czwartek, 16 lipca 2015

10.Seichō no shitsumon

Erza leżała w swoim łóżku wpatrując się tępo w sobie tylko znany punkt. Siedzący obok niej Jellal zastanawiał się co powinien powiedzieć. Chciał jakoś złagodzić jej ból ale nie potrafił dobrać na to odpowiednich słów. Doskonale wiedział co teraz musi czuć. Wtedy jego uwagę przykuła śnieżnobiała koperta leżąca na biurku dziewczyny. Machinalnie podszedł do niej. Wyglądała normalnie. Zwykła, zaadresowana do szkarłatnowłosej koperta. Nie wiedział co w niej tak go niepokoi.
- Coś się stało – z zamyślenia wyrwał go głos Tytanii. Pokręcił tylko głową, krytykując tym samym własną głupotę.
- Nie, po prostu też się tym denerwuję – powiedział szybko.
- Jest jakieś „ale”, prawda – drążyła, podchodząc również do biurka przy, którym teraz stał – dziwne, wcześniej tego nie widziałam – stwierdziła, nim zdążył odpowiedzić, podnosząc zaadresowaną do niej przesyłkę.
Jellal poczuł falę nieznanego strachu. Nie umiał tego sprecyzować.
- Kto ją przysłał – spytał starając się uspokoić swój niepokój.
- Nie wiadomo – pokręciła głową – jedyne co jest napisane na wierzchu to „Do Erzy”.
- I naprawdę wcześniej go nie zauważyłaś – upewnił się.
- Nie – pokręciła głową wyciągając rękę z zamiarem jego otworzenia, lecz została powstrzymana przez Jellal'a.
- Może nie powinnaś. Mogli ją podrzucić ci co.. - nie dokończył, nie musiał. Szkarłatnowłosa bez słowa wyminęła go ruszając w stronę drzwi.
- Powinnam już iść – powiedziała naciskając klamkę. Jellal bez słowa ruszył za nią. Czuł że nie może jej teraz zostawić samej. Zresztą nie byłby w stanie. Nie po tym co się tutaj stało.
Deszcz sączył się z nieba mieszając się z łzami zebranych. Nikt nie wiedział jak to się stało. Nikt nie wiedział, kto i dlaczego to zrobił. Mała trumna powoli opuszczała się pod ziemie. Nie udało im się znaleźć niczego poza głową. Ktokolwiek stał za tym czynem budził w nich przerażenie. Tym bardziej, że sam mistrz zabronił ich podejmowania jakichkolwiek działań. Wliczając w to udział w misjach. Nie mogli robić praktycznie nic puki mistrz nie powróci. Przystali na to choć w każdym z nich rodziło się pragnienie zemsty. Jednak nie wiedząc niczego o przeciwniku, nie mogli nic zrobić. Mirajane ocierała chusteczką łzy sączące się jej z oczu. Starała się jednak zapanować nad drżeniem własnego ciała. Musiała być silna. Zwłaszcza dla Elfmana i Lisanny Wiedziała że musi zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Była im to winna. Dyskretnie rozejrzała się po zebranych. Gajeel stał na uboczu trzymając dłoń na ramieniu Levy, która łkała cicho. Oboje, wraz z pozostałymi członkami Shadow Gear wrócili dopiero przed godziną. Wiedziała, że ciężko to znoszą. Zwłaszcza wychowanek Metaliceny sprawiał wrażenie jakby chciał zaraz ruszyć w pogoń za przeciwnikiem. Jednak nawet on nie śmiał przeciwstawić się rozkazowi mistrza. Podejrzewała też, że chce osobiście zadbać o bezpieczeństwo McGarden. Przeczuwała, że czuje do niej coś więcej ale nie chce dać tego po sobie poznać. Zresztą nie była to jej zdaniem jedyna parka tworząca się w ich gildii. Blisko niej stał Gray uprany w czarny mundur żałobnika. Gdyby nie obecna sytułacja pewnie by zaraz gdzieś go zgubił. Jednak teraz stał sztywno wpatrując się w grób pustymi oczami. Juvia stojąca obok też wyglądała na załamaną. Powróciwszy do swego stroju oraz uczesania jaki miała, gdy jeszcze walczyli z nią i Phantom Lord stała pogrążona w ciszy osłaniając się parasolką przed coraz to bardziej siarczystym deszczem. Nie rzucała się w ramiona ukochanego lodowego maga, nie starała się zwrócić na siebie uwagi. Po prostu stała oddana jedynie własnym myślom. Dalej Lisanna podawała właśnie płaszcze przeciwdeszczowe Natsu, Lucy oraz Wendy. Cała trójka wraz z towarzyszącymi im Exceed'ami sprawiała wrażenie dalej pogrążonych w szoku. W przerażającej ciszy można było z łatwością usłyszeć oddech i bicie serca poszczególnych osób. Powoli podeszła do siedzącej w dalszych rzędach Erzy i Jellal'a. Niebieskowłosy nie odzywał się wyczekując momentu w którym będzie mógł porozmawiać z Meredy. Nie wierzył by nikt, niczego nie widział. Teraz jednak nie był w stanie iść jej na spotkanie. Chciał zostać przy szkarłatnowłosej dopóki nie będzie pewny, że w pobliżu nie ma niebezpieczeństwa. Tytania mocno zaciskała pięści na drewnianej ławce sprawiając wrażenie rozgoryczonej.
