Jellal przemierzał las w półbiegu,
aż uznał że wystarczająco już odeszli. Erza spoczywająca w jego
ramionach nadal się nie ocknęła. Nawet teraz z zamkniętymi
oczami, pobladłą twarzą i falującą szybciej niż zwykle piersią
wyglądała po prostu pięknie. Zmęczenie i obolałe ciało dały o
sobie znać z chwilą gdy się zatrzymał. Nogi się pod nim
zachwiały jakby były zrobione z waty. Plecy piekły go niemal żywym
ogniem od niedawnych uderzeń bata ale nie mógł się na tym
skupiać. Nigdy o siebie nie dbał gdy coś jej zagrażało. Nawet
gdy jako dzieci przymierając głodem zmuszani byli do budowy tej
przeklętej wieży chciał oddawać jej swe porcje jedzenia, którym
najczęściej był czerstwy chleb, trochę rozgotowanego ryżu i
woda. Ona jednak odmawiała twierdząc, że nie może jeść czegoś
co jej nie przysługuje. Na nic się zdały jego zapewnienia, że
jest syty, nie wierzyła mu a burczący brzuch tylko potwierdzał jak
beznadziejnym jest kłamcą. To ze względu na nią zdecydował się
likwidować mroczne gildie. Nie chciał by ktoś powtórzył jego
błąd. Nie ważne przez co lub kogo jest się kierowanym.
Krzywdzenie najbliższych sobie osób zawsze pozostanie największą
zbrodnią. Czując, że ciało odmawia mu powoli posłuszeństwa
delikatnie ułożył Erzę na trawie kładąc jej głowę na swych
kolanach. Musiało być już późno. Gwiazdy świeciły na prawie
bezchmurnym niebie, a księżyc rzucał na nich jasną poświatę.
Nie było może przesadnie jasno ale wystarczająco by mógł się
jej uważnie przyglądać. Miała bladą twarz co mocno kolidowało z
jej szkarłatnymi niczym krew włosami. Oddychała już nieco
spokojniej. Domyślił się, że musiała zasnąć. Cieszył się, że
może wreszcie odpocząć. Śpiąc wyglądała tak niewinnie i
bezbronnie. Gdyby mógł cały czas by na nią patrzył. Tak po
prostu. Znów poczuł przemożną chęć pocałowania jej delikatnych
różowych warg. Przełknął ślinę powstrzymując się przed tym.
Szczęściem na powrót Kaishi'ego nie musiał długo czekać. Po
niespełna dziesięciu minutach dołączył do nich niosąc pod pachą
kilka wyblakłych zwojów pergaminu lecz coś było wyraźnie nie
tak. Na jego twarzy zamiast znajomego uśmiechu malowała się
powaga.
- Nie jest za dobrze - powiedział
skupiając pełne niepokoju spojrzenie na Erzie.
Meredy z trudem pchnęła drzwi
prowadzące do pokoju Redfox'a w męskim akademiku. Otworzenie ich
nie było łatwe przez rozmaite przedmioty leżące na podłodze.
Kiedy wreszcie pokonała napór jaki stawiała wysoka na pół metra
sterta brudnych ubrań weszła do środka. Jej oczom ukazało się
pomieszczenie, które prędzej by wzięła za jakiś zaniedbany
magazyn niż miejsce do spania. Po raz pierwszy też od razu łóżka.
Dopiero po chwili zorientowała się, że jest nim trochę za wysoki
jak na stos odzieży garb. Ostrożnie, uważając by nie nadepnąć
na pozostawione na podłodze otwarte pudełko z pizzą, która
wyglądała jakby miała już przynajmniej miesiąc podeszła do
niego. Odgarniając najróżniejsze przedmioty w drodze do poduszki
była pewna podziwu dla osób, które muszą mieszkać obok niego.
Zdecydowanie nie było to łatwe. Sama walczyła z przemożną chęcią
ucieczki jak najdalej z tego miejsca gdy zobaczyła przechadzającego
się po ścianie, wyjątkowo opasłego karalucha. Zrozumiała też co
mówił jej Jellal co do faktu, że nawet gdyby chciał spać u Natsu
to nie za bardzo ma gdzie. Nie przepuszczała jednak, że może mieć
to tak dosłowne znaczenie. Oczywiście zakładając, że i
Salamander nie lubi utrzymywać porządku. Odkładając na bok coraz
to dziwniejsze przedmioty w końcu udało jej się dotrzeć do
poduszki, a kiedy ją podniosła jej oczom ukazały się nie jeden, a
dwa pamiętniki. Jeden bez wątpienia był tym, którego poszukuje
mistrz ale to drugi bardziej rzucał się w oczy. Różowy w
miękkiej, puszystej oprawie aż nazbyt się wyróżniał na tle
dominujących wokół odcieni czerni i szarości. Nie mógł się
więc znaleźć tu przez zwykłą pomyłkę. Zbyt dobrze rzucał się
w oczy. Wyglądał jakby należał do zwykłej, spokojnej nastolatki.
Przekonana, że podwędził go McGarden lub innej czarodziejce
przewróciła parę stron by upewnić się, że zwróci go właściwej
osobie. Prawie zakrztusiła się własną silną gdy zobaczyła
otoczone sercem wyklejonym z kawałków metali zdjęcie Levy.
Wiedziała, że nie powinna ale nie mogła się powstrzymać od
czytania.
Mała
chciała wybrać się ze mną na trening przed tym całym turniejem.
Odmówiłem bo co miałem zrobić? Przy niej znacznie ciężej mi się
skupić. Nawet nie chce mi się wykorzystywać pełni swojej siły.
Przy niej chce po prostu się zrelaksować. Dziwne rzeczy sprawiają
mi radość. Przy niej po prostu nie chce mi się niczym przejmować,
a przecież w końcu muszę wreszcie dowiedzieć się jak uruchomić
smoczą siłę by ten cholerny ogniomiot przestał się wywyższać.
To jednak nie możliwe jeśli ona będzie zbyt blisko. Od początku
jakoś dziwne na mnie działała. Tłumaczyłem sobie to tym, że tak
szybko mnie zaakceptowała po dołączeniu do gildii. Jednak wszystko
nasiliło się po powrocie z wyspy Tenrô. Przez te zamieszanie z
Grimoire Heart zacząłem się o nią martwić. Ale to nie tylko to.
Ostatnio Lily powiedział, że miał „przyjemność” po ataku
tego czarnego smoka wylądować ma jej piersiach i wtulony w nie spać
przez te siedem lat. Przepuszczam, że się od nich uzależnił bo
ostatnio każdą wolną chwilę spędza oparty o nie na jej kolanach.
Normalnie nie wiem co ten wredny kocur sobie wyobraża.
Zachichotała
pod nosem i zamknęła pamiętnik odkładając go na miejsce. Może i
czułaby czuła jakieś wyrzuty sumienia w związku z naruszeniem
czyjejś prywatności ale nie w stosunku do osoby, która sama chce
ją naruszyć. Zastanawiała się tylko czemu żelazny smoczy zabójca
wybrał właśnie taki słodki, różowy kolor. Korciło ją nawet by
zastosować mu jakąś notkę z
poradą
ale nie miała na to czasu i tak już za długo tu była. Wzięła
dziennik Mavis i ruszyła w drogę powrotną mając nadzieję, że
Lily'emu udało się odszukać mistrza.
Kiedy wreszcie Porlyusica pozwoliła im wrócić do gildii było już
ciemno ale nie narzekał. Lubił noc bo była znacznie chłodniejsza
od dnia. Idąc leśną ścieżką przypomniały mu się treningi z Ur
podczas, których kazała im biegać po takich w samej bieliźnie.
Miało to na celu lepsze oswojenie ich z chłodem. Chciał już nawet
ochotę zrzucić wszystko z siebie i sprawdzić jaki tym razem
osiągnie dystans nim poczuje pierwsze oznaki zimna. W ostatniej
chwili przypomniał sobie jednak o towarzyszącej mu Juvii.
Dziewczyna szła tak cicho i spokojnie, że zupełnie przestał
zwracać na nią uwagę. Nie rzucała mu się na szyje, nie
obsypywała go ciągłymi pochwałami, nie próbowała znów na
wszelkie sposoby zwrócić na siebie jego uwagę. Jeszcze do niedawna
cieszyłby się z takiego obrotu spraw. Nawet przez kilka dni był
wdzięczny Kaishi'emu, że z nią pogadał ale teraz nie widział co
ma o tym myśleć. Po prostu przywykł do tego, że zawsze stara się
być blisko niego. Teraz zamiast snuć kolejne niezmierzone fantazje
dotyczące jego osoby patrzyła tylko na niego lekko speszona tym co
chciał przed chwilą zrobić.
