Miała amnezje. To był szok dla ich
wszystkich. Tak bardzo przeciążyła organizm, że straciła pamięć.
Przez dłuższą chwilę nikt nie śmiał wypowiedzieć ani słowa.
Gajeel miał wrażenie, że w jego serce zostaje wbity rozgrzany do
czerwoności cierń. Nic nie mogło go przygotować na taki obrót
spraw. Nie wiedział na jak długo zastygł w bezruchu przytulając
do siebie ukochaną osóbkę.
- Wiesz, kim ja jestem? - ponowiła
pytanie Levy.
Nie był w stanie jej odpowiedzieć.
Rosnąca gula w gardle prawie całkowicie odcięła go od wszelkich
reakcji. Jedyne co w tej chwili mógł to patrzeć w jej wielki,
brązowe oczy. Były takie ufne.
- Nazywasz się Levy McGarden - Laxus
widząc stan Redfox'a przejął inicjatywę - tak jak my należysz do
Fairy Tail i bez wahania dodam, że jesteś najmądrzejszym magiem
naszej gildii.
Spojrzenie niebieskowłosej przeniosło
się na blondyna. Było intensywne i wyczekujące dalszych
informacji. Praktycznie też nie mrugała.
- Trzeba jak najszybciej wrócić do
gildii - nieznośną ciszę przerwała Cana - Nie wiem czy utrata
pamięci jest spowodowana szokiem czy urazem ale powinna natychmiast
trafić pod opiekę Porlyusicy.
- Dobra dzieciaki - Clive klasną w
dłonie - Jeśli nikomu więcej nic nie jest zwijamy się w drogę
powrotną.
Gajeel uważał, że to jak najbardziej
właściwy pomysł. W nosi miał pokonywanie każdego kto się
nawinie jeśli najważniejsza dla niego osoba wymagała fachowej
pomocy.
- Chodź wezmę cię na barana -
wyciągnął rękę do Levy - Nie powinnaś się przemęczać.
Dziewczyna jednak cofnęła się
instynktownie. Ze zgrozą zauważył w jej oczach strach. Spodziewał
się, że w tym stanie będzie niespokojna jednak nie przewidział,
że to jego zacznie się bać. Obserwował jak powoli przenosi
spojrzenie zatrzymując wzrok na chwilę na każdym. Jak by nie
patrzeć zbyt uroczym towarzystwem. Cana, której odstawienie
alkoholu wyraźnie nie służyła wyglądała co najmniej na
psycholkę, która dopiero co uciekła z zakładu dla obłąkanych.
Co do Miry to wcale by się nie zdziwił gdyby miała obawy, że ta
zaraz rzuci się na nią z nożem. Sam miał wątpliwości co do
zdrowia psychicznego ich barmanki. Clive na pierwszy rzut oka był
spoko ale jego metalowe części ciała wyraźnie niepokoiły
dziewczynę. On sam na anioła też raczej nie wyglądał. Chyba
tylko u Laxus'a nie można było się doszukać szczególnej wady.
Może przez tą swoją błyskawicę przypominał nieco łobuza ale
samo jego spojrzenie była bardzo łagodne.
- Spokojnie nikt ci krzywdy nie zrobi -
zapewnił blondyn - Teraz wszyscy chcemy sprowadzić cię bezpiecznie
do domu.
Zdawało się, że te słowa przekonały
Levy. Może nie całkowicie ale jednak na tyle by przestała się
opierać. W jej oczach pozostało jednak te same zagubienie. No i ten
strach. To było najgorsze. Wszyscy teraz się bali. Bali się
nieznanego wroga. Bali się przebudzonych do życia demonów. Bali
się bo nie wiedzieli gdzie i kiedy nastąpi kolejny atak. Każdy się
bał choć robił co mógł by tego nie okazywać. Musieli trzymać
się razem i wzajemnie wspierać by nie oszaleć. Wychowanek
Metalicany wiedział jednak, że to co teraz musi czuć dziewczyna
jest gorsze od och całych obaw razem wziętych. Jak mają jej
wytłumaczyć co się dzieje, że wcale nie mogą czuć się tak
bezpieczni jak kreował to Laxus. Po głowie pałętały mu się
sprzeczne koncepcje. Za wszelką cenę chciał uchronić ją teraz od
jakiegokolwiek stresu. Chciał z uśmiechem na utach sprowadzić ją
do gildii gdzie z pewnością jej pomogą. Chciał udawać, że
wszystko gra, że nie zagraża im znaczne niebezpieczeństwo. Jednak
to wszystko byłoby jednym wielkim kłamstwem. Nawet jeśli jej nic
nie powiedzą to prędzej czy później pozna prawdę przy kolejnym
ataku. Nie miał wątpliwości, że taki nastąpi, a im brutalniejszy
będzie tym większy szok wywoła u McGarden.
- Clive znasz się może na
teleportacji - spytał Glidarts'a.
- Niestety młody, ja... - nie zdołał
skończyć zdania.
W mgnieniu oka, wzburzając kłęby
czarnego dym zostali otoczeni przez pięć zamaskowanych postaci. Na
ich szatach widniał symbol krwawej gwiazdy.
Kiedy tylko Erzie udało się uspokoić
zeszli drogą prowadzącą do wioski. Jellal miał obawy co do jej
stanu zdrowia ale wiedział też, że nie zdoła jej przekonać do
zmiany decyzji. Może jeśli znajdzie to czego szuka będzie
spokojniejsza. W sumie on też odetchnie jeśli te sny okażą się
po prostu snami. Niczym więcej. Wkrótce szli już skromnie
udekorowaną uliczką wyłożoną kamienną płytką. Mech
pokrywający jej znaczą część wskazywał, że nie była
uczęszczana od lat. Erza szła kilka kroków przed nim sprawiając
wrażenie nieobecnej. Wzrok miała utkwiony w budynku stojącym na
małym wzniesieniu za częścią mieszkalną wsi. Domyślił, że
jest to ów sierociniec w którym się wychowała. Było spokojnie.
Powiedziałby, że aż nazbyt. Mimo, że niedawno słyszeli wyraźny
wybuch, widzieli nawet dym to teraz w pobliżu nie było można
dostrzec ani jednej osoby poza nimi. Ciągle rozglądał się za
czymś podejrzanym ale niczego nie mógł dostrzec. Było to
podejrzane choć szukał już w głowie możliwego scenariusza
dlaczego tak jest. Z kolei Erza nie wykazywała najmniejszego
zainteresowania tym niedawnym zajściem. To było niepodobne do
zawsze czujnej Tytanii jaką znał. Teraz ta sama silna kobieta
wydawała się zadziwiająco bezbronna. Nie miała na sobie nawet
zbroi. Zastąpiła ją białą koszulką z niebieską kokardką u
szyjki oraz granatową dżinsową sukienkę. Wyglądała niezwykle
normalnie. Gdyby teraz zobaczyłby ją po raz pierwszy nawet by nie
pomyślał jak wielką moc w sobie kryje. To właśnie kwestia mocy
zaprzątała mu właśnie umysł. Czy powinien jej powiedzieć, że
jej własna magia powoli wypala ją od środka? Jednak już teraz
miała wystarczająco zmartwień na głowie by dokładać jej
kolejne. Z drugiej strony jeśli nadmiar produkowanej przez jej
organizm magii zacznie dawać o sobie znać w trakcie kolejnego ataku
mogą sobie nie poradzić. Chyba wyczerpali już wszelki pokłady
szczęścia by liczyć na nie po raz kolejny. Zresztą jego duma
chciała by własnoręcznie rozprawiał się z wrogami. Udowodnić
sobie, że naprawdę potrafi ją ochronić. Choć coraz częściej
wątpił, że faktycznie jest do tego zdolny. Coraz częściej
zastanawiał się też czy nie zrobiłby lepiej zostawiając ją w
rękach Kaishi'ego. Przecież sama szkarłatnowłosa doskonale się z
nim dogadywała.
- Myślicie, że jest tu bezpiecznie? -
spytał przerywając w końcu ciszę.
- Raczej nikogo tu nie ma - stwierdziła
Erza wciąż idąc naprzód.
- Nawet jeśli ktoś miałby być to
nic na to nie poradzimy - dodał Kaishi - Powinieneś w końcu się
rozluźnić.
- Nic cię nie dziwi? Nawet ten wybuch?
- beztroska postawa chłopaka zaczęła go już denerwować.
Był prawie pewny, że są w tej chwili
obserwowani. Im głębiej nad tym myślał tym bardziej dochodził do
wniosku, że sana eksplozja miała po prostu przyśpieszyć ich
pojawienie się tutaj. Już kilka razy spotkał się z takim
zagraniem. Jednak coś mu nie pasowało. Dotychczas wszystkie ataki o
których wiedział były przeprowadzane jak najbardziej jawnie bez
podchodów czy zasadzek.
- Owszem nie spodziewałem się go -
odpowiedział Kaishi - ale nie dajmy się ponosić panice. Jest duże
prawdopodobieństwo, że wcale to nie miało związku z nami.
Takie prawdopodobieństwo oczywiście
było jednak wolał dmuchać na zimne. Nie chciał kolejny raz
obudzić się w nieznanym miejscu ze świadomością, że właśnie
rozdzielono go z Scarlet i nie wiadomo co z nią robią. Wzdrygnął
się na wspomnienie wczorajszych przeżyć. Plecy w miejscach uderzeń
batem już go nie bolały, pozostało tylko nieprzyjemne pieczenie,
które jak sądził utrzyma się jeszcze przez kilka dni. To co
spotkało Kaishi'ego mało go interesowało ale z Erzą było
zupełnie odwrotnie. Choć jak zwykle starała się to ukryć,
trzymać ból w sobie to jaśniejące na jej skórze różnokolorowe
siniaki i rozcięcia Mimo to ciągłe kroczyła naprzód nie zważając
na przeciwności. Dawno
nie spotkałam osoby, która tak długo nie dawałaby się złamać.
Słowa,
które wypowiedział jeden z tamtejszych oprychów ciągle
przewracały mu się w głowie. Jak długo konkretnie trwało to
„długo?”
Kwadrans? Godzinę? Więcej? Którąkolwiek opcje uznać by za
prawdziwą była przerażająca. Nie chciał jednak poruszać tego
tematu przynajmniej dopóki nie znajdą się sami w odosobnionym
miejscu.
-
No to jesteśmy - powiedziała Erza gdy stanęli przed starym
budynkiem.