- Byłam tak blisko – wyszeptała nim białowłosa zdążyła się odezwać – tak blisko, a jednak nic nie widziałam. Nic nie mogłam zrobić. Przecież gdybym choć trochę...
- Nikt nie mógł wiedzieć, że takie coś się stanie – Mirajane za wszelką cenę nie chciała dopuścić by gildia pogrążyła się w rozpaczy. Mistrz na pewno chciałby żeby podczas jego nieobecności powrócili do swych obowiązków z uśmiechem na twarzy – Nie możemy być teraz smutni – powiedziała choć jej samej nie było łatwo – musimy być silni i zjednoczeni. Nie tylko ze względu na Warrod'a-sama i Laki ale przede wszystkim by należycie ukarać tego kto im to zrobił. Kimkolwiek by był.
- Święte słowa – nadszedł Laxus okrywając twarz kapturem przysiadł się do nich – zupełnie nie rozumiem tylko czemu dziadek chciał bym to ja przejął jego obowiązki.
- Jesteś jego wnukiem. Kocha cię i jak nikt inny wie do czego jesteś zdolny – na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech, a w tej samej chwili zza chmur zaczęły wyłaniać się pierwsze promienie słońca – Wszyscy wiemy, że w obecnej sytuacji doskonale nas poprowadzisz – dodała.
- Szczerze mówiąc nie jestem tego pewny – młody Dreya odrzucił kaptur wpatrując się w coraz to rzadziej spadające krople deszczu – Nawet staruszek nie wie, gdzie mamy zacząć. Wątpię by w innym przypadku zabronił nam opuszczać miasto.

Meredy zatrzymała się opierając o drzewo. Odłączyła od Juvi i Kaishi'ego, gdy usłyszeli ów krzyk. Już wtedy nie miała wątpliwości, że coś się stało. Podąrzając „szlakiem uczuć”, zaklęciem, które pozwalałoo namierzyć źródła silnych emocji starała się od razu namierzyć sprawce. Zwykle było to wręcz niezawodne jeśli w grę wchodziło polowanie na mroczne gildie. Niestety nie przynosiło to zamieżonych skutków. Miała cień nadziei, że teraz po pogrzebie sprawca może ponownie kręcić się w pobliżu. Był to często sporykany wzorzec. Przestępcy albo upewniali się, że ich plan się powiódł albo normalnie męczyły ich wyrzuty sumienia. Tym razem jednak było inaczej. Nikt obcy, ogarnięty ciemnością się nie kręcił w obrembie miasta. Zrezygnowana wróciła do Fairy Tail. Jak przepuszczała wszyscy już zgromadzili się w środku.
- Niestety i tym razem nic – poowiedziała siadając na jednym z wolnych krzeseł. Czuła się okropnie. Nie potrafiła pomóc przyjaciołom, a to najbardziej ją dobijało.
- Nie przejmuj się – Mirajane postawiła przed nią kubek z gorącą herbatą – robiłaś co mogłaś. Jesteśmy ci wdzięczni. Ryzykowałaś zdemaskowaniem by nam pomóc.
- Nigdy nie mieliśmy jeszcze do czynienia z takim przeciwnikiem – levy również bezskutecznie próbowała znaleźć połączenie między atakami – możemy tylko zgadywać czy i gdzie następnym razem uderzy.
Jakkolwiek wielu osobom mogło zależeć na śmierci Warroda, tak zamach na samą Laki wydawał się przeczyć logice. Niczego nie skradziona. Nie zostawiono też większych zniszczeń. Jednak ich przyjaciółka została bestialsko zamordowana.
