tak by niczego przy tym nie zapalić. Wreszcie zrozumiał co oznacza owe rozsądne korzystanie z własnej siły i jej odpowiedni umiar w walce o których nieustannie przypominała mu Erza. Kontrola nie była łatwa ale ze zdumieniem zauważył, że jest skuteczna. Demon nie zrobił uniku widocznie przekonany, że nic z ich strony nie może mu zagrozić. Popełnił tym samym poważny błąd. Kiedy kurz opadł ujrzeli, że jego klatka piersiowa nosi silany poparzeń, a lewa ręka jest poważnie zraniona.
- Dobra pchełki, tak chcecie się bawić? - jego oczy zapłonęły ze wściekłości – pokażę wam coś co sprawi że... no właściwie to nie wiem co konkretnie bo każdy inaczej znosi tą grę – zaśmiał się.
- O jakiej grze... - jego wypowiedź została przerwana przez niespodziewany wybuch kilka cali przed nimi.
Eksplozja była na tyle duża, że odrzuciło ich w tył. Natsu udało się bezpiecznie wylądować jednak było to tylko chwilowe zwycięstwo. Rozbujany przez ów atak statek spowodował, że choroba lokomocyjna błyskawicznie dała o sobie znać z zwielokrotnioną siłą. Złapał się za brzuch próbując powstrzymać swój żołądek przed zwrotem całej zawartości jaka w nim tkwiła i wzrokiem poszukał przyjaciółki.
- Lisanna, gdzie jesteś... Lisanna – oczy rozszerzyły mu się niemal dwukrotnie gdy zobaczył dziewczynę w kuli energii zawieszonej jakieś pół metra nad podłogą.
Białowłosa próbowała rozwalić ją od środka ale jej wysiłki nie przynosiły efektu. Szczęściem w nieszczęściu można nazwać jedynie chyba to, że nie odniosła większych obrażeń. To jednak wystarczyło by mimo dręczących o dolegliwości wstał gotów do walki.
- Masz ją uwolnić – zagroził a płomień samowolnie wypełnił całą jego prawą rękę jakby wiedząc, że za chwilę może zostać użyty.
- Ależ oczywiście, mogę to w każdej chwili zrobić – przytaknął zgodnie Jackal – jednak czy naprawdę wybierasz właśnie ją? – spytał patrząc na niego przenikliwie.
- Co masz... - powędrował za spojrzeniem demona.
Po przeciwnej stronie znajdowała się kilkakrotnie większa kula w której uwięzionych było dwadzieścia członkiń Marmaid Heel. Wszystkie nadal skute lodem i zastygłe w rozmaitych pozycjach.
- A więc teraz przedstawię ci reguły gry – powiedział ignorując grymas gniewu na twarzy Natsu – Jak pewnie wiesz to są bomby. Masz minutę na podjęcie decyzji. Czy ma zginąć twoja towarzyszka czy też mam zabić te oto tu panienki. Ostrzegam jednak, że jeśli zaatakujesz mnie czy nie podejmiesz dość szybko wyboru obie te kule eksplodują.
Serce w klatce piersiowej smoczego zabójcy zabiło mocniej. Zrozumiał, że znalazł się w iście patowej sytuacji.

Zostali wepchnięci do małego pokoju. Jellal od razu zauważył, że ściana dzieląca go od pomieszczenia w którym przetrzymywana była Erza jest przysłonięta ciemnoczerwoną kurtyną. Oprócz niej znajdowały się tu jedynie krzesła i stolik jednak te zauważył dopiero gdy został popchnięty w ich stronę. W tej chwili miał tylko jedno w łowie. Dostać się tam gdzie ona. Chronić ją przed bólem. Być przy niej. Jednak nie mógł nic zrobić. Bez magii nie mógł wiele zdziałać. Był gotów też założyć, że otaczający ich dryblasy i bez niej mogli by im poważnie zaszkodzić. Był wściekły na siebie. Źle ocenił ich zamiary. Myślał, że zabiorą ich tam gdzie ją, a nawet jeśli nie to będzie mógł przynajmniej ocenić w jakim jest stanie. Pokazać, że jest blisko. Że myśli już jak ich stąd wyciągnąć. Dotarło do niego, że znów myślał jak wtedy gdy jako dziecko planował kolejną ucieczkę z Wieży Niebios, że tak jak wtedy gnany pragnieniem wolności zapomniał jakie konsekwencje mogą nieść za sobą ich poczynania. Spojrzał na Kaishi'ego szukając w nim jakiejś sugestii co dalej. Jednak chłopak bez jakichkolwiek oznak oporu siedział na krześle ze zwieszoną głową ulegle czekając na to co nastąpi. Wzmocniło w nim to niechęć to chłopaka. Zupełnie nie rozumiał dlaczego nie wykazuje żadnego oporu. Może i nie mogli zrobić im wiele ale przynajmniej pokazać, że nie mają zamiaru być im posłuszni niczym niewolnicy.
- Twojego kolegę już odpytywaliśmy, więc może ty będziesz bardziej rozmowny – zwrócił się ku nie mu ów niski osobnik z nutą szyderstwa w głosie.
- A co jeśli nie będę chciał odpowiadać – wycedził przez zaciśnięte zęby niebieskowałosy.
Dopiero z bliska mógł się lepiej przyjrzeć oprawcy. Na oko był od niego niższy o głowę. Posiadał długie mocno kręcone brązowe włosy, które opadały mu nieco za uszy. Mimo łagodnych rysów twarzy jego szare oczy pozostawały lodowate jakby nie było w nich żadnych uczuć poza rządzą potęgi. Zbyt dobrze znał to spojrzenie. Przez lata towarzyszyło mu gdy opętany przez Ultear desperacko próbował przywrócić Zerefa do życia.
- Nie będziesz? – jego głos stał się tak samo lodowaty co spojrzenie – Myślę jednak, że będziesz bardziej chętny do współpracy jak coś zobaczysz.
Pstryknął palcami na jednego z dryblasów, a ten podszedł do kotar i zaczął je rozsuwać. Zamiast ściany działowej jego oczom ukazała się szyba. Jednak to co skrywało się za nią sprawiło, że świat na dłuższą chwilę stanął dla niego w miejscu. Erza tam była. Przykuto ją do jakiejś dziwnej maszyny, której nigdy wcześniej nie widział. Głowa zwisała jej bezwładnie, a opadające na twarz szkarłatne włosy uniemożliwiały mu stwierdzenie czy jest przytomna. Wciąż w uszach pobrzmiewał mu jej krzyk. Nie miał pojęcia co jej robiono ale wokół tytani krążyło siedem osób ubranych w białe kitle, które rzucały na myśl lekarzy przygotowujących się do ważnej operacji. Nikt nie powstrzymał go gdy zerwał się z miejsca i zaczął walić pięściami w szklaną ścianę.
