poniedziałek, 19 września 2016

23.Yume o okimasu

Miała amnezje. To był szok dla ich wszystkich. Tak bardzo przeciążyła organizm, że straciła pamięć. Przez dłuższą chwilę nikt nie śmiał wypowiedzieć ani słowa. Gajeel miał wrażenie, że w jego serce zostaje wbity rozgrzany do czerwoności cierń. Nic nie mogło go przygotować na taki obrót spraw. Nie wiedział na jak długo zastygł w bezruchu przytulając do siebie ukochaną osóbkę.
- Wiesz, kim ja jestem? - ponowiła pytanie Levy.
Nie był w stanie jej odpowiedzieć. Rosnąca gula w gardle prawie całkowicie odcięła go od wszelkich reakcji. Jedyne co w tej chwili mógł to patrzeć w jej wielki, brązowe oczy. Były takie ufne.
- Nazywasz się Levy McGarden - Laxus widząc stan Redfox'a przejął inicjatywę - tak jak my należysz do Fairy Tail i bez wahania dodam, że jesteś najmądrzejszym magiem naszej gildii.
Spojrzenie niebieskowłosej przeniosło się na blondyna. Było intensywne i wyczekujące dalszych informacji. Praktycznie też nie mrugała.
- Trzeba jak najszybciej wrócić do gildii - nieznośną ciszę przerwała Cana - Nie wiem czy utrata pamięci jest spowodowana szokiem czy urazem ale powinna natychmiast trafić pod opiekę Porlyusicy.
- Dobra dzieciaki - Clive klasną w dłonie - Jeśli nikomu więcej nic nie jest zwijamy się w drogę powrotną.
Gajeel uważał, że to jak najbardziej właściwy pomysł. W nosi miał pokonywanie każdego kto się nawinie jeśli najważniejsza dla niego osoba wymagała fachowej pomocy.
- Chodź wezmę cię na barana - wyciągnął rękę do Levy - Nie powinnaś się przemęczać.
Dziewczyna jednak cofnęła się instynktownie. Ze zgrozą zauważył w jej oczach strach. Spodziewał się, że w tym stanie będzie niespokojna jednak nie przewidział, że to jego zacznie się bać. Obserwował jak powoli przenosi spojrzenie zatrzymując wzrok na chwilę na każdym. Jak by nie patrzeć zbyt uroczym towarzystwem. Cana, której odstawienie alkoholu wyraźnie nie służyła wyglądała co najmniej na psycholkę, która dopiero co uciekła z zakładu dla obłąkanych. Co do Miry to wcale by się nie zdziwił gdyby miała obawy, że ta zaraz rzuci się na nią z nożem. Sam miał wątpliwości co do zdrowia psychicznego ich barmanki. Clive na pierwszy rzut oka był spoko ale jego metalowe części ciała wyraźnie niepokoiły dziewczynę. On sam na anioła też raczej nie wyglądał. Chyba tylko u Laxus'a nie można było się doszukać szczególnej wady. Może przez tą swoją błyskawicę przypominał nieco łobuza ale samo jego spojrzenie była bardzo łagodne.
- Spokojnie nikt ci krzywdy nie zrobi - zapewnił blondyn - Teraz wszyscy chcemy sprowadzić cię bezpiecznie do domu.
Zdawało się, że te słowa przekonały Levy. Może nie całkowicie ale jednak na tyle by przestała się opierać. W jej oczach pozostało jednak te same zagubienie. No i ten strach. To było najgorsze. Wszyscy teraz się bali. Bali się nieznanego wroga. Bali się przebudzonych do życia demonów. Bali się bo nie wiedzieli gdzie i kiedy nastąpi kolejny atak. Każdy się bał choć robił co mógł by tego nie okazywać. Musieli trzymać się razem i wzajemnie wspierać by nie oszaleć. Wychowanek Metalicany wiedział jednak, że to co teraz musi czuć dziewczyna jest gorsze od och całych obaw razem wziętych. Jak mają jej wytłumaczyć co się dzieje, że wcale nie mogą czuć się tak bezpieczni jak kreował to Laxus. Po głowie pałętały mu się sprzeczne koncepcje. Za wszelką cenę chciał uchronić ją teraz od jakiegokolwiek stresu. Chciał z uśmiechem na utach sprowadzić ją do gildii gdzie z pewnością jej pomogą. Chciał udawać, że wszystko gra, że nie zagraża im znaczne niebezpieczeństwo. Jednak to wszystko byłoby jednym wielkim kłamstwem. Nawet jeśli jej nic nie powiedzą to prędzej czy później pozna prawdę przy kolejnym ataku. Nie miał wątpliwości, że taki nastąpi, a im brutalniejszy będzie tym większy szok wywoła u McGarden.
- Clive znasz się może na teleportacji - spytał Glidarts'a.
- Niestety młody, ja... - nie zdołał skończyć zdania.
W mgnieniu oka, wzburzając kłęby czarnego dym zostali otoczeni przez pięć zamaskowanych postaci. Na ich szatach widniał symbol krwawej gwiazdy.

Kiedy tylko Erzie udało się uspokoić zeszli drogą prowadzącą do wioski. Jellal miał obawy co do jej stanu zdrowia ale wiedział też, że nie zdoła jej przekonać do zmiany decyzji. Może jeśli znajdzie to czego szuka będzie spokojniejsza. W sumie on też odetchnie jeśli te sny okażą się po prostu snami. Niczym więcej. Wkrótce szli już skromnie udekorowaną uliczką wyłożoną kamienną płytką. Mech pokrywający jej znaczą część wskazywał, że nie była uczęszczana od lat. Erza szła kilka kroków przed nim sprawiając wrażenie nieobecnej. Wzrok miała utkwiony w budynku stojącym na małym wzniesieniu za częścią mieszkalną wsi. Domyślił, że jest to ów sierociniec w którym się wychowała. Było spokojnie. Powiedziałby, że aż nazbyt. Mimo, że niedawno słyszeli wyraźny wybuch, widzieli nawet dym to teraz w pobliżu nie było można dostrzec ani jednej osoby poza nimi. Ciągle rozglądał się za czymś podejrzanym ale niczego nie mógł dostrzec. Było to podejrzane choć szukał już w głowie możliwego scenariusza dlaczego tak jest. Z kolei Erza nie wykazywała najmniejszego zainteresowania tym niedawnym zajściem. To było niepodobne do zawsze czujnej Tytanii jaką znał. Teraz ta sama silna kobieta wydawała się zadziwiająco bezbronna. Nie miała na sobie nawet zbroi. Zastąpiła ją białą koszulką z niebieską kokardką u szyjki oraz granatową dżinsową sukienkę. Wyglądała niezwykle normalnie. Gdyby teraz zobaczyłby ją po raz pierwszy nawet by nie pomyślał jak wielką moc w sobie kryje. To właśnie kwestia mocy zaprzątała mu właśnie umysł. Czy powinien jej powiedzieć, że jej własna magia powoli wypala ją od środka? Jednak już teraz miała wystarczająco zmartwień na głowie by dokładać jej kolejne. Z drugiej strony jeśli nadmiar produkowanej przez jej organizm magii zacznie dawać o sobie znać w trakcie kolejnego ataku mogą sobie nie poradzić. Chyba wyczerpali już wszelki pokłady szczęścia by liczyć na nie po raz kolejny. Zresztą jego duma chciała by własnoręcznie rozprawiał się z wrogami. Udowodnić sobie, że naprawdę potrafi ją ochronić. Choć coraz częściej wątpił, że faktycznie jest do tego zdolny. Coraz częściej zastanawiał się też czy nie zrobiłby lepiej zostawiając ją w rękach Kaishi'ego. Przecież sama szkarłatnowłosa doskonale się z nim dogadywała.
- Myślicie, że jest tu bezpiecznie? - spytał przerywając w końcu ciszę.
- Raczej nikogo tu nie ma - stwierdziła Erza wciąż idąc naprzód.
- Nawet jeśli ktoś miałby być to nic na to nie poradzimy - dodał Kaishi - Powinieneś w końcu się rozluźnić.
- Nic cię nie dziwi? Nawet ten wybuch? - beztroska postawa chłopaka zaczęła go już denerwować.
Był prawie pewny, że są w tej chwili obserwowani. Im głębiej nad tym myślał tym bardziej dochodził do wniosku, że sana eksplozja miała po prostu przyśpieszyć ich pojawienie się tutaj. Już kilka razy spotkał się z takim zagraniem. Jednak coś mu nie pasowało. Dotychczas wszystkie ataki o których wiedział były przeprowadzane jak najbardziej jawnie bez podchodów czy zasadzek.
- Owszem nie spodziewałem się go - odpowiedział Kaishi - ale nie dajmy się ponosić panice. Jest duże prawdopodobieństwo, że wcale to nie miało związku z nami.
Takie prawdopodobieństwo oczywiście było jednak wolał dmuchać na zimne. Nie chciał kolejny raz obudzić się w nieznanym miejscu ze świadomością, że właśnie rozdzielono go z Scarlet i nie wiadomo co z nią robią. Wzdrygnął się na wspomnienie wczorajszych przeżyć. Plecy w miejscach uderzeń batem już go nie bolały, pozostało tylko nieprzyjemne pieczenie, które jak sądził utrzyma się jeszcze przez kilka dni. To co spotkało Kaishi'ego mało go interesowało ale z Erzą było zupełnie odwrotnie. Choć jak zwykle starała się to ukryć, trzymać ból w sobie to jaśniejące na jej skórze różnokolorowe siniaki i rozcięcia Mimo to ciągłe kroczyła naprzód nie zważając na przeciwności. Dawno nie spotkałam osoby, która tak długo nie dawałaby się złamać. Słowa, które wypowiedział jeden z tamtejszych oprychów ciągle przewracały mu się w głowie. Jak długo konkretnie trwało to „długo?” Kwadrans? Godzinę? Więcej? Którąkolwiek opcje uznać by za prawdziwą była przerażająca. Nie chciał jednak poruszać tego tematu przynajmniej dopóki nie znajdą się sami w odosobnionym miejscu.
- No to jesteśmy - powiedziała Erza gdy stanęli przed starym budynkiem.
Już pierwszy rzut oka wystarczył by wiedzieć, że nikt nie był w nim od lat. Bluszcz tak zarósł przednią ścianę budynku, że zlała się ona z drzwiami. Erza przez moment patrzyła na nie nostalgicznie po czym pociągnęła za klamkę. Wnętrze było dokładnie takie jak to sobie zapamiętała. No prawie. Piękna, drewniana podłoga zwykle zadbana teraz skrzypiała pod każdym krokiem. Leżący na niej puszysty czerwony dywan aż błagał o wyswobodzenie go spod grubej warstwy kurzu. Zrobiło się jej go żal. Jako kilkulatka uwielbiała się na nim bawić udając, że lata. Kiedy szła dalej budziły się kolejne wspomnienia. Fotel na którym siadywała babcia Rose, najstarsza i zarazem najważniejsza z pensjonariuszek czytając im bajki leżał przewrócony pod ścianą. Niegdyś tak dostojny teraz był przeżarty przez mole i pleśń. Skromna kuchnia była teraz jedną wielką jaskinią pełną poprzewracanych mebli i walających się kawałkach metalu. Pokój dzienny był pokryty kawałkami gruzu i szkła z wysadzonego okna podczas owej nocy podczas której zostali zaatakowani. Wzdrygała się na to wspomnienie po czym skierowała się w stronę schodów. Stopnie skrzypiały pod jej stopami gdy powoli szła ku górze. Jellal chciał ruszyć za nią lecz Kaishi chwycił go za ramię przecząco kręcąc głową.
- Zostawmy ją na razie samą - powiedział - Ona tego teraz potrzebuje.
Wiedział, że ma rację. Widział to w oczach Erzy. Jednak nic nie mógł poradzić na to, że po prostu się o nią bał.
- Może rozejrzymy się na dole? - zasugerował - Upewnić się, że nic nam nie zagraża.
- Jesteś strasznie upierdliwy jeśli chodzi o ostrożność - zaśmiał się Kaishi - znasz takie pojęcie jak relaks?
Odruchowo pokręcił głową. Od kiedy tylko odzyskał swe wspomnienia nie myślał o sprawianiu sobie przyjemności. Wręcz uważał, że nie powinien. Teraz musiał być oparciem dla Erzy.
- Jesteś naprawdę dziwaczymy - skomentował Kaishi - Ja nie wyobrażam sobie życia w ciągłej napince.