- Cholera, co my niby mamy teraz zrobić – rozgoryczony Gray walną pięścią w stół zamrażając przypadkowo jego cześć.
- Wszyscy czujemy to samo – wyszeptała uspokajająco Lucy – jednak nie widzą, gdzie zacząć i tak mamy związane ręce.
- Juvia ma pomysł – powiedziała niespodziewania wodna czarodziejka przykuwając tym samym spojrzenia zebranych – Juvia proponuje sprawdzić czy inne gildie miały podobny problem. Myśli że uda się porozmawiać z Lyonem-sama. Jego gildia ma mnóstwo silnych członków, a mówił Juvii, że strzeże też wielu tajemnic, gdy proponował by się do nich przyłączyła. Juviia oczywiście odmówiła ale teraz myśli, że inni też mogą być zagrożeni i nawet jeśli nic im na razie nie jest i tak trzeba ich ostrzec.
- To dobry pomysł ale czy powinnaś iść tam sama – zastanowiła się Mira podając zamyślonej Erzie kawałek jej ulubionego ciasta.
- Idę z tobą Juvia – zaoferował nieoczekiwanie Gray ponoosząc się z miejsca.
- Nie, Gray Juvia pójdzie sama – nikt teraz nie ośmielił się odezwać. Wszyscy byli równie zaszokowani tym co usłyszeli. Locksar nie tylko nie przymilała się do czarnowłosego ale też jawnie odmówiła jego towarzystwa podczas wyprawy.
- Juvia uważa, że to zbędne – kontynłowała niebieskowłosa – Dużo lepiej będzie jak uda się sama. Nie wolno nam opuszczać miasta i lepiej by jak najmniej osób łamało zakaz mistrza. Ten ktoś jeśli zechce na nas napaść nie będzie miał pewnie problemów z wykończeniem większej grupy. Jedna osoba jest znacznie trudniejsza do wykrycia. Nawet jeśli polegnie lepiej by gildia stracila tylko ją, niż kogoś jeszcze.
Lodowy mag miał już zaprotestować ale nieoczekiwanie przeszkodził mu w tym Kaishi
- Ona ma racje – stwierdził kierując spojrzenie na zebranych – Inni muszą wiedzieć co się dzieje. Nie możemy być samolubni. Jeśli tgo nie zrobimy wkrótce ucierpi kolejna osoba – mówił bardzo spokojnie jednak przekonywująco – może nie powinnienem tego mówić w takich okolicznościach ale lepiej byśmy ryzwkoowali życiem jednej osoby niż dwojgiem. Juvia jest silna co pozwala nam dodatkowo wierzyć że wróci do nas cała i zdrowa.
Wszyscy przez dłuższy moment trwali w ciszy. Nikt nie chciał dopuścić do siebie myśli poświęcenia jeszcze kogoś. Jednak, każdy wiedział również, że Kaishi ma co do tego racje. W końcu głos obrał Laxus.
- Nie chce poodważać słowa dziadka, tak samo jak nie chce by ktoś ryzwykował swe życie – wprawdzie w obecnej sytułacji niezbyt podobała mu się rola przewódcy to, nawet jako tymczasowy mistrz czuł się zobowiązany by roztrzygnąć spór w samym jego zarodku – Nikogo nie możemy zmuść by się poświęcał, ale jeśli Juvia jest pewna to musimy tylko pochwalić jej odwagę i oddanie sprawie.
- Juia dziękuję – młoda czarodziejka wody wykonała delikatny skłon w stronę blondyna – Juvia czuje, że musi ruszyć jak najszybciej.
- Nie będziemy cię zatrzymywać – powiedziała w końcu Erza – powiedz, gdy będziasz gotoowa. Odprowadzimy cię do granicy miasta. Dalej, jeśli sobie tego życzysz pójdziesz sama.
- Juvia sobie poradzi – zapewniła Lockser – jak tylko dotrze do Lamia Scale będzie znów bezpieczna.
- Skoro nawet Erza się z tym zgadza, to w takim radzie ja wyruszam z tym samym do Sabertooth – oznajmił nagle Natsu, a pięść zajeła mu się ogniem. Nie mógł już dłużej znieść tej bezczynności. Teraz, gdy nadażała się okazja do nawet krótkiej wyprawy zamierzał to wykorzystać – Happy szykuj się. Zaraz ruszamy – zawołał.
- A co ze mną? – zdziwiła się Lucy – przecież tworzymy drużynę.