- Opowiadałem ci już o tym jak Lyon kiedyś sprawił sobie
zwierzątko - rzucił niedbale chcąc jak najszybciej odwrócić jej
uwagę.
- Nie Gray, nie słyszałam nic o nim - odpowiedziała spoglądając
na niego z zainteresowaniem.
Choć jej ton był przyjacielski coś mu nie pasowało. Gray. Nazwała
go po imieniu. Nie dodała do tego określenia panicz lub
czegoś podobnego. Nie przeszkadzało mu to. Po prostu trudno mu się
było przyzwyczaić do tej nowej Juvii.
- No więc kiedy trenowaliśmy u Ur Lyon zaczął nagle znikać z
domu na kilka godzin dziennie. Wymykał się w nocy zabierając ze
sobą jedzenie z lodówki. Gdy Ur się zorientowała początkowo
założyła, że chce więcej trenować. Myślałem, że go zbeszta
ale była dumna. Kazała mu tylko się za bardzo nie przemęczać. Ja
jak wiesz nie chce być od nikogo gorszy i jako dziecko też tak
miałem. Postanowiłem go więc śledzić. Chyba byłem w tym dobry
bo zorientował się z mojej obecności dopiero koło lodowej
jaskini. Uwierzysz, że nawet wtedy starał się wymigać jakimś
kłamstwem. Nie powiem był przekonujący nie to co ten nasz Jellal -
ucieszył się gdy zaśmiała się słysząc te porównanie. Miała
taki piękny, dźwięczny - No ale nie zdążył bo ktoś mu przerwał
- kontynuował - a był nim mały, śnieżny tygrysek...
Carla wylądowała przed nimi tak niespodziewanie, że próbując na
nią nie wpaść stracił równowagę i runą do tyłu boleśnie
uderzając pośladkami o ziemię.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia musimy jak najszybciej wracać do
gildii - zakomunikowała biała Exceed'ka nie zwracając uwagi na
zdumienie wywołane swoim przybyciem.
- Jeśli szukasz Wendy to została z panią Porlusicą -
odpowiedziała grzecznie Juvia pomagając czarnowłosemu wstać.
- Nie chodzi o nią tylko o was. Macie natychmiast wracać do gildii
- powtórzyła kotka.
– Przecież widzisz, że tam idziemy - Gray nie mógł ukryć
irytacji w głosie.
Po raz pierwszy w życiu cieszył się byciem na osobności z Juvią
ale los postanowił mu w tym przeszkodzić. Miał jeszcze coś
dorzucić ale umilkł widząc jej karcące spojrzenie.
- Powiem to tylko jeszcze jeden raz - fuknęła - Macie jak
najszybciej stawić się w gildii. Mistrz na was czeka. To nie czas
na spacery.
Poczuł, że spada. Zamiast jednak ostrego zderzenia z ziemią grunt
jakby zmaterializował się pod jego stopami. Przez dłuższą chwilę
walczył jeszcze z zawrotami głowy nim zdołał odpędzić je na
tyle by móc otworzyć oczy. Znajdował się na tej samej polanie z
której zabrało ich owe światło. Pod swoimi stopami zauważył
nawet kawałki kamienia, który rozwalił. Inni też tu byli mniej
lub bardziej skołowani rozglądali się wokół. On jednak szukał
wzrokiem tylko jednej osoby. Wciągnął powietrze nosem wdychając
zapachy swoich towarzyszy. Byli wszyscy. Udało im się wrócić w
komplecie. Jednak coś było nie tak jak powinno. Choć wyraźnie
czuł obecność Levy jej samej nie mógł dojrzeć. W dodatku w jej
woni było coś innego. To była niezaprzeczalnie ona ale jakby coś
było dodane. Choć się jednak wysilał nie mógł dociec czym było
owe coś.
- No mała, gdzie się ukryłaś - warknął udając złego choć w
rzeczywistości piekielnie się martwił.
Dziewczyna zrobiła coś niezwykłego. Złamała ten tajemniczy szyfr
i wyrwała ich z pułapki w którą wpadli głównie z jego winy. Nie
był to jednak koniec ich zmartwień, a już na pewno nie jego.
Złamanie zaklęcia Levy mogła zaszkodzić samej sobie. Nie wiedział
co konkretnie to było ale zdecydowanie nie wyglądało za dobrze.
Nim wszystko pochłonęło światło przestała reagować na
cokolwiek. To samo w sobie było niepokojące. Jeśli ten stan dalej
się w niej utrzymuje to nie ma co liczyć by im odpowiedziała lub
dała jakiś inny znak swojej obecności.
- Chyba jest tam - rozległ się głos Clive'a.
Choć musiał to powiedzieć zaraz po jego nawoływaniu Gajeel'owi
wydawało się, że zwlekał z tym całe godzinny. Powędrował
wzrokiem z jego przykładem, a jego źrenice momentalnie zważyły
się tak bardzo, że praktycznie ich nie było widać. Drobna,
niebieskowłosa postać unosiła się dobre dziesięć minut nad ich
głowami. Nieświadoma, że otaczają ją pierścienie jasnego
światła mamrotała coś niezrozumiałego. Słowa były na tyle
ciche, że sam je ledwo słyszał. Przez moment przemknęło mu przez
myśl, że znów coś zablokowało jego smocze zmysły ale wtedy
raczej zniknął by też węch.
- E, Laxus rozumiesz co ona mówi - spytał w nadziei, że może wnuk
Makarov'a pomoże mu rozwikłać tę mowę.
- O czym ty mówisz - zdziwił się blondyn również jak on
wpatrzony w lewitującą Levy - Ja tam nie widzę by nawet otwierała
usta.
Słysząc te słowa nieco się zdziwił ale nie miał najmniejszego
zamiaru analizować czemu nie słyszy tego co on. Jako sztuczny
zabójca smoków mógł mieć jakieś ograniczenia. Jednak jego słowa
sprawiły, że przez chwilę stał w osłupieniu. Faktycznie
wcześniej nie zwrócił na to uwagi ale jej wargi nawet nie drgały.
Tak rzadkie uczucie u niego strachu o innych ścisną brutalnie jego
wnętrzności, gdy uświadomił sobie że sam w żaden sposób nie
może jej pomóc. Prawie nie docierały do niego słowa przyjaciół
rozmawiających tuż obok. On i tak jest w tej kwestii bezsilny.
- Ciężko będzie sprowadzić ją z powrotem - zauważył Gildarts.
- Zostaw to mnie - zakomunikowała Mirajane przywołując swą duszę.
Szybkim ruchem skrzydeł wzbiła się w powietrze. Obserwował jak
swobodnie zbliża się do McGarden by nagle zatrzymać się na
odległości pół metra. Demonica zadrżała, a potem porażona
wiązką energii wydobywających się z pierścieni otaczających
Levy zaczęła spadać na ziemię. Laxus niemalże w ostatniej chwili
złapał ją chroniąc tym samym przed bolesnym upadkiem.
- Nic ci nie jest - spytał pomagając jej ustać na nogach.
- W porządku o mnie się nie martw - odpowiedziała masując sobie
skroń - Jednak samo dostanie się do niej nie będzie łatwe -
dodała patrząc z niepokojem na Levy - Ona chyba nawet nie ma
świadomości co się tu dzieje.
- Ej, Clive - warknął Gajeel czując, że zaraz da upust
narastającej złości wywołanej przez własną bezsilność - Ponoć
jesteś naszym asem, więc weź coś zrób i ją do nas sprowadź.
- Nie jestem pewien czy mogę coś zrobić - odrzekł tonem za którym
krył się żal i gorycz - Moja magia bazuje na rozpadzie, a nie
chciałbym jej zaszkodzić. To naprawdę cwane zabezpieczenie o
zapewne nie będzie łatwo je zdjąć.
- W razie czego mogę spróbować ją zestrzelić piorunem -
zasugerował Laxus.
- Ani mi się waż - Gajeel złapał go za kołnierz i przyciągnął
do siebie - ani się waż jej krzywdzić- puścił go.
- Przecież bym nie walnął jej za mocno - gromowładny jeszcze
przez chwilę chciał przekonać do swych racji ale urwał widząc
wzrok metalowego zabójcy smoków.
- Powiedziałem, że tego masz nie robić - wysyczał przez
zaciśnięte zęby.