Miał grubo ponad osiemdziesiąt lat, a całe swe życie spędził właśnie w tej gildii. Nic więc dziwnego, że myślał iż zna każde miejsce, każdą rzecz jaka się tu znajduje. To w sumie nie było tak dalekie od prawdy. Wielokrotnie mijał ten dzienniczek, gdy przewracał pułki w poszukiwaniu jakichś dokumentów. Teraz zaczął sobie przypominać jak dziwną rzeczą był. Czasem ktoś brał go do ręki ale albo nic nie było tam zapisane albo nawet nie mógł tego otworzyć. Nie tyle co fizycznie ale psychicznie. Po prostu były osoby, które jakby podświadomie nie chciały sprawdzać jego zawartości. Jako, że nie wydzielał śladów mrocznej magii został uznany za nie do końca udaną zabawkę i zapomniany. Przez ostatnie lata był nawet pewny, że go wyrzucono ale jednak jakimś cudem się odnalazł. Obracał go w dłoniach zastanawiając się jakim zabezpieczeniem obdarzyła go Mavis.
- Pierwsza mówi, że nic sobie nie może przypomnieć - poinformował Lily wlatując przez otwarte okno.
- Tak właściwie to gdzie ona teraz jest - spytał patrząc jak Exceed ląduje na jednej z wyższych pulek.
- Przechadza się po parku - odpowiedział - chyba czuje się winna, że zapomniała o wszystkim co tam pisała. Nie wie nawet czy to okaże się pomocne.
- Zostawiłeś przygnębiona Pierwszą i to samą - naskoczył na zaskoczonego kota mistrz - Masz tam natychmiast wrócić i pocieszać ją tak długo, aż sam nie padniesz ze zmęczenia!
Miał tak gniewny wyraz twarzy, że przestraszony Pantherlily natychmiast wyfrunął z pomieszczenia. Ciężko dysząc opadł na krzesło. To było do niego niepodobne. Od tak naskakiwać na jednego ze swych podopiecznych. Może Porlyusica miała rację mówiąc mu, że zaczyna się robić za stary by udźwignąć to wszystko. Czyżby nadszedł czas by przejść na emeryturę? Przekazać to stanowisko komuś młodszemu i silniejszemu? Komuś kto temu podoła?
- Mistrzu - usłyszał głos Juvii pukającej do drzwi - Carla poinformowała nas, że chcesz nas widzieć.
Niebieskowłosa czarodziejka weszła ostrożnie do środka uważając by nie potknąć się o jedną z walających się wszędzie stert ksiąg z zaklęciami. Poczuł sporą ulgę widząc, że nic jej nie jest. Za nią wszedł Gray, a po jego minie wywnioskował, że jest wyraźnie zbity z tropu.
- Wszystko w porządku staruszku – spytał - Carla kazała nam jak najszybciej się zjawić. Baliśmy się, że był kolejny atak.
Pokręcił przecząco głową lecz choć się starał nie było go stać nawet na najmniejszy uśmiech.
- W takim razie co się dzieje - dopytywał się chłopak.
- Znalazłem coś co może zainteresować waszą dwójkę - po tych słowach podał im po księdze zaklęć.
- Zaraz czy to... - Gray przyglądał się ilustracjom „Księgi lodu” - lodowa skorupa?
Poczuł się dziwnie na samą myśl o zaklęciu które odebrało mu Ur.
- Niezupełnie - zaprzeczył starzec - To „Super szron”. Wiem, że o nieco kolokwialna nazwa ale zapewniam cię, że ziała na podobnej zasadzie. Jednak ani nie odbierze ci życia, ani nie będzie nieroztapiany. Pokryje jednak ciało wroga na tyle długo byśmy mogli go przechwycić.
- Przechwycić? - czarnowłosy niezbyt rozumiał co mistrz miał na myśli.
- Pomyśl - odrzekł Makarov - jeśli będziemy w stanie pojmać choć jednego z gostków od gwiazdy czy nie łatwiej będzie skopać im dupska.
Ostatnie zdanie sprawiło, że nastała niezręczna cisza. To nie było w jego stylu mówić o czymś tak poważnym zachowując się jak Natsu.
- „Sekretne tajniki magii wody” - przeczytała tytuł swojej Juvia jakby wyczuwając, że powinni zmieć temat.
- Tak, myślę że mogłaby ci się spodobać choć z pewnością większość znasz- odpowiedział - jednak jest tam opisane pewne ważne zaklęcie, którym posłużyła się Ame. Droga wody.
- Mistrz myśli, że Juvia jest w stanie to opanować - spytała wyszukując je - Wygląda na bardzo skomplikowane.
- Jak nie spróbujemy nie będziemy wiedzieć - popatrzył na nią uważnie - Zresztą to może być nasza jedyna szansa na sprowadzenie tu Elfmana.
Natsu trzymał Lisannę. Osłabione i ranna dziewczyna praktycznie przelewała mu się przez ręce. Mimo obrażeń jakich doznała podczas wybuchu dzielnie pomogła reszcie wydostać się ze statku. Teraz jednak nie miała siły na nic. Miał sobie za złe, że ledwie po wydostaniu się na ląd padł na glebę niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, a tym bardziej powrotu na pokład. Odpadł na dobre pół godziny, a kiedy się ocknął było po wszystkim. Teraz chciał to nadrobić ale mimo swego otwartego charakteru nawet on nie był w stanie się odezwać. Mimo niż akcję ratunkową można było uznać za udaną nie mieli co świętować. Zginęły dwie osoby. Bath, której życie odebrał sam demon oraz mistrzyni, która przepadła bez śladu. Zdaniem Kagury dalsze poszukiwania nie miały już sensu. Skoro do tej pory jej nie znaleźli to pewnie już nie znajdą. Dawno już nie czuł się tak przybity. Dodatkowo zupełnie nie wiedział co konkretnie stało się Lucy. Blondynka stała się drewnianą rzeźbą ale wszystkie smocze zmysły podpowiadały mu, że żyje a stan jej zdrowia niewiele się różni od normalnego. Było to bardzo dziwne, że przez pierwszych kilka chwil chciał zaatakować ją ogniem myśląc, że powłoka się spali jak u Erzy gdy Ever zmieniła ją i inne uczestniczki konkursu piękności w kamień. W ostatniej chwali powstrzymała go Lisanna. To dzięki niej przypomniał sobie o ciemnym scenariuszu tej opcji. Tak, czy inaczej stan Heartofili bardzo go martwił. Już tyle razy pomagał jej wydostać się z kłopotów, że przestał właściwie myśleć, że może z jakimś i on nie podołać. Nie chciał nawet myśleć, że towarzysząca mu na misjach od blisko roku, pomijając owe siedmioletnie przejście, dziewczyna może tak po prostu zostać uznana za jedną z ofiar. Że może jej się coś stać.
- Chyba powinniśmy wracać - powiedział gdy wyczuł, że Lisanna zaczyna drżeć w jego ramionach - Jestem pewny, że dziadek nie będzie miał nic przeciwko byście się u nas zatrzymały.
- Nie ma mowy - powiedziała twardo Kagura podając dodatkowy koc jednej z niedawno rozmrożonych dziewczyn.
- Ale dlaczego? - zdziwił się - przecież wasza gildia jest zniszczona. Nawet samo to miejsce nie jest bezpieczne. Na pewno jeszcze raz zaatakują.
- I dlatego tu zostaniemy - do rozmowy włączyła się Ariana - nie zostawimy mieszkańców samych, gdy najbardziej nas potrzebują - oznajmiła - i nie próbuj zaprzeczyć, że sam też nie masz zamiaru zostawiać Magnolii - dodała widząc, że chce protestować.
- Tylko gdzie będziecie mieszkać puki nie odbudujecie gildii? - spytał.
- W gospodzie - odpowiedziała zielonowłosa - Millianna poszła z Happy'm właśnie porozmawiać na nasz temat z sołtysem.
Faktycznie ani niebieskiego kota ani kociej czarodziejki nie było przy nich.
- Czyli sobie poradzicie? - upewnił się - Może jednak powinniśmy jeszcze zostać.
- To też odpada - oświadczyła kategorycznie Riley - Może ty sam trzymasz się jeszcze na nogach ale wasze przyjaciółki wymagają natychmiastowe pomocy. Kto wie może w gildii macie coś co pomoże Lucy.
Nadzieja na powrót rozświetliła twarz Natsu ogromnym uśmiechem.
- Kto jak kto ale dziadek zna się na wielu rzeczach - oświadczył szczerząc zęby.