Już
pierwszy rzut oka wystarczył by wiedzieć, że nikt nie był w nim
od lat. Bluszcz tak zarósł przednią ścianę budynku, że zlała
się ona z drzwiami. Erza przez moment patrzyła na nie nostalgicznie
po czym pociągnęła za klamkę. Wnętrze było dokładnie takie jak
to sobie zapamiętała. No prawie. Piękna, drewniana podłoga zwykle
zadbana teraz skrzypiała pod każdym krokiem. Leżący na niej
puszysty czerwony dywan aż błagał o wyswobodzenie go spod grubej
warstwy kurzu. Zrobiło się jej go żal. Jako kilkulatka uwielbiała
się na nim bawić udając, że lata. Kiedy szła dalej budziły się
kolejne wspomnienia. Fotel na którym siadywała babcia Rose,
najstarsza i zarazem najważniejsza z pensjonariuszek czytając im
bajki leżał przewrócony pod ścianą. Niegdyś tak dostojny teraz
był przeżarty przez mole i pleśń. Skromna kuchnia była teraz
jedną wielką jaskinią pełną poprzewracanych mebli i walających
się kawałkach metalu. Pokój dzienny był pokryty kawałkami gruzu
i szkła z wysadzonego okna podczas owej nocy podczas której zostali
zaatakowani. Wzdrygała się na to wspomnienie po czym skierowała
się w stronę schodów. Stopnie skrzypiały pod jej stopami gdy
powoli szła ku górze. Jellal chciał ruszyć za nią lecz Kaishi
chwycił go za ramię przecząco kręcąc głową.
-
Zostawmy ją na razie samą - powiedział - Ona tego teraz
potrzebuje.
Wiedział,
że ma rację. Widział to w oczach Erzy. Jednak nic nie mógł
poradzić na to, że po prostu się o nią bał.
-
Może rozejrzymy się na dole? - zasugerował - Upewnić się, że
nic nam nie zagraża.
-
Jesteś strasznie upierdliwy jeśli chodzi o ostrożność - zaśmiał
się Kaishi - znasz takie pojęcie jak relaks?
Odruchowo
pokręcił głową. Od kiedy tylko odzyskał swe wspomnienia nie
myślał o sprawianiu sobie przyjemności. Wręcz uważał, że nie
powinien. Teraz musiał być oparciem dla Erzy.
-
Jesteś naprawdę dziwaczymy - skomentował Kaishi - Ja nie wyobrażam
sobie życia w ciągłej napince.
Miał
grubo ponad osiemdziesiąt lat, a całe swe życie spędził właśnie
w tej gildii. Nic więc dziwnego, że myślał iż zna każde
miejsce, każdą rzecz jaka się tu znajduje. To w sumie nie było
tak dalekie od prawdy. Wielokrotnie mijał ten dzienniczek, gdy
przewracał pułki w poszukiwaniu jakichś dokumentów. Teraz zaczął
sobie przypominać jak dziwną rzeczą był. Czasem ktoś brał go do
ręki ale albo nic nie było tam zapisane albo nawet nie mógł tego
otworzyć. Nie tyle co fizycznie ale psychicznie. Po prostu były
osoby, które jakby podświadomie nie chciały sprawdzać jego
zawartości. Jako, że nie wydzielał śladów mrocznej magii został
uznany za nie do końca udaną zabawkę i zapomniany. Przez ostatnie
lata był nawet pewny, że go wyrzucono ale jednak jakimś cudem się
odnalazł. Obracał go w dłoniach zastanawiając się jakim
zabezpieczeniem obdarzyła go Mavis.
-
Pierwsza mówi, że nic sobie nie może przypomnieć - poinformował
Lily wlatując przez otwarte okno.
-
Tak właściwie to gdzie ona teraz jest - spytał patrząc jak Exceed
ląduje na jednej z wyższych pulek.
-
Przechadza się po parku - odpowiedział - chyba czuje się winna, że
zapomniała o wszystkim co tam pisała. Nie wie nawet czy to okaże
się pomocne.
-
Zostawiłeś przygnębiona Pierwszą i to samą - naskoczył na
zaskoczonego kota mistrz - Masz tam natychmiast wrócić i pocieszać
ją tak długo, aż sam nie padniesz ze zmęczenia!
Miał
tak gniewny wyraz twarzy, że przestraszony Pantherlily natychmiast
wyfrunął z pomieszczenia. Ciężko dysząc opadł na krzesło. To
było do niego niepodobne. Od tak naskakiwać na jednego ze swych
podopiecznych. Może Porlyusica miała rację mówiąc mu, że
zaczyna się robić za stary by udźwignąć to wszystko. Czyżby
nadszedł czas by przejść na emeryturę? Przekazać to stanowisko
komuś młodszemu i silniejszemu? Komuś kto temu podoła?
-
Mistrzu - usłyszał głos Juvii pukającej do drzwi - Carla
poinformowała nas, że chcesz nas widzieć.
Niebieskowłosa
czarodziejka weszła ostrożnie do środka uważając by nie potknąć
się o jedną z walających się wszędzie stert ksiąg z zaklęciami.
Poczuł sporą ulgę widząc, że nic jej nie jest. Za nią wszedł
Gray, a po jego minie wywnioskował, że jest wyraźnie zbity z
tropu.
-
Wszystko w porządku staruszku – spytał - Carla kazała nam jak
najszybciej się zjawić. Baliśmy się, że był kolejny atak.
Pokręcił
przecząco głową lecz choć się starał nie było go stać nawet
na najmniejszy uśmiech.
-
W takim razie co się dzieje - dopytywał się chłopak.
-
Znalazłem coś co może zainteresować waszą dwójkę - po tych
słowach podał im po księdze zaklęć.
-
Zaraz czy to... - Gray przyglądał się ilustracjom „Księgi lodu”
- lodowa skorupa?
Poczuł
się dziwnie na samą myśl o zaklęciu które odebrało mu Ur.
-
Niezupełnie - zaprzeczył starzec - To „Super szron”. Wiem, że
o nieco kolokwialna nazwa ale zapewniam cię, że ziała na podobnej
zasadzie. Jednak ani nie odbierze ci życia, ani nie będzie
nieroztapiany. Pokryje jednak ciało wroga na tyle długo byśmy
mogli go przechwycić.
-
Przechwycić? - czarnowłosy niezbyt rozumiał co mistrz miał na
myśli.
-
Pomyśl - odrzekł Makarov - jeśli będziemy w stanie pojmać choć
jednego z gostków od gwiazdy czy nie łatwiej będzie skopać im
dupska.
Ostatnie
zdanie sprawiło, że nastała niezręczna cisza. To nie było w jego
stylu mówić o czymś tak poważnym zachowując się jak Natsu.
-
„Sekretne tajniki magii wody” - przeczytała tytuł swojej Juvia
jakby wyczuwając, że powinni zmieć temat.
-
Tak, myślę że mogłaby ci się spodobać choć z pewnością
większość znasz- odpowiedział - jednak jest tam opisane pewne
ważne zaklęcie, którym posłużyła się Ame. Droga wody.
-
Mistrz myśli, że Juvia jest w stanie to opanować - spytała
wyszukując je - Wygląda na bardzo skomplikowane.
-
Jak nie spróbujemy nie będziemy wiedzieć - popatrzył na nią
uważnie - Zresztą to może być nasza jedyna szansa na sprowadzenie
tu Elfmana.
Natsu
trzymał Lisannę. Osłabione i ranna dziewczyna praktycznie
przelewała mu się przez ręce. Mimo obrażeń jakich doznała
podczas wybuchu dzielnie pomogła reszcie wydostać się ze statku.
Teraz jednak nie miała siły na nic. Miał sobie za złe, że ledwie
po wydostaniu się na ląd padł na glebę niezdolny do
jakiegokolwiek ruchu, a tym bardziej powrotu na pokład. Odpadł na
dobre pół godziny, a kiedy się ocknął było po wszystkim. Teraz
chciał to nadrobić ale mimo swego otwartego charakteru nawet on nie
był w stanie się odezwać. Mimo niż akcję ratunkową można było
uznać za udaną nie mieli co świętować. Zginęły dwie osoby.
Bath, której życie odebrał sam demon oraz mistrzyni, która
przepadła bez śladu. Zdaniem Kagury dalsze poszukiwania nie miały
już sensu. Skoro do tej pory jej nie znaleźli to pewnie już nie
znajdą. Dawno już nie czuł się tak przybity. Dodatkowo zupełnie
nie wiedział co konkretnie stało się Lucy. Blondynka stała się
drewnianą rzeźbą ale wszystkie smocze zmysły podpowiadały mu, że
żyje a stan jej zdrowia niewiele się różni od normalnego. Było
to bardzo dziwne, że przez pierwszych kilka chwil chciał zaatakować
ją ogniem myśląc, że powłoka się spali jak u Erzy gdy Ever
zmieniła ją i inne uczestniczki konkursu piękności w kamień. W
ostatniej chwali powstrzymała go Lisanna. To dzięki niej
przypomniał sobie o ciemnym scenariuszu tej opcji. Tak, czy inaczej
stan Heartofili bardzo go martwił. Już tyle razy pomagał jej
wydostać się z kłopotów, że przestał właściwie myśleć, że
może z jakimś i on nie podołać. Nie chciał nawet myśleć, że
towarzysząca mu na misjach od blisko roku, pomijając owe
siedmioletnie przejście, dziewczyna może tak po prostu zostać
uznana za jedną z ofiar. Że może jej się coś stać.
-
Chyba powinniśmy wracać - powiedział gdy wyczuł, że Lisanna
zaczyna drżeć w jego ramionach - Jestem pewny, że dziadek nie
będzie miał nic przeciwko byście się u nas zatrzymały.
-
Nie ma mowy - powiedziała twardo Kagura podając dodatkowy koc
jednej z niedawno rozmrożonych dziewczyn.
-
Ale dlaczego? - zdziwił się - przecież wasza gildia jest
zniszczona. Nawet samo to miejsce nie jest bezpieczne. Na pewno
jeszcze raz zaatakują.
-
I dlatego tu zostaniemy - do rozmowy włączyła się Ariana - nie
zostawimy mieszkańców samych, gdy najbardziej nas potrzebują -
oznajmiła - i nie próbuj zaprzeczyć, że sam też nie masz zamiaru
zostawiać Magnolii - dodała widząc, że chce protestować.
-
Tylko gdzie będziecie mieszkać puki nie odbudujecie gildii? -
spytał.
-
W gospodzie - odpowiedziała zielonowłosa - Millianna poszła z
Happy'm właśnie porozmawiać na nasz temat z sołtysem.
Faktycznie
ani niebieskiego kota ani kociej czarodziejki nie było przy nich.
-
Czyli sobie poradzicie? - upewnił się - Może jednak powinniśmy
jeszcze zostać.
-
To też odpada - oświadczyła kategorycznie Riley - Może ty sam
trzymasz się jeszcze na nogach ale wasze przyjaciółki wymagają
natychmiastowe pomocy. Kto wie może w gildii macie coś co pomoże
Lucy.
Nadzieja
na powrót rozświetliła twarz Natsu ogromnym uśmiechem.
-
Kto jak kto ale dziadek zna się na wielu rzeczach - oświadczył
szczerząc zęby.