Laxus podniósł ręce w geście kapitulacji. Mu też nie uśmiechało
się rażenie jej prądem ale w tej chwili nie mógł wymyślić nic
bardziej konstruktywnego. Jak by nie patrzeć mieli ograniczone
możliwości. Clive nie chciał ryzykować zranieniem Levy. Mira
siedziała na trawie osłabiona. Cana mamrotała coś pod nosem
przeglądając swoje karty. Z jej miny wyczytał, że też nic
odpowiedniego nie znajduje. Najgorzej jednak znosił to Gajeel. Po
raz pierwszy zauważył w kątach jego oczu ślady łez. Kto by
pomyślał, że ten dawny łotr tak zmięknie jeśli chodzi o jedną
niepozorną osóbkę. Może i było to zabawne ale wcale nie było mu
do śmiechu. Nie w tej sytuacji.
- Ludzie chyba mamy coraz mniej czasu - zaalarmowała Cana wpatrzona
w Levy. Otaczające ją promienie zaczęły się zwężać lśniąc
coraz jaśniej.
- Niech to wszystko szlak - zawołał wściekle Gajeel w napadzie
złości rozbijając skałę pięścią - Przecież musi być...
Urwał, coś się do nich zbliżało. Czuł wyraźnie nasilający się
w szybkim tempie zapach. Nie zdołał jednak nikogo ostrzec. To było
zbyt błyskawiczne tępo. Wkrótce nad nimi zawisła Ame Fumei.
Dzięki Kaishi'emu, któremu udało się znaleźć opuszczoną
leśniczówkę mieli stosunkowo wygodne miejsce do odpoczynku przed
powrotem do gildii. Jellal ułożył Erzę na polowym łóżku po
czym usiadł obok trzymając ją za rękę. Choć starał się być
spokojny jego wnętrze drżało od rozmaitych emocji. Kochał ją.
Tak bardzo ją kochał, a nie potrafił chronić. Nawet wtedy, gdy
smoki atakowały stolicę nie wiedziałby, że potrzebuje pomocy
gdyby Lucy z przyszłości nie zdradziłaby mu jak zginie. Może nie
do końca to miała na myśli ale to dzięki niej wtedy zdążył na
czas.
Wiatr targał ich włosy gdy stali na szczycie najwyższej
kamiennej figury w stolicy. Jej ułożenie pozwalało im
jednocześnie pozostać niezauważonym jak i mieć znakomity widok na
to co dzieje się za dnia na placu turnieju magicznego. Teraz jednak
panował zmrok więc na arenie gdzie ścierały się gildie było
pusto. Wszyscy byli albo w domach śpiąc albo tak jak w przypadku
Fairy Tail bawili się w barze. Jellala jak i towarzyszące mu
kobiety mocno zdziwił fakt, że osobą którą tak uparcie tropili
przez te lata okazała się Lucy. Nigdy by nie przepuszczał, że
wyczuwanym przez nich rok w rok zagrożeniem okaże się ta słabowita
blondynka. Jednak coś się nie zgadzało. Przecież Heartfilia wraz
z innymi przez siedem lat była uśpiona na zrujnowanej wyspie.
- Wiem, że
pewnie macie dużo pytań - zaczęła w końcu Lucy - Jednak musicie
wiedzieć, że nie ja jestem osobą, której poszukujecie.
Dalsza
rozmowa potoczyła się własnym rytmem. Choć z początku był
podejrzliwy uznał, że nie ma powodu wykluczać możliwości, którą
mu przedstawiała. W końcu była przyjaciółką Erzy, a jej
historia była spójna i logiczna. Zadawali pytania, a ona
odpowiadała. Mówiąc im co ma się wydarzyć ani razu się nie
zawahała była tylko bardzo smutna. Kiedy w końcu miała iść
odwróciła się do nich plecami. Przez chwilę jakby walcząc sama
ze sobą stała wpatrzona w niebo dodała:
- Musisz jej
to powiedzieć - Jellal drgnął gdy zauważył, że powoli przenosi
na niego wzrok - Powiedz jej co czujesz zanim będzie za późno. Ona
zginie już pierwszego dnia.
Po tych
słowach rzuciła się do biegu, a chwilę później całkiem
zniknęła im z oczu. Jellal jednak nie miał zamiaru jej
powstrzymywać. Wypowiedziane przez nią słowa skutecznie go
sparaliżowały.
To właśnie dzięki temu zdarzeniu wiedział, że będzie potrzebny
Erzie, gdy smoki przekroczą wrota. Jednak nawet jeśli zdołał
dotrzeć do niej na czas nie mógł nic zrobić by powstrzymać
przeznaczenie. To, że znalazła się w zakresie jaki obejmowało
cofnięcie się czasu można uznać za cud. Potem zdarzyło się
jeszcze kilka rzeczy, które choć można uznać za zbieg
okoliczności sprawiały, że jeszcze bardziej się martwił. Za
każdym razem, gdy wychodziła z tego cało obiecywał sobie, że w
końcu jej powie jak bardzo jest dla niego ważna. Zawsze jednak
koniec końców tchórzył. Musiał jednak się przemóc. Po prostu
musiał. Doskonale o tym wiedział ale jakaś siła ciągle go
odciągała gdy już myślał, że wreszcie nadszedł ten właściwy
moment. Teraz jednak dochodziło coś jeszcze. Z ustaleń Kaishi'ego
wynikało, że to co zostało jej wstrzyknięte spowodowało
częściowe spalenie jej blokady zabezpieczającej prawdziwy
potencjał magiczny. Od Ultear wiedział, że jest ono specyficzne.
Dziesięć procent. Tyle właśnie wykorzystywała. Nadal nie
potrafił w to uwierzyć. Taka potęga była tylko kawałkiem jej
prawdziwej mocy? Teraz podniesiona sztucznie o kolejne pięć
procent. Nie wiedział czego konkretnie się spodziewać ale czuł
już zbliżający się u niej wybuch nowej mocy. Mocy, która i tak
już była ogromna. Pamiętał jak walczył z nią w wieży niebios.
Mogłaby go wtedy dość szybko zabić gdyby tylko się nie
powstrzymywała. Od początku, gdy ją poznał wiedział że jest
niezwykła. Jednak z zupełnie innych powodów niż myślała
większość społeczeństwa. Widzieli w niej bezwzględną
wojowniczkę odzianą w zbroje. Groźną osobę, która bez
mrugnięcia okiem kosi tabuny wrogów. Jednak on wiedział jaka jest
naprawdę. Delikatna i wrażliwa na cierpienie innych. Starała się
być coraz silniejsza ale nie po to by się jej bano. Ona robiła to
tylko po to by wiedzieć, że będzie w stanie ochronić swoich
bliskich. Odziana w zbroje tłumiła wewnątrz swe emocje nie
pozwalając by wzięły nad nią górę. To przez niego przez długi
czas nie mogła być sobą. Teraz jednak mimo przeciwności losu
powoli porzucała swą osłonę jaką była codzienna zbroja. Choć
się do tego nie przyznawał uwielbiał ją w jej zwykłym stroju.
Taki właśnie teraz miała na sobie. Właściwie był bardzo
postrzępiony. Czarna bluza była do połowy zdarta, a granatowa
sukienka wręcz nie do poznania. Większość ran nie była zbyt
poważna i z pomocą prowizorycznej apteczki udało im się je
opatrzyć. Jednak na jedno nic nie mogli poradzić. Efekty owej
niszczącej trucizny, którą jej wstrzyknęli nie będą łatwe do
odwrócenia. Najgorsze było to, że jeśli nic nie zrobią po jakimś
czasie nadmiar magii może nawet spalić ją od środka. Tak
przynajmniej wynikało z ustaleń Kaishi'ego.
- Przyrzekam, że zrobię wszystko by do tego nie dopuścić -
wyszeptał przysuwając jej dłoń do swoich ust składając na niej
pocałunek.
Wtedy właśnie szkarłatnowłosa otworzyła oczy. Jej brązowe
tęczówki momentalnie utkwiły w nim, a na twarz wpełzł delikatny
rumieniec. Ten sam pojawił się i u niego gdy zdał sobie sprawę z
tego co zrobił. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w
milczeniu. Czuł jak z każdą sekundą bicie jego serca przyśpiesza.
Byli sami co tylko potęgowało napięcie. Kaishi właśnie
przeszukiwał małą spiżarnię za domem w nadziei, że znajdzie tam
coś przydatnego im w niezapowiedzianym postoju. Gdyby nie te
wszystkie przeciwności już dawno byliby w wiosce Erzy. Nie wiedział
jak długo trwali tak w bezruchu zapatrzeni w siebie nawzajem. W
końcu szkarłatnowłosa potrząsnęła głową odganiając
urzędujące na jej twarzy wypieki wykonując niezdarny ruch, który
mógł być próbą wstania.
- Dopiero się ocknęłaś. Powinnaś jeszcze poleżeć - zasugerował
niemal prosząc.