Byli otoczeni. Gajeel nerwowo rozglądnął się wokół. Nie było wątpliwości. Wszystkie drogi ucieczki były zablokowane. Zresztą pewnie i tak by ich dogonili gdyby spróbowali. Wiedział, że mają kłopoty. Na twarzy Clive widział powagę, a skoro on miał obawy to co mają powiedzieć oni.
- Spokojnie - powiedziała jedna z zakapturzonych postaci - wcale nie musimy walczyć.
- To niby po co żeście przyleźli - prychnął Laxus.
- Po prostu byliśmy ciekawi kto był w stanie złamać kod miniwymiaru - odpowiedział kolejny z przybyszów - Ktokolwiek z was tego dokonał jesteśmy naprawdę pod wrażeniem.
- Niestety nie mamy czasu na wywiady, więc zróbcie łaskę i spadajcie - warknął Gajeel chcąc jaj najszybciej odstawić Levy do gildii.
Nawet gdy to mówił wiedział, że nie ma sensu ich o to prosić. Chyba tylko Gildarts miał wystarczającą siłę na walkę z przeciwnikiem takiego kalibru. Jednak czy da radę całej piątce?
- Naprawdę łudzicie się, że macie jakikolwiek wpływ na przebieg zdarzeń - rzucił kolejny z zakapturzonych.
- Musicie nam wybaczyć - inicjatywę przejął Clive doskonale udając uprzejmy ton - jednak nie mamy czasu na to co dla nas planujecie. Widzicie trochę nam się śpieszy i..
Fala uderzeniowa odrzuciła go na kilka metrów. Choć szybko udało mu się wyhamować sam był zdumiony siłą tego ciosu. Ten, który go zaatakował wydzielił tylko nieznaczną część swojej magicznej energii nawet się nie męcząc. Nie był typem co chwali się na prawo i lewo swą potęgą. No może pomijając uwodzenie pięknych dam. Tak, czy inaczej pierwszy raz spotkał się z tym, że potraktowano go jak nic nie znaczącą przeszkodę. Mógł się zapierać przy tym, że nie spodziewał się takiego ciosu od szczeniaka, że wcale nie wyzwolił całej swej mocy bo gdyby tak było cios by go nie ruszył. Widział jednak, że nie ma co udawać. Atakujący go młodzieniec też nie uderzał na serio. Skrzywił się myśląc jaki ta informacja wywoła szok u mistrza.
- Przepraszam ale naprawdę nie rozumiem o co wam chodzi - spróbował jeszcze raz zacząć rozmowę.
Wolał uniknąć walki zwłaszcza, że jego córka i jej przyjaciele przebyli tyle drogi tylko po to by go odszukać. Z drugiej strony mogłaby być to doskonała okazja do przetestowania jednostek wroga.
- Jak już mówiliśmy, nie chcemy walczyć. Przybyliśmy tu tylko po to by dowiedzieć się który z was miał na tyle rozwinięty umysł i nie bagatelne zdolności by wydostać się z pułapki.
- A jak wam nie powiemy to co - Laxus uniósł wymownie brew - zabijecie nas? Sorki ale nie jestem z tych co grzecznie i przy herbatce omawiają swoje problemy.
Po jego ciele zaczęły przemykać wyładowania elektryczne. Choć nadal stał na uboczu nie chcąc zbyt uczestniczyć w radosnych zabawach towarzyszy ich dobro było dla niego znacznie ważniejsze niż własne. Praktycznie od początku wziął pod swoją opiekę trójkę zafascynowanych nim osób. Freed'a, Biacxlow'a oraz Evergreen. Z porządku przeszkadzało mu, że plączą mu się pod nogami ale z czasem zaczął ich nie tylko szkolić ale i chronić. Teraz ta chęć ochrony się rozszerzyła. Przestał udawać, że pozostali nic dla niego nie znaczą. Były też osoby, które chciał chronić jeszcze bardziej. Obok niego stała Mirajane zaciskając pięści. Wiedział ile trudu kosztuje ją powstrzymanie się przed rzuceniem się na tych którzy porwali jej brata. Chciał coś do niej powiedzieć ale został uprzedzony.
- Nie, martwi nam się nie przydacie - odpowiedziała kolejna z zakapturzonych postaci - Jednak mamy swoje sposoby by właściwa osoba dołączyła do owego białowłosego dryblaska, którego nie tak dawno sobie pożyczyliśmy.
O tym co wywołają te słowa zdał sobie sprawę od razu. Jednak nie miał ni chwili by temu zaradzić. Nie mógł powstrzymać przemiany Mirajane w demona. Młoda kobieta błyskawicznie rzuciła się na gościa, który wypowiedział owe zdanie. W jej oczach był mord.

Machinalnie przeszukiwał szuflady małego gabinetu. Właściwie to wcale nie przyglądał się przerzucanym papierom. Po upewnieniu się, że okolica jest bezpieczna nie mógł się na niczym skupić. Dziwiło go to, że mimo wyraźnego wybuchu nic nie znaleźli. Po długich rozważaniach za jedyną rozsądną opcję uznał, że kimkolwiek był sprawca musiał się teleportować lub użyć innego skutecznego sposoby zniknięcia z terenu wioski. Korciło go by dołączyć teraz do Erzy ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Wiedział, że potrzepuje teraz samotności. Co jakiś czas słyszał jej kroki, gdy przemieszczała się po piętrze.
- No i jak przeszukiwanie akt - zagadał go Kaishi - znalazłeś jakiś podejrzane plany dowodzące, że pracujący tu ludzie byli członkami jakiejś sekty, których jedynym celem było małej dziewczynce którą się opiekowali.
- Rozmawiałeś o tym z Meredy - burknął się nawet na niego nie patrząc.
- Martwi się o ciebie - chłopak był bardzo spokojny - prosiła bym miała na ciebie oko.
Jellal jednak nie mógł zapomnieć o podsłuchanej w pociągu rozmowie. Chciał wiedzieć czy naprawdę stoi po ich stronie. Chciał raz na zawsze pozbyć się wątpliwości i ciągłe towarzyszącej niechęci do chłopaka, która bądź, co bądź przyćmiewała mu zdroworozsądkowe myślenie.
- Możemy o czymś pomówić - spytał usilnie próbując zachować obojętność w głosie.
- Jasne, jasne Ercia chyba się zasiedziała więc mamy nadal sporo czasu - odpowiedział pogodnie.
Wziął głęboki oddech zastanawiając się jak ubrać to pytanie by zabrzmiało jak najbardziej niewinne.
- Widzisz nie do końca rozumiem - zaczął o co chodziło wtedy... w pociągu...
Urwał, gdy zobaczył jego spojrzenie. Ciemne oczy wychylały się z pomiędzy grzywki intensywnie wpatrując się w niego. Przez moment jego uśmiech wydał mu się lodowaty choć nie był wcale inny od tego, którym obdarzał ich na co dzień.
- Masz na myśli tą moją rozmowę przez magiczny komunikator? - spytał Kaishi nie zmieniając owego tajemniczego wyrazu twarzy.
Zdawało mu się, że minęły całe godziny nim zdołał zdobyć się na twierdzące kiwnięcie głową.
- Trzeba było tak od razu Jelly - zaśmiał się - Gadałem z informatorem. Jesteśmy blisko rozwiązania pewnej sprawy.
- Informatorem? - zdziwił się Jellal w tym samym momencie uświadamiając sobie jak niewiele o nim wie.
- Cóż dziwne, że nie wiesz ale już tłumaczę. Informator to zaufana osoba z którą dzielisz się informacjami i... - chciał zażartować ale w tym samym momencie Jellal chwycił go za kołnierz przyciskając do ściany.
- Przestań pieprzyć - warknął - i gadaj o co chodzi.
Kaishi wyglądał na szczerze zaskoczonego takim zachowaniem. Przez dłuższy moment patrzył na niego nieruchomymi oczami po czym odetchnął głęboko.
- Dlaczego jesteś taki nerwowy - spytał - nie każda rozmowa musi być prowadzana jak sprawozdanie. Erzie na pewno nie potrzeba teraz naszej bójki o taką głupotę - ostatnie zdanie wypowiedział z dziwnym błyskiem w oku.
Trafił w jego najbardziej czuły punkt. Puścił go odsuwając się na kilka kroków. Na kilka sekund stanął mu przed oczami obraz uśmiechniętej Erzy. Nie chciał by widziała, że ma konflikt z jej przyjacielem.
- Przepraszam ja... - nagły trzask rozległ się tuż nad ich głowami.
Brzmiał jak otwierające się stare okiennice. Chwilę potem ucichły kroki nad nimi. Trwało to zaledwie kilka sekund nim nastała cisza. Kilka sekund podczas których przez jego umysł przebiegały miliony możliwych scenariuszy. Żaden z nich nie był jednak zbyt różowy.
- Erza - krzyknął wbiegając po schodach na górę.
Nagłym szarpnięciem otworzył drzwi do pokoju w którym powinna się znajdować ale był zupełnie pusty. Pod oknem stało niewielkie łóżko w sam raz dla dziecka nakryte kocem koloru zgniłej trawy przeżartym przez mole. Niegdyś jednak musiał mieć przyjemny zielony odcień. Na podłodze leżało kilka porozrzucanych przedmiotów. Jakieś kredki, stara bluzka i tym podobne drobiazgi. Tym co najbardziej przykuwało uwagę był mały, pluszowy, brązowy miś siedzący jak gdyby nigdy nic pod ścianą. Miał na sobie sukienkę imitującą liście oraz doczepione do pleców sztuczne skrzydełka. Jednym słowem „miś wróżka”. Mimo upływu lat wcale się nie zniszczył. No może był trochę brudny ale nic poza tym. Schylił się otrzepując go z pajęczyn. Niby maskotka jak każda inna ale przecież tak pasuje do Erzy nazywanej królową wróżek choć jako dziecko pewnie nie miała pojęcia, że trafi akurat do Fairy Tail.
- Cholera nigdzie jej nie widać - krzyknął Kaishi podbiegając do okna - Jellal rusz się bo trzeba zacząć przeszukiwać teren.
Dopiero jego słowa go ocuciły. Będąc w miejscu gdzie dorastała Scarlet po prostu się zatracił. Zmarnował przez to kilka cennych chwil. Zerwał się z miejsca i również znalazł się przy oknie. Niestety i on nie mógł wypatrzeć tak znajomych szkarłatnych włosów.
- Dobra - powiedział wyskakując przez okno i ześlizgując się po pochyłym dachu - musimy ją jak najszybciej znaleźć.
Miał spokojny głos choć jego wnętrze, aż krzyczało. Zupełnie jakby jego umysł sam z siebie nie dopuszczał innej możliwości niż ta, że zaraz ją znajdą.
- W którą stronę idziesz? - spytał Kaishi lądując przy nim.
- Tam gdzie ona jest - odpowiedział krótko robiąc kilka kroków na przód.
Nie bardzo wiedział czemu zmierza Było zupełnie tak jakby jakaś podświadoma siła mówiła mu gdzie powinien się udać.
- Jak uważasz - zgodził się Kaishi - ja idę w przeciwną stronę. Poinformuj mnie jak ją znajdziesz.
Po tych słowach się oddalił co przywitał z ulgą. Nie bardzo odpowiadało mu jego towarzystwo tym bardziej, że zaczął się robi jakiś dziwny. O ile określenie dziwny zawsze mu przychodziło na myśl gdy na niego patrzył to teraz nabrało większego znaczenia. Tak, czy inaczej zdecydowanie wolał by się rozdzielili. Jednak o wiele bardziej niż na tym zależało mu na znalezieniu Erzy. Nawet jeśli to nie on będzie tym, który ją odnajdzie ucieszy się gdy ujrzy ją całą i zdrową.