- Rób co chcesz to szkło pancerne i bez magii nie jesteś w stanie nic zrobić - zaśmiał się brązowowłosy - Tak czy inaczej odpytywania czas zacząć.
Uniósł rękę, a niewidzialna siła przygwoździła Jellal'a do ziemi. Była na tyle silna, że nie mógł się nawet poruszyć. W tym stanie nie mógł się nawet bronić. Najgorsze było jednak to, że oni mogli teraz zrobić Erzie dosłownie wszystko, a on nie mógł w żaden sposób temu zaradzić.
- Co chcecie wiedzieć? - wychrypiał.
Pozostawało mu mieć nadzieje, że zdarzy się jakiś cud jak podczas walki ze Skieletonem.
Ledwie przeszli przez próg ich oczom ukazał się widok, którego najmniej spodziewali się zastać. Roztrzaskana lampa ostrzegawcza rzucała co jakiś czas niekontrolowane czerwone sygnały dając złowrogą poświatę na i zrujnowane wnętrze. Pokój wyglądał jakby w trakcie ich nieobecności przeszło po nim tornado. Wszystko było porozrzucane po miejscach w których normalnie by się nie znalazły. Przechodząc musieli uważać by nie nadepnąć na poniewierające się po podłodze strzykawki i rozbite, szklane probówki. Inkubator Lockser leżał roztrzaskany pod ścianą.
- Gdzie jest Juvia-san - narastającą ciszę przerwał drżący głos Wendy.
Gray sam nie wiedział dokładnie co czuje w tym momencie. Od uczuć oddzieliła go jakaś chłodna siła jakby w obawie przed jego zatraceniem. Już raz przechodził przez coś takiego, gdy Ur poświęciła się by ocalić go przed Deliorą. Strach przed obcym, który może czaić się w pobliżu był jak najbardziej uzasadniony. Nie był typem osoby, która stroni od walk ale wszystkie ataki wroga, niezależnie od tego czy stały za nimi demony czy „Ci drudzy” pozostawiały za sobą krwawe żniwo. Jednak nie bał się o to co mogło właśnie się tu wydarzyć spokojnie idąc za Porlyusicą. Choć jego twarz zostawała obojętna to z każdym krokiem jego niepokój narastał. Próbował przygotować się na najgorszy z możliwych scenariuszy. Nie wiedział czemu ale przez głowę przelatywały mu wszystkie momenty w których Juvia starała się okazać mu swe uczucie. Dotychczas uważał, że jest strasznie nachalna i uciążliwa. Jednak choć czasem miał jej serdecznie dość przywykł do tego. Była pierwszą osobą, która się tak o niego troszczyła. Nie oznaczało to, że reszta była względem niego obojętna. Znaczną część osób z Fairy Tail znał od dzieciństwa. Dorastali razem i w gruncie rzeczy byli dla siebie jak rodzeństwo. Jednak to Juvia po raz pierwszy odkąd stracił rodziców zaczęła mu okazywać, że jest dla kogoś wyjątkowy. Nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą ale smakowały mu jej posiłki, które często mu podrzucała. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że reakcji czeka na tą chwilę ciepła gdy w chwili przekroczenia progu gildii ona rzucała mu się na szyje. Z początku cieszył się, że Kaishi z nią porozmawiał by przystopowała dokonując tym samym jakiegoś cudu zważywszy na to, że faktycznie odpuściła ale teraz po prostu tęsknił za ich starymi, choć też pokręconymi relacjami.
- Ona chyba nie... - zaczął chcąc jak najszybciej poznać prawdę.
Porlyusica pokręciła tylko głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy i popchnęła drzwi.
- Juvia - przez kilka pierwszych sekund nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Dziewczyna siedziała na łóżku oparta o poduszki i przykryta kołdrą. Czytała w skupieniu książkę ale gdy zauważyła, że weszli jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nic jej nie było. Nie była nawet ranna. Co więcej nie dostrzegł też żadnej aparatury do której mogła być podłączona.
- Wyzdrowiała - zaskoczony zwrócił się ku uzdrowicielce - ale przecież przed chwilą była... a teraz ten napad.
- Tak to dziwne - zgodziła się z nim edolaska Grandeeneay - jednak mimo szkód jakie wyrządził w mojej pracowni chyba miał na celu pomoc tej młodej damie. Jej przypadłości zniknęły. Poobserwuje ją jeszcze kilka godzin i jeśli nic się nie zmieni wrócicie jeszcze dziś razem do gildii. Co do was to macie uprzątnąć mój dom do takiego stanu w jakim był zanim postanowiliście wyruszyć na spacer bez mojej wiedzy.
- Ale tak ktoś zostawił jakiś znak? Cokolwiek co pozwoliłoby nam ustalić kim jest - spytała Wendy kiedy Porlyusica wpychała jej w dłonie mop i wiadro wody.
Starsza kobieta wyglądała jakby mocno się wahała przed odpowiedzią lecz w końcu wyjęła z kieszeni zwitek papieru i jakiś niewielki przedmiot po czym podała go Grayowi. Chłopak spojrzał na małą notkę nabazgraną jakby w pośpiechu. Były tam napisane tylko dwa zdania: „Przepraszam za kłopot. To nie było celowe.”. Nie było jednak żadnego podpisu.
- Kurczę, może mamy sojusznika ale nie wiemy kim on jest - westchnął czarnowłosy - Ta drobnostka raczej nam tego nie powie.
Miał wyrzucić ów przedmiot, który był zupełnie bezwartościowy lecz powstrzymała go Wendy.
- Zaraz to przecież smocza łuska - wyglądała zarazem na wstrząśniętą jak i zafascynowaną kiedy bujała ją w swą dłoń - pasuje do tych, które według opisu Natsu miała na swych skrzydłach Ame.
Mag lodowego tworzenia potrzebował trochę czasu by przyswoić sobie usłyszane informacje. Z początku uznał, że nadawca tego liściku przeprasza ich za bałagan, który po sobie zostawił. Jednak nie miał powodu wątpić Wendy, że stała za tym owa smocza zabójczyni, która zaatakowała ich miasto w towarzystwie osoby określonej mianem „Trick”. To jednak wbrew pozorom nie leczyło całkowicie tego problemu. Bowiem jeśli jest ich wrogiem i naprawdę chce im zaszkodzić to czemu nagle leczy jedną ze swych ofiar.