- Tym razem ruszamy samotnoie – oświadczył smoczy zabójca – Happy nie uniesie nas oboje, a lepiej dla wszystkich byśmy dotarli tak jak najszybciej.
Heartofilia zacisnęła bezradnie pięści na kawałku sukienki, w którą była odziana. Miał racje. Zresztą nawet wspominając ostatnią misje nic nie zrobiła. Poległa praktycznie od razu nie mogąc w żaden sposób zaszkodzić przeciwnikowi. Jeśli ktoś by ich zaatakował sytuacje wyglądała by podobnie. W ciszy skinęła głową godząc się zostać. Wykorzysta ten czas by ćwiczyć. Musi stać się silniejsza by nie być ciągle zawadą w starciach z wrogiem. Choć wszyscy cenili ją za charakter i odwagę ona sama wiedziała, że w większości odbytych walk bez czyjejś pomocy już dawno by nie żyła. Nie chciała być ciągle tą, którą się ratuje z opresji. Dla odmiany to ona chciała komuś pomóc. Sama, mając do dyspozycji jedynie własną siłę.

Kilka godzin później wszyscy zebrali się u bram Magnoli by pożegnać wyruszających w podróż przyjaciół. Nikt nie mógł być pewny co ich czeka. Choć normalni mieszkańcy miasta zajmowali się codziennymi sprawami, a pogoda dopisywała w magach pozostał niepokój. Podświadomie wiedzieli, że coś w każdej chwili może się stać. Jednak nie mogli sprecyzować z której strony może nadejść.. to coś.
- To ruszamy – powiedział Natsu przerywając nieznosiną ciszę – Wrócimy najszybciej jak się da.
- Aye – przytakną Happy chwytając się jego pleców. Gotów w każdej chwili wzlecieć w powietrze.
- Na pewno nie wyruszyć z tobą – jeszcze raz upewnił się Gray spoglądając niepewnie na szykującą się do drogi niebieskowłosą.
Sam przed sobą nie chciał przyznać, że bardzo się o nią niepokoji. I to nie tylko ze względu na ostatnie zdarzenia. Te jej zachowanie zupełnie go skołowało. Normalnie robił wszystko by mieć choć chwilę samotności, bez ciągłego upewniania się czy nie jest przez nią śledzony. Teraz nie tylko przestała go nazywać paniczem, co bardziej go irytowało niż schlebiało, ale również odmówiła jego towarzystwa. Było to dla niej tak nietypowe, że nie mógł pozbyć się czucia niepokoju.
- Juvia jest pewna ale docenia chęć pomocy – powiedziała przenosząc ku niemu swe zdumiewająco błękitne oczy – Gray powinien zostać tutaj. Natsu wyrusza do innych ale my musimy też pamiętać, że nasza gildia już dwa razy była celem. Większość nas musi być tutaj by wspólnie się chronić. Dlatego Juvia prosi by nikt nie wyruszał dopuki, któreś z nas nie wróci.
- Masz to jak w banku – zapewnił Laxus – nikomu więcej nie wydam pozwolenia wytykania nosa poza te mury. Jeśli ktokolwiek spróbuje pójść samopas na podobną delegacje może liczyć się z poważnymi konsekwencjami. Mam racje Erza – ostatnie zdanie skierował do szkarłatnowłosej.
- Tak, tak – przytaknęła szybko wyrwana z zamyśleń tytania po czym po raz ostatni zwróciła się do wyruszających przyjaciół – Bądźcie ostrożni i nie narażajcie życia jeśli wiecie, że polegniecie – bardziej poprosiła niż nakazała.
- Juvia się zgadza – powiedziała Lockser rozkładając swą parasolkę.
- Niedługo wracamy – zapewnił potwierdzająco Natsu z pomocą Happy'ego wznosząc się w powietrze – w końcu mamy najlepszy transport powietrzny jaki można wymażyć – zaśmiał się i zaraz po tych słowach obije znikli za horyzontem.
- Juvia też postara się wrócić jak najszybciej – jeszcze raz zapewniła młoda czarodziejka ruszając przed siebie.
Wszyscy stali w milczeniu wpatrując się w swą towarzyszkę puki ta nie zniknęła im z oczu. Nikt nie mógł być pewny co przyniesie im przyszłość. Erza przymknęła oczy przypominając niedawne pożegnanie z Jellal'em i Meredy.