Byli
otoczeni. Gajeel nerwowo rozglądnął się wokół. Nie było
wątpliwości. Wszystkie drogi ucieczki były zablokowane. Zresztą
pewnie i tak by ich dogonili gdyby spróbowali. Wiedział, że mają
kłopoty. Na twarzy Clive widział powagę, a skoro on miał obawy to
co mają powiedzieć oni.
-
Spokojnie - powiedziała jedna z zakapturzonych postaci - wcale nie
musimy walczyć.
-
To niby po co żeście przyleźli - prychnął Laxus.
-
Po prostu byliśmy ciekawi kto był w stanie złamać kod miniwymiaru
- odpowiedział kolejny z przybyszów - Ktokolwiek z was tego dokonał
jesteśmy naprawdę pod wrażeniem.
-
Niestety nie mamy czasu na wywiady, więc zróbcie łaskę i
spadajcie - warknął Gajeel chcąc jaj najszybciej odstawić Levy do
gildii.
Nawet
gdy to mówił wiedział, że nie ma sensu ich o to prosić. Chyba
tylko Gildarts miał wystarczającą siłę na walkę z przeciwnikiem
takiego kalibru. Jednak czy da radę całej piątce?
-
Naprawdę łudzicie się, że macie jakikolwiek wpływ na przebieg
zdarzeń - rzucił kolejny z zakapturzonych.
-
Musicie nam wybaczyć - inicjatywę przejął Clive doskonale udając
uprzejmy ton - jednak nie mamy czasu na to co dla nas planujecie.
Widzicie trochę nam się śpieszy i..
Fala
uderzeniowa odrzuciła go na kilka metrów. Choć szybko udało mu
się wyhamować sam był zdumiony siłą tego ciosu. Ten, który go
zaatakował wydzielił tylko nieznaczną część swojej magicznej
energii nawet się nie męcząc. Nie był typem co chwali się na
prawo i lewo swą potęgą. No może pomijając uwodzenie pięknych
dam. Tak, czy inaczej pierwszy raz spotkał się z tym, że
potraktowano go jak nic nie znaczącą przeszkodę. Mógł się
zapierać przy tym, że nie spodziewał się takiego ciosu od
szczeniaka, że wcale nie wyzwolił całej swej mocy bo gdyby tak
było cios by go nie ruszył. Widział jednak, że nie ma co udawać.
Atakujący go młodzieniec też nie uderzał na serio. Skrzywił się
myśląc jaki ta informacja wywoła szok u mistrza.
-
Przepraszam ale naprawdę nie rozumiem o co wam chodzi - spróbował
jeszcze raz zacząć rozmowę.
Wolał
uniknąć walki zwłaszcza, że jego córka i jej przyjaciele
przebyli tyle drogi tylko po to by go odszukać. Z drugiej strony
mogłaby być to doskonała okazja do przetestowania jednostek wroga.
-
Jak już mówiliśmy, nie chcemy walczyć. Przybyliśmy tu tylko po
to by dowiedzieć się który z was miał na tyle rozwinięty umysł
i nie bagatelne zdolności by wydostać się z pułapki.
-
A jak wam nie powiemy to co - Laxus uniósł wymownie brew -
zabijecie nas? Sorki ale nie jestem z tych co grzecznie i przy
herbatce omawiają swoje problemy.
Po
jego ciele zaczęły przemykać wyładowania elektryczne. Choć nadal
stał na uboczu nie chcąc zbyt uczestniczyć w radosnych zabawach
towarzyszy ich dobro było dla niego znacznie ważniejsze niż
własne. Praktycznie od początku wziął pod swoją opiekę trójkę
zafascynowanych nim osób. Freed'a, Biacxlow'a oraz Evergreen. Z
porządku przeszkadzało mu, że plączą mu się pod nogami ale z
czasem zaczął ich nie tylko szkolić ale i chronić. Teraz ta chęć
ochrony się rozszerzyła. Przestał udawać, że pozostali nic dla
niego nie znaczą. Były też osoby, które chciał chronić jeszcze
bardziej. Obok niego stała Mirajane zaciskając pięści. Wiedział
ile trudu kosztuje ją powstrzymanie się przed rzuceniem się na
tych którzy porwali jej brata. Chciał coś do niej powiedzieć ale
został uprzedzony.
-
Nie, martwi nam się nie przydacie - odpowiedziała kolejna z
zakapturzonych postaci - Jednak mamy swoje sposoby by właściwa
osoba dołączyła do owego białowłosego dryblaska, którego nie
tak dawno sobie pożyczyliśmy.
O
tym co wywołają te słowa zdał sobie sprawę od razu. Jednak nie
miał ni chwili by temu zaradzić. Nie mógł powstrzymać przemiany
Mirajane w demona. Młoda kobieta błyskawicznie rzuciła się na
gościa, który wypowiedział owe zdanie. W jej oczach był mord.
Machinalnie
przeszukiwał szuflady małego gabinetu. Właściwie to wcale nie
przyglądał się przerzucanym papierom. Po upewnieniu się, że
okolica jest bezpieczna nie mógł się na niczym skupić. Dziwiło
go to, że mimo wyraźnego wybuchu nic nie znaleźli. Po długich
rozważaniach za jedyną rozsądną opcję uznał, że kimkolwiek był
sprawca musiał się teleportować lub użyć innego skutecznego
sposoby zniknięcia z terenu wioski. Korciło go by dołączyć teraz
do Erzy ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Wiedział, że
potrzepuje teraz samotności. Co jakiś czas słyszał jej kroki, gdy
przemieszczała się po piętrze.
-
No i jak przeszukiwanie akt - zagadał go Kaishi - znalazłeś jakiś
podejrzane plany dowodzące, że pracujący tu ludzie byli członkami
jakiejś sekty, których jedynym celem było małej dziewczynce którą
się opiekowali.
-
Rozmawiałeś o tym z Meredy - burknął się nawet na niego nie
patrząc.
-
Martwi się o ciebie - chłopak był bardzo spokojny - prosiła bym
miała na ciebie oko.
Jellal
jednak nie mógł zapomnieć o podsłuchanej w pociągu rozmowie.
Chciał wiedzieć czy naprawdę stoi po ich stronie. Chciał raz na
zawsze pozbyć się wątpliwości i ciągłe towarzyszącej niechęci
do chłopaka, która bądź, co bądź przyćmiewała mu
zdroworozsądkowe myślenie.
-
Możemy o czymś pomówić - spytał usilnie próbując zachować
obojętność w głosie.
-
Jasne, jasne Ercia chyba się zasiedziała więc mamy nadal sporo
czasu - odpowiedział pogodnie.
Wziął
głęboki oddech zastanawiając się jak ubrać to pytanie by
zabrzmiało jak najbardziej niewinne.
-
Widzisz nie do końca rozumiem - zaczął o co chodziło wtedy... w
pociągu...
Urwał,
gdy zobaczył jego spojrzenie. Ciemne oczy wychylały się z pomiędzy
grzywki intensywnie wpatrując się w niego. Przez moment jego
uśmiech wydał mu się lodowaty choć nie był wcale inny od tego,
którym obdarzał ich na co dzień.
-
Masz na myśli tą moją rozmowę przez magiczny komunikator? -
spytał Kaishi nie zmieniając owego tajemniczego wyrazu twarzy.
Zdawało
mu się, że minęły całe godziny nim zdołał zdobyć się na
twierdzące kiwnięcie głową.
-
Trzeba było tak od razu Jelly - zaśmiał się - Gadałem z
informatorem. Jesteśmy blisko rozwiązania pewnej sprawy.
-
Informatorem? - zdziwił się Jellal w tym samym momencie
uświadamiając sobie jak niewiele o nim wie.
-
Cóż dziwne, że nie wiesz ale już tłumaczę. Informator to
zaufana osoba z którą dzielisz się informacjami i... - chciał
zażartować ale w tym samym momencie Jellal chwycił go za kołnierz
przyciskając do ściany.
-
Przestań pieprzyć - warknął - i gadaj o co chodzi.
Kaishi
wyglądał na szczerze zaskoczonego takim zachowaniem. Przez dłuższy
moment patrzył na niego nieruchomymi oczami po czym odetchnął
głęboko.
-
Dlaczego jesteś taki nerwowy - spytał - nie każda rozmowa musi być
prowadzana jak sprawozdanie. Erzie na pewno nie potrzeba teraz naszej
bójki o taką głupotę - ostatnie zdanie wypowiedział z dziwnym
błyskiem w oku.
Trafił
w jego najbardziej czuły punkt. Puścił go odsuwając się na kilka
kroków. Na kilka sekund stanął mu przed oczami obraz uśmiechniętej
Erzy. Nie chciał by widziała, że ma konflikt z jej przyjacielem.
-
Przepraszam ja... - nagły trzask rozległ się tuż nad ich głowami.
Brzmiał
jak otwierające się stare okiennice. Chwilę potem ucichły kroki
nad nimi. Trwało to zaledwie kilka sekund nim nastała cisza. Kilka
sekund podczas których przez jego umysł przebiegały miliony
możliwych scenariuszy. Żaden z nich nie był jednak zbyt różowy.
-
Erza - krzyknął wbiegając po schodach na górę.
Nagłym
szarpnięciem otworzył drzwi do pokoju w którym powinna się
znajdować ale był zupełnie pusty. Pod oknem stało niewielkie
łóżko w sam raz dla dziecka nakryte kocem koloru zgniłej trawy
przeżartym przez mole. Niegdyś jednak musiał mieć przyjemny
zielony odcień. Na podłodze leżało kilka porozrzucanych
przedmiotów. Jakieś kredki, stara bluzka i tym podobne drobiazgi.
Tym co najbardziej przykuwało uwagę był mały, pluszowy, brązowy
miś siedzący jak gdyby nigdy nic pod ścianą. Miał na sobie
sukienkę imitującą liście oraz doczepione do pleców sztuczne
skrzydełka. Jednym słowem „miś wróżka”. Mimo upływu lat
wcale się nie zniszczył. No może był trochę brudny ale nic poza
tym. Schylił się otrzepując go z pajęczyn. Niby maskotka jak
każda inna ale przecież tak pasuje do Erzy nazywanej królową
wróżek choć jako dziecko pewnie nie miała pojęcia, że trafi
akurat do Fairy Tail.
-
Cholera nigdzie jej nie widać - krzyknął Kaishi podbiegając do
okna - Jellal rusz się bo trzeba zacząć przeszukiwać teren.
Dopiero
jego słowa go ocuciły. Będąc w miejscu gdzie dorastała Scarlet
po prostu się zatracił. Zmarnował przez to kilka cennych chwil.
Zerwał się z miejsca i również znalazł się przy oknie. Niestety
i on nie mógł wypatrzeć tak znajomych szkarłatnych włosów.