- Juvia, wiem że możesz być jeszcze w szoku ale muszę o to zapytać - zaczął - Widziałaś ją? Tą osobę co podczas walki?
Choć domyślał się, że tak będzie i tak poczuł zawód gdy dziewczyna pokręciła przecząco głową. Nadal pozostawali bezsilni wobec tego co mogło być dla nich szykowane przez wroga.

To było dla niego takie dziwne. On, dumny, obojętny, twardo stąpający po ziemi wychowanek Metalicany naprawdę się przejmował. Przejmował się tym co może teraz czuć względem niego jedna, drobna niebieskowłosa istotka. Levy, której w końcu udało się wyswobodzić z jego objęć z zainteresowaniem przypatrywała się znakom wyrytym w kamieniu. Patrzył jak jej usta poruszają się w takt rozszyfrowania zapisanych run. Było jasne, że skoro siła Gildartsa nie pomogła mu się wydostać może tego dokonać tylko jej sprawny umysł. Mirajane niedawno próbowała polecieć w górę by sprawdzić dokąd sięgają owe drzewa ale jakaś siła zatrzymała ją dziesięć metrów nad ziemią. Niezbyt jednak interesowało go to miejsce, otaczające ich podejrzane drzewa czy to kto właściwie znajdował się w tej pułapce. Dla niego liczyła się tylko ona i fakt że może być przy niej.
- Gajeel możesz łaskawie nie zasypiać kiedy my główkujemy jak wrócić do domu - głos Cany dotarł do niego jakby przez mgłę.
Wzruszył od niechcenia ramionami nie chcąc wyrywać się z rozmyśleń. Wreszcie zaczął dopuszczać do siebie nieuchronną prawdę. Był zakochany. Zakochał się w Levy McGarden.
- Nie powinnaś się zbyt przemęczać - troska z jaką wypowiedział te słowa nie uszła uwadze towarzystwa.
- No tak - zachichotał Clive udając zawstydzenie - przecież chcesz potem z nią, ten-teges, prawda.
Poczuł, że robi się czerwony na twarzy. Ze wszystkich sił starał się temu zaprzeczyć ale zamiast tego przez gardło przeszły mu niekontrolowane gnane jego buntowniczą naturą i nowymi uczuciami słowa:
- A co zazdrościsz?
Zakrył sobie dłonią usta ale było już za późno. Wszyscy doskonale usłyszeli co powiedział. Czując rosnące zażenowanie poszukał wzrokiem dziewczyny. Ona jako jedyna nie wlepiała w niego wzroku. Trudno było powiedzieć co w tej chwili malowało się w jej spojrzeniem wciąż utkwionym w tajemniczym kamieniu. Trudno było powiedzieć co dokładnie malowało się w jej oczach. Zachwyt, fascynacja odkryciem czy może strach. Jedno było pewne. Zupełnie nie zareagowała na jego komentarz. Nie skarciła go cichym „Gajeel, nie teraz” jak gdy prosił ją o żelazo w najmniej spodziewanych momentach czy po prostu odciągał ją od Jet'a i Droy'a gdy miał zamiar pójść na misje by wytłumaczyła mu jak dojść do celu omijając środki lokomocji. Nie speszyła się jak gdy często dla żartu komentował jej drobną posturę zastanawiając się jak takie chucherko daje radę przetrwać w świecie musząc przy okazji opiekować się dwójką niezbyt kapniętych dzieciaków. Pod to określenie oczywiście podchodzili jej koledzy z drużyny. Po prostu uwielbiał robić im na złość. W sumie to głównie dlatego z początku chciał się do niej zbliżyć, wszystko zmienił jednak ten egzamin. To chyba, gdy przez niego naraziła się na atak członków Grimoire Heart pojawiło się w nim coś więcej niż zainteresowanie dziewczyną, choć na sam test zgłosił się tylko po to by skopać tyłek Dragneel'owi. Ich relacje może i były specyficzne zważywszy na ich dość brutalny początek ale nawet wtedy gdy dopiero co przystąpił do gildii budząc tym samym jej strach nie ignorowała go. Przepuszczał, że to dlatego, że jest aż nazbyt miłą osobą lub już wtedy starała się go zrozumieć. Przecież to właśnie ona zaakceptowała go jako pierwsza. Teraz jednak nie zrobiła nic. Nie parsknęła śmiechem, nie pokręciła głową zirytowana, nie walnęła go nawet w twarz. Po prostu nic.
- Ej, mała ktoś się tobie właśnie oświadcza - zażartowała Cana klepiąc młodszą koleżankę po plecach jednak i to nie sprawiło by ta choć drgnęła.
- No weź już nie żartuj - Laxus nie mógł dłużej zgrywać obojętnego.
Kilkukrotnie pomachał tuż przed jej twarzą ręką ale ona zachowywała się jakby zupełnie jej nie widziała. Nie było to normalne. Nie mając lepszego pomysłu poraził ją delikatnie prądem. Nie był to silny ładunek ale z pewnością przykułby uwagę tego kto by nim oberwał. Levy jednak nie reagowała. Teraz wszyscy patrzyli na nią z widocznym niepokojem.
- Mała, nie zaczytałaś się za bardzo - Gajeel przestał już przejmować się tym, że w jego głosie słychać było strach.
Chwycił niebieskowłosą w ramiona i podniósł do góry zmuszając jednocześnie do oderwania spojrzenia od kamienia. Ledwie jednak jej stopy oderwały się od ziemi zaczęła coś mówić. Miała cichy głos ale czuje uszy smoczego zabójcy bez problemu to uchwyciły. Tyle, tylko że nie rozumiał ani słowa.
- Wracaj do nas - chciał to wykrzyczeć ale zamiast tego z jego ust wypłynęła cicha prośba.
Przez chwilę miał nadzieję, że jego słowa do niej dotarły. Przerwała, a w chwilę później osunęła się w jego ramiona półprzytomna.
- Gajeel co... - zdążyła tylko zacząć coś mówić gdy przerwało jej światło.
To samo światło, które ich tu sprowadziło. Tylko, że tym razem dobywało się z niej samej.