Chyba tylko fakt, że była jeszcze osłabiona sprawił, że dała za
wygraną i ponownie ułożyła się na poduszkach. Stanowczy błysk w
jej oczach jednak nie znikł.
- Jak się z stamtąd wydostaliśmy - spytała, a w jej głosie
usłyszał coś jakby podziw.
Myślała, że to jemu zawdzięcza przetrwanie. Przełknął głośno
ślinę unikając jej spojrzenia. Coś w nim otwarcie protestowało
przed wyznaniem jej prawdy. Z drugiej strony wiedział jednak, że
nie da rady jej okłamać.
- To nie byłeś ty? - spytała z lekkim zdziwieniem widocznie po raz
kolejny trafnie odczytując prawdę z jego twarzy. Była zdumiona.
Przecież wyraźnie czuła jego ręce i ogarniające ją poczucie
bezpieczeństwa, gdy ją objęły.
- Nie, po raz kolejny to Kaishi ja sam nie mogłem nic zrobić -
odpowiedział patrząc gdzieś w bok. Czuł, że znów ją zawiódł.
Siebie zresztą też. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu,
że nie jest odpowiednią osobą dla niej. Był przestępcą, w
przeszłości mocno ją skrzywdził i chciał zabić. Może i
kontrolowanym ale przecież na to pozwolił będąc za słabym by
oprzeć się praniu mózgu. Od kiedy wreszcie ją odzyskał po tych
pełnych goryczy siedmiu latach obrał sobie za cel jej ochronę i
zapewnienie szczęścia. Jednak dotychczas ani jedno, ani drugie mu
się nie udawało.
- Ale teraz tu jesteś - Scarlet posłała mu uśmiech, który
sprawił że ogarnęło go miłe ciepło - Powiedz jak wiele czasu
już straciliśmy? Ile nam zostało na Rosemary?
- Chyba nie chcesz mi wmówić, że nadal chcesz tam iść. W tym
stanie powinnaś jak najszybciej wracać do gildii - zaprotestował
Jellal - Co jeśli...
- Doskonale zdaje sobie sprawę z ryzyka. Wiedzieliśmy o nim gdy
ruszaliśmy - przerwała mu przy czym dziwnie posmutniała - Tylko,
że ja muszę się upewnić. Miałam kolejny sen.
Natsu podniósł ociężałe ciało. Rozkołysany do granic
możliwości statek wcale nie ułatwił walki z chorobą lokomocyjną,
która teraz przepuszczała zmasowany atak na jego wnętrzności. W
takich chwilach najbardziej żałował tego co niedawni znalazło się
w jego żołądku teraz wyraźnie domagając się wyjścia. Dopiero
gdy demon zaczął się ponownie śmiać wrócił myślami do
rzeczywistości na tyle by wiedzieć co się dzieje. W jego głowie
zaświtało jedno słowo. Lisanna. Nigdzie nie mógł jej zobaczyć.
Nigdzie nie mógł jej wyczuć.
- Zgodnie z obietnicą uwalniam te panienki - demon nie zważając na
złość i przerażenie wymalowane na twarzy Salmandra pstrykną
palcami dezaktywując kule w których były więzione zamrożone
czarodziejki.
Natsu prawie nie zwrócił na to uwagi. dygocząc z gniewu. Coraz
bardziej przerażał go brak jakichkolwiek sygnałów obecności
Lisanny. Z każdą chwilą najgorsza możliwa perspektywa stawała
się dla niego bardziej widoczna. Nie chciał nawet o tym myśl ale
owa opcja sama nieubłaganie wpełzała mu do głowy.
- Czyżbyś żałował swojej decyzji - zaśmiał się Jackal w
paskudnym uśmiechu obnażając swoje kły.
Czuł jak zalewa go nieopisana furia. Płomień sam ogarną jego
ciało. Był tak wysoki, że przypalał oddalony o jakieś dwa metry
dach. Jego serca ścisnęła jakby liana. Nie wiedział tylko czy
prze nią się zatrzyma czy też będzie tak łomotać, że aż w
końcu wyskoczy muz piersi. Jednocześnie nie dopuszczał do siebie
myśli o stracie białowłosej jak i zawładnęło nim silne poczucie
zemsty. To uczucie narastało, aż w końcu przestał się
kontrolować. Nawet nie wiedział kiedy uformował w dłoniach
ognistą kulę i cisną nią w przeciwnika. Olbrzymia fala ognia
przygwoździła Zerefowy twór do ściany dając mu cenne sekundy na
rozejrzenie się po i tak już zdemolowanym statku. Kiedy nie musiał
już skupiać się tylko i wyłącznie na walce mógł wytężyć
pozostałe zmysły. Coś usłyszał. Dziwny odgłos. Jakby ktoś
szurał drobnymi pazurami po kawałku drewna. Natychmiast podbiegł w
miejsce skąd się wydobywał i zaczął rozgarniać kawałki belek i
gruzu. Chwilę potem zauważył niewielkie, białe stworzonko z
nietypową białą grzywką zwinięte w kulkę. Stworzonko było
mocno poranione ale nadal oddychało. Nie miał wątpliwości kim
jest.
- Lisanna, nic ci nie jest - położył na niej swą dłoń
delikatnie potrząsając.
W krótkim rozbłysku światła dziewczyna wróciła do swej
prawidłowej postaci. Zachwiała się i opadła wprost w jego
ramiona. Teraz zrozumiał o co jej chodziło z Fantazją. To na niej
przechwyciła tą duszę gdy Happy przestraszony wybuchającymi
petardami przypadkowo ją popchną, a traf chciał, że ona upadła
na legowisko tego zwierzaka nieumyślnie aktywując swą magię.
- Przepraszam, zapomniałam ci powiedzieć, że ta dusza blokuje
receptory zapachu - wyszeptała kładą głowę na jego klatce
piersiowej.
Była wykończona. Wprawdzie udało jej się przetrać wybuch ale
wzmocnienie skorupy magicznego pancernika pozbawiło ją niemal
wszystkich sił, a i tak część energii się przedostała raniąc
ją. Natsu nie od razu odpowiedział. Czuł krew spływającą po jej
plecach. Widział oparzenia na jej bladej skórze. Przez kilka
nieznośnych, niebywale dłużących się sekund myślał, że już
nigdy nie poczuje jej bliskości. Sam nie wiedział czemu ale w
chwili gdy spojrzał na jej lekko rozwarte usta poczuł, że zalewa
go fala dziwnego gorąca. To było bardzo dziwne. Było to dla niego
nietypowe. Jako ognisty smoczy zabójca był oswojony z ciepłem. Te
uczucie było jednak po prostu inne. Nagle zawładnęło nim
nieokiełznane uczucie by je pocałować. Czas dla niego się
zatrzymał. Pochylił się i dotknął jej wargi swoimi. Kiedy
odwzajemniła ten niewielki gest poczuł jak jego ciało napełniają
nowe siły. Nie wiedział jak długo tak trwali. Dla niego było to
nieistotne. Mógłby założyć że to były godziny, dni jak i lata
choć raczej były to sekundy. Walka nadal trwała.
- Masz mi więcej nie znikać - oświadczył przyciskając ją do
siebie - Nawet nie wiesz jak bardzo... - urwał momentalnie
osłaniając ją własnym ciałem przed nadchodzącą eksplozją.
Była o wiele silniejsza od tych poprzednich. Spotęgowały ją same
płomienie. Pokładem znów wstrząsnęło. Odrzuciło ich. Tym razem
jednak nie poczuł mdłości związanych z ponownym starciem z
rozbujanym pokładem. Unosił się kilka centymetrów nad nim. Uniósł
głowę by spojrzeć na znajomą twarz. Po policzkach i czole Lisanny
spływały strużki potu. Sam jej uchwyt był dużo słabszy niż
wcześniej. Czuł jak drży napinając swoje mięśnie byleby tylko
utrzymać go w powietrzu.
- Nigdzie.. się nie... wybieram - wydyszała gdy już otwierał usta
- Nie zostawię cię samego.
Natsu wiedział, że nie ma sensu się z nią spierać. Nie była
osobą, która łatwo odpuszczała. Nigdy nie zostawiała rodziny czy
przyjaciół, gdy ci walczyli z wrogiem. Mimo to zawsze pozostawała
delikatna i czuła. Dla niej skrzywdzenie kogoś pozostawało
ostatecznością. Oczywiście tak jak inni zażarcie broniła ich
gildii wykorzystując do tego wszystkie siły. Tak było w tym
przypadku. Rozumiał ją doskonale. Sam nienawidził uciekania. Nie
przekona ją tym, że ze względu na własne rany powinna się
wycofać skoro sam nie zamierzał nigdy zwracać uwagi na własne
obrażenia. Musiał wymyślić co innego.