Gray wraz z Juvią udali się na niewielki plac za gildią. Czuł, że zupełnie nie nadąża za biegiem zdarzeń. Ledwo przywykł do jednej okoliczności już pojawiała się druga. Wojna w której uczestniczyli nie była zwykłą walką. Ich przeciwnik był bezwzględny i przerażająco silny. Dochodziły też demony. Nie chciał jednak myśleć o tym, że może być jeszcze gorzej. Stracili już Laki ale pojawiła się nadzieja, że odzyskają Elfman'a. Dlatego nie zamierzał tracić czasu. Jedynym co go powstrzymywało było uderzające podobieństwo tego zaklęcia do lodowej skorupy.
- Juvii ciężko jest to zrozumieć - powiedziała niebieskowłosa niedbale ochlapując strumieniem wody wbity w ziemię pal, który służył jej za cel.
- Na pewno ci się uda - odłożył swoją książkę na bok - Pomyśl o tym jak szalenie jest ważne.
- Wcale tym Juvii nie pomagasz - odpowiedziała - Juvia jest i tak dość zestresowana. Juvia chce sprowadzić tu Elfmana ale nie wie czy zdoła. Juvia czuje się taka słaba i zbędna.
- Nie jesteś zbędna. Nawet tak nie myśl - oświadczył stanowczo.
Przez moment czekał, aż ta rzuci się na niego po raz setny wyznając mu miłość. To się jednak nie stało.
- Juvia dziękuję za miłe słowa - dziewczyna delikatnie się ukłoniła - jednak sam przyznasz, że nie ma szans w walce. Ostatnio osłabła przez deszcz, a przecież deszcz to woda. Woda zaś...
Przed nimi momentalnie zmaterializował się Natsu trzymając na rękach Lisannę oraz Happy. Towarzyszyła im Risley. Wraz z nimi przybyła też tajemnicza drewniana figura.
- Natsu co ty tu robisz - krzyknął Gray podbiegając do nich - i co to za dziwna drewniana rzecz?
- To Lucy - Juvia ledwo się powstrzymała by tego nie wykrzyczeć.
- Co tam się stało? - Gray nie mógł uwierzyć w to co widzi - Kto jej to zrobił?
- Później - odparł Natsu po czym zwrócił się do pulchnej dziewczyny - Dzięki za odstawienie Risley. Bez ciebie pewnie byśmy tu nie dotarli. Nie wiedziałem, że umiesz się teleportować.
- Lepiej nie lekceważ pulchnych ludzi - powiedziała swe znane przysłowie ale tym razem bez żadnego uśmiechu - Jak już wiem, że się wami tutaj zajmą to mogę wracać. Mamy sporo spraw do załatwienia - po tych słowach zniknęła.
Zarówno Gray jak i Juvia mieli dużo pytań, które chcieli zadać jednak nim zdążyli dołączył do nich Mistrz.
- Wy dalej trenujcie - zwrócił się do Gray'a i Juvii - ja porozmawiam z tymi dwojga.
Miał spokojny ale stanowczy głos. Nie mogli więc się sprzeciwić. Natsu jednak nawet nie drgnął.
- Ja sobie poradzę - oświadczył - Happy też się trzyma ale Lisanna - spojrzał na ledwo przytomną dziewczynę w swych ramionach - ona natychmiast musi znaleźć się pod opieką.
- Ależ oczywiście - zgodził się Makarov - dlatego powiedziałem „dwojga”, a nie „trojga”.

Nikt nie wiedział kiedy dokładnie Mirajane znalazła się przy zakapturzonym mężczyźnie, ani kiedy dosłownie przebiła go na wylot ręką. Dopiero gdy jego krew trysnęła na drzewa, a on sam osunął się na ziemię otrząsnęli się z szoku. Widzieli w oczach przyjaciółki dziki szał.
- Co ona robi? - Gajeel odruchowo przytulił do siebie drżącą ze strach Levy.
Nie żeby narzekał na taki obrót sytuacji ale takie zachowanie nie pasowało do ich barmanki. Nawet jak przybierała duszę szatana nigdy nie raniła nikogo tak bardzo. Tym bardziej nie próbowała zabić. Nawet kogoś, kogo z całego serca uważa za wroga. Wszyscy chcieli ich dopaść. Wszyscy byli na nich wściekli ale nigdy by nie pomyśleli o czymś takim.
- Hej, Mira - Laxus złapał ją za rękę gdy gotowała się do kolejnego ciosu - Chyba za bardzo dałaś się ponieść.
Ledwie udało mu się schylić przed atakiem ale nie wroga tylko swej towarzyszki. Cios był na tyle mocny, że z łatwością powalił by drzewo. Zdecydowanie nie chciał poczuć go na sobie. Nawet by nie był w stanie jej mocniej uderzyć choć oczywiście byłoby to tylko w obronie. Mimo, że kilka razy celowo wywoływał u niej wybuchy złości to tak naprawdę nie lubił jej krzywdzić. Czasem się z nią droczył ale to był najlepszy sposób wdania się z nią w dyskusję.
- Gdzie się podział twój rogokucyk - zaczął starając się mówić głośno i z ironią co biorąc pod uwagę okoliczności wcale nie było łatwe.
Zdecydowanie wolał nie być tym, który teraz musiał unikać jej ciosów jednocześnie samemu nie atakując.
- Może by tak trochę pomocy - warknął do Gajeel'a kiedy prawie się przy nim wyłożył.
- Jak byś nie zauważył pilnuje kogoś ważnego - odgryzł się.
- Kogoś ważnego? Jestem kimś ważnym - w głosie Levy słychać było niedowierzanie, gdy mocniej ścisnęła jego rękaw.
- Tak - odparł, a uśmiech sam wkradł mu się na twarz - dla pewnej osoby jesteś nawet najważniejsza na świecie.
- Może byście znaleźli lepszy moment na romansowanie - skarciła ich Cana - mamy tu kilka problemów.
- Młoda dama ma rację - odpowiedział kolejny z zamaskowanych - dość już pogaduszek. Mówcie kto z was złamał zabezpieczenie - zażądał.
Po tych słowach machnął ręką w stronę prującej ku niemu Mirajane. Nie było żadnego błysku, żadnej rany. Białowłosa w pierwszej sekundzie zastygła w bezruchu, a w następnej padła nieprzytomna na ziemię tracąc demoniczną formę. Laxus skojarzył tę technikę. Może nie była identyczna ale bardzo podobna do tej którą podczas walki z Flare oberwała Lucy od tego małego dziwactwa towarzyszącego gildii jego ojca. Wiedząc, że reszta nie spuści zakapturzonych przybyszów z oka niezwłocznie podniósł ją z ziemi. Była cała, tylko nieprzytomna i pozbawiona energii. Choć ich szanse ponownie się skurczyły poczuł ulgę, że nie pogrążyła się głębiej w szaleństwie.
- Ostatnia szansa albo powiecie nam kogo szukamy albo tym razem ktoś zginie - ostrzegł najbliższy Laxus'owi przeciwnik.
- Zapamiętajcie sobie - wysyczał Gajeel - nigdy, ale to nigdy nie oddamy wam Levy.
- A więc osoba, której szukamy to Levy - odparł jakby w zamyśleniu przeciwnik - teraz tylko powiedzcie, która z tych miłych pań to Levy byśmy mogli dostarczyć ją szefowi - zażądał - lepiej byście pośpieszyli się z odpowiedzią...
Nie od razu zrozumieli o co mu chodziło. Przez chwilę zdawało się, że zupełnie nic się nie stało. Dopiero gdy twarze Gajeel'a i Laxus'a zrobiły się blade, a następnie purpurowe dotarło do nich dlaczego mieli się pośpieszyć. Postawiono ich w sytuacji w której każdy wybór jest zły. Mogli albo pozwolić dwóm z ich towarzyszy ginąć na ich oczach albo wydać przyjaciółkę. Nawet sam Clive czuł się bezradny. Na pytające spojrzenie córki „czemu nie reaguje” tylko potrząsną głową. Wielkie doświadczenie jakie nabył podczas wielu lat funkcjonowania jako mag wiedział, że takie zasadzki nie są proste. Oni mogli ich od razu zabić i jakikolwiek ruch z ich strony tylko by to przyśpieszył. Choć wszyscy na niego liczyli on też nie wiedział co robić.
- Nic im nie mówcie - wychrypiał z trudem Laxus padając na ziemię.
Kilka sekund później dołączył do niego Gajeel w ostatnim odruchu popychając Levy w stronę Alberony. Cana uchwyciła jego spojrzenie. Było w nim błaganie by nie dali skrzywdzić McGarden. Ona sama tego nie chciała. Nie da skrzywdzić przyjaciółki tym bardziej, że ta ryzykując życie wyrwała ich z pułapki. Wzięła głęboki oddech i zrobiła kilka kroków naprzód.
- Zostaw ich. To ja jestem Levy - słowa alkoholiczki zaskoczyły wszystkich.