-
Dobra - powiedział wyskakując przez okno i ześlizgując się po
pochyłym dachu - musimy ją jak najszybciej znaleźć.
Miał
spokojny głos choć jego wnętrze, aż krzyczało. Zupełnie jakby
jego umysł sam z siebie nie dopuszczał innej możliwości niż ta,
że zaraz ją znajdą.
-
W którą stronę idziesz? - spytał Kaishi lądując przy nim.
-
Tam gdzie ona jest - odpowiedział krótko robiąc kilka kroków na
przód.
Nie
bardzo wiedział czemu zmierza Było zupełnie tak jakby jakaś
podświadoma siła mówiła mu gdzie powinien się udać.
-
Jak uważasz - zgodził się Kaishi - ja idę w przeciwną stronę.
Poinformuj mnie jak ją znajdziesz.
Po
tych słowach się oddalił co przywitał z ulgą. Nie bardzo
odpowiadało mu jego towarzystwo tym bardziej, że zaczął się robi
jakiś dziwny. O ile określenie dziwny zawsze mu przychodziło na
myśl gdy na niego patrzył to teraz nabrało większego znaczenia.
Tak, czy inaczej zdecydowanie wolał by się rozdzielili. Jednak o
wiele bardziej niż na tym zależało mu na znalezieniu Erzy. Nawet
jeśli to nie on będzie tym, który ją odnajdzie ucieszy się gdy
ujrzy ją całą i zdrową.
Gray
wraz z Juvią udali się na niewielki plac za gildią. Czuł, że
zupełnie nie nadąża za biegiem zdarzeń. Ledwo przywykł do jednej
okoliczności już pojawiała się druga. Wojna w której
uczestniczyli nie była zwykłą walką. Ich przeciwnik był
bezwzględny i przerażająco silny. Dochodziły też demony. Nie
chciał jednak myśleć o tym, że może być jeszcze gorzej.
Stracili już Laki ale pojawiła się nadzieja, że odzyskają
Elfman'a. Dlatego nie zamierzał tracić czasu. Jedynym co go
powstrzymywało było uderzające podobieństwo tego zaklęcia do
lodowej skorupy.
-
Juvii ciężko jest to zrozumieć - powiedziała niebieskowłosa
niedbale ochlapując strumieniem wody wbity w ziemię pal, który
służył jej za cel.
-
Na pewno ci się uda - odłożył swoją książkę na bok - Pomyśl
o tym jak szalenie jest ważne.
-
Wcale tym Juvii nie pomagasz - odpowiedziała - Juvia jest i tak dość
zestresowana. Juvia chce sprowadzić tu Elfmana ale nie wie czy
zdoła. Juvia czuje się taka słaba i zbędna.
-
Nie jesteś zbędna. Nawet tak nie myśl - oświadczył stanowczo.
Przez
moment czekał, aż ta rzuci się na niego po raz setny wyznając mu
miłość. To się jednak nie stało.
-
Juvia dziękuję za miłe słowa - dziewczyna delikatnie się
ukłoniła - jednak sam przyznasz, że nie ma szans w walce. Ostatnio
osłabła przez deszcz, a przecież deszcz to woda. Woda zaś...
Przed
nimi momentalnie zmaterializował się Natsu trzymając na rękach
Lisannę oraz Happy. Towarzyszyła im Risley. Wraz z nimi przybyła
też tajemnicza drewniana figura.
-
Natsu co ty tu robisz - krzyknął Gray podbiegając do nich - i co
to za dziwna drewniana rzecz?
-
To Lucy - Juvia ledwo się powstrzymała by tego nie wykrzyczeć.
-
Co tam się stało? - Gray nie mógł uwierzyć w to co widzi - Kto
jej to zrobił?
-
Później - odparł Natsu po czym zwrócił się do pulchnej
dziewczyny - Dzięki za odstawienie Risley. Bez ciebie pewnie byśmy
tu nie dotarli. Nie wiedziałem, że umiesz się teleportować.
-
Lepiej nie lekceważ pulchnych ludzi - powiedziała swe znane
przysłowie ale tym razem bez żadnego uśmiechu - Jak już wiem, że
się wami tutaj zajmą to mogę wracać. Mamy sporo spraw do
załatwienia - po tych słowach zniknęła.
Zarówno
Gray jak i Juvia mieli dużo pytań, które chcieli zadać jednak nim
zdążyli dołączył do nich Mistrz.
-
Wy dalej trenujcie - zwrócił się do Gray'a i Juvii - ja
porozmawiam z tymi dwojga.
Miał
spokojny ale stanowczy głos. Nie mogli więc się sprzeciwić. Natsu
jednak nawet nie drgnął.
-
Ja sobie poradzę - oświadczył - Happy też się trzyma ale Lisanna
- spojrzał na ledwo przytomną dziewczynę w swych ramionach - ona
natychmiast musi znaleźć się pod opieką.
-
Ależ oczywiście - zgodził się Makarov - dlatego powiedziałem
„dwojga”, a nie „trojga”.
Nikt
nie wiedział kiedy dokładnie Mirajane znalazła się przy
zakapturzonym mężczyźnie, ani kiedy dosłownie przebiła go na
wylot ręką. Dopiero gdy jego krew trysnęła na drzewa, a on sam
osunął się na ziemię otrząsnęli się z szoku. Widzieli w oczach
przyjaciółki dziki szał.
-
Co ona robi? - Gajeel odruchowo przytulił do siebie drżącą ze
strach Levy.
Nie
żeby narzekał na taki obrót sytuacji ale takie zachowanie nie
pasowało do ich barmanki. Nawet jak przybierała duszę szatana
nigdy nie raniła nikogo tak bardzo. Tym bardziej nie próbowała
zabić. Nawet kogoś, kogo z całego serca uważa za wroga. Wszyscy
chcieli ich dopaść. Wszyscy byli na nich wściekli ale nigdy by nie
pomyśleli o czymś takim.
-
Hej, Mira - Laxus złapał ją za rękę gdy gotowała się do
kolejnego ciosu - Chyba za bardzo dałaś się ponieść.
Ledwie
udało mu się schylić przed atakiem ale nie wroga tylko swej
towarzyszki. Cios był na tyle mocny, że z łatwością powalił by
drzewo. Zdecydowanie nie chciał poczuć go na sobie. Nawet by nie
był w stanie jej mocniej uderzyć choć oczywiście byłoby to tylko
w obronie. Mimo, że kilka razy celowo wywoływał u niej wybuchy
złości to tak naprawdę nie lubił jej krzywdzić. Czasem się z
nią droczył ale to był najlepszy sposób wdania się z nią w
dyskusję.
-
Gdzie się podział twój rogokucyk - zaczął starając się mówić
głośno i z ironią co biorąc pod uwagę okoliczności wcale nie
było łatwe.
Zdecydowanie
wolał nie być tym, który teraz musiał unikać jej ciosów
jednocześnie samemu nie atakując.
-
Może by tak trochę pomocy - warknął do Gajeel'a kiedy prawie się
przy nim wyłożył.
-
Jak byś nie zauważył pilnuje kogoś ważnego - odgryzł się.
-
Kogoś ważnego? Jestem kimś ważnym - w głosie Levy słychać było
niedowierzanie, gdy mocniej ścisnęła jego rękaw.
-
Tak - odparł, a uśmiech sam wkradł mu się na twarz - dla pewnej
osoby jesteś nawet najważniejsza na świecie.
-
Może byście znaleźli lepszy moment na romansowanie - skarciła ich
Cana - mamy tu kilka problemów.
-
Młoda dama ma rację - odpowiedział kolejny z zamaskowanych - dość
już pogaduszek. Mówcie kto z was złamał zabezpieczenie - zażądał.
Po
tych słowach machnął ręką w stronę prującej ku niemu Mirajane.
Nie było żadnego błysku, żadnej rany. Białowłosa w pierwszej
sekundzie zastygła w bezruchu, a w następnej padła nieprzytomna na
ziemię tracąc demoniczną formę. Laxus skojarzył tę technikę.
Może nie była identyczna ale bardzo podobna do tej którą podczas
walki z Flare oberwała Lucy od tego małego dziwactwa towarzyszącego
gildii jego ojca. Wiedząc, że reszta nie spuści zakapturzonych
przybyszów z oka niezwłocznie podniósł ją z ziemi. Była cała,
tylko nieprzytomna i pozbawiona energii. Choć ich szanse ponownie
się skurczyły poczuł ulgę, że nie pogrążyła się głębiej w
szaleństwie.
-
Ostatnia szansa albo powiecie nam kogo szukamy albo tym razem ktoś
zginie - ostrzegł najbliższy Laxus'owi przeciwnik.
-
Zapamiętajcie sobie - wysyczał Gajeel - nigdy, ale to nigdy nie
oddamy wam Levy.
-
A więc osoba, której szukamy to Levy - odparł jakby w zamyśleniu
przeciwnik - teraz tylko powiedzcie, która z tych miłych pań to
Levy byśmy mogli dostarczyć ją szefowi - zażądał - lepiej
byście pośpieszyli się z odpowiedzią...
Nie
od razu zrozumieli o co mu chodziło. Przez chwilę zdawało się, że
zupełnie nic się nie stało. Dopiero gdy twarze Gajeel'a i Laxus'a
zrobiły się blade, a następnie purpurowe dotarło do nich dlaczego
mieli się pośpieszyć. Postawiono ich w sytuacji w której każdy
wybór jest zły. Mogli albo pozwolić dwóm z ich towarzyszy ginąć
na ich oczach albo wydać przyjaciółkę. Nawet sam Clive czuł się
bezradny. Na pytające spojrzenie córki „czemu nie reaguje”
tylko potrząsną głową. Wielkie doświadczenie jakie nabył
podczas wielu lat funkcjonowania jako mag wiedział, że takie
zasadzki nie są proste. Oni mogli ich od razu zabić i jakikolwiek
ruch z ich strony tylko by to przyśpieszył. Choć wszyscy na niego
liczyli on też nie wiedział co robić.
-
Nic im nie mówcie - wychrypiał z trudem Laxus padając na ziemię.
Kilka
sekund później dołączył do niego Gajeel w ostatnim odruchu
popychając Levy w stronę Alberony. Cana uchwyciła jego spojrzenie.
Było w nim błaganie by nie dali skrzywdzić McGarden. Ona sama tego
nie chciała. Nie da skrzywdzić przyjaciółki tym bardziej, że ta
ryzykując życie wyrwała ich z pułapki. Wzięła głęboki oddech
i zrobiła kilka kroków naprzód.
-
Zostaw ich. To ja jestem Levy - słowa alkoholiczki zaskoczyły
wszystkich.
Pokój
nic się nie zmienił odkąd w pośpiechu opuszczała go po raz
ostatni. Był tylko trochę zakurzony i zaniedbany. Oparta o parapet
wpatrzona w rozciągający się za oknem las. Był bardziej gęsty
niż to sobie zapamiętała. Jednak nie dlatego ją tak intrygował.