Bycie mistrzem niosło za sobą wiele zaszczytów ale jeszcze więcej obowiązków. Wiele razy zastanawiał się już czy nie zrezygnować. Był tym zmęczony ale nie miał pojęcia, kto byłby gotów ponieść na barkach taki ciężar odpowiedzialności. Przez moment próbował przekazać tę posadę dla ojca Alberony ale ten zdecydowania wolał działać w terenie do czego zaliczała się nie tylko pomoc innym jak i bliższe poznanie jak największej liczby kobiet zamieszkujących ich kontynent. Po dłuższym namyśle stwierdził, że chyba dobrze zrobił, że się tego nie podjął. Dobrze do gildii rzecz jasna. Był dobrym człowiekiem i wspaniałym magiem ale podejrzewał, że pod jego rządami Fairy Tail prędzej by przypominało dom publiczny niż stowarzyszenie magów. Już nawet kilka proponował mu by wprowadzić bardziej skąpe ubrania dla żeńskiej części gildii. Cóż sama koncepcja i w jego głowie nie była najgorsza ale wiedział z góry, że by to przeszło. Z kolei Laxus, choć nie pałał już taką rządzą siły nie poradził sobie jeszcze do końca ze swoimi demonami. Zdawał sobie sprawę, że go zawiódł. Nie jako mistrz ale jako zwyczajny dziadek. Widział przecież jak z wesołego dziecka przeobraża się w rozgoryczonego nastolatka, a potem w pragnącego władzy młodzieńca. Wiedział, że zaczęło się to gdy zmuszony był wydalić jego ojca z gildii. Niestety zajęty obowiązkami mistrza nie zauważył, lub nawet nie chciał zauważyć jak bardzo cierpiało wtedy pewne dziecko. Z czasem zaczął dostrzegać swoje błędy. Zamiast szczerze z nim porozmawiać wolał zbywać go słowami „Tak będzie lepiej” lub „Być nie zrozumiał, jesteś za mały.” Nic więc dziwnego, że skoro sam go odtrącił wnuk zaczął się od niego oddalać na własną rękę szukając ojca. Jednak nawet wtedy zamiast porozmawiać z nim jak z członkiem rodziny, prawdziwym członkiem wolał mu robić kazania na temat tego jakie to niebezpieczne. Nic więc dziwnego, że gdy Laxus zaczął potajemną korespondencje z Ivanem nic mu o tym nie powiedział. Dowiedział się o tym przypadkiem, gdy chciał z czystej ciekawości zobaczyć z kim korespondują członkowie Fairy Tail. Wtedy też nie umiał powiedzieć mu na czym stoją wolał prawić mu kazania na temat tego jaki to jego rodzic jest niebezpieczny ale nic poza „jest zagrożeniem ale nie mogę powiedzieć czemu” nie padało w tych rozmowach. Przez to wszystko nie wiedział nawet kiedy konkretnie stracił z nią tą silną więź jaka między nimi była przed tym wszystkim. Przed tym jak Ivan dowiedział się o skrywanych pod ziemią tajemnicach i wystawił mu ultimatum. O dalszym wydarzeniach wiedziało wtedy naprawdę niewielu, a on tak bardzo nie chciał do nich wracać. O wiele jednak bardziej nie chciał zmarnować szansy na odbudowanie zaufania wnuka. Wydalił go nie dlatego, że narozrabiał. Przecież ostatecznie nikt nie miał do niego drobiny żalu, a i gorsze rzeczy razem przetrwali. Wydalił go bo zdał sobie sprawę, że bez niego łatwiej wróci do swego dawnego ja. Do łagodnego Laxus'a. Jednak od samego początku tak bardzo chciał by wrócił. By znów powiedział do niego „dziadku”. Dzięki Gajeel'owi widział jak powoli, podczas wygnania twarz Laxus'a coraz częściej rozjaśnia szczery uśmiech gdy rozmawia z zupełnie przypadkowymi osobami. Utwierdziło go to w przekonaniu, że to właśnie on odpowiada za jego stan. Pragnienie by był blisko zwyciężyło jednak niedługo po tym jak przebudzili się z siedmioletniego snu. Clive wiedząc przez co przechodzi postanowił mu pomóc. Laxus wrócił, a on poprzysiągł sobie że naprawi swe błędy. Jednak nie jako mistrz tylko jako najnormalniejszy dziadek. On mistrzem być już nie chciał. Jednak gildia potrzebowała mistrza. Jednak nie znał nikogo kto by się na to miejsce nadawał. No prawie. Erza od początku przyciągnęła jego uwagę. Już kiedy po raz pierwszy przekroczyła próg gildii wyczuł w niej moc o której nie zdawała sobie sprawy. Przez lata obserwował jak się rozwija. Przez lata z dumą słuchał jej przyrównania do świętych magów. Pokochał ją jak własną córkę. Kiedy zauważył jak bez większego trudu pokonuje całe Pandemonium nie miał już wątpliwości, że ma wielką moc. Moc, której dalej do końca nie rozwinęła. Moc z którą było coś dziwnego. Przypomniał sobie, krótką rozmowę z Ultear.

Kiedy wszystkie drużyny weszły już do Podniebnego Labiryntu, którego pokonanie miało dać dostęp do turnieju podeszła do niego. Nie musiała o nic pytać. Od razu domyśliła się o czym chciał z nią porozmawiać.
- Nie mogłam od tak uwolnić jej drugiego źródła. Nie jest to możliwe jeśli nie zna się pełni potencjału pierwszego. Z tego co zdążyłam ustalić to wykorzystuje tylko nieco ponad dziesięć procent.
- Ale jak to możliwe - nie krył zdziwienia - przecież nie raz widziałem ją już wykończoną. Przecież nie powinna się męczyć jeśli zużywa tylko nieznaczną część magicznej mocy.
- Tak - zgodziła się czarnowłosa - jednak z pewnością słyszałeś o pojęciu „blokada zabezpieczająca”.

Słyszał. Jak sama nazwa wskazuje ta blokada służyła zapienieniu bezpieczeństwa. Pojawiała się u wyjątkowo silnych magów. Zabezpieczała przed spaleniem od środka ciała przez nadmiar magi jej posiadacza. Owszem już nie raz się z nią spotykał. Sam również taką posiadał. Jednak Erza była jeszcze taka młoda, a jej magiczna moc ciągle wzrastała. Nie było to jednak takie piękne. Blokada może nie wytrzymać i pęknąć, a wolał nie myśleć co wtedy stało by się z szkarłatnowłosą. Poprosił ją tylko by na razie nikomu o tym nie mówiła, a ona uspokoiła go mówiąc że jest pierwszą osobą, której to mówi. Tak, miał naprawdę sporo powodów do zmartwień.