Razem z nimi stała obok bocznego, mało uczęszczanego wejścia do lasu. Zwyczaje Crime Sorciere nie pozwalały dwójce z nich zostać zbyt długo w jednym miejscu. Ryzyko, że ktoś może pomyśleć by Fairy Tail oficjalnie ukrywało poszukiwanych przestępców rosło z każdą chwilą, a nikt nie chciał dopuścić by tak się stało. Przynajmniej dopóki świat nie będzie wolny od tego, który zapoczątkował największe, znane zło. Wolny od Zerefa.
- Co teraz zamierzacie – spytała szkarłatnowłosa splatając dłonie za swoimi plecami.
- Spróbujemy zinfiltrować parę mrocznych gildii – odezwała się Meredy – Jellal sądzi, że wyznawcy Zerefa mogą coś wiedzieć o obecnych wydarzeniach.
- Jesteście pewni, że Crime Sociere będzie mile widziała tych co wcześniej na nich polowali – spytała Erza bardziej dla rozładowania atmosfery niż chęci upewnienia w sytuacji.
- Bądź spokojna – zaczął obojętnym tonem niebieskowłosy – Nigdy nie pozwalamy by nasza tożsamość została odkryta – nadal bardzo martwił się o szkarłatnowłosą ale za wszelką cenne nie chciał dać po sobie tego poznać. Najchętniej zostałby tutaj dopóki cała sprawa nie ucichnie lecz dobrze wiedział, że to nie możliwe. Rada ciągłe go szukała i mógłby narazić ją na podejrzenia by jej gildia ukrywała przestępce. W sumie jakby nie patrzeć nim był. Do tej pory sobie nie wybaczył tego co kiedyś zrobił i nie sądził by kiedykolwiek to nastąpiło.
- Ale z ciebie burak – skarciła go cicho Meredy – Nie można z tobą chwili pożartować – ofukała go. Wolał jednak na to nie odpowiadać. Po raz ostatni skierował wzrok na stojącą za nim Erzę. Promienie zachodzącego słońca wręcz cudownie oświetlały jej piękne włosy.
- Idziemy już. Poinformuję cię jak czegoś się dowiemy – powiedział przyśpieszając kroku. Jeszcze chwila, a by się kompletnie zatracił w uczuciu jakim darzył Scarlet.
- Bądźcie ostrożni – powiedziała Tytania i również ruszyła w swoją stronę. Było tyle spraw, którymi trzeba się niezwłocznie zająć.

Makarov szedł przez ulice miasta, wprost ku siedzibie rady magii. Nie śpieszył się ale też nie zwalniał. Doskonale wiedział, że musi iść normalnym tempem jeśli nie chce zwrócić na siebie uwagi. Wizyty mistrza w siedzibie rządku nie były niczym niezwykłym. Zwłaszcza, że jego podopieczni i tak zdecydowanie za często zwracali na siebie uwagę rządu. Tak, więc powitał uśmiechem lecącą ku niemu uwagę.
- Czyżby Natsu znów spalił jakiś budynek – był to jego dobry znajomy. Michello, drobny staruszek przypominający nieco kota, sączył piwo przy stoliku nieopodal przydrożnego baru.
- Właśnie idę dowiedzieć się co narozrabiali – zaśmiał się dając ręką znak przyjacielowi, że to nic takiego o co trzeba by się martwić.
- Rozumiem ale chyba znajdziesz moment by napić się browarka z kumplem – zawołał radośnie koci staruszek lecz gdy ich spojrzenia się spotkały drogą telepatii dodał – A tak naprawdę to o co chodzi, stary druhu?
Stary mistrz doskonale wiedział, że nie ma sensu się upierać by było inaczej. Zbyt długo się znali i każdy bez problemu potrafił rozgryźć uczucia drugiego. Nim jednak zdołał odpowiedzieć przerwał im wielki wybuch. Budynek rady, a właściwie to co z niego zostało, stał w płomieniach osłoniętych świeżą chmurą pyłu. Przez kilka sekund w mieście zapanowała upiorna cisza. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mieszkańcy miasta zaczęli krzyczeć i w panice rzucać się do ucieczki. Jakaś kobieta rozpaczliwie nawoływała swe dziecko. On sam przez dłuższą chwilę stał jak skamieniały po czym jakby w transie zaczął kierować się w stroną katastrofy. Czuł, jak serce wali mu w piersi. Domyślał się, że wielu potężnych magów już zginęło, a wróg ciągle jest w pobliżu. Mimo to puki jest prawdopodobieństwo, że kogoś uratuje póty się nie podda. Szedł powoli, ostrożnie stawiając każdy krok. Wiedział, że w każdej chwili może zostać zaatakowany przez tego, który za tym wszystkim stał.