- Słuchaj, wcale nie musisz mnie zostawiać - posłał jej swój
rozbrajający uśmiech - Miło mi będzie jeśli zostaniesz i
zobaczysz jak kopie tyłek temu gościowi. Zresztą przyda mi się
świadek bo pewien lodowy dupek ma kłopoty z wiarą. Po za tym żyć
mi nie da jak dowie się że poległem przez tą moją przypadłość.
Zaśmiała się a on poczuł ulgę gdy go powoli opuściła. Ta
jednak szybko minęła, gdy jego nogi zetknęły się z podłożem.
- Jesteś pewny - upewniła się Lisanna lądując za nim.
- Tak, tak - zapewnił szybko przełykając to co podeszło mu już
do gardła - To nie powinno zająć zbyt długo. Chyba rozgryzłem tę
jego klątwę czy jak to się tam zwie.
- Muszę cię panienko pochwalić - demon zwrócił się do
białowłosej choć jego ton głosu trudno by określić jako miły
lecz było w nim coś dziwnego - Nie sądziłem, że spotkam kogoś
kto przetrwałby wybuch mej bomby. Jednak twój chłoptaś powinien
już szykować się na śmierć - pstrykną palcami, a nad nim
zaświtało kilka migoczących jasnym blaskiem, pulsujących kulek -
jednak nim je rzucił wykonał ruch jakby się wahał. Tę chwilę
udało się wykorzystać Natsu. Smoczy zabójca w tej chwili myślał
tylko o bezpiecznym sprowadzaniu Lisanny do domu. Teraz naprawdę
wiedział o co walczy i co daje mu najwięcej sił. Pochylił się
unikając bomb, które świstały mu nad głową i wbił pięść w
brzuch demona. Nie miał ochoty przedłużać tej walki. Po raz
pierwszy nie czerpał z niej żadnej radości. Chciał ją jak
najszybciej zakończyć. Odskoczył gdy Jackal ponownie chciał
cisnąć w niego bombą. Ponownie nie było t zbyt celne jakby mu
specjalnie na tym nie zależało. Może w innych okolicznościach by
się nad tym nawet zastanowił ale nie tym razem. Odskoczył na
odległość około pół metra i wciągając powietrze przygotował
swój najsilniejszy atak.
- Ryk ognistego smoka błyskawic - krzyknął wystrzeliwując
zwiotczoną wyładowaniami elektrycznymi fontannę ogania.
Trafił bezbłędnie. Gdyby ktoś teraz obserwował tę walkę z
portu jego oczom ukazałaby się filara ognia przechodząca przez
prawą stronę statku. Ochrypłe krzyki demona cichły z każdą
chwilą. Kiedy płomień znikł w miejscu gdzie stał demon była
tylko kupka popiołu.
- Myślisz, że on zginął - spytała Lisanna ostrożnie podchodząc
do niego.
- Chyba ale pamiętasz co powiedział Skieleton - Natsu delikatnie
objął ją ramieniem, gdy zauważył że się chwieje - oni chyba
odradzają się w tej ich gildii.
- Boję się - szepnęła cicho białowłosa.
- Nie ma powodu - zapewnił ją - Pokonaliśmy już dwóch z
zapowiedzianych dwunastu. To wystarczy by teraz bardziej uważać z
kim zadzierają - oświadczył szczerząc do niej zęby.
Ten mały gest wystarczył by dodać jej otuchy. Tak, przy Natsu
trudno było skupiać się na negatywnych emocjach. Już sama jego
obecność sprawiała, że nie tylko ją ale i innych ogarniała
błoga aura bezpieczeństwa.
- Jednak coś poszła nie do końca tak - zauważyła rozglądając
się po zdemolowanym otoczeniu.
- Niby co? - nie zdziwiło jej wcale to, że wychowanek Igneel'a
niezbyt rozumiał co ma na myśli - te dziewczyny chyba nawet zostały
rozmrożone przez mój płomień. Fakt są nieprzytomne ale chyba
dojdą do siebie i...
- Nie Natsu, nie chodzi mi o nie - Lisanna mimo widocznego
pobojowiska nie mogła powstrzymać się od śmiechu - chyba
zniszczyłeś im gildię. Raczej nie będą zadowolone.
- Kurczę nie zauważyłem - Natsu momentalnie pobladł - Erza
przyjaźni się z Kagurą i Millianną. Myślisz, że mocno się
wścieknie jak się dowie?
- Nie wiem ale powinniśmy wziąć je na jakiś czas do siebie -
zauważyła Lisanna - Nie słyszę też odgłosów walki. Chyba
Lu-chan i Happy też sobie poradzili.
- Ta nie czuje już też tego drugiego gościa - Zgarnijmy resztę i
wracajmy. Umieram z głodu i chce jak najszybciej opuścić ten setek
- powiedział zasłaniając sobie ręką usta.
Jakimś cudem udało mu się powstrzymać wymioty, gdy przedzierali
się na drugą stronę pokładu. Dotarcie tam dodatkowo utrudniały
rosnące wszędzie konary. Mógłby przysiąc, że nie było ich gdy
wchodzili na ten piekielny wynalazek jakim był wodny środek ów
transportu.
- Może Azuma gdzieś się tu kręci - zastanawiał się na głos.
- To raczej niemożliwe - stwierdziła idąca przed nim Lisanna -
przecież zamienił się w drzewo, a niedługo...
Dosłownie wpadł na zastygłą w bezruchu dziewczynę. Otwierał już
usta by spytać ją o powód ale sam już go zobaczył. Prawie
wszystko było pokryte korzeniami. Na samym środku tego wszystkiego
znajdowała się Lucy zmieniona w drewnianą rzeźbę z wyciągniętą
przed siebie rękę w której ściskała klucz.
To bez wątpienia była Ame Fumei. Wodna zabójczyni smoków
zatrzymała się naprzeciw otoczonej przez pierścienie światła
Levy. Wprawdzie nie wykonywała żadnych podejrzanych ruchów ale to
już wystarczyło by wzbudzić niepokój Gajeel'a.
- Natychmiast się od niej odsuń - krzyknął nim w ogóle zdołał
przeanalizować sytuacje.
Ame zamrugała szybko powiekami zupełnie jak osoba wyrwana z
głębokiego zamyślenia i spojrzała dół. Wyglądała na zupełnie
zaskoczoną ich widokiem.
- A więc to wy tu rozrabiacie - powiedziała z oczami utkwionymi w
smoczym zabójcy - Nie spodziewałam się ciebie tu spotkać.
- Jak to my rozrabiamy? - warknęła Mirajane - Jeszcze nam powiedz,
że to nie ty stoisz za tym wszystkim.
- A to nie wy - była szczerze zdziwiona.
- Chyba nie myślisz, że zrobilibyśmy to naszej przyjaciółce -
syknęła Cana nie rezygnując z dalszego przeszukiwania kart - Nie
wiem jak jest u was ale mu nie wpychamy naszych towarzyszy w pułapki.
- Tylko, że to wcale nie jest żadna pułapka - oznajmiła
wzruszając ramionami jakby stwierdzała oczywisty fakt.
- Co masz na myśli? - doświadczenie Clive pozwoliło mu zachować
spokój i uprzejmy ton.
- To po prostu efekt uboczny użycia przejścia międzywymiarowego
nie będąc na to w pełni gotowym - oświadczyła - po prostu
utknęła między tym miejscem, a tym które opuszczaliście -
spojrzała na zrujnowany przez Gajeel'a głaz na którego kawałkach
dało się dopatrzeć resztek runicznych znaków - Coraz częściej
to widzę - westchnęła.
Nawet pomijając okoliczności w których się znaleźli sprawiała
wrażenie dość przyjacielsko do nich nastawionej. Jak dotąd
Gajeel'owi nie udało się wychwycić u niej żadnych podejrzanych
ruchów. W tym co mówiła też nie słuchać było kłamstwa.
Odpowiadała płynnie i spontanicznie bez jakiegokolwiek zawahania.
Choć jeszcze niedawno była zagrożeniem dla nie tylko ich gildii
ale i całej Magnolii teraz zupełnie nie starała się ich nawet
zaatakować. Gdyby to był pierwszy raz jak ją spotyka bez wahania
spytałby ją o smoki. Ona wiedziała. Znała odpowiedź na pytanie,
które stawiali sobie z nim Natsu i Wendy. Wiedziała gdzie są teraz
ich opiekunowie. Teraz jednak inna rzecz była dla niego
najważniejsza. Musiał jak najszybciej pomóc Levy, a to co
powiedziała Ame o rzekomym utknięciu wcale mu nie pomagało, a
wręcz wzmacniało jego strach o drobną dziewczynę.