Jej ciało z cichym łoskotem uderzyło w podłogę. Odłamki lodu, którymi była unieruchomiona zostały zniszczone. Potarła sobie pulsującą skroń, próbując pozbyć się bólu z głowy.
- Odsuń się i pomóż Milliannie rozmrozić pozostałych - ostry głos Kagury potoczył zadudnił w jej uszach.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że to właśnie jej zawdzięcza swoje życie. Widziała jak mimo widocznych oznak przemarznięcia dzielnie stoi naprzeciw Silvera. Po sączącej się stróżce na przedramieniu mężczyzny wywnioskowała, że nawet udało jej się go zranić. Nic dziwnego skoro była asem swojej gildii. Nie chcąc sprawiać jej kłopotu w walce chciała już spełnić posłusznie polecenie. Schylała się już by zająć się niską dziewczynki, która musiała być w wieku Wendy kiedy coś w niej pękło. Znów ktoś ją uratował, a ona znów chciała jak najszybciej wycofać się z linii frontu. Znów nie chciała ryzykować bezpośredniego starcia. Zacisnęła pięści przeklinając własną słabość. Przecież nie zmieni tego unikając największego problemu. Zawsze bała się ryzykować ale teraz był najwyższy czas by to zmienić. Na wpół po omacku wyszukała dłońmi odpowiedniej długości. Długości klucza. Znów miała wątpliwości czy to się uda, czy dobrze robi słuchając księgi o której nie wie nawet jakim cudem znalazła się w jej mieszkaniu. Był jednak jej jedynym biletem jeśli nie chciała stać z tyłu i tylko patrzeć. Zresztą ten znak, który zrobiła na drzewie przyniósł chyba jakiś skutek. Nim ktoś zdołał choć zauważyć co robi podniosła kawałek drewna do góry i złączywszy go z kluczem Crux'a wykrzyczała.
- Niebiosa sprowadźcie: Ent.
Ziemia zaczęła gwałtownie drżeć. Ostatnim co zapamiętała były konary wydobywające się jakby z powietrza i jej własny krzyk.

Oddychał szybko. Może nawet zbyt szybko. Całym sobą powstrzymywał płomienie, które chciały mu wejść na ręce. Wiedział, że jeśli da się ponieść zginą wszyscy zakładnicy. Zginie Lisanna. Nie chciał po raz drugi przeżywać wiadomości o jej śmierci. Tym bardziej nie chciał być jej świadkiem. Chciał krzyknąć, żeby ją zostawił. Chciał powiedzieć, że t oczywiste, że ją wybiera. Jednak oznaczało by to niechybną śmierć wielu niewinnych dziewcząt.
- Tik-tak, Tik-tak - ponaglił Jackal nie mieszkając się przy tym zaśmiać - Zostało czterdzieści pięć sekund. Jeśli nie chcesz wybierać bez problemu mogę skasować dwie opcje.
Zacisnął mocniej zęby. Doskonale wiedział co kryło się za tymi słowami. Demon nie miałby najmniejszych oporów przed unicestwieniem ich wszystkich.
- Jaką mam gwarancję - wysyczał ledwo otwierając usta - że po wyborze nie aktywujesz drugiej kuli lub nie zaatakujesz jej... ich później - usiłował temu zaprzeczyć ale podświadomie już dokonał wyboru. Po prostu chciał sprowadzić Lisannę bezpiecznie do gildii. Było to może samolubne ale nie mógł znieść myśli, że znów nie będzie jej przy nim.
- Nie jest dla mnie ważne czy to ja czy to inny sprzątniemy dany ludzki byt więc mogę ci nawet złożyć „Przysięgę krwi” ale dotyczącą tylko tej białowłosej dziewczynki. Jeśli przeżyje tę grę więcej nie będę mógł jej tknąć- zaoferował nadal tak samo rozbawiony - Przypominam, że masz coraz mniej czasu na podjęcie decyzji.
- O czym ty do cholery bredzisz - warknął Natsu.
- O takiej drobnostce co bardzo ułatwia życie. Widzisz demony nikomu nie ufają, nawet sobie nawzajem. Dlatego jeśli chcemy dojść do porozumienia składamy ową przysięgę. Nie jest to jednak byle jaka obietnica. Jeśli ją złamiemy gniemy bezpowrotnie. Robi się ją mniej więcej tak - Jackal wymruczał coś pod nosem w nieznanym języku rysując na prawym ramieniu znak X. Ten zajarzył się chwilę krwistą czerwienią i znikł - Teraz wiesz, że nie blefuje.
- Szczerze to nie za bardzo zrozumiałem - Natsu zmarszczył czoło.
- To już twój problem mały masz już tylko dziesięć sekund - Jackal spojrzał na niego wyczekująco.
Nie potrafił jednak podjąć decyzji. Chronić to jedno ale decydować kto ma przeżyć to zbyt wiele. Nawet jak dla niego. W innej sytuacji być może rzuciłby się na niego. W innej sytuacji może Erza czy Gray byli by w stanie mu pomóc. Ale ich tu teraz nie było.
- Natsu wybierz te dziewczyny - głos Lisanny był cichy ale było w nim całkowite zdecydowanie.
Myślał, że czas się zatrzymał choć w rzeczywistości musiało to być tylko kilka sekund może nawet tylko jedna. Nie mógł uwierzyć, że właśnie powiedziała mu, że zamierza się poświęcić by inni żyli. Tak, na to z pewnością byli gotowi chyba wszyscy z Fairy Tail. Gray chciał zamienić swoje ciało w lód by powstrzymać Deliorę. Erza była gotowa poświęcić siebie by nie dopuścić do zniszczenia kraju przez Etherion. No i już raz stracił samą Lisannę. To sprawiło, że nie chciał się żegnać z nikim. Nie musieć znów znosić tego uporczywego braku w sercu.
- Ale ty wtedy...
- Natsu, ja wcale nie muszę odejść. Raz mi już się udało wrócić Pamiętasz naszą pierwszą wspólną Fantazje? - spytała.
Oczywiście, że pamiętał. Pamiętał wszystkie w których uczestniczył. Jednak nie rozumiał czemu o to pyta. Co to ma wspólnego z ich sytuację.