- Nie możliwe – pokręcił z niedowierzaniem głową widząc porozrzucane, martwe ciała przedstawicieli rady. Rozpaczliwie rozglądał się na wszystkie strony. Czuł nikłą moc magiczną, świadczącą o czyimś przeżyciu.
- Panie Makarov – usłyszał rozpaczliwy głos. Wśród ruin klęczał Doranbolt usilnie próbując wyciągnąć nieprzytomnego przewodniczącego.
- Czy on.. – zaczął ostrożnie starzec, przyglądając się bladej twarzy Gran Doma.
- Żyje – wysapał Mest ciągłe odgarniając gruzy - ale jeśli szybko czegoś nie zrobimy...
Nie dokończył bo Makarov przybrał formę tytana. Jedną ręką podważył gruzy, a drugą ostrożnie wyciągnął rannego.
- Musimy jak najszybciej opuścić to miejsce – powiedział wciąż trzymając w ramionach przewodniczącego.
- Wiem ale gdzie – czarnowłosy nadal klęczał na ziemi. Czuł wielką wdzięczność do, jak przepuszczał, człowieka którego zdradził.
- Pamiętasz położenie domu Porlyusicy – spytał poważnym tonem mistrz Fairy Tail uważnie patrząc przed siebie.
Czuł, że są przez kogoś obserwowani i nie mylił się. Ledwie wypowiedział te słowa usłyszeli czyjś śmiech do złudzenia przypominający pomrukiwanie dzikiego kota, czającego się na swoją ofiarę. Nad nimi stał stwór o humanoidalnej postaci. Z blond włosów sterczała para spiczastych uszów. Twarz zdobiło kilka lamparcich cętek. Z placów wystawał długi puszysty ogon, a zamiast dłoń i stóp miał, zakończone ostrymi, czarnymi pazurami futrzaste łapy.
- Moje imię brzmi Jackal. Członek dziewięciu domoniczych bram Tartarus, a wy jesteście ostatnimi, których mam dziś zabić – uniósł rękę kumulując w niej pocisk – choć pan Makarov jest ciekawym dodatkiem – zaśmiał się.
- Mest szybko – krzyknął Dreyar. Ostatnim co oboje usłyszeli był ryk wściekłości demona. Zdążyli. W ostatniej chwili uciekli przed śmiertelnym ciosem i wylądowali w ogrodzie uzdrowicieli.
- Teraz, mój drogi przyjacielu, muszę ci przypomnieć kilka ważnych spraw – powiedział Makarov podnosząc się z ziemi.
Wszystko wskazywało na to, że mają nie jednego, a dwóch różnych wrogów. Wiele słyszał o Tartarus'ie jak i zupełnie nic nie wiedział o owym symbolu gwiazdy, którym nieznany sprawca znaczył swą działalność. Wiedzieć o nim mógł chyba tylko przewodniczący rady, który obecnie był w krytycznym stanie.
- Nim jednak to nastąpi udzielmy pierwszej pomocy przewodniczącemu rady powiedział - Jego wiedza może okazać się niezbędna w obliczu tego co nadchodzi – dodał widząc kroczącą ku nim edolańską Grandeeney.

Lucy Heartfilia wolnym ale stanowczym krokiem kierowała się w stronę leśnej polany. Przyrzekła sobie ćwiczyć by więcej nie być zdana na pomoc innych. Myślała, że będzie tam sama jednak pomyliła się.
- Hej, Lucy – zza drzew wyłoniła się drobna sylwetka Lissanny. Trzymała w ramionach kilka belek drewna.
- Hej – odpowiedziała, ciesząc się z towarzystwa. Nie przepadała za samotnymi treningami, a większość członków gildii była już czymś zajęta – zbierasz je na opał – spytała z ciekawości patrząc na drwa, które trzymała białowłosa.
- Niezupełnie – odpowiedziała kręcąc przecząco głową – braciszek Elf prosił mnie bym mu je przyniosła. Od kiedy mistrz opuścił gildię ciągle trenuje. Wciąż powtarza, że musi być silniejszy bo następnym razem my możemy... no wiesz.. - urwała spoglądając gdzieś w bok.
- Wiem – kiwnęła głową – dlatego postanowiłam również ćwiczyć – oświadczyła zdeterminowana sięgając po swoje klucze – teraz jestem tylko kulą u nogi podczas walki – powiedziała, a jej głos zadrżał – mam dość tego, że nigdy nie mogę sobie sama poradzić z niebezpieczeństwem.