To właśnie z nim wiązały się jej ostatnie senne wspomnienia. Im
bardziej się nad tym zastanawiała, tym bardziej była skłonna
uwierzyć, że to co jej się ostatnio śniło było prawdziwym
zdarzeniem z przeszłości. Nadal było to jednak bardzo
nieracjonalne. Tym bardziej, że te sny zaczęły się dopiero
niedawno. Oczywistym jest, że nikt dokładnie niepamiętna co robił,
gdy miał pięć lat. Nawet jeśli wydarzenie w tym wieku jest
traumatyczne to śni się o tym przez kilka miesięcy. Pomijając
osierocenie jej życie w tamtym okresie było dość spokojne. Nie
miała na co narzekać. Dlaczego więc to śni jej się akurat teraz?
Sama myśl o tym, że sny mogą być powiązane z obecnymi
wydarzeniami byłaby absurdalna ale już kilka zdarzeń jakby to
potwierdzało. Przykładowo ten dziwny gość z torów mówił coś o
szkarłacie. Wiedząc, że i tak nic teraz z tym nie zrobi
postanowiła wrócić już na dół. Miała już odejść od okna
kiedy zauważyła mglistą postać znikającą przy wejściu do lasu.
Poczuła jak uginają się pod nią kolana. To była ta sama kobieta
z jej snu. Nie mogła przegapić takiej okazji. Przywołała na
siebie zbroję lotu, zamaszystym ruchem otworzyła okno i wyskoczyła.
Wiedziała,
że to co robi jest nierozważne. Wiedziała, że może się narazić
na niebezpieczeństwo ale naprawdę musiała wiedzieć o co chodzi.
Jeśli istniała szansa, że pozna odpowiedź choć na jedno ze
swoich pytań była gotowa zaryzykować. Mimo przyśpieszającej
zbroi ledwo mogła nadążyć za zjawą. Kilkakrotnie musiała pomóc
sobie mieczem by przedrzeć się przez mocno zarośnięte ścieżki.
W końcu prawie potykając się o gruby, wystający korzeń wpadła
na polanę. Choć spodziewała się jaki widok może zastać i tak
doznała szoku. To było dokładnie to samo miejsce ze snu. Ta sama
polana i to samo jeziorko rozciągały się przed nią. Tylko
otaczające je drzewa i bardziej pokryty mchem wielki głaz
pokazywały różnicę związaną z upływem czasu. Nie wiedziała
czy powinna się bać, czy cieszyć. Mogła być już pewna
prawdziwości swojego snu. Zjawa, która ją tu przyprowadziła
zniknęła. Nie była jednak w stanie teraz myśleć nad tym dlaczego
tak się stało. Fakt, że znalazła to miejsce pochłoną wszystko
inne. Powoli uklękła na brzegu jeziorka i dotknęła dłonią
spokojnej tafli. Była przyjemnie chłodna.
-
Erza - zaniepokojony głos Jellal'a przekuł ciszę tego miejsca -
Erza, gdzie jesteś!
-
Tutaj - odkrzyknęła - wszystko dobrze ale...
No
właśnie „ale co?” Zawołanie na cały głos, że
znalazła miejsce ze swojego snu nie było bynajmniej w jej stylu.
Nie wiedziała też czy może zapewnić, że wszystko w porządku.
Nie miało to jednak znaczenia. Nie miała jednak więcej czasu na
rozmyślanie bo na polanę wpadł Jellal. Po spowijającej go aurze
domyśliła się, ze używał Meteoru. W jego oczach dostrzegła
strach. Nim się zorientowała znalazła się w jego ramionach.
Przyjemne uczucie ciepła błyskawicznie rozlało się po jej ciele.
Czuła jak jej mięśnie się rozluźniają. Zawsze miała do niego
słabość. W czasach niewoli tylko przy nim potrafiła normalnie
zasnąć. Jakby jakaś podświadoma siła mówiła jej, że zawsze da
radę ją ochronić. Nigdy nie wierzyła, że stał się zły tak sam
z siebie, a kiedy po powrocie z Tenoru ponownie go ujrzała była
naprawdę szczęśliwa. Od tego czasu znów mogli być przyjaciółmi.
Jednak nie było to tak piękne i łatwe jak sobie to wyobrażała.
Jellal choć starał się traktować ją tak jak dawniej to
jednocześnie trzymał się od niej na dystans. Tak ostatnio był
praktycznie cały czas przy niej ale równocześnie był bardziej
zamyślony niż zwykle. Z drugiej strony może oszukiwała samą
siebie, że tylko o to chodziło. Było jasno, że z tą narzeczoną
to zwykłe kłamstwo. Wyczuła to od razu i zaakceptowała jego
wybór. Jednak czegoś jej ciągle brakował. Czegoś, dzięki czemu
łatwiej byłoby jej iść na przód. Teraz wreszcie wiedziała co to
było. Brakowało jej miłości. Uczucia, którym by kogoś
obdarzyła, a on to odwzajemnił. Jellal był dla niej bliski.
Powiedziałaby, że najbliższy ze wszystkich ale miała dość tej
przytłaczającej niejasności jaka jest między nimi. Dlatego choć
tulenie się do Jellal'a sprawiało jej przyjemność postanowiła,
że nie da swoim uczuciem sobą kierować. Zebrała w sobie siły i
odepchnęła go od siebie.
-
Mogę wiedzieć co ty wyprawiasz - spytała czując, że czerwienieją
jej policzki.
-
Nie rozumiem - Jellal był zaskoczony jej zachowaniem - przecież to
jasne, że chciałem... chcieliśmy cię odnaleźć.
-
Dobrze wierz, że nie o to chodzi - odparła - Zresztą oddaliłam
się niecałe pięć minut temu.
-
Dobrze wiesz, że to by wystarczyło... - zaciął się. Sama myśl,
samo wyobrażenie jej martwej.. lub ponownie umierającej w jego
ramionach było najstraszniejszą, a zarazem najczęstszą
towarzyszącą u ostatnio myślą. - Naprawdę postąpiłaś bardzo
nierozważnie...- chciał ją ponownie przytulić ale odsunęła się
od niego jeszcze bardziej.
-
Naprawdę myślisz, że jestem taka słaba - spytała odwracając się
od niego napięcie - Zresztą gdyby mieli mnie zabić to już by to
dawno zrobili.
Jellal
przez chwilę stał nieruchomo wpatrzony w stojącą do niego plecami
szkarłatnowłosą. Tak, to nie chodziło tylko o jej zniknięcie.
Wiedział, choć ta świadomość bolała, że nie zawsze będzie
mógł być przy niej. Sam nie miał na to ochoty ale miał już
podciągnąć temat tego jak nieracjonalnie postąpiła znikając im
tak nagle. Choć tak naprawdę chciał pogadać o czymś innym. Czymś
co już dawno powinni wyjaśnić ale przecież to był dla niego
temat zakazany. Nie wiedział jak długo trwali tak w ciszy. Dopiero,
gdy zauważył że Scarlet drży nie mógł się powstrzymywać.
-
Erza.. co jest - zaczął ostrożnie wyciągając rękę w jej
stronę.
-
Nic - prychnęła po raz kolejny odsuwając się od niego.
Jednak
wiedział, że wcale nie jest dobrze jak starała się prezentować.
Intuicja podpowiadała mu też, że nie ma to nic wspólnego z tym co
się ostatnio dzieje. Nie mógł tego tak zostawić.
-
Przecież widzę - nie zamierzał odpuszczać.
Chciała
rzucić mu znaczące spojrzenie ale w ostatniej chwili się z tego
wycofała. Ta chwila jednak wystarczyła by zauważył łzy
przyklejone do jej rzęs. To przeważyło czarę. Ostrożnie, by tym
razem jej nie sprowokować obszedł ją i stając naprzeciwko chwycił
za ramiona.
-
Puść mnie - zaczęła się szarpać ale zbyt szybko opadła z sił.
Nie
miała ich na nic. Czuła jakby cały świat walił się pod jej
stopami. Od czasu zakończenia turnieju nie mogła sobie z
czymkolwiek poradzić. Wpierw poległa przy pojawieniu się smoków.
To czy byłaby martwa, gdyby czas się nie cofną nie miało
znaczenia. Znaczenie miało to, że dała się tak łatwo pokonać.
Nie zrobiła nic co by pomogło przyjaciołom przetrwać ten okres.
Potem gdyby nie Kaishi znów by zginęła. Była blisko, gdy
mordowano Laki ale nic nawet nie wyczuła. Zawiodła ją, zawiodła
porwanego Elfman'a, zawiodła też Warrod'a. To prawda udało jej się
ze Skieletonem ale nie potrafiła uwzględnić tego jako sukces. Nie
w obliczu tylu zagrożeń i wciąż żywego obrazu zabijanego Shô.
Zacisnęła powieki pozwalając łzom spłynąć po policzkach.
-
Najpierw mi powiedz co się dzieje - Jellal przyciągną ją do
siebie jeszcze bardziej.
Mu
samemu nie było łatwo. Widok jej łez sprawiało, że mu samemu też
chciało się płakać. Nie, taka nie powinna być sławna nawet poza
granicami Fiore Tytania. Gdy miał już pewność, że uspokoiła się
na tyle by zaraz nie znikną puścił ją.
-
Naprawdę nie wiesz? - spytała Erza ocierając łzę, a w jej głosie
słychać było ślad ironii.
Miała
dość nieustannego chowania swoich emocji. Miała dość tego, że
to właśnie od niej, niezależnie co by się działo podświadomie
oczekują bycia silną. Miała dość tego, że ludzie myśleli iż
nie potrafi jej złamać żadna sytuacja. Tym bardziej miała dość
ciągłej niejasności między nią, a Jellal'em. Niby sobie
wyjaśnili, że zostaną tylko przyjaciółmi ale ostatnio Fernandes
coraz częściej zaczął przekraczać tę granicę wzmagając tylko
mętlik w jej głowie.
-
Wiem - przełknął nerwowo ślinę - Jednak to nie jest takie łatwe.
Gdy wydostałem się z więzienia poprzysiągłem sobie niszczyć to
co złe. Gasić w zarodku choćby najmniejsze ogniska poparcia dla
Zerefa by nikt więcej nie musiał przez niego cierpieć. Teraz
jednak zdają sobie sprawę, że popełniłem zasadniczy błąd.
-
Niby jaki? - Erza zmarszczyła brwi.