- Czy możesz - wydyszał w stronę Fumei niemal błagalnym tonem -
Czy możesz jej pomóc?
- Trudno powiedzieć - przekrzywiła w zamyśleniu głowę - Na pewno
nie zrobię tego sama.
- A czego potrzebujesz - spytał zupełnie już ignorując to że
jest ich wrogiem.
- Nie czego ale kogo - pokiwała głową - Dokładnie chodzi mi o
ciebie synu Metalicany.
Mała około
pięcioletnia dziewczynka nie mogła spać. Kilka godzin
bezskutecznie przewracała się pod kołdrą. Była zupełnie sama w
pięcioosobowym pokoju. Rodzeństwo czworaczków, które z nią tu
mieszkało zostało dziś adoptowane. Bycie jedyną w tak wielkim
pomieszczeniu nieco ją przerażało. Ta nieznośna cisza sprawiała,
że czuła się podwójnie samotna. To uczucie nie było dla niej
nowością. Jako sierota nigdy nie zaznała ciepła domowego ogniska.
Pensjonariuszki domu dziecka w Rosemary były bardzo miłe ale nawet
one nie umiały wypełnić tej pustki w sercach dzieci jaką może
dać tylko prawdziwa rodzina. Po kilku godzinach bezskutecznego
przewracania się pod kocem postanowiła wyjść na taras. Była to
ciepła noc, a patrzenie w gwiazdy zawsze ją uspokajało i pomagało
się zrelaksować. Ostrożnie by nikogo nie obudzić przeszła przez
korytarz i otworzyła trzy prowadzące na taras. Niebo było niemal
bezchmurne. Księżycowi brakowało tylko kawałka do pełni.
Przysiadła na drewnianym stopniu wsłuchując się w nocne
pohukiwanie sów. Ptaki musiały uwikłać sobie gniazdo bardzo
blisko bo ich głos nie był przez cokolwiek zakłócany. Może to
przez zwykłą dziecięcą ciekawość postanowiła go poszukać. Nie
musiała martwić się o ubrania. Mimo zmroku temperatura nadal
utrzymywała się grubo ponad dwadzieścia stopni. Kierując się
dźwiękiem wydawanym przez nie przeszła przez kilka krzaków i
dotarła na małą polankę. Znała ją bardzo dobrze. Co weekend
jeśli tylko pozwalała na to pogoda urządzane tu były pikniki,
ogniska bądź innego rodzaju zabawy organizowane głównie dla
dzieci z sierocińca i osób, które chciały je bliżej poznać. To
właśnie dzięki nim większość z nich znalazła swe rodziny.
Teraz było jednak tu zupełnie pusto. Przez chwilę przypatrywała
się drzewom, aż w końcu wypatrzyła w pniu jednego z nich dziurę.
Otwór był wystarczająco duży by pomieścić tam ptaka. Traf
chciał, że była do niego przystawiona drabina. Najpewniej
zostawiona przez doglądającego zwierząt leśniczego. Wykorzystując
ten fakt wspięła się na nią i zajrzała do dziupli. Jakie było
jej zdziwienie, gdy zamiast spodziewanego ptaka zauważyła zupełnie
inne stworzonko. Nie przypominało żadnego jej znanego. Na pierwszy
rzut oka było to skrzyżowanie fretki z głową i ogonem wiewiórki
mieniąca się na granatowe i purpurowe barwy. Zaintrygowana
wyciągnęła rączkę by je pogłaskać te jednak uciekło
przeskakując jej przez ramię. Było na tyle niezwykłe, że nie
bacząc na fakt bycia samej w lesie o tak późnej porze pobiegła za
nim. Było bardzo szybkie ale co chwilę się zatrzymywało i
spoglądało w jej stronę jakby upewniając się czy nadąża. Gdyby
była bardziej doświadczona najpewniej wyczułaby w tym jakąś
pułapkę ale będąc tylko dzieckiem nie myślała zbyt wiele o
zagrożeniach. Zwierzak prowadził ją rzadziej uczęszczanymi
ścieżkami, nierzadko już zarośniętymi by w końcu jej oczom
ukazało się leśne jeziorko. Było bardzo dobrze oświetlone przez
górujący nad nim księżyc. Myślała, że po prostu przyszło do
wodopoju jednak te nagle zniknęło. Chcąc się upewnić, że nie
schowało się w obrastających brzegi jeziorka roślinach ale nadal
nie mogła go wypatrzeć. Zamiast tego tafla wody zaczęła się
tajemniczo mienić. Zafascynowana podeszła bliżej. Było to jej
pierwsze zetknięcie z czymś magicznym choć wtedy jeszcze tego nie
pojmowała. Na wodzie zaczęły tańczyć różnokolorowe światła.
Było to bardzo piękne i nie mogła oderwać od nich wzroku. Nagle
do jej uszu dobiegł czyjś głos:
- Miałam
nadzieje w końcu cię zobaczyć, Erzo.
Podskoczyła.
Na środku jeziorka, unosząc się kilka centymetrów nad wodą stała
zakapturzona postać. Po budowie ciała od razu stwierdziła, że to
kobieta. Choć było to tak nietypowe wcale nie czuła strachu.
Przeciwnie coś sprawiło, że nagle poczuła się spokojna i
bezpieczna. Zupełnie jakby skądś ją znała. Chciała pytać ale
nie wiedziała od czego zacząć. Jednak kobieta pierwsza przemówiła.
- Wiem, że
masz dużo pytań ale to nie jest odpowiedni moment na udzielenie
odpowiedzi. Ze względu na twój wiek niczego byś i tak nie
zrozumiała. Niemniej jednak to czego chciałabyś się dowiedzieć
będzie tu na ciebie czekać. Nie powie ci to wszystkiego ale z
pewnością pomoże w celu dowiedzenia się prawdy i powstrzymaniu...
Zjawa nagle
przerwała rozpływając się we mgle. Chciała już zawołać by
wróciła i choć powiedziała co takiego ma powstrzymać. Jako
dziecko nie miała zbyt wielkiego wyobrażenia co to takiego może
być. Była jeszcze w tym wieku, że całkowicie ufała
umiejętnościom dorosłych. Oczywiście raz, czy dwa słyszała już
o wielkim, złym magu Zerefie ale było to coś w stylu „Jak nie
będziecie grzeczni to przyjdzie w nocy i was zje”, więc nie
przyszło jej na myśl by go choć w tym uwzględnić.
- Tu jesteś
nasza mała zgubo - za nią stała jedna z pensjonariuszek.
Kobieta
wzięła ją na ręce i pobieżnie oceniła stan dziewczynki wzrokiem
otrzepując ją przy okazji z kilku liści i mniejszych gałązek
jakie zdołały przyczepić się jej do piżamki. Nie była zła. Na
jej twarzy malowała się tylko ulga.
- Masz,
więcej nie spacerować o tak późnej porze - powiedziała biorąc
dziewczynkę na ręce i przytulając - wiem, że dyrektor mówił
wam, że sami możecie szukać miłości ale na zapewniam cię, że
nie o to mu chodziło...
Dalej
powiedziała jeszcze kilka zdań, których sensu nie zrozumiała po
czym zaczęła nieść ją z powrotem do sierocińca. Nim jeziorko
kompletnie znikło za krzakami spojrzała jeszcze raz przez ramię
pensjonariuszki. Kobieca postać znów ta m była. Pomachała jej na
co odpowiedziała tym samym.
Kiedy skończyła opowiadać Jellal wciąż przypatrywał się jej z
niepokojem. Te wszystkie jej zagadkowe sny układały się w logiczną
całość. Nie mógł już przekonywać sam siebie, że to tylko
zbieg okoliczności. To było zbyt poukładane jak na zwykłe sny.
-
Rzeczywiście coś takiego się zdarzyło? - spytał bojąc się tego
co może usłyszeć.
Erza długo milczała marszcząc w zamyśleniu brwi. Przypomnienie
sobie czegoś co było tak dawno wcale nie było łatwe. Oczywiście
przed atakiem wyznawców Zerefa ona, jak i inne dzieci często bawiły
się na otwartych zielonych terenach. Nikt im tego nie zabraniał bo
okolica była wtedy bardzo bezpieczna. Podniosła się i chwiejnym
ruchem podeszła do okna. Jej ciało nadal odczuwało skutki zadanych
tortur.