Nim Lissanna zdążyła jej odpowiedzieć spomiędzy krzaków wyłonił się Elfmen. Jeszcze w swej formie bestii - zielonego jaszczura wyglądał na nieźle zmęczonego. Dyszał opierając się o wielki głaz. Jedna z jego zielonych łap wyglądała na zakrwawioną jednak nie dawał po sobie poznać, że o coś go boli.
- Tu jesteś siostrzyczko – zawołał – nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek Nie mogę dopuścić by coś stało się tobie lub Mirze – po tych słowach walnął pięścią w głaz powodując jego rozpad na kilka mniejszych – zakpiono sobie z mężczyzny. Jeśli jeszcze raz... - urwał spoglądając na blondynkę – o cześć Lucy – powiedział jakby dopiero co ją zauważył – też przybyłaś na męski trening – wysapał porzucając formę bestii.
- Nie wiem czy ze mnie taki mężczyzna jak z ciebie Elf ale owszem przyszłam tu potrenować – przyznała pierwszy raz od owego zdarzenia przybierając na twarz uśmiech
- To może poćwiczycie razem – zaproponowała Lissanna – starałam się pomóc braciszkowi w sparingach ale z jedyną formą bojową jaką mam jest Tygrysica, a i tak nie mogę zrobić mu zbyt wiele – przyznała – zresztą sam mi przyznał, że nie chce ze mną walczyć na poważnie nawet jeśli miałby przestać po kilku siniakach – wymieniła znaczące spojrzenie z bratem – za to twoje duchy mogą okazać się tu bardzo pomocne. We dwójkę na pewno szybciej się doskonali – stwierdziła.
- Co ty na to – spytała białowłosego Lucy. Ona sama zaczęła pałać entuzjazmem choć dawno nie uczestniczyła w tego typu walce.
- Tylko daj mi jakiegoś naprawdę męskiego ducha – oświadczył stając w pozycji do ataku – nie chce walczyć kimś mniej mężnym niż ja.
- No to Virgo nie powalczy – westchnęła Heartfilia cofając rękę od klucza panny po czym złapała ten należący do Koziorożca – Caproicorn pokaż się – zawołała otwierając bramę.
Wtedy stało się coś co najmniej dziwnego. Zamiast typowego złotego rozbłysku nastąpił czarny. Było to tak niezwykłe że Lucy przez dłuższą chwilę nie mogła otrząsnąć się z szoku. Zbyt dobrze znała gwiezdny świat by uważać to za normalne.
- Wszystko dobrze – zwróciła się niepewnie w stronę ducha. Nie wiedziała czemu ale zaczynała się bać. Przeczucie mówiło jej, że coś jest nie tak jak powinno.
- Jak najbardziej panienko Lucy – odparł wezwany i choć spad czarnych okularów nie było widać jego oczu, wzrok miał skupiony na swojej pani – coś się stało, że jesteś taka blada – spytał swym dostojnym tonem.
- Tak, tak – powiedziała pośpiesznie – mógłbyś pomóc nam w treningu – spytała uspokajając oddech.
- Z wielką przyjemnością – skłonił się elegancko – kto ma być moim szacownym przeciwnikiem?
- To ja – oświadczył Elfmen przybierając postać bestii podobnej nieco do niedźwiedzia z kolcami na plecach – Warunek jest jeden! Walczymy po męsku! Zacznij kiedy będziesz gotów – zawołał.
- Postaram się spełnić twoje oczekiwania – powiedział duch przystępując do ofensywy.
Lucy ustawiła się z dłonią na biczu w każdej chwili gotowa wspomóc swego przyjaciela. Jednak wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. W momencie gdy pięść koziorożca zetknęła się z masywną skórą bestii Elfmana i ona poczuła mrowienie w okolicach dłoni.
- Coś nie tak – zatroszczyła się Lisanna.
- Nie, wszystko w porządku – Lucy szybko się otrząsnęła uznając to uczucie za zwykły przypadek.
Młody Strauss jednak nie słyszał rozmowy i przystąpił do zadawania ciosów. Kumulując silną wiązkę energii uderzył w gwiezdnego ducha. Mimo, że ten jako byt astralny był odporny na trwałe obrażenia fizyczne niewątpliwie to poczuł. Jednak nie tylko on. Krzyk Lucy zmusił ich do przestania obecnych czynności.