-
Mylnie założyłem, że jest jedynym filarem, który ciągnie ludzi
w stronę czarnej magii - przeniósł wzrok w niebo - Teraz na
własnej skórze przekonaliśmy się, że to nieprawda. Nawet to co
się teraz dzieje. Ten znak na piersi Ultear co tak przeraź szefa
rady.. choć ciężko samemu się do tego przyznać ale zło tak jak
zawsze było... będzie istniało zawsze Czy naprawdę jest więc
sens walczyć? Nie lepiej je zaakceptować - sam nie wiedział czemu
wzięło go na takie zwierzenie, jednak od dłuższego czasu i ta
myśl chodziła mu po głowie. Teraz nie interesował go żaden
szalony wyznawca, żadna pół-boska postać z mrocznych legend. Nie
miał odwagi powiedzieć tego na głos ale tą, która tylko się dla
niego liczyła była właśnie Erza. Jej szczęście i
bezpieczeństwo. Reszta coraz bardziej traciła na znaczeniu.
-
Jesteś niemożliwy - w Erzie się aż zagotowało - Mamy
zaakceptować e wszystkie morderstwa jako codzienność? Przypomnij
mi dlaczego właśnie zdecydowałeś się na Crime Sociere!
-
By zniszczyć Zerefa ale...- był zaskoczony jej wybuchem.
-
No właśnie Zerefa - warknęła łapiąc go za kołnierz jak wtedy
gdy się spotkali po siedmiu latach - Nie jakiegoś Gremilna czy
Teletubisia tylko właśnie Zerefa. Nawet jeśli jego zagłada nie
wykorzeni wszystkiego to zła po jego odejściu będzie znacznie
mniej.
Puściła
go przenosząc spojrzenie w stronę jeziora. Choć jeszcze kilka
minut temu ją tak intrygowało teraz przestało już być takie
ważne. To jak kilka słów niebieskowłosego potrafiło zmienić jej
nastawienie było nadal czymś z czym nie umiała sobie poradzić.
Zapadło długie milczenie.
-
To jest to miejsce.. te, które ci się ostatnio śniło? - spytał
po ponad minucie Jellal chcąc odejść od tamtego tematu.
Erza
jak zwykle miała racje. Po raz kolejny, gdy chciał zrezygnować
potrafiła go w prosty sposób przekonać go do zmienny nastawienia.
Przecież to by zajęli się wpierw jednym problemem tylko planowali
już od dawna. Sam Makarov mówił, że tak będzie najlepiej. Jednak
wątpliwości co jakiś czas do niego wracały.
-
Tak - odpowiedziała Erza siadając po turecku na mokrej od rosy
trawie - dokładnie to samo.
Natsu
siedział nieruchomo patrząc tępo przed siebie. Mistrz zadawał
wiele pytań na które odpowiadał tylko pomrukami. Chciał jak
najszybciej opuścić gabinet dziadka by móc wrócić do Lisanny.
Jak przez jakiś filtr słyszał dłuższe odpowiedzi Happy'ego, gdy
starał się wytłumaczyć co się stało. Był wdzięczny
skrzydlatemu przyjacielowi bo on sam niezbyt miał siłę mówić.
Docierały do niego tylko pojedyncze słowa, dzięki którym rozumiał
tyle, że chodzi o ich walkę z członkami Tartarosu. Sam nie
wiedział co o niej myśleć. Niby ich powstrzymali ale nie obeszło
się bez ofiar. Nie znał zbyt dobrze Bath, a mistrzyni żeńskiej
gildii nigdy nawet nie widział to czuł się podle z myślą, że
nie zdołał im pomóc. Naraził Lucy i Lisannę.
-
Natsu - Happy pociągnął go za rękaw - Mistrz się ciebie o coś
pytał.
-
Tak, tak - odpowiedział szybko - nie będę bił się z Gray'em.
Ledwie
to powiedział, a już musiał trzeć guza pojawiającego się mu na
głowie po uderzeniu powiększoną dłonią dziadka.
-
Znów nie słuchałeś - skarcił go - Powtórzę to jeszcze raz.
Pytałem czy zajmiesz się Lisanną zanim ta nie odzyska pełni sił.
Jako, że nasze dwie zajmujące się leczeniem damy mają w tej
chwili pełne ręce roboty to mniemam, że rozumiesz jakie obowiązki
mają na ciebie spaść?
-
Czyli mam po prostu przy niej być i pomagać dojść do zdrowia -
Natsu nieco się ożywił ale nadal było coś co przyćmiewało mu
myśli - ale co z Lucy? Da jej się pomóc prawda?
-
Niewątpliwie jest taka możliwość. Mogę nawet od razu was
uspokoić, że wasza towarzyszka żyje - odparł ku ich widocznej
uciesze - Jednak posiłkując się moją wiedzą i tym co powiedział
Happy mogę wynieść teorię, że zmieniła się w drzewo. Nie mogę
być tego pewny ale prawdopodobnie przyczyniła się do tego magia
gwiezdnych duchów. Sam już jednak postaram się nawiązać w tej
sprawie odpowiednie kontakty.
-
Mówisz o Yukino - spytał Happy przekrzywiając łebek na bok - ale
przecież jeśli o nie chodzi to ja i Carla możemy zaraz zanieść
jej wiadomość.
-
W to nie wątpię - odpowiedział spokojnie starzec - Jednak coś mi
się zdaje, że Lucy miała styczność z ciemną stroną swojej
magii.
Nie
mieli szansy nawet zareagować. Ledwie Cana wypowiedziała te słowa
piątka napastników, wraz z ranionym przez Mirajane zniknęła wraz
z samą Alberoną. Nawet jej nie dotknęli. Wyglądało to tak jakby
najzwyczajniej rozpłynęła się w powietrzu w tym samym czasie co
oni. Clive zacisnął pięści powstrzymując się przed wybuchem
złości. Ziemia pod nim zaczęła samoistnie się rozpadać tworząc
krater. Jego córka. Jego własna córka o której tak długo nie
wiedział po prostu znikła poświęcając się dla przyjaciółki.
Mógł tylko przepuszczać co z nią zrobią, gdy dowiedzą się, że
ich oszukała. Czy straci ją tak jak stracił Cornelię? Jego jedyne
dziecko szukało go by mógł pomóc gildii podczas gdy on sam
najzwyczajniej był pochłonięty pracą. Kiedyś popełnił już ten
błąd zaniedbując żonę do tego stopnia, że ta nawet nie chciała
powiedzieć mu o ciąży. Teraz nie żyła i nie mógł naprawić
swego błędu nawet zwykłym „przepraszam”, czy tak samo miało
być z Caną? Nawet nie wiedział jaki jest jej ulubiony kolor.
-
Chyba powinniśmy wracać - powiedział w końcu Laxus,
-
Tak - odpowiedział bezbarwnym tonem Gajeel - tu i tak nic nie
zrobimy.
Clive
tylko kiwną głową. Muszą jak natychmiast obmyślić plan odbicia
Cany.
-
Zakładam, że macie jakiś transport - powiedział siłą
powstrzymując kolejny rozpad podłoża.
-
Niestety przyszliśmy tu z buta - Laxus usilnie starał się
rozładować atmosferę.
Chciał
jeszcze coś dodać, gdy polanę przysłonił wielki cień.
-
Co to jest? - spytała Levy z widocznym strachem w głosie.
Nie
rozumiejąc nic z tego co się wokół niej działo cofnęła się
instynktownie o kilka kroków niefortunnie potykając się o
wystający korzeń i lądując w krzakach.
-
Mała - krzykną za nią Gajeel.
-
Ja nie wierzę ale - Laxus pierwszy rozpoznał szybujący nad nimi
obiekt - to chyba Bombowiec Christina. Lily chyba naprawdę się
wykazał.
Jellal
uważnie obszedł najbliższy brzeg jeziorka upewniając się, że
zaraz coś się z niego nie wyłoni. Było jednak jak najbardziej
zwyczajne. Nie wyczuwał w wodzie żadnej ingerencji magicznej. To go
trochę uspokoiło. Wbrew jego niepokojowi to miejsce wydawało się
być ciche i nawet miało w sobie coś romantycznego.
-
Chyba jest jednak bezpiecznie - powiedział kucając obok Erzy.
-
To dobrze - odparła skutecznie chowając w głosie swój żal do
niego.
Znów
zasygnalizował jej, że nie ma ochoty rozmawiać na temat tego jak w
końcu jest między nimi. Teraz, gdy najbardziej potrzebowała
wsparcia Jellal znów zaczął się od niej oddalać. Choć był tuż
obok czuła się jak by dzieliła ich jakaś niewidzialna ściana.
Nie patrzyła na niego, nie wiedząc czy się zaraz znów nie
rozpłacze.
-
Mogę wiedzieć jak tu trafiłaś? - spytał.
Widział,
że jest smutna ale jeśli istniała jakaś tajemnicza siła ją tu
sprowadziła to musiał ją poznać i w ostateczności zniszczyć.
-
Przyprowadziła mnie tu jakaś zjawa - odpowiedziała szkarłatnowłosa
nie zamierzając ukrywać przed nim tego faktu - wiesz ta...
-
Zjawa? Coś nagle się pojawiło i cię sprowadziła do tego miejsca
- krzyknął Jellal podrywając się z miejsca - Przecież...
przecież dobrze wiesz jak to się mogło skończyć.
-
Tak, wiem - potwierdziła Erza - ale tą osobą była ta sama
kobieta, która od jakiegoś czasu mi się śni. Ta, która jeśli
mogę nim wierzyć mnie tu sprowadziła..
Chyba
po prostu wiedziała, że ta osoba nie jest jej wrogiem. Podświadomie
nadal pragnęła nazywać ją swoją matką choć nie miała na to
żadnych dowodów. Miała żal do Jellal'a, że nie próbuje zaufać
jej przeczuciom. On sam wyczuł, że zaczyna się robić na powrót
smutna.
-
Wiesz jak ważnym jest zachowanie bezpieczeństwa w takich
okolicznościach? - spytał choć tak naprawdę na usta cisnęły mu
się zupełnie inne słowa.
-
Wiem - odparła Erza udając, że nagle zaczął ją interesować
porośnięty mchem głaz - ale chyba ciągle o czymś zapominasz.
-
O czym? - niebieskowłosy aż zamrugał.
-
O normalnym życiu, Jellal - powiedziała podnosząc się z ziemi -
Takim w którym człowiek myśli też o miłych rzeczach, a nie
ciągle się zastanawia jak najszybciej może zlikwidować zło.
Powiedz kiedy ostatnio zrobiłeś coś tylko dla siebie.
Spojrzała
mu prosto w oczy. Już nie płakała. Była na powrót spokojna i
opanowana, a na jej piersi pojawiła się codzienna zbroja, którą
zwykle nosiła.
-
Erza dobrze wiesz, że ja.... - odpowiedział nerwowo drapiąc się w
tył głowy.
-
Tylko nie zaczynaj znowu tego samego - ostrzegła, a w jej tęczówki
groźnie zamigotały - Nie mogę zakazać ci dalszej pokuty jeśli
myślisz, że wciąż na nią zasługujesz ale nie chyba już
zapomniałeś jak się bawić?