Pokój nic się nie zmienił odkąd w pośpiechu opuszczała go po raz ostatni. Był tylko trochę zakurzony i zaniedbany. Oparta o parapet wpatrzona w rozciągający się za oknem las. Był bardziej gęsty niż to sobie zapamiętała. Jednak nie dlatego ją tak intrygował. To właśnie z nim wiązały się jej ostatnie senne wspomnienia. Im bardziej się nad tym zastanawiała, tym bardziej była skłonna uwierzyć, że to co jej się ostatnio śniło było prawdziwym zdarzeniem z przeszłości. Nadal było to jednak bardzo nieracjonalne. Tym bardziej, że te sny zaczęły się dopiero niedawno. Oczywistym jest, że nikt dokładnie niepamiętna co robił, gdy miał pięć lat. Nawet jeśli wydarzenie w tym wieku jest traumatyczne to śni się o tym przez kilka miesięcy. Pomijając osierocenie jej życie w tamtym okresie było dość spokojne. Nie miała na co narzekać. Dlaczego więc to śni jej się akurat teraz? Sama myśl o tym, że sny mogą być powiązane z obecnymi wydarzeniami byłaby absurdalna ale już kilka zdarzeń jakby to potwierdzało. Przykładowo ten dziwny gość z torów mówił coś o szkarłacie. Wiedząc, że i tak nic teraz z tym nie zrobi postanowiła wrócić już na dół. Miała już odejść od okna kiedy zauważyła mglistą postać znikającą przy wejściu do lasu. Poczuła jak uginają się pod nią kolana. To była ta sama kobieta z jej snu. Nie mogła przegapić takiej okazji. Przywołała na siebie zbroję lotu, zamaszystym ruchem otworzyła okno i wyskoczyła.

Wiedziała, że to co robi jest nierozważne. Wiedziała, że może się narazić na niebezpieczeństwo ale naprawdę musiała wiedzieć o co chodzi. Jeśli istniała szansa, że pozna odpowiedź choć na jedno ze swoich pytań była gotowa zaryzykować. Mimo przyśpieszającej zbroi ledwo mogła nadążyć za zjawą. Kilkakrotnie musiała pomóc sobie mieczem by przedrzeć się przez mocno zarośnięte ścieżki. W końcu prawie potykając się o gruby, wystający korzeń wpadła na polanę. Choć spodziewała się jaki widok może zastać i tak doznała szoku. To było dokładnie to samo miejsce ze snu. Ta sama polana i to samo jeziorko rozciągały się przed nią. Tylko otaczające je drzewa i bardziej pokryty mchem wielki głaz pokazywały różnicę związaną z upływem czasu. Nie wiedziała czy powinna się bać, czy cieszyć. Mogła być już pewna prawdziwości swojego snu. Zjawa, która ją tu przyprowadziła zniknęła. Nie była jednak w stanie teraz myśleć nad tym dlaczego tak się stało. Fakt, że znalazła to miejsce pochłoną wszystko inne. Powoli uklękła na brzegu jeziorka i dotknęła dłonią spokojnej tafli. Była przyjemnie chłodna.
- Erza - zaniepokojony głos Jellal'a przekuł ciszę tego miejsca - Erza, gdzie jesteś!
- Tutaj - odkrzyknęła - wszystko dobrze ale...
No właśnie „ale co?” Zawołanie na cały głos, że znalazła miejsce ze swojego snu nie było bynajmniej w jej stylu. Nie wiedziała też czy może zapewnić, że wszystko w porządku. Nie miało to jednak znaczenia. Nie miała jednak więcej czasu na rozmyślanie bo na polanę wpadł Jellal. Po spowijającej go aurze domyśliła się, ze używał Meteoru. W jego oczach dostrzegła strach. Nim się zorientowała znalazła się w jego ramionach. Przyjemne uczucie ciepła błyskawicznie rozlało się po jej ciele. Czuła jak jej mięśnie się rozluźniają. Zawsze miała do niego słabość. W czasach niewoli tylko przy nim potrafiła normalnie zasnąć. Jakby jakaś podświadoma siła mówiła jej, że zawsze da radę ją ochronić. Nigdy nie wierzyła, że stał się zły tak sam z siebie, a kiedy po powrocie z Tenoru ponownie go ujrzała była naprawdę szczęśliwa. Od tego czasu znów mogli być przyjaciółmi. Jednak nie było to tak piękne i łatwe jak sobie to wyobrażała. Jellal choć starał się traktować ją tak jak dawniej to jednocześnie trzymał się od niej na dystans. Tak ostatnio był praktycznie cały czas przy niej ale równocześnie był bardziej zamyślony niż zwykle. Z drugiej strony może oszukiwała samą siebie, że tylko o to chodziło. Było jasno, że z tą narzeczoną to zwykłe kłamstwo. Wyczuła to od razu i zaakceptowała jego wybór. Jednak czegoś jej ciągle brakował. Czegoś, dzięki czemu łatwiej byłoby jej iść na przód. Teraz wreszcie wiedziała co to było. Brakowało jej miłości. Uczucia, którym by kogoś obdarzyła, a on to odwzajemnił. Jellal był dla niej bliski. Powiedziałaby, że najbliższy ze wszystkich ale miała dość tej przytłaczającej niejasności jaka jest między nimi. Dlatego choć tulenie się do Jellal'a sprawiało jej przyjemność postanowiła, że nie da swoim uczuciem sobą kierować. Zebrała w sobie siły i odepchnęła go od siebie.
- Mogę wiedzieć co ty wyprawiasz - spytała czując, że czerwienieją jej policzki.
- Nie rozumiem - Jellal był zaskoczony jej zachowaniem - przecież to jasne, że chciałem... chcieliśmy cię odnaleźć.
- Dobrze wierz, że nie o to chodzi - odparła - Zresztą oddaliłam się niecałe pięć minut temu.
- Dobrze wiesz, że to by wystarczyło... - zaciął się. Sama myśl, samo wyobrażenie jej martwej.. lub ponownie umierającej w jego ramionach było najstraszniejszą, a zarazem najczęstszą towarzyszącą u ostatnio myślą. - Naprawdę postąpiłaś bardzo nierozważnie...- chciał ją ponownie przytulić ale odsunęła się od niego jeszcze bardziej.
- Naprawdę myślisz, że jestem taka słaba - spytała odwracając się od niego napięcie - Zresztą gdyby mieli mnie zabić to już by to dawno zrobili.
Jellal przez chwilę stał nieruchomo wpatrzony w stojącą do niego plecami szkarłatnowłosą. Tak, to nie chodziło tylko o jej zniknięcie. Wiedział, choć ta świadomość bolała, że nie zawsze będzie mógł być przy niej. Sam nie miał na to ochoty ale miał już podciągnąć temat tego jak nieracjonalnie postąpiła znikając im tak nagle. Choć tak naprawdę chciał pogadać o czymś innym. Czymś co już dawno powinni wyjaśnić ale przecież to był dla niego temat zakazany. Nie wiedział jak długo trwali tak w ciszy. Dopiero, gdy zauważył że Scarlet drży nie mógł się powstrzymywać.
- Erza.. co jest - zaczął ostrożnie wyciągając rękę w jej stronę.
- Nic - prychnęła po raz kolejny odsuwając się od niego.
Jednak wiedział, że wcale nie jest dobrze jak starała się prezentować. Intuicja podpowiadała mu też, że nie ma to nic wspólnego z tym co się ostatnio dzieje. Nie mógł tego tak zostawić.
- Przecież widzę - nie zamierzał odpuszczać.
Chciała rzucić mu znaczące spojrzenie ale w ostatniej chwili się z tego wycofała. Ta chwila jednak wystarczyła by zauważył łzy przyklejone do jej rzęs. To przeważyło czarę. Ostrożnie, by tym razem jej nie sprowokować obszedł ją i stając naprzeciwko chwycił za ramiona.
- Puść mnie - zaczęła się szarpać ale zbyt szybko opadła z sił.
Nie miała ich na nic. Czuła jakby cały świat walił się pod jej stopami. Od czasu zakończenia turnieju nie mogła sobie z czymkolwiek poradzić. Wpierw poległa przy pojawieniu się smoków. To czy byłaby martwa, gdyby czas się nie cofną nie miało znaczenia. Znaczenie miało to, że dała się tak łatwo pokonać. Nie zrobiła nic co by pomogło przyjaciołom przetrwać ten okres. Potem gdyby nie Kaishi znów by zginęła. Była blisko, gdy mordowano Laki ale nic nawet nie wyczuła. Zawiodła ją, zawiodła porwanego Elfman'a, zawiodła też Warrod'a. To prawda udało jej się ze Skieletonem ale nie potrafiła uwzględnić tego jako sukces. Nie w obliczu tylu zagrożeń i wciąż żywego obrazu zabijanego Shô. Zacisnęła powieki pozwalając łzom spłynąć po policzkach.
- Najpierw mi powiedz co się dzieje - Jellal przyciągną ją do siebie jeszcze bardziej.
Mu samemu nie było łatwo. Widok jej łez sprawiało, że mu samemu też chciało się płakać. Nie, taka nie powinna być sławna nawet poza granicami Fiore Tytania. Gdy miał już pewność, że uspokoiła się na tyle by zaraz nie znikną puścił ją.
- Naprawdę nie wiesz? - spytała Erza ocierając łzę, a w jej głosie słychać było ślad ironii.
Miała dość nieustannego chowania swoich emocji. Miała dość tego, że to właśnie od niej, niezależnie co by się działo podświadomie oczekują bycia silną. Miała dość tego, że ludzie myśleli iż nie potrafi jej złamać żadna sytuacja. Tym bardziej miała dość ciągłej niejasności między nią, a Jellal'em. Niby sobie wyjaśnili, że zostaną tylko przyjaciółmi ale ostatnio Fernandes coraz częściej zaczął przekraczać tę granicę wzmagając tylko mętlik w jej głowie.
- Wiem - przełknął nerwowo ślinę - Jednak to nie jest takie łatwe. Gdy wydostałem się z więzienia poprzysiągłem sobie niszczyć to co złe. Gasić w zarodku choćby najmniejsze ogniska poparcia dla Zerefa by nikt więcej nie musiał przez niego cierpieć. Teraz jednak zdają sobie sprawę, że popełniłem zasadniczy błąd.
- Niby jaki? - Erza zmarszczyła brwi.
- Mylnie założyłem, że jest jedynym filarem, który ciągnie ludzi w stronę czarnej magii - przeniósł wzrok w niebo - Teraz na własnej skórze przekonaliśmy się, że to nieprawda. Nawet to co się teraz dzieje. Ten znak na piersi Ultear co tak przeraź szefa rady.. choć ciężko samemu się do tego przyznać ale zło tak jak zawsze było... będzie istniało zawsze Czy naprawdę jest więc sens walczyć? Nie lepiej je zaakceptować - sam nie wiedział czemu wzięło go na takie zwierzenie, jednak od dłuższego czasu i ta myśl chodziła mu po głowie. Teraz nie interesował go żaden szalony wyznawca, żadna pół-boska postać z mrocznych legend. Nie miał odwagi powiedzieć tego na głos ale tą, która tylko się dla niego liczyła była właśnie Erza. Jej szczęście i bezpieczeństwo. Reszta coraz bardziej traciła na znaczeniu.
- Jesteś niemożliwy - w Erzie się aż zagotowało - Mamy zaakceptować e wszystkie morderstwa jako codzienność? Przypomnij mi dlaczego właśnie zdecydowałeś się na Crime Sociere!
- By zniszczyć Zerefa ale...- był zaskoczony jej wybuchem.
- No właśnie Zerefa - warknęła łapiąc go za kołnierz jak wtedy gdy się spotkali po siedmiu latach - Nie jakiegoś Gremilna czy Teletubisia tylko właśnie Zerefa. Nawet jeśli jego zagłada nie wykorzeni wszystkiego to zła po jego odejściu będzie znacznie mniej.
Puściła go przenosząc spojrzenie w stronę jeziora. Choć jeszcze kilka minut temu ją tak intrygowało teraz przestało już być takie ważne. To jak kilka słów niebieskowłosego potrafiło zmienić jej nastawienie było nadal czymś z czym nie umiała sobie poradzić. Zapadło długie milczenie.
- To jest to miejsce.. te, które ci się ostatnio śniło? - spytał po ponad minucie Jellal chcąc odejść od tamtego tematu.
Erza jak zwykle miała racje. Po raz kolejny, gdy chciał zrezygnować potrafiła go w prosty sposób przekonać go do zmienny nastawienia. Przecież to by zajęli się wpierw jednym problemem tylko planowali już od dawna. Sam Makarov mówił, że tak będzie najlepiej. Jednak wątpliwości co jakiś czas do niego wracały.
- Tak - odpowiedziała Erza siadając po turecku na mokrej od rosy trawie - dokładnie to samo.