- Ostatnie dwie sekundy - zakomunikował demon, a kule zaczęły jarzyć się bardzo jaskrawym, czerwonym światłem gotowe eksplodować.
- Natsu, zaufaj mi - w jej łagodnym głosie nie było nic oprócz troski.
Zacisnął pięści. Wiedział, że podjęła za niego decyzje i z nienawidzi go jak postąpi inaczej.
- No dobra uwolnij te dziewczyny - krzyknął.
Ledwie wypowiedział te słowa nastąpił wybuch. Jego siła była na tyle duża, że doszczętnie rozwaliła tylną ścianę ukazując otwartą przestrzeń. Jednak była niczym wobec wściekłości jaka ogarnęła wówczas smoczego zabójce.

Zaczęły się pytania. Z początku nie miały one żadnego znaczenia. Przynajmniej dla niego. Nie miał oporów by powiedzieć jak się nazywa, że razem z innymi został zmuszony do pracy przy wieży Niebios. Potwierdził nawet, że to tak poznał Erzę. W gruncie rzeczy wiedziało o tym już wiele osób, a ona sama nie sprawiała wrażenia jakby się z tym kryła. Dotychczas odpowiadał na te pytania machinalnie bez cienia emocji w głosie. Całą swoją uwagę skupiał na Erzy. Zza pancerną szybą przypięta do ściany była całkowicie zależna od otaczających ją pseudo--naukowców. Musiała już być skrajnie wykończona torturami bo nawet nie reagowała, gdy przypinali ją do coraz to nowych urządzeń.
- Scarlet, czy to jej prawdziwe nazwisko?
Tym razem nie odpowiedział. Coś mówiło mu, że to pytanie jest podejrzane choć z pozoru niewinne. Wiele osób wiedziało, że to on jej takowe nadał, gdy wyznała, że nie pamięta własnego. Może nie była to wiedza na skale światową ale wiedziało o tym całe Fairy Tail. Wiele razy zastanawiał się czemu je zatrzymała. Przecież było wymyślone przez niego. Osobę, która nawet nie zasługuje by pokazywać się jej na oczy.
- Odpowiadaj - warknął oprych uderzając go biczem.
Nawet nie syknął gdy ten rozciął mu skórę nad ramieniem. Z piekącej rany zaczęła sączyć się krew ale nie zwracał na to uwagi. Erza musiała cierpieć o wiele bardziej.
- Po co wam to - warknął.
Chciał przeciągnąć ich rozmowę. Musiał grać na czas. Odciągnąć ich uwagę. Było może to naiwne z jego strony ale liczył teraz na pomóc z zewnątrz. Kiedyś Natsu powstrzymał go w ostatniej chwili przed największym błędem jaki mógł popełnić. Przed poświęceniem Erzy Zerefowi. Wizja jej ciała rozpadającego się wewnątrz Etherionu nadal była żywa w jego koszmarach.
- To mu tu zadajemy pytania i lepiej na nie grzecznie odpowiadaj albo ktoś może ucierpieć - zagroził brązowowłosy zbir po czym skinął głową na jednego z wspólników stojących za szybą.
W pierwszej chwili Jellal nie zorientował się o co może chodzić. Spodziewał się, że zaraz spadnie na niego grad ciosów. Myślał, że po prostu będzie musiał znosić coraz większy ból. Tortury nie były dla niego czymś nowym. Zresztą wciąż miał wrażenie, że na nie zasługuje. Z tego co się dzieje zdał sobie sprawę zbyt późno. Jeden z naukowców poszedł do Erzy i wystrzyknął jej coś w ramię. Wydała z siebie cichy jęk ale była zbyt osłabiona by protestować.
- Wydaje się, że zaczyna od razu działać - zauważył rzucając wyzywające spojrzenie na Jellal'a, gdy ciało szkarłatnowłosej zaczęło drgać, a jej klatka piersiowa unosić się i opadać znacznie szybciej niż normalnie.
- Nic nie rób - ostrzegł Kaishi niebieskowłosego łapiąc za rękę w momencie w którym ten miał już się rzucić na oprawcę - Nic tym nie zyskamy.
Jellal dosłownie zmusił się do zaniechania próby pomocy szkarłatnowłosej. Sytuacja stawała się dla nich coraz bardziej żałosna. Teraz nie tylko nie mogli nic zrobić ale też musieli liczyć się z czasem. Cokolwiek wstrzyknęli Tytanii miało negatywny wpływ na jej zdrowie. Wiedział, że choćby nie wiadomo jak byłaby potężna w starciu z trucizną bez pomocy medycznej mało kto wychodził obronną ręką.
- Nie jest. Ja jej takie wymyśliłem - powiedział siląc się by zapanować nad drżeniem własnego głosu. Nie chciał okazywać strachu, nie chciał by wiedzieli, że trafili w jego najczulszy punkt. Ukrywanie tego było priorytetem. Nie tylko dla jego gildii ale dla wszystkich, którzy mają przed sobą jakąkolwiek walkę. Słabości zbyt łatwo można wykorzystać, a uderzanie w miejsce, które boli najbardziej zwykle gwarantowało zwycięstwo.
- Z jakiegoś konkretnego powodu - drążył temat brązowowłosy.
- Po prostu nie znała własnego - tym razem odpowiedział Kaishi, któremu zachowanie spokoju przychodziło łatwiej.
- Jak to możliwe - oprawca wyglądał na szczerze zaskoczonego tą informacją
- To chyba normalne skoro już jako niemowlę trafiła do sierocińca - Kaishi wzruszył ramionami, a Jellal chyba po raz pierwszy poczuł zadowolenie z faktu, że tak bardzo zbliżył się do Erzy. Mu samemu te informacje nie przeszły by tak łatwo przez gardło. Nawet jeśli to nie było by w jego głosie takiego opanowania.
- A więc nie dostały się tu razem - brązowowłosy odszedł od nich - lub podane nam informacje były błędne.