-
Bawić? - Jellal instynktownie zaczął się wycofywać - ale o co ci
konkretnie chodzi?
Cofnął
się pamięcią siedem lat wstecz usiłując wychwycić jakąś
szczególną radosną chwilę. Czy mógł w to wliczyć wracające
wspomnienia jeśli od początku wiedział do czego doprowadził?
Chyba tylko wieść o powrocie Erzy i ujrzenie jej żywej naprawdę
go ucieszyło. Lecz nawet wówczas się odsunął, gdy usta ukochanej
miały spotkać się z jego. Nie mógł sobie pozwolić na szczęście
posiadania tak blisko osoby, którą skrzywdził. Właśnie z tego
samego powodu wciąż nie mógł się przemóc by choć powiedzieć
jej o swych prawdziwych uczuciach. Przeprosić, za oczywiste kłamstwo
z narzeczoną.
-
Czyli jednak nic takiego nie było - Erza trafnie wyczytała to z
jego wyrazu twarzy - Czyli nie pozostawiasz mi wyboru.
Jej
spojrzenie było bardzo intensywne lecz było w niem coś czego nie
potrafił odgadnąć.
-
Erza co zamierzasz - spytał niepewnie gdy jej ciało rozbłysło za
sprawą magii podmiany.
-
Nic takiego - zaczęła wolno gdy jej zbroję zastępował normalny
ubiór - po prostu czuję się zmuszona siłą pomóc ci w
zrelaksowaniu się.
-
Niby jak? - Jellal nie wiedział o co jej chodzi.
-
Normalnie - powiedziała popychając go tak, że ten stracił
równowagę i wpadł do jeziorka.
-
Erza... - zaczął.
-
Nie próbuj się sprzeciwiać - odparła udając zdenerwowanie by
potem z uśmiechem dołączyć do niego w wodzie.
-
Czy naprawdę powinniśmy - twarz Jellal'a nieco poczerwieniała, gdy
zauważył jak jej mokre włosy oklejają się wokół twarzy -
jesteśmy tu tylko my - próbował protestować.
-
A co to ma wspólnego z relaksem? - spytała - Najwyższy czas byś
sam go spróbował.
Nim
Jellal zdołał się zorientować co oznaczają te słowa chlustała
w niego sporej wielkości fala wody. Gdy wytarł twarz zauważył nad
sobą uśmiechniętą Erze. Ten widok niesamowicie go pokrzepił.
-
Czyżbyś zapomniał już jak oddać? - spytała.
Zostali
wepchnięci do ogrodzonej wielkim murem bali z wodą. Był to czas
ich kąpieli. Na tę niewielką dogodność pozwalano im tylko raz w
tygodniu. Nie mieli w tym żadnej prywatności. Nie było podziałów
na męskie i żeńskie lecz wówczas żadnemu z nich to nie
przeszkadzało. Wspólna niedola szybko ich zjednoczyła. Erza jednak
nie miała czasu przywyknąć to tego. Minęły zaledwie dwa dni od
kiedy została uprowadzona z Rosemary. Jeszcze nie otrząsnęła się
z szoku i trudno było dla niej zdobyć się na cokolwiek. Jellal
będący tu już od kilku tygodni zdołał się nieco zahartować i
już prawie nic sobie nie robił z obecności strażników. Choć nie
był jakimś „weteranem niewolnictwa” to właśnie w nim płonęła
największa chęć powrotu na wolność. Był znany również z tego,
że podtrzymywał w innych nadzieję. Nikogo więc nie zdziwiło, że
jako pierwszy podszedł do Erzy, która nieruchomo tkwiła w wodzie.
Nie mogli jednak wiedzieć, że już wtedy bardzo mu się podobała.
On sam nie wiedział czemu tak się dzieje. Zupełnie jakby jakaś
niewidzialna siła pchała go w jej stronę.
-
Dalej się boisz, prawda - zagadał do niej.
-
To chyba normalne - odpowiedziała podkulając pod siebie ramiona -
Jak ty to robisz, że ciągłe potrafisz się uśmiechać?
-
A czemu mam tego nie robić - odpowiedział posyłając jej
pokrzepiające spojrzenie - żyje, a przecież nawet jeśli teraz
jest podle to w końcu stąd uciekniemy lub ktoś z zewnątrz ich
namierzy.
-
Naprawdę sądzisz, że możemy uciec? - spytała powoli przemywając
się lodowatą wodą.
-
Na pewno można stąd jakoś zwiać - potwierdził - pamiętaj, ja
zawsze będę starał się ciebie chronić.
-
Dziękuję - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech - to
bardzo miłe.
Przez
kilka następnych zmywali z swych ciał grube warstwy brudu
nagromadzonego przez ostatnie dni.
-
Powiedz, chciałabyś zrobić im coś na złość? - spytał Jellal
nachylając się by przemyć włosy wskazując potajemnie na
pilnujących ich strażników.
-
Ale wiesz co oni robią jeśli tylko zauważą, że próbujemy im się
sprzeciwiać - zaniepokoiła się Erza.
-
Wcale nie musimy łamać tego ich regulaminu - zapewnił - po prostu
pokarzmy im, że nie tracimy pogody ducha.
-
Ale co konkretnie mamy robić? - zainteresowała się
szkarłatnowłosa.
Jellal
pochylił się dając jej znak by się zbliżyła jeszcze bardziej.
Kiedy to uczyniła przez jego twarz przebiegł chytry, zwycięski
uśmiech.
-
To - krzyknął ochlapując ją wodą - pokarzmy im, że choć nas
uwięzili to nie złamali.
Erza
przez chwilę stała nieruchomo zaskoczona tym zachowaniem ale szybko
przezwyciężyła w niej chęć do udziału w zabawie.
-
Jesteś czasem nienormalny - udając złość też na niego chlapała.
-
Możliwe - zaśmiał się Fernandes widząc już że ich mała wodna
bitwa jest bardziej na korzyść dziewczyny niż jego - jednak
pamiętaj, że ja zawsze oddaje.
Nim
zdał sobie sprawę po prostu gonił wpław Tytanię tak jak ona
zanosząc się pogodnym śmiechem. Dopiero teraz zał sobie sprawę
jak brakowało mu takich drobnostek jak ta. Brodząc z Erzą w
spienionej wodzie poczuł się naprawdę wolny. Było to takie
cudowne doznanie. Przez tę krótką chwilę czuł się naprawdę
wspaniale. Zupełnie jakby wszystkie jego troski i zmartwienia
odparowały. Położył się na plecach pozwalając się nieść
przez delikatne fale. Obok niego płynęła Erza ubrana w kostium
kąpielowy łudząco podobny do tego jaki miała na sobie podczas
pobytu w Ruyzetsu Land. Na samo wspomnienie niezręcznej sytuacji
jaka tam wynikła.
-
Słyszałem, że odbudowaliście już ten park wodny - spytał nim
zdołał ugryźć się w język. Sam temat był już dla niego
kłopotliwy.
-
Tak, jest już w jednym kawałku - potwierdziła - przynajmniej
dopóki nie wpuszczą tam znów Natsu - zażartowała - lecz on
bynajmniej nie pali się na tę, jak sam określa „Zabójczą
zjeżdżalnię”.
-
Dla dobra odwiedzających oby tak było - sam dziwił się czemu stał
się taki pogodny.
Może
zadziałał na to fakt, że po raz pierwszy od siedmiu lat zrzucił z
siebie ciężar nieustannych myśli o Zerefie, demonach i nowym
zagrożeniu. Teraz, gdy wspólnie z Erzą po prostu cieszył się tą
chwilą. Tylko z nią w odosobnionym miejscu.
-
Myślałeś już o tym co będzie jak już Zeref zostanie pokonany -
spytała szkarłatnowłosa, gdy wreszcie usiedli na brzegu. - Masz
jakieś plany?
-
Będziesz wściekła jak powiem, że wcale o sobie nie myślałem? -
pochylił przepraszająco głowę.
-
Nie, po prostu nie mam już sił powtarzać ci tego samego - położyła
się na trawie - a gdybyś miał teraz wybierać to co by to było?
-
Nie mam pojęcia - odwrócił głowę by nie zauważyła
powracającego na jego twarz rumieńca.
Widział,
że Erza wyczuje to kłamstwo ale chciał uniknąć kontynuacji tego
tematu. Tak naprawdę doskonale widział co chciał by zrobić. Jeśli
kiedykolwiek uda mu się pozbyć wypełniającego go poczucia winy to
może powiedzenie w jej stronę tych dwóch słów „Kocham Cię”
stanie się możliwe i bynajmniej nie chodziło mu o sytuacje w
której miała by znów umrzeć, ale jeśli do tego czasu znajdzie
kogoś to pozostanie mu tylko zaakceptować ten fakt. Z drugiej
jednak strony Meredy powiedziała mu wyraźnie, że jeśli nie wyzna
jej tego podczas tej misji osobiście zadba by jego uczucia ujrzały
światło dzienne. Różowowłosa miała to do siebie, że trudno
było ją od czegoś odciągnąć jak już sobie coś postanowiła.
-
A ty masz już jakieś plany? - pośpiesznie odwrócił temat.
-
Zawsze chciałam podróżować - powiedziała wpatrując się w
chmury.
-
Ale przecież jako mag zwiedziłaś chyba wiele miejsc - zdziwił się
Jellal.
-
W samym Fiore, tak - przyznała - ale chciałabym kiedyś poznać z
bliska inne kraje. Może też wyruszę na jakąś dziesięcioletnią
misję - zamyśliła się - Choć pewnie nie byłabym tak dobra jak
Gildarts.
-
Na pewno byłabyś lepsza - wypalił zanim zdążył ugryźć się w
język.
-
Gdzie tam - pokręciła głową.
-
Mówię serio - zapewnił postanawiając zdać się na szczerość -
przecież nie jednemu już dokopałaś. Nie ma opcji byś nie dała
rady. Ten demon co zaatakował Fairy Tail gorzko się przekonał, że
zadarł z niewłaściwą osobą.
Przez
dłuższą chwilę trwali w ciszy. Mu samemu nie było łatwo
wspominać tamą walkę. Na jego oczach został zabity Shô i mało
brakowało, a to samo spotkało by też Erzę. Pragnął jednak by
poszła naprzód tak jak chcieli by tego ich zmarli przyjaciele.
-
Wiesz - odezwała się wreszcie Erza - Naprawdę myślałam, że
wtedy zginę. Nie chciałam tego ale byłam na to gotowa. Najbardziej
mnie przerażało to, że skonam na waszych oczach - zaczęła się
zwierzać - Widzisz obiecałam Natsu, że więcej się nie będę
poświęcać ale musimy założyć, że Skieleton był jednym ze
słabszych co oznacz, że jeszcze wiele takich sytuacji może mieć
miejsce, a ja nie wiem na ile z nich mam jeszcze sił.