Natsu siedział nieruchomo patrząc tępo przed siebie. Mistrz zadawał wiele pytań na które odpowiadał tylko pomrukami. Chciał jak najszybciej opuścić gabinet dziadka by móc wrócić do Lisanny. Jak przez jakiś filtr słyszał dłuższe odpowiedzi Happy'ego, gdy starał się wytłumaczyć co się stało. Był wdzięczny skrzydlatemu przyjacielowi bo on sam niezbyt miał siłę mówić. Docierały do niego tylko pojedyncze słowa, dzięki którym rozumiał tyle, że chodzi o ich walkę z członkami Tartarosu. Sam nie wiedział co o niej myśleć. Niby ich powstrzymali ale nie obeszło się bez ofiar. Nie znał zbyt dobrze Bath, a mistrzyni żeńskiej gildii nigdy nawet nie widział to czuł się podle z myślą, że nie zdołał im pomóc. Naraził Lucy i Lisannę.
- Natsu - Happy pociągnął go za rękaw - Mistrz się ciebie o coś pytał.
- Tak, tak - odpowiedział szybko - nie będę bił się z Gray'em.
Ledwie to powiedział, a już musiał trzeć guza pojawiającego się mu na głowie po uderzeniu powiększoną dłonią dziadka.
- Znów nie słuchałeś - skarcił go - Powtórzę to jeszcze raz. Pytałem czy zajmiesz się Lisanną zanim ta nie odzyska pełni sił. Jako, że nasze dwie zajmujące się leczeniem damy mają w tej chwili pełne ręce roboty to mniemam, że rozumiesz jakie obowiązki mają na ciebie spaść?
- Czyli mam po prostu przy niej być i pomagać dojść do zdrowia - Natsu nieco się ożywił ale nadal było coś co przyćmiewało mu myśli - ale co z Lucy? Da jej się pomóc prawda?
- Niewątpliwie jest taka możliwość. Mogę nawet od razu was uspokoić, że wasza towarzyszka żyje - odparł ku ich widocznej uciesze - Jednak posiłkując się moją wiedzą i tym co powiedział Happy mogę wynieść teorię, że zmieniła się w drzewo. Nie mogę być tego pewny ale prawdopodobnie przyczyniła się do tego magia gwiezdnych duchów. Sam już jednak postaram się nawiązać w tej sprawie odpowiednie kontakty.
- Mówisz o Yukino - spytał Happy przekrzywiając łebek na bok - ale przecież jeśli o nie chodzi to ja i Carla możemy zaraz zanieść jej wiadomość.
- W to nie wątpię - odpowiedział spokojnie starzec - Jednak coś mi się zdaje, że Lucy miała styczność z ciemną stroną swojej magii.

Nie mieli szansy nawet zareagować. Ledwie Cana wypowiedziała te słowa piątka napastników, wraz z ranionym przez Mirajane zniknęła wraz z samą Alberoną. Nawet jej nie dotknęli. Wyglądało to tak jakby najzwyczajniej rozpłynęła się w powietrzu w tym samym czasie co oni. Clive zacisnął pięści powstrzymując się przed wybuchem złości. Ziemia pod nim zaczęła samoistnie się rozpadać tworząc krater. Jego córka. Jego własna córka o której tak długo nie wiedział po prostu znikła poświęcając się dla przyjaciółki. Mógł tylko przepuszczać co z nią zrobią, gdy dowiedzą się, że ich oszukała. Czy straci ją tak jak stracił Cornelię? Jego jedyne dziecko szukało go by mógł pomóc gildii podczas gdy on sam najzwyczajniej był pochłonięty pracą. Kiedyś popełnił już ten błąd zaniedbując żonę do tego stopnia, że ta nawet nie chciała powiedzieć mu o ciąży. Teraz nie żyła i nie mógł naprawić swego błędu nawet zwykłym „przepraszam”, czy tak samo miało być z Caną? Nawet nie wiedział jaki jest jej ulubiony kolor.
- Chyba powinniśmy wracać - powiedział w końcu Laxus,
- Tak - odpowiedział bezbarwnym tonem Gajeel - tu i tak nic nie zrobimy.
Clive tylko kiwną głową. Muszą jak natychmiast obmyślić plan odbicia Cany.
- Zakładam, że macie jakiś transport - powiedział siłą powstrzymując kolejny rozpad podłoża.
- Niestety przyszliśmy tu z buta - Laxus usilnie starał się rozładować atmosferę.
Chciał jeszcze coś dodać, gdy polanę przysłonił wielki cień.
- Co to jest? - spytała Levy z widocznym strachem w głosie.
Nie rozumiejąc nic z tego co się wokół niej działo cofnęła się instynktownie o kilka kroków niefortunnie potykając się o wystający korzeń i lądując w krzakach.
- Mała - krzykną za nią Gajeel.
- Ja nie wierzę ale - Laxus pierwszy rozpoznał szybujący nad nimi obiekt - to chyba Bombowiec Christina. Lily chyba naprawdę się wykazał.