Nie dostały. Ta liczba mnoga była niepokojąca. Przypomniało mu się co Erza mówiła o swoich ostatnich snach. O tym jak jakaś kobieta miała ją przynieść do Rosemary, gdy była niemowlęciem. Wprawdzie ona sama nie miała pewności czy dotyczyły właśnie niej ale póki co wszystko składało się w logiczną całość. Od początku czuł, że te sny nie są przypadkowe. Pojawiły się zbyt nagle by można je zlekceważyć. Nie mówił jednak nic o tym Erzie. Nie chciał dawać jej nadziei na poznanie czegoś o swojej przeszłości, gdy sam nie był pewien prawdziwości swoich przeczuć. Wiedział jakie to dla niej ważne. Przecież to właśnie dlatego wyruszyli do jej wioski. Już teraz, choć nie mógł mieć pewności czy wyjdą cało z sytuacji w której się znaleźli, martwił się jak zniesie to Erza. Nie tyle pod względem fizycznym co psychicznym. Skoro zwykłe ataki tak na nią wpłynęły to co się stanie po tym? Potem otoczy ją zwykłą, troskliwą opieką. Tylko, że wpierw musi ją stąd wydostać.
- Dlaczego? Dlaczego tak wam zależy by o niej tyle wiedzieć - Kaishi zadał to samo pytanie jakie w tej chwili chodziło mu po głowie - Co wam przyjdzie z tak błahych informacji.
- Wiedzieliśmy, że wasza gildia z wielu rzeczy nie będzie zdawać sobie sprawy ale by.. - pogardliwy śmiech zbira został zakłócony przez migotanie lampki ostrzegawczej.- Co tam się dzieje - ryknął na swych pomocników.
- To nie nasza wina - zaprzeczył jeden z nich - To wychodzi z tej dziewczyny.
- Mówiłem wam, że możecie ją torturować ale potrzebna jest nam żywa - warknął.
- To nie nasza wina - powtórzył kolejny z naukowców - zgodnie z zaleceniem daliśmy jej zastrzyk obniżający barierę o pięć procent ale jej ciało zachowuje się jakby było to o wiele więcej.
Jellal nie mógł dłużej tego znieść. Widział jak ciało Erzy wygina się w coraz to nowych konwulsjach. Ignorując ostrzegawcze spojrzenie Kaishi'ego poderwał się z miejsca i z całą siłą jaką posiadał rzucił się na brązowowłosego ignorując, że jest skuty antymagicznymi kajdanami. Ignorując, że ten ma liczną obstawę. Ignorując wszystko co podpowiadała mu logika. Po prostu rzucił się na niego przygwożdżając go do ściany. Nie trwało długo nim został powalony na podłogę, a dwóch dryblasów przytrzymywało mu ręce na plecach. Pozostał nieruchomo gdy któryś z nich zaczął go okładać batem. Wiedział, że tan ból nie może się równać z tym przez co przechodziła właśnie Erza. Niezbyt wiedział o co im chodziło z tą barierą. W kwestiach bardziej zagadkowych aspektów magii dobra była Ultear ale on po raz kolejny nie miał się w czym wykazać. Po dziś dzień nie mógł wyjść z podziwu ile ta kobieta wiedziała. Zastanawiał się co by mu poradziła w takiej sytuacji. Jako Crime Sociere byli nie raz w trudnej sytuacji. W końcu gdyby mroczne gildie były łatwe do likwidacji ich działalność byłaby zbędna. Rozważał możliwość zaoferowania im siebie w zamian za obietnicę uwolnienia Erzy. W końcu za jego głowę wyznaczono niebagatelną sumę. Tylko, że po zniszczeniu rady wynagrodzenie nie było już takie pewne. Z drugiej strony im widocznie zależało najbardziej na niej więc wątpliwym było by się zgodzili.
- Czego wy od niej chcecie - wychrypiał gdy skończyli go okładać.
Odpowiedział mu pogardliwy śmiech.
- Spodziewaliśmy się, że będziecie wiedzieli nieco mniej niż by ale by nic nie wiedzieć o tym co kryje się w tej młodej damie - ruchem głowy wskazał Erzę.
Jellal zawahał się. Chciał zaprzeczyć ale nie wiedział jakich słów użyć. Nie miał wątpliwości by Erza coś tak wielkiego przed nimi zataiła ale skoro nie znała z oczywistych powodów swego nazwiska to równie dobrze mogła nie mieć pojęcia o czymś innym dotyczącym swojej osoby.
- Widzisz, sam chyba to rozumiesz - głos brązowowłosego był przesiąknięty chłodną ironią - Wy też nie jesteście nam bezwartościowi. Myślę, że nasza panienka będzie znacznie bardziej posłuszna jeśli zostawimy was przy życiu. Chyba że...
Nagła fala energii odepchnęła zbira wraz z jego sługusami na drugą stronę pokoju. Nim zdołali się podnieść kolejna siła przygniotła ich do ziemi. Jellal od razu poznał ten rodzaj magii co powstrzymywał go przed udzieleniem pomocy Erzie, którą zamierzał zabić Skieleton.
- Na nasze szczęście są strasznie zapominalscy. Choć by zostawiać klucze do naszych kajdan w zasięgu ręki to już brak nie profesjonalizmu, a logiki - Kaishi, któremu jakimś cudem udało się uwolnić stał obok niego mimo licznych siniaków tryskając optymizmem - Dzięki za odwrócenie ich uwagi Jelly. Gdyby mnie przyłapali pewnie fruwałbym z aniołkami.
Jellal przez moment wpatrywał się w nieprzytomnych od uderzenia zbirów. Instynkt wyrobiony przed lata walki z im podobnymi podpowiadał mu, że nie obudzą się jeszcze przez około dwie godziny. Pozbyli się tym samym największego problemu blokującego ich akcje.
- Musimy jej jak najszybciej pomóc - Jellal nie bacząc na obolałe ciało zerwał się ku szklanej ścianie tak nagle i szybko, że Kaishi ledwo co zdążył odblokować mu kajdany.
- Tak, tak tylko... - Kaishi nie musiał kończyć by dotarło do niego to co zamierza powiedzieć.
Ci naukowcy. Choć ta nazwa ciężko przechodziła mu przez samą myśl wcale nie zareagowali na ich pomniejsze zwycięstwo. Zachowywali się jakby to wszystko było normą. Kawałkiem planu.
- Chcą dokończyć to co zaczęli - powiedział Jellal i otoczony zaklęciem meteoru przeleciał przez dzielące go od szkarłatnowłosej szkło nokautując przy okazji dwie najbliższe mu osoby.