-
Nie zapominaj, że większość z tych obrażeń to moja wina - głos
Jellal'a zrobił się stanowczy - Chciałem ci pomóc, a tylko
zaszkodziłem. Nawet nie wiesz jak bardzo... - jego palce aż wbiły
się w ziemię - Jak bardzo...
-
Tylko nie zaczynaj znów o tym „jak bardzo zawiniłeś” -
przerwała mu Erza - Chciałeś dobrze już sama tego świadomość
mi pomaga - szkarłatne włosy skutecznie zamaskowały jej
czerwieniące policzki - Zawsze taki byłeś. Zawsze starałeś się
mi pomóc. Pamiętam..
Nagle
naszyjnik, który nieprzerwanie nosiła zaczął świecić delikatnie
unosząc się ku górze powodując tym samym zaskoczenie u nich
obojga.
-
Erza, wszystko dobrze - zaczął ostrożnie Jellal wyciągając
powoli ku niej rękę gotów w każdej chwili zerwać wisiorek z jej
szyi.
-
Tak, nic mi nie jest - Tytania pokiwała głową maszcząc brwi w
zamyśleniu - ale pamiętasz co mówił o nim Kaishi?
-
Niezbyt - poczuł jak oblewa go fala zimnego potu - Jedynie, że ma
mieć coś wspólnego z przeznaczeniem czy jakoś tam.
Nadal
miał uprzedzenia co do tego tajemniczego wisiorka. Jego obawom nie
pomagał fakt, że ten pojawił się tak nagle i nikt nie wiedział
kto konkretnie go przyniósł. Zaakceptował go tylko dla tego, że
dowiedzenie się czegoś o sobie było niezmiernie ważne dla
szkarłatnowłosej. On sam nie wiedział, czy dobrze robi pozwalając
jej go nosić. Oczywiście nie mógł tak po prostu jej tego zabronić
ale czuł też, że jeśli nie zareaguje może wydarzyć się coś
złego.
-
To chyba naprawdę ma zamiar mnie prowadzić - powiedziała Erza
patrząc jak wisiorek wychyla się delikatnie w prawą stronę.
-
Tam jest tylko wielki głaz - Jellal siłą przybrał rzeczowy ton.
-
Może to właśnie o niego chodzi - Erza zaczęła ostrożnie iść w
jego stronę.
Nie
sądziła, że może kryć w sobie złowrogą moc. Gdyby tak było
został by najprawdopodobniej nie uszło ich uwadze. Pamiętała, że
zabierali ze sobą nawet zwykłe obrazy, czy rzeźby wykonane przez
miejscowych handlarzy. Im bliżej była głazu, tym bardziej
intensywnie świecił naszyjnik. Jellal w ciszy szedł tuż za nią.
Kilka minut stali tuż obok głazu, a naszyjnik świecił tak jasno,
że trudno było na niego patrzeć.
-
Tu coś jest wyryte - Erza dotknęła prawą dłonią skały
zgarniając obrastający ją mech.
Poczuła
że nogi się pod nią ugięły gdy powoli ich oczom ukazywał się
obraz. Była to mapa kontynentu Fiore z dwoma wyszczególnionymi
punktami i przerywaną linią łączącą je. Pierwszym była wioska
Rosemary. Drugi zaś znajdował się w południowej granicy kraju
stykającej się z morzem.
-
Z tego co pamiętam jest tam jakiś stary port - powiedział Jellal
widząc jak szkarłatnowłosa intensywnie się temu przygląda -
Jest jednak od dawna opuszczony.
-
Myślisz, że to właśnie tam mam się udać - spytała Erza
chowając za koszulkę naszyjnik, który przestał już błyszczeć -
Znaczy... jeśli to naprawdę ma jakiś związek ze mną i snami.
-
Chcesz teraz tam iść? - spytał czując mimo wszystko ulgę, że
głaz nie był przeklęty.
-
Nie - zaprzeczyła - Na razie muszę poukładać to co się tutaj
stało. Mogę być już prawie pewna, że to co mi się ostatnimi
czasy śniło jest prawdziwe - zacisnęła pięści - Jednak teraz
powinniśmy wracać do gildii. Moim obowiązkiem jest ochrona Fairy
Tail. W każdej chwili może nastąpić kolejny atak. Mistrz pozwolił
mi się tu udać ale teraz muszę wracać. Może to nawet lepiej, że
zostało nam więcej czasu niż przewidywaliśmy bo nie wiemy co się
stanie w drodze powrotnej.
-
Dobrze, jak uważasz - Jellal chciał przez pewien czas zasugerować
jej by się usunęła z pola walki lecz wiedział, że to nadaremne a
nie chciał narazić się na jej gniew - Pozwól mi tylko na jedno -
przełknął ślinę, która napłynęła mu do ust - Pozwól mi być
przy tobie dopóki to się nie skończy. Ja nie chcę... - nawet nie
wiedział kiedy jego głos zadrżał - nie chce po raz kolejny
widzieć cię martwej. Nie chce czuć tego co czułem przez siedem
lat, gdy nie mogłem nawet być pewny czy kiedykolwiek cię jeszcze
zobaczę - poczuł ulgę gdy wreszcie wypowiedział te słowa.
-
Jellal... oczywiście, że możesz - Erza przechyliła głowę nieco
w bok - Tylko obiecaj mi, że sam będziesz ostrożny.
Ogromnie
cieszyła ją ta propozycja. Samo spędzanie czasu z Jellal'em
sprawiało, że w jej sercu rodziło się przyjemne poczucie
bezpieczeństwa. Nawet jeśli przez większość czasu utrzymywał
dystans pragnęła jego bliskości.
-
Chyba zapominasz kto wygrał nasze zawody w chlapaniu - zażartował
niebieskowłosy sam dziwiąc się skąd u niego taka pogoda ducha.
-
Nie wiedziałam, że bierzesz to tak na poważnie - w oczach Tytanii
pojawił się znaczący błysk - ale jak już wrócimy możemy to
powtórzyć w każdej chwili.
Dobry
humor znów do nich powrócił. Atmosfera między nimi znów była
bardzo luźna. Znów, jak za czasów dzieciństwa nie żałowali
sobie żartów tylko teraz nie musieli się przejmować żadnymi
strażnikami.
-
Wiesz może gdzie Kaishi? - spytała Erza, gdy dochodzili już do
wioski rozglądając się za przyjacielem - Nie czeka tu na nas?
-
Rozdzieliłem się z nim gdy poszliśmy ciebie szukać chyba nie
odszedł zbyt daleko - spekulował Jellal.
-
Mam rozumieć, że go nie powiadomiłeś - zbeształa go Erza -
przecież spotkaliśmy się już dobrą godzinę temu.
-
No wiesz ja... - zaczął gorączkowo szukać jakiegoś wytłumaczenia
- zapomniałem.
Wypalił
to co pierwsze przychodziło mu na myśl usilnie starając się ukryć
swą niechęć do chłopaka. Nawet to, że uratował Erzę nie
pomogło mu w jego akceptacji. Nadal wolał by ten trzymał się jak
najdalej od niej choć nie był w stanie powiedzieć co konkretnie
wywołuje u niego ten rodzaj uczucia. Czemu to o niego jest taki
zazdrosny ilekroć widzi go z Scarlet. Na szczęście szkarłatnowłosa
nie wydawała się być zdenerwowana. Przeciwnie. Jej twarz
rozświetlał uśmiech, a w oczach tańczyły wesołe ogniki.
-
Skąd ja to znam - powiedziała - Natsu i Gray też nie cierpią
współpracy.
-
To wcale nie o to chodzi - zaprotestował Jellal.
-
W takim razie o co chodzi? - spytała - Nie sądzę by...
Przez
moment wydawało się, że dostrzegła coś przed sobą. Choć w
rzeczywistości musiało trwać to chwilę dla Jellal'a czas jakby
spowolnił. Widział jak z twarzy szkarłatnowłosej powoli znikają
kolory, jak jej uśmiech zastępuje zobojętniały wyraz twarzy, jak
oczy mętnieją, a ona sama osuwa się na ziemię. Nie pamiętał czy
krzyczał, czy też głos zastygł mu w krtani kiedy rzucał się by
ją złapać. Nim zdał sobie sprawę siedział na ziemi przyciskając
do siebie jej drżące ciało. Wyglądała jakby dostała nagle
jakieś choroby. Otulił ją ramionami chcąc w ten sposób dać jej
sygnał,, że jest tuż obok. Rozglądał się szukając osoby, która
mogłaby za tym stać. Wiedział jednocześnie, że ktokolwiek to był
może z równą łatwością załatwić i jego.
-
Widzę, że powoli zadajesz już sobie sprawę, że nie potrafisz jej
chronić - rozległ się znajomy głos za jego plecami.
Mimo
wszystko nie spodziewał się ujrzeć akurat tej osoby. Był to...
------------------------------------------------------------------
Pl. Miejsce ze snu
Na wstępie jeszcze raz pragnę gorąco podziękować Shi za szablon. Muszę jeszcze pozmieniać kolor tekstu, więc nie martwcie się tak "gryząco" nie zostanie. Stawiam sobie też wyzwanie (choć nie wiem cy nie jest ono możliwe do wykonania) by następny rozdział dodać w lub przed urodzinami (4 październik). Póki co zachęcam do komentowania tego bo kto wie ile już błędów tu nawciskałam ^.^"
Przerywanie w takim momencie jest okrutne,shame on you! :P
OdpowiedzUsuńAle jak zawsze było epicko i z niecierpliwością czekam na więcej! c:
Jak chcę Kisz Jerza...
OdpowiedzUsuńChcę romantyczną noc Jerza...
Zamorduje Kaishiego...
Teletubisie xD
Doprowadzasz mnie do szaleństwa..
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! :3
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział?Nie mogę się doczekać! :)
OdpowiedzUsuńBędzie rozdział jeszcze w tym miesiącu? :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę dużo się dzieje. Mam nadzieję, że Erza znowu nie umrze. No bez przesady, żeby za każdym razem jej się coś działo, gdy Jelly jest w pobliżu. xD Biedny chłopak przez to stanie się jeszcze większym emo. -c-c-
OdpowiedzUsuńCANA! Wiedziałam, że jak będzie trzeźwa mogłaby coś takiego odwalić, ale oólnie sytuacja nie wygląda za dobrze dla gildii. Lucy jest drzewem, Elfman zaginął, Cana została porwana w miejscu Levy, a na dodatek Erza jest zagrożona. Natsut natomiast utknął w szali szpitalnej przy Lisannie. -c-c- Grasz nieźle z moimi emocjami kobieto. Tak mnie wciągnął maraton w czytaniu Twojego bloga, iż chyba nadrobię dzisiaj już wszystkie rozdziały. xd
Pozdrawiam Lavana Zoro :)