- Nie wiem, nie pamiętam zbyt dokładnie okresu wczesnego
dzieciństwa - powiedziała opierając dłonie o parapet - ale to
tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że muszę tam wrócić. Choć na
chwilkę - przerwała jakby się nad czymś głęboko zastanawiała -
nie chcę was zmuszać byście nie bacząc na niebezpieczeństwo
dalej mi towarzyszyli.
- O czym ty mówisz - Jellal błyskawicznie znalazł się przy niej -
Myślisz, że po tym wszystkim cię zostawię samą?
Opadające na jej twarz włosy skutecznie zakryły rumieniec
pojawiający się na jej policzkach. Przestała już myśleć, że
między Jellal'em i nią może coś być po tym jak oświadczył, że
ma narzeczoną. Wiedziała, że to było kłamstwo ale zaakceptowała
decyzje by pozostali przyjaciółmi. Z początku nieco ją to bolało.
To co czuła do Jellal'a nigdy się nie zmieniło. Nawet wtedy, gdy
nie rozumiała czemu nagle zaczął popierać Zerefa i szantażować
ją by ukryła fakt budowania Wieży Niebios. Zrobiła co kazał ale
nie było dnia by o nim nie myślała. Po kilku latach wszystko się
wyjaśniło jednak on został zabrany przez radę. Była zła. To
było jawne zacieranie śladów swoich niedopatrzeń. Jakoś nigdy
nie słyszała by zainteresowali się losem niegdyś więzionych z
nią dzieci. Kiedy po siedmioletniej nieobecności znów się
spotkali był to jej najszczęśliwszy dzień w życiu. Świadomość,
że znów może być między nimi tak jak dawniej była tym czego
potrzebowała. Nadal był najbliższą jej osobą i to jej
wystarczyło.
- Dziękuję ale wiesz, że to niebezpieczne - przypomniała mu.
Jellal wpatrzony w jej włosy mieniące się w świetle porannego
słońca podskoczył na dźwięk tych słów. To była cała Erza.
Zawsze przekładała dobro innych nad własne. Jednak nie mógł się
zgodzić na to by się rozdzielili, a tym bardziej by dalej
podróżowała samotnie. Czuł, że sam oszaleje na samą myśl co
może się z nią dziać, gdy nie będzie jej mógł pomóc. Ale czy
teraz mógł? Przecież dotychczas był bezsilny wobec tego co się
działo. Ostatnim razem przecież pomógł im zwykły łut szczęścia.
Bał się myśleć co by się stało gdyby Kaishi'emu nie udało się
jakoś przechwycić kluczy do ich kajdanek. Choć powinien czuć ulgę
jego obawy tylko się nasiliły. Coraz więcej zagrożeń
bombardowało ich z każdej możliwej strony. Jednak nie zamierzał
rezygnować. Przecież obiecał sobie, że nie dopuści by znów
umarła mu w ramionach.
-
Nie chcesz chyba nam zwiać - spytał usilnie nieudolnie starając
się przybrać żartobliwy ton jakim często raczył ją Kaishi - Po
za tym orientujesz się gdzie teraz jesteśmy?
To pytanie samo przemknęło mu przez myśl ale dopiero po
wypowiedzeniu tych słów zrozumiał, że jest pierwszym jakie
powinni sobie postawić jeśli chcą kontynuować podróż. Po minie
Erzy wywnioskował, że też tego nie wie.
- Nie poznaje tej okolicy - przyznała kręcąc delikatnie głową.
Nie mógł patrzeć jak na jej twarz wkrada się smutek. Otulił ją
delikatnie ramieniem. Poczuł ciepło rozchodzące się strumieniami
po jego ciele gdy się do niego przytuliła.
- Nie martw się - szepną - Przecież możemy kogoś zapytać o
drogę.
- Tylko, że to nie o to chodzi - westchnęła odsuwając się od
niego i przez chwilę krążąc bez celu po pomieszczeniu - Myślę,
że tylko wszystkich narażam swą obecnością. Nawet ten gość na
torach co mogło...- nie wiedziała jak ubrać to w słowa.
Gdy to mówiła Jellal ze zgrozą zobaczył, że po jej policzku
spływa samotna łza. Ponownie chwycił ją w ramiona przytrzymując
mocniej na wypadek gdyby się chciała wyrwać. Jednak nie próbowała.
Nie miała na to siły. Jej ciałem wstrząsnął płacz, który
szybko zmienił się szloch. Szloch nie potrafiła zapanować. Jellal
bardzo chciał ją pocieszyć ale po prostu nie potrafił dobrać
odpowiednich słów. Przez moment po prostu tulił ją do siebie.
- Przecież nie wiemy jeszcze nic na pewno - starał się ją
przekonać choć mu samemu trudno było zaprzeczyć, że to co się
dzieje ma z nią związek.
- Sam w to nie wierzysz - Erza jakby czytała w jego myślach.
Westchnął żałując, że nie potrafi bardziej udawać.
- Może ale to nie powód byś się od kogokolwiek odsuwała - tym
razem był bardziej pewny swoich słów - Na razie wszystko jest
dobrze.
- Dobrze? - prawie krzyknęła odsuwając się od niego - Laki nie
żyje. Tak samo Warrod. Nie zapominaj też..
Nie dał jej dokończyć. Wiedział już do czego zmierza ta rozmowa
i wcale nie miał ochoty tego słuchać. Bał się tego co za chwilę
może paść z jej ust.
- Ty chyba nie zamierzasz.. - w jego głosie zabrzmiało prawdziwe
przerażenie.
- Nie chce się zabić - uspokoiła go - po prostu chyba będzie
lepiej jak na jakiś czas oddale się od innych. Jeśli rzeczywiście
przyciągam niebezpieczeństwo tak będzie lepiej dla wszystkich.
Tym razem nie mógł już wytrzymać. Znał ją i wiedział, że na
serio o tym myśli. Nigdy nie rzucała słów na wiatr i była uparta
jak coś już postanowiła.
- Chyba nie mówisz serio? - wysyczał przez zaciśnięte zęby z
trudem panując nad swymi emocjami - Sama nie odwróciłabyś się od
kogoś kto potrzebuje pomocy.
- To co innego - odwróciła się do niego plecami nie chcąc by
patrzył na jej łzy.
Trudno mu było temu zaprzeczyć. Nigdy jeszcze nie spotkali takiego
wroga. Bezwzględnego i nieomylnego w swych działaniach. Nie
pozostawiali po sobie żadnego śladu poza znanym już wizerunkiem
krwawej gwiazdy będącego ich podpisem. Nie wiedzieli o nim nic.
Błądzili jak we mgle szukając rozpaczliwie jakiegoś punktu
zaczepienia. Po chwili wahania położył jej rękę na ramieniu.
- Posłuchaj mnie, proszę - jego ton stał się cichy i spokojny -
Kiedyś, gdy byliśmy dziećmi obiecałem ci, że zawsze będę przy
tobie by cię chronić. Przyznaje. Nędzy ze mnie stróż skoro daje
się kontrolować pierwszemu lepszemu - wzdrygnął się na samo
wspomnienie tego co zrobił - ale proszę Erzo. Pozwól mi
przynajmniej przy tobie być. Wiedzieć co się z tobą dzieje. Te
siedem lat przez, które nawet nie mogłem jasno stwierdzić czy
żyjesz... To było istne piekło. Proszę nie karz mi przez to
przechodzić po raz kolejny. Jesteś światłem, które nie może
zgasnąć. Jesteś... - nabrał powietrza czując, że zaraz może
powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Określenie „Najważniejsza
osoba w moim życiu” było by tu trafne ale stąd dzieliłby go
tylko krok do „Kocham Cię”. Jedno i drugie było prawdą ale
wstręt jaki nadal do siebie odczuwał skutecznie powstrzymywał go
przed zbytnim zbliżeniem się do tak nieskazitelnie dobrej osoby jak
Erza.
Szkarłatnowłosa powoli obróciła się w jego stronę. Już nie
płakała, a na jej twarzy dostrzegł ledwie zauważalny, nikły
uśmiech. Usiedli, a ona oparła głowę o jego rami, a on obiją ją
ramieniem. W ten sposób często dodawali sobie otuchy podczas
pełnych cierpień dni niewolnictwa.
- W porządku zostanę - obiecała patrząc mu w oczy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - wyciągnął rękę by otrzeć
resztki łez z jej oczu.
Jego ręka dotknęła jej policzka. Jego ręka dotknęła jej
rozgrzanego policzka. Ich twarze zbliżyły się do siebie. Ich usta
dzieliła coraz to mniejsza odległość. Drzwi otworzyły się
raptownie z głośnym trzaskiem.