Teraz mógł zauważać dokładnie, że wliczając w to wyłączonych z walki było w sumie ośmiu ubranych w białe kitle mężczyzn. Teraz mógł dokładnie zobaczyć pustkę w nich oczach. Brak jakichkolwiek uczuć gdy nadal jak w transie wykonywali czynności obok Erzy. Może by im współczuł, może nawet byłby skory do udzielenia im natychmiastowej pomocy jednak gdy jeden z nich chwycił skalpel i zaczął się z nim zbliżać do Tytanii nie wytrzymał. Mógł znieść dużo ale świadomym czy przeciwnie nie pozwoli zrobić nic więcej najważniejszej dla niego istoty. Nie myśląc nawet co nimi kierowało, nawet nie chcąc o tym myśleć szybko rzucał jednego po drugiem na ziemię. Wkrótce wszyscy już leżeli u jego stup nieprzytomni lub zbyt obolali by się podnieść. Nie bacząc na Kaishi'ego, który ledwo co zdołał do niego dołączył podszedł do wciąż przypiętej do dziwnej maszyny Erzy. Najdelikatniej jak tylko mógł wyswobodził ją z metalowych uścisków urządzenia. Kiedy jej głowa bezwładnie opadła na jego tors poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Było z nią źle. Oczy miała zamknięta, a oddech płytki i szybki. Choć jej obrażenia były liczne nie mogły zagrażać jej życiu. Była już wiele razy w gorszym stanie. Pod swoimi stopami widział jednak strzykawki. Mnóstwo zużytych strzykawek. Zacisnął zęby za wszelką cenę chcąc powstrzymać się przed wybuchem złości. Złości na samego siebie. Eksperymentowali na niej nie wiadomo jak długo, a on po raz kolejny był zbyt słaby by samemu ją ocalić. Niechętnie przyznał to przed samym sobą ale swe życie zawdzięczała nie mu ale Kaishi'emu, który zdobył klucze od ich kajdanek. Teraz jednak nie było to ważne. Otulił Erzę ramionami zgarniając jej włosy opadające na twarz. Teraz musi zapewnić jej bezpieczeństwo. Musi upewnić się, że wydobrzeje.
- Proszę tylko mnie nie opuszczaj - wyszeptał - Potrzebuje cię.
Nie wiedział jak długo klęczał wtulając swą twarz w jej włosy. Słuchając bicia jej serca nim Kaishi poklepał go po ramieniu.
- Trzeba ją stąd jak najszybciej zabrać - powiedział - ty idź, ja się tu trochę jeszcze rozejrzę.
- Ale po co - spytał Jellal.
Kaishi tym razem się nie zaśmiał tylko wskazał ruchem głowy na porozrzucane wokół przedmioty.
- Może uda mi się ustalić co to za dziwna medycyna no i dobrze będzie poinformować kogoś o tych kolesiach - powiedział - no idź już - ponaglił.
Tym razem Jellal się nie zawahał. Upewniwszy się, że Erza bezpiecznie leży w jego ramionach ruszył w kierunku wyjścia.

Meredy leżała na łóżku w pokoju Erzy pogrążona w rozmyślaniach. Makarov jakiś czas temu powiedział jej i Carli, że musi sprawdzić jakieś miejsce sam. Kazał im wypoczywać i cieszyć się resztą tego spokojnego dnia ale coś nie dawało jej spokoju. Miała złe przeczucia. Nie chciała jednak wganiać się w kulę. Nawet jeśli coś by się działo po co dorzucać sobie zmartwień jeśli nie może się pomóc.
- Nareszcie kogoś znalazłem - prawie podskoczyła słysząc zasapany głos tuż nad sobą.
Pantherlily dysząc ciężko wylądował chwiejnie na dywanie i dosłownie padł plackiem.
- Muszę sprowadzić pomoc - wydyszał gdy udało mu się wreszcie złapać oddech - Oni wszyscy wpadli w pułapkę.
Meredy zareagowała błyskawicznie. Chwyciła kulę Ultear i zaczęła starać się ich namierzyć. Znalezienie ich magicznego śladu nie stanowiło problemu. Jednak zamiast obrazu pojawiła się mglista zasłona. Zabezpieczenie przed zaklęciami podglądającymi. Mogła jednak założyć, że wszyscy żyją choć i tak wolała jak najszybciej powiadomić o tym mistrza Fairy Tail.
- Gdzie jest staruszek - spytał ją czarny kot gdy nakładała kurtkę.
- No właśnie nie wiem dokładnie - odparła pośpiesznie poprawiając kaptur - Chyba w gildii.. ale pewna nie jestem. Kazał mi i Carli wyjść, gdy szukaliśmy pamiętnika pierwszej.
- No wiedziałem, że jest nieco zboczony ale by czytać pamiętnik nastolatki sprzed ponad stu lat - zażartował mimowolnie przywołując do siebie dziwne skojarzenia ze staruszkiem - Wie choć jak on wygląda?
- Makarov-san twierdzi, że „Pierwsza” mogła w nim pisać o czymś co może rzucić trochę światła na to co się teraz dzieje - starała się na rzeczowy ton ale uwaga Exceed'a i u niej wywołała rozbawienie - No z tego co pamięta miał być czarny w kolorowe kwiatki. Zabezpieczony też miał być jakimiś zaklęciami.
Ku jej zdumieniu partner Gajeel'a zaczął się niekontrolowanie śmiać.
- Chyba wiem gdzie może być - powiedział poważniej gdy dostrzegł karcące spojrzenie dziewczyny - Gajeel chyba go znalazł podczas treningu przed turniejem. Myślał, że należy do Levy - dodał widząc jak już otwiera usta - Choć tłumaczył, że chce go przeczytać tylko po to by ją wkurzyć chyba wiesz o co naprawdę mu chodziło.
Wiedziała, aż za dobrze. Uczucie jakim smoczy zabójca darzył drobną czarodziejkę było aż nazbyt widoczne i nie trzeba było znać magii, którą ona znała by wiedzieć co konkretnie wisi w powietrzu gdy na siebie patrzą.
- Przeczytał go?
- Nie - pokręcił łepkiem - Nie mógł go otworzyć i trzeba go u siebie pod poduszką. Mówi, że czeka aż mała zacznie go poszukiwać wtedy jak to mówi „Pomoże maleństwu znaleźć zgubę”.
- Musimy natychmiast po niego iść - oświadczyła i praktycznie wypychając po drodze Lily'ego wybiegła z pokoju - Zresztą musimy powiedzieć też mistrzowi, że trzeba sprowadzić pomoc - ponagliła go gdy przez chwilę wisiał bez celu w powietrzu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie zdobędą chwilową przewagę. 
--------------------------------------
Pl. W pułapce.
W następnej noci planuje trochę rozkręcić wątki romantyczne.  Jednak mam nadzieję, że ta nie była tragiczna ;)