Jellal uważnie obszedł najbliższy brzeg jeziorka upewniając się, że zaraz coś się z niego nie wyłoni. Było jednak jak najbardziej zwyczajne. Nie wyczuwał w wodzie żadnej ingerencji magicznej. To go trochę uspokoiło. Wbrew jego niepokojowi to miejsce wydawało się być ciche i nawet miało w sobie coś romantycznego.
- Chyba jest jednak bezpiecznie - powiedział kucając obok Erzy.
- To dobrze - odparła skutecznie chowając w głosie swój żal do niego.
Znów zasygnalizował jej, że nie ma ochoty rozmawiać na temat tego jak w końcu jest między nimi. Teraz, gdy najbardziej potrzebowała wsparcia Jellal znów zaczął się od niej oddalać. Choć był tuż obok czuła się jak by dzieliła ich jakaś niewidzialna ściana. Nie patrzyła na niego, nie wiedząc czy się zaraz znów nie rozpłacze.
- Mogę wiedzieć jak tu trafiłaś? - spytał.
Widział, że jest smutna ale jeśli istniała jakaś tajemnicza siła ją tu sprowadziła to musiał ją poznać i w ostateczności zniszczyć.
- Przyprowadziła mnie tu jakaś zjawa - odpowiedziała szkarłatnowłosa nie zamierzając ukrywać przed nim tego faktu - wiesz ta...
- Zjawa? Coś nagle się pojawiło i cię sprowadziła do tego miejsca - krzyknął Jellal podrywając się z miejsca - Przecież... przecież dobrze wiesz jak to się mogło skończyć.
- Tak, wiem - potwierdziła Erza - ale tą osobą była ta sama kobieta, która od jakiegoś czasu mi się śni. Ta, która jeśli mogę nim wierzyć mnie tu sprowadziła..
Chyba po prostu wiedziała, że ta osoba nie jest jej wrogiem. Podświadomie nadal pragnęła nazywać ją swoją matką choć nie miała na to żadnych dowodów. Miała żal do Jellal'a, że nie próbuje zaufać jej przeczuciom. On sam wyczuł, że zaczyna się robić na powrót smutna.
- Wiesz jak ważnym jest zachowanie bezpieczeństwa w takich okolicznościach? - spytał choć tak naprawdę na usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa.
- Wiem - odparła Erza udając, że nagle zaczął ją interesować porośnięty mchem głaz - ale chyba ciągle o czymś zapominasz.
- O czym? - niebieskowłosy aż zamrugał.
- O normalnym życiu, Jellal - powiedziała podnosząc się z ziemi - Takim w którym człowiek myśli też o miłych rzeczach, a nie ciągle się zastanawia jak najszybciej może zlikwidować zło. Powiedz kiedy ostatnio zrobiłeś coś tylko dla siebie.
Spojrzała mu prosto w oczy. Już nie płakała. Była na powrót spokojna i opanowana, a na jej piersi pojawiła się codzienna zbroja, którą zwykle nosiła.
- Erza dobrze wiesz, że ja.... - odpowiedział nerwowo drapiąc się w tył głowy.
- Tylko nie zaczynaj znowu tego samego - ostrzegła, a w jej tęczówki groźnie zamigotały - Nie mogę zakazać ci dalszej pokuty jeśli myślisz, że wciąż na nią zasługujesz ale nie chyba już zapomniałeś jak się bawić?
- Bawić? - Jellal instynktownie zaczął się wycofywać - ale o co ci konkretnie chodzi?
Cofnął się pamięcią siedem lat wstecz usiłując wychwycić jakąś szczególną radosną chwilę. Czy mógł w to wliczyć wracające wspomnienia jeśli od początku wiedział do czego doprowadził? Chyba tylko wieść o powrocie Erzy i ujrzenie jej żywej naprawdę go ucieszyło. Lecz nawet wówczas się odsunął, gdy usta ukochanej miały spotkać się z jego. Nie mógł sobie pozwolić na szczęście posiadania tak blisko osoby, którą skrzywdził. Właśnie z tego samego powodu wciąż nie mógł się przemóc by choć powiedzieć jej o swych prawdziwych uczuciach. Przeprosić, za oczywiste kłamstwo z narzeczoną.
- Czyli jednak nic takiego nie było - Erza trafnie wyczytała to z jego wyrazu twarzy - Czyli nie pozostawiasz mi wyboru.
Jej spojrzenie było bardzo intensywne lecz było w niem coś czego nie potrafił odgadnąć.
- Erza co zamierzasz - spytał niepewnie gdy jej ciało rozbłysło za sprawą magii podmiany.
- Nic takiego - zaczęła wolno gdy jej zbroję zastępował normalny ubiór - po prostu czuję się zmuszona siłą pomóc ci w zrelaksowaniu się.
- Niby jak? - Jellal nie wiedział o co jej chodzi.
- Normalnie - powiedziała popychając go tak, że ten stracił równowagę i wpadł do jeziorka.
- Erza... - zaczął.
- Nie próbuj się sprzeciwiać - odparła udając zdenerwowanie by potem z uśmiechem dołączyć do niego w wodzie.
- Czy naprawdę powinniśmy - twarz Jellal'a nieco poczerwieniała, gdy zauważył jak jej mokre włosy oklejają się wokół twarzy - jesteśmy tu tylko my - próbował protestować.
- A co to ma wspólnego z relaksem? - spytała - Najwyższy czas byś sam go spróbował.
Nim Jellal zdołał się zorientować co oznaczają te słowa chlustała w niego sporej wielkości fala wody. Gdy wytarł twarz zauważył nad sobą uśmiechniętą Erze. Ten widok niesamowicie go pokrzepił.
- Czyżbyś zapomniał już jak oddać? - spytała.

Zostali wepchnięci do ogrodzonej wielkim murem bali z wodą. Był to czas ich kąpieli. Na tę niewielką dogodność pozwalano im tylko raz w tygodniu. Nie mieli w tym żadnej prywatności. Nie było podziałów na męskie i żeńskie lecz wówczas żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Wspólna niedola szybko ich zjednoczyła. Erza jednak nie miała czasu przywyknąć to tego. Minęły zaledwie dwa dni od kiedy została uprowadzona z Rosemary. Jeszcze nie otrząsnęła się z szoku i trudno było dla niej zdobyć się na cokolwiek. Jellal będący tu już od kilku tygodni zdołał się nieco zahartować i już prawie nic sobie nie robił z obecności strażników. Choć nie był jakimś „weteranem niewolnictwa” to właśnie w nim płonęła największa chęć powrotu na wolność. Był znany również z tego, że podtrzymywał w innych nadzieję. Nikogo więc nie zdziwiło, że jako pierwszy podszedł do Erzy, która nieruchomo tkwiła w wodzie. Nie mogli jednak wiedzieć, że już wtedy bardzo mu się podobała. On sam nie wiedział czemu tak się dzieje. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła pchała go w jej stronę.
- Dalej się boisz, prawda - zagadał do niej.
- To chyba normalne - odpowiedziała podkulając pod siebie ramiona - Jak ty to robisz, że ciągłe potrafisz się uśmiechać?
- A czemu mam tego nie robić - odpowiedział posyłając jej pokrzepiające spojrzenie - żyje, a przecież nawet jeśli teraz jest podle to w końcu stąd uciekniemy lub ktoś z zewnątrz ich namierzy.
- Naprawdę sądzisz, że możemy uciec? - spytała powoli przemywając się lodowatą wodą.
- Na pewno można stąd jakoś zwiać - potwierdził - pamiętaj, ja zawsze będę starał się ciebie chronić.
- Dziękuję - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech - to bardzo miłe.
Przez kilka następnych zmywali z swych ciał grube warstwy brudu nagromadzonego przez ostatnie dni.
- Powiedz, chciałabyś zrobić im coś na złość? - spytał Jellal nachylając się by przemyć włosy wskazując potajemnie na pilnujących ich strażników.
- Ale wiesz co oni robią jeśli tylko zauważą, że próbujemy im się sprzeciwiać - zaniepokoiła się Erza.
- Wcale nie musimy łamać tego ich regulaminu - zapewnił - po prostu pokarzmy im, że nie tracimy pogody ducha.
- Ale co konkretnie mamy robić? - zainteresowała się szkarłatnowłosa.
Jellal pochylił się dając jej znak by się zbliżyła jeszcze bardziej. Kiedy to uczyniła przez jego twarz przebiegł chytry, zwycięski uśmiech.
- To - krzyknął ochlapując ją wodą - pokarzmy im, że choć nas uwięzili to nie złamali.
Erza przez chwilę stała nieruchomo zaskoczona tym zachowaniem ale szybko przezwyciężyła w niej chęć do udziału w zabawie.
- Jesteś czasem nienormalny - udając złość też na niego chlapała.
- Możliwe - zaśmiał się Fernandes widząc już że ich mała wodna bitwa jest bardziej na korzyść dziewczyny niż jego - jednak pamiętaj, że ja zawsze oddaje.