- Co się stało – Lisanna podbiegła do zgiętej z bólu blondynki.
- Nie wiem – wyszeptała próbując otrząsnąć się z szoku. Nadal bolało ale zaczęło powoli ustępować – tan nagle poczułam jakby jakieś ostrze mnie przeszyło ale przecież – dotknęła podbrzusza – nie mam żadnych obrażeń. Zresztą skąd one miały by się wziąć.
- Za przeproszeniem Lucy – z ukłonem zwrócił się ku niej Capricorn – poczułaś ból w tym samym momencie kiedy mnie był zadawany. Nie wiem czym to niestety jest powodowane ale czy w związku z tym mamy kontynuować – spytał patrząc na nią spod ciemnych okularów. Mimo, że nikt tego nie widział odbijała się w nich szczera troska.
- Ale mieliśmy trenować – starała się protestować czarodziejka gwiazd. Ból przechodził, jednak szok pozostał. Zupełnie nie rozumiała dlaczego tak się stało. Przecież nie było to normalne. Martwiła się ale nie o siebie tylko o świat gwiezdnych duchów. Coś musiało się stać.
- Mężczyzna nie uderzy kobiety, bo wtedy nie będzie mężczyzną – oznajmił Elfmen powracając do swej ludzkiej postaci
- Lucy, myślę że powinniśmy wrócić do gildii – zaczęła ostrożnie Lisanna – jeśli coś faktycznie się stało dobrze by o tym powiadomić innych.
- Może masz racje – powiedziała cicho Lucy zamykając bramę Koziorożca.
Widać było po niej zmartwienie. Teraz na pewno zbyt szybko nie wzmocni swojej pozycji. Na razi musi pozostać tą, którą najbardziej się chroni podczas walki. Powoli, wraz z rodzeństwem Mirajanny ruszyła w drogę powrotną. Wiedziała jedno. Teraz priorytetem nie jest jej własna siła, a dowiedzenie się czegoś o tym co właśnie miało miejsce.

Erza siedziała w swoim wielkim pokoju. Właściwie był to nie jeden, a siedem złączonych ze sobą pokoi. Ostatnie dwa dokupiła niedługo po powrocie z wyspy Tenrou. Lubiła mieć dużo miejsca. Stojące pod ścianami zbroje dawały jej powód do dumy. To właśnie ich rosnąca ilość była głównym powodem powiększenia liczby pomieszczeń. Teraz jej uwagę skupiała koperta od nieznanego nadawcy. Wiedziała że Jellal może mieć racje jakoby przesyłka miała pochodzić od ich wroga. Nikt inny nie miał by raczej powodu jej tego podrzucać. Jednak skoro ktoś chciał jej naprawdę zaszkodzić to czemu po prostu jej nie zaatakował. W obliczu tego czego doświadczyli wątpiła by obecność byłego świętego maga miała jakieś znaczenie. Zostawienie przesyłki samej sobie też raczej nie należało do rozważnych działań. Delikatnie, jakby automatycznie zaczęła otwierać kopertę. Może lepiej, że zrobi to teraz gdy jest sama, niż w towarzystwie innych osób, które mogłaby narazić na możliwe konsekwencje tej decyzji. Nic się jednak takiego nie stało. Odetchnęła z ulgą. Więc jest to normalna korespondencja. Jednak nie odpowiadało to na podstawowe pytanie. Kto i czemu ją tutaj podrzucił? Większość ludzi, których zna nie miała by oporów by do niej podejść i zagadać, a nawet jeśli by wybrali drogę poczty to przecież by się podpisali. Będąc już całkowicie upewniona, że nic się nie stanie wyjęła jej zawartość. Był to niewielki zwitek papieru oraz przepiękny wisiorek. Przypominał delikatną, ciemnoniebieską łzę, która delikatnie mieniła się w padającym na nią świetle. Nie wiedząc co myśleć o tym nieoczekiwanym prezencie od nieznanej osoby rozwiewała niewielki list. Jej źrenice momentalnie rozszerzyły się w niedowierzaniu, a ciałem wstrząsną dziwny dreszcz gdy zobaczyła tylko jedno zdanie. Zdanie, które mogło wszystko zmienić.

Co tak naprawdę wiesz o sobie, Erzo?”
..............................................................................................................................................................
No i kolejny już dziesiąty rozdział za mną. Mam nadzieję, że ktoś czyta moje wypociny bo mnie pisanie tego sprawia wielką przyjemność.
Pl. Rosnące Pytania.