Nim zdał sobie sprawę po prostu gonił wpław Tytanię tak jak ona zanosząc się pogodnym śmiechem. Dopiero teraz zał sobie sprawę jak brakowało mu takich drobnostek jak ta. Brodząc z Erzą w spienionej wodzie poczuł się naprawdę wolny. Było to takie cudowne doznanie. Przez tę krótką chwilę czuł się naprawdę wspaniale. Zupełnie jakby wszystkie jego troski i zmartwienia odparowały. Położył się na plecach pozwalając się nieść przez delikatne fale. Obok niego płynęła Erza ubrana w kostium kąpielowy łudząco podobny do tego jaki miała na sobie podczas pobytu w Ruyzetsu Land. Na samo wspomnienie niezręcznej sytuacji jaka tam wynikła.
- Słyszałem, że odbudowaliście już ten park wodny - spytał nim zdołał ugryźć się w język. Sam temat był już dla niego kłopotliwy.
- Tak, jest już w jednym kawałku - potwierdziła - przynajmniej dopóki nie wpuszczą tam znów Natsu - zażartowała - lecz on bynajmniej nie pali się na tę, jak sam określa „Zabójczą zjeżdżalnię”.
- Dla dobra odwiedzających oby tak było - sam dziwił się czemu stał się taki pogodny.
Może zadziałał na to fakt, że po raz pierwszy od siedmiu lat zrzucił z siebie ciężar nieustannych myśli o Zerefie, demonach i nowym zagrożeniu. Teraz, gdy wspólnie z Erzą po prostu cieszył się tą chwilą. Tylko z nią w odosobnionym miejscu.
- Myślałeś już o tym co będzie jak już Zeref zostanie pokonany - spytała szkarłatnowłosa, gdy wreszcie usiedli na brzegu. - Masz jakieś plany?
- Będziesz wściekła jak powiem, że wcale o sobie nie myślałem? - pochylił przepraszająco głowę.
- Nie, po prostu nie mam już sił powtarzać ci tego samego - położyła się na trawie - a gdybyś miał teraz wybierać to co by to było?
- Nie mam pojęcia - odwrócił głowę by nie zauważyła powracającego na jego twarz rumieńca.
Widział, że Erza wyczuje to kłamstwo ale chciał uniknąć kontynuacji tego tematu. Tak naprawdę doskonale widział co chciał by zrobić. Jeśli kiedykolwiek uda mu się pozbyć wypełniającego go poczucia winy to może powiedzenie w jej stronę tych dwóch słów „Kocham Cię” stanie się możliwe i bynajmniej nie chodziło mu o sytuacje w której miała by znów umrzeć, ale jeśli do tego czasu znajdzie kogoś to pozostanie mu tylko zaakceptować ten fakt. Z drugiej jednak strony Meredy powiedziała mu wyraźnie, że jeśli nie wyzna jej tego podczas tej misji osobiście zadba by jego uczucia ujrzały światło dzienne. Różowowłosa miała to do siebie, że trudno było ją od czegoś odciągnąć jak już sobie coś postanowiła.
- A ty masz już jakieś plany? - pośpiesznie odwrócił temat.
- Zawsze chciałam podróżować - powiedziała wpatrując się w chmury.
- Ale przecież jako mag zwiedziłaś chyba wiele miejsc - zdziwił się Jellal.
- W samym Fiore, tak - przyznała - ale chciałabym kiedyś poznać z bliska inne kraje. Może też wyruszę na jakąś dziesięcioletnią misję - zamyśliła się - Choć pewnie nie byłabym tak dobra jak Gildarts.
- Na pewno byłabyś lepsza - wypalił zanim zdążył ugryźć się w język.
- Gdzie tam - pokręciła głową.
- Mówię serio - zapewnił postanawiając zdać się na szczerość - przecież nie jednemu już dokopałaś. Nie ma opcji byś nie dała rady. Ten demon co zaatakował Fairy Tail gorzko się przekonał, że zadarł z niewłaściwą osobą.
Przez dłuższą chwilę trwali w ciszy. Mu samemu nie było łatwo wspominać tamą walkę. Na jego oczach został zabity Shô i mało brakowało, a to samo spotkało by też Erzę. Pragnął jednak by poszła naprzód tak jak chcieli by tego ich zmarli przyjaciele.
- Wiesz - odezwała się wreszcie Erza - Naprawdę myślałam, że wtedy zginę. Nie chciałam tego ale byłam na to gotowa. Najbardziej mnie przerażało to, że skonam na waszych oczach - zaczęła się zwierzać - Widzisz obiecałam Natsu, że więcej się nie będę poświęcać ale musimy założyć, że Skieleton był jednym ze słabszych co oznacz, że jeszcze wiele takich sytuacji może mieć miejsce, a ja nie wiem na ile z nich mam jeszcze sił.
- Nie zapominaj, że większość z tych obrażeń to moja wina - głos Jellal'a zrobił się stanowczy - Chciałem ci pomóc, a tylko zaszkodziłem. Nawet nie wiesz jak bardzo... - jego palce aż wbiły się w ziemię - Jak bardzo...
- Tylko nie zaczynaj znów o tym „jak bardzo zawiniłeś” - przerwała mu Erza - Chciałeś dobrze już sama tego świadomość mi pomaga - szkarłatne włosy skutecznie zamaskowały jej czerwieniące policzki - Zawsze taki byłeś. Zawsze starałeś się mi pomóc. Pamiętam..
Nagle naszyjnik, który nieprzerwanie nosiła zaczął świecić delikatnie unosząc się ku górze powodując tym samym zaskoczenie u nich obojga.
- Erza, wszystko dobrze - zaczął ostrożnie Jellal wyciągając powoli ku niej rękę gotów w każdej chwili zerwać wisiorek z jej szyi.
- Tak, nic mi nie jest - Tytania pokiwała głową maszcząc brwi w zamyśleniu - ale pamiętasz co mówił o nim Kaishi?
- Niezbyt - poczuł jak oblewa go fala zimnego potu - Jedynie, że ma mieć coś wspólnego z przeznaczeniem czy jakoś tam.
Nadal miał uprzedzenia co do tego tajemniczego wisiorka. Jego obawom nie pomagał fakt, że ten pojawił się tak nagle i nikt nie wiedział kto konkretnie go przyniósł. Zaakceptował go tylko dla tego, że dowiedzenie się czegoś o sobie było niezmiernie ważne dla szkarłatnowłosej. On sam nie wiedział, czy dobrze robi pozwalając jej go nosić. Oczywiście nie mógł tak po prostu jej tego zabronić ale czuł też, że jeśli nie zareaguje może wydarzyć się coś złego.
- To chyba naprawdę ma zamiar mnie prowadzić - powiedziała Erza patrząc jak wisiorek wychyla się delikatnie w prawą stronę.
- Tam jest tylko wielki głaz - Jellal siłą przybrał rzeczowy ton.
- Może to właśnie o niego chodzi - Erza zaczęła ostrożnie iść w jego stronę.
Nie sądziła, że może kryć w sobie złowrogą moc. Gdyby tak było został by najprawdopodobniej nie uszło ich uwadze. Pamiętała, że zabierali ze sobą nawet zwykłe obrazy, czy rzeźby wykonane przez miejscowych handlarzy. Im bliżej była głazu, tym bardziej intensywnie świecił naszyjnik. Jellal w ciszy szedł tuż za nią. Kilka minut stali tuż obok głazu, a naszyjnik świecił tak jasno, że trudno było na niego patrzeć.
- Tu coś jest wyryte - Erza dotknęła prawą dłonią skały zgarniając obrastający ją mech.
Poczuła że nogi się pod nią ugięły gdy powoli ich oczom ukazywał się obraz. Była to mapa kontynentu Fiore z dwoma wyszczególnionymi punktami i przerywaną linią łączącą je. Pierwszym była wioska Rosemary. Drugi zaś znajdował się w południowej granicy kraju stykającej się z morzem.
- Z tego co pamiętam jest tam jakiś stary port - powiedział Jellal widząc jak szkarłatnowłosa intensywnie się temu przygląda - Jest jednak od dawna opuszczony.
- Myślisz, że to właśnie tam mam się udać - spytała Erza chowając za koszulkę naszyjnik, który przestał już błyszczeć - Znaczy... jeśli to naprawdę ma jakiś związek ze mną i snami.
- Chcesz teraz tam iść? - spytał czując mimo wszystko ulgę, że głaz nie był przeklęty.
- Nie - zaprzeczyła - Na razie muszę poukładać to co się tutaj stało. Mogę być już prawie pewna, że to co mi się ostatnimi czasy śniło jest prawdziwe - zacisnęła pięści - Jednak teraz powinniśmy wracać do gildii. Moim obowiązkiem jest ochrona Fairy Tail. W każdej chwili może nastąpić kolejny atak. Mistrz pozwolił mi się tu udać ale teraz muszę wracać. Może to nawet lepiej, że zostało nam więcej czasu niż przewidywaliśmy bo nie wiemy co się stanie w drodze powrotnej.
- Dobrze, jak uważasz - Jellal chciał przez pewien czas zasugerować jej by się usunęła z pola walki lecz wiedział, że to nadaremne a nie chciał narazić się na jej gniew - Pozwól mi tylko na jedno - przełknął ślinę, która napłynęła mu do ust - Pozwól mi być przy tobie dopóki to się nie skończy. Ja nie chcę... - nawet nie wiedział kiedy jego głos zadrżał - nie chce po raz kolejny widzieć cię martwej. Nie chce czuć tego co czułem przez siedem lat, gdy nie mogłem nawet być pewny czy kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę - poczuł ulgę gdy wreszcie wypowiedział te słowa.
- Jellal... oczywiście, że możesz - Erza przechyliła głowę nieco w bok - Tylko obiecaj mi, że sam będziesz ostrożny.
Ogromnie cieszyła ją ta propozycja. Samo spędzanie czasu z Jellal'em sprawiało, że w jej sercu rodziło się przyjemne poczucie bezpieczeństwa. Nawet jeśli przez większość czasu utrzymywał dystans pragnęła jego bliskości.
- Chyba zapominasz kto wygrał nasze zawody w chlapaniu - zażartował niebieskowłosy sam dziwiąc się skąd u niego taka pogoda ducha.
- Nie wiedziałam, że bierzesz to tak na poważnie - w oczach Tytanii pojawił się znaczący błysk - ale jak już wrócimy możemy to powtórzyć w każdej chwili.
Dobry humor znów do nich powrócił. Atmosfera między nimi znów była bardzo luźna. Znów, jak za czasów dzieciństwa nie żałowali sobie żartów tylko teraz nie musieli się przejmować żadnymi strażnikami.
- Wiesz może gdzie Kaishi? - spytała Erza, gdy dochodzili już do wioski rozglądając się za przyjacielem - Nie czeka tu na nas?
- Rozdzieliłem się z nim gdy poszliśmy ciebie szukać chyba nie odszedł zbyt daleko - spekulował Jellal.
- Mam rozumieć, że go nie powiadomiłeś - zbeształa go Erza - przecież spotkaliśmy się już dobrą godzinę temu.
- No wiesz ja... - zaczął gorączkowo szukać jakiegoś wytłumaczenia - zapomniałem.
Wypalił to co pierwsze przychodziło mu na myśl usilnie starając się ukryć swą niechęć do chłopaka. Nawet to, że uratował Erzę nie pomogło mu w jego akceptacji. Nadal wolał by ten trzymał się jak najdalej od niej choć nie był w stanie powiedzieć co konkretnie wywołuje u niego ten rodzaj uczucia. Czemu to o niego jest taki zazdrosny ilekroć widzi go z Scarlet. Na szczęście szkarłatnowłosa nie wydawała się być zdenerwowana. Przeciwnie. Jej twarz rozświetlał uśmiech, a w oczach tańczyły wesołe ogniki.
- Skąd ja to znam - powiedziała - Natsu i Gray też nie cierpią współpracy.
- To wcale nie o to chodzi - zaprotestował Jellal.
- W takim razie o co chodzi? - spytała - Nie sądzę by...
Przez moment wydawało się, że dostrzegła coś przed sobą. Choć w rzeczywistości musiało trwać to chwilę dla Jellal'a czas jakby spowolnił. Widział jak z twarzy szkarłatnowłosej powoli znikają kolory, jak jej uśmiech zastępuje zobojętniały wyraz twarzy, jak oczy mętnieją, a ona sama osuwa się na ziemię. Nie pamiętał czy krzyczał, czy też głos zastygł mu w krtani kiedy rzucał się by ją złapać. Nim zdał sobie sprawę siedział na ziemi przyciskając do siebie jej drżące ciało. Wyglądała jakby dostała nagle jakieś choroby. Otulił ją ramionami chcąc w ten sposób dać jej sygnał,, że jest tuż obok. Rozglądał się szukając osoby, która mogłaby za tym stać. Wiedział jednocześnie, że ktokolwiek to był może z równą łatwością załatwić i jego.
- Widzę, że powoli zadajesz już sobie sprawę, że nie potrafisz jej chronić - rozległ się znajomy głos za jego plecami.
Mimo wszystko nie spodziewał się ujrzeć akurat tej osoby. Był to...
 ------------------------------------------------------------------
 Pl. Miejsce ze snu
Na wstępie jeszcze raz pragnę gorąco podziękować Shi za szablon. Muszę jeszcze pozmieniać kolor tekstu, więc nie martwcie się tak "gryząco" nie zostanie. Stawiam sobie też wyzwanie (choć nie wiem cy nie jest ono możliwe do wykonania) by następny rozdział dodać w lub przed urodzinami (4 październik). Póki co zachęcam do komentowania tego bo kto wie ile już błędów tu nawciskałam ^.^"