- Dobra wiadomość - Kaishi wparował do środka z naręczem
różnorakich przedmiotów - ten magazynek do istna żyła złota -
oznajmił widocznie nic sobie nie robiąc z ich speszonych twarzy -
znalazłem czajnik, trochę herbaty i kilka zupek w proszku. Dajcie
mi chwilę na rozpalenie ogniska, a przygotuje wreszcie jakieś
normalne śniadanie. Nie wiem jak wy ale ja jestem głodny jak stado
niedźwiedzi.
Gajeel nie wiedział czy rzeczywiście powinien jej wierzyć.
Niecodziennym było by w krytycznej chwili to ich wróg wyciągnął
do nich pomocą dłoń nie mając w tym żadnego interesu. Tym razem
był gotów zgodzić się na wszystko byle ratować Levy.
- A co chcesz w zamian - spytał patrząc na Ame, która raczej
interesowała się płynącymi po niebie chmurami niż nimi.
- A czemu mam coś chcieć - odpowiedziała choć nawet na nich nie
patrzyła - Potrzebujesz pomocy, więc pomagam.
- Jak myślisz Gildarts - spytał go Laxus - Powinniśmy jej ufać?
- Nie wiem ale jak by nie patrzeć to całkiem fajna laska - zauważył
ojciec Alberony.
- Zdajesz sobie sprawę, że jest młodsza nawet ode mnie -
zirytowała się Cana.
Gajeel jednak nie zwracał uwagi na rozmowy swoich towarzyszy. Już
postanowił.
- Powiedziałaś, że mamy to zrobić razem - zwrócił się do
wodnej zabójczyni smoków - Mów co i zabierajmy się do tego jak
najszybciej.
- Za pomocą swojej magii trochę rozwilżę ściany między
wymiarami, a ty podleć do niej i staraj się ją wywołać. Kluczem
jest to by odzyskała świadomość potem będzie trudniej ale od
tego musimy zacząć - powiedziała.
- Ale czemu akurat ja - spytał Gajeel ignorując logikę wyrażenia
„rozwilżę” - I co ma się potem dziać?
- Jak mówiłam jest uwięziona między wymiarami - powtórzyła -
My widzimy ją normalnie ale to co będzie widzieć ona jest
niewiadomą. Dlatego musisz ją wołać. Przekonać by skupiła się
na dotarciu do źródła twego głosu.
- Dobra, dobra ale to nie odpowiada na pytanie czemu to mam być ja -
chciał się upewnić Redfox.
- To chyba jasne - Ame przeniosła na niego pełne zdziwienia
spojrzenie - Między wami jest największa więź, a ta jest tu
kluczowa. Prościej mówiąc kochacie się.
- Skąd to wiesz? - nawet już nie próbował zaprzeczyć faktowi
jaki przedstawiła. Zignorował też Laxus'a, który parskną
przelotnym śmiechem.
Ame miała już odpowiedzieć gdy biały promień przeleciał między
nimi.
- Ojej mamy chyba mało czasu. Jeśli zaraz jej nie wyciągniemy
zostanie starta z rzeczywistości - zawołała podlatując bliżej
McGarden - Jeśli chcesz jej pomóc to rozkładaj skrzydła i zbliż
się do niej tak jak tylko możesz. Wołaj ją, a ja zajmę się
resztą.
Wszystko było dla niego jasne. Gorzej, że nie potrafił tego co
ona. Nie raz zastanawiał się skąd ona tyle potrafi. Nie chodziło
tu tylko o same skrzydła ale i umiejętności. Tym bardziej bolało
go to, że sam tego nie potrafi. Że sam nie potrafi ochronić
ukochaną osobę. Nie zamierzał się więcej wypierać tego jak ta
drobna osóbka co teraz wisiała nad nimi jest dla niego ważna.
Powie jej to. Powie wszystkim tylko najpierw ją stamtąd wyciągnie.
- Tylko, że ja... - zaczął ale chwilę po wypowiedzeniu tych słów
poczuł jak się odrywa od ziemi.
- Jeśli przez to znów oberwę to oświadczam, że zamierzam
wylądować na tobie - Mira w swej demonicznej formie unosiła go do
góry. Mimo jej gniewnego tonu wiedział, że tak samo się martwi o
swoją przyjaciółkę jak on. Im bardziej się wznosili tym niebo
nad nimi ciemniało. Ame wzywała chmury.
Levy nie
wiedziała gdzie jest. Zewsząd otaczała ją dziwna biała mgła.
Tak gęsta, że prawie nic przez nią nie widziała. Z trudem
dostrzegała choć zarysy poszczególnych kształtów ale nie
potrafiła określić co sobą reprezentują. Nie była nawet pewna
czy rzeczywiście tam są. Nie wiedziała nawet jak długo tu jest.
Poczucie czasu wydawało się tak obcą sprawą, że równie dobrze
mogła tu być minuty jak i lata. Dwie tak skrajne rzeczy wydawały
się jej równie możliwe. Jeśli to prawda to jej przyjaciele mogą
robić dosłownie wszystko w każdym możliwym czasie. Mogli dalej
tkwić w tej pułapce ale mogli też poukładać sobie życie na
nowo. Może mają już rodziny, dzieci...
- Mała...
Wydawało jej
się, że usłyszała głos Gajeel'a. Przez moment rozglądała się
usiłując dostrzec jego sylwetkę. Chciała wołać, odpowiedzieć
ale żadne słowo nie wypadło z jej ust. Poruszała tylko ustami jak
ryba wyjęta z wody. Ale była pewna, że to właśnie jego słyszała.
Wielokrotnie zwracał się do niej używając tego określenia, które
niemiłosiernie ją irytowało. Doskonale wiedział, że ma kompleksy
na punkcie swego niskiego jak na wiek wzrostu. Choć ostatnio coraz
mniej jej to przeszkadzało.
- Mała,
słyszysz mnie...
Ponownie
ciszę tego miejsca przeszył jego głos. Poczuła się jeszcze
bardziej zagubiona. On tu był, a zarazem go nie było. Gdyby chociaż
wiedziała, gdzie sama jest mogłaby postarać się jakoś ustalić
co ma teraz robić.
- Daj mi
jakiś znak, że słyszysz...
Znak. Bardzo
chętnie by dała jakiś znak. Tylko jak skoro nie mogła nic zrobić.
Nie może mówić. Już dawno by się stąd wydostała gdyby mogła.
Nagle niebo nad nią pociemniało.. Dotąd mlecznobiałe tło
przyozdobiły ciemnie chmury z, których zaczął podać deszcz.
Przynajmniej tak sądziła. Wyraźnie czuła na sobie krople deszczu
ale nie robiła się ani trochę mokra. Jej skóra się nie
nawilżała, nie było jej też ani trochę zimno, ciepło w sumie
też nie. Warto tu wspomnieć, że należała do dość chorowitych
osób. Była też bardzo wyczulona na temperaturę. Teraz jednak
nawet nie wiedziała czy jest ujemna czy dodatnia.
- No weź
przestań się wygłupiać bo nie będę już taki grzeczny...
Jego głos
stawał się coraz bardziej poirytowany, ale czuła w nim niepokój.
Jej serce zabiło szybciej. Poczuła jak samotność tego miejsca ją
przytłacza. Nigdy wcześniej nie chciała się tak do kogoś
przytulić. Tak po prostu bez jakiegoś powodu. Byleby tylko nie czuć
tej samotności.
- Zaczynam
się robić głodny może być choć mi coś podrzuciła...
No tak.
Ostatnio jadł prawie tylko to co ona mu wytworzyła. Może było to
tylko męczące bo jego brzuch dawał o sobie znać głównie wtedy,
gdy była czymś zajęta. Czasem ją to irytowało ale jak się nad
tym zastanowić było w tym coś uroczego. Nazywał ją swym
„prywatnym dostawcą” warcząc na Natsu kiedy prosił ją o
trochę ognia.
- Weź mnie
nie zostawiaj. Mamy jeszcze pewną ważną sprawę do obgadania.
Wypadałoby otwarcie porozmawiać o tym jak to jest między nami.
Zarumieniła
się. Jak to było między nimi. Ich relacje od porządku były
specyficzne. To prawda, gdy dowiedziała się, że dołączył do
gildii ogarnęło ją przerażenie. Zaakceptowała go jednak jeszcze
tego samego dnia, gdy ją uratował przed wściekłym Laxus'em.
Dostrzegła wtedy w nim coś co ukrywał nawet przed samym sobą.
Może i był opryskliwym draniem ale również bardzo zagubioną
osobą. Zbliżyła się do niego bo chciała mu pokazać jaśniejszą
stronę życia. To, że ma teraz z kim dzielić swe problemy. Nie
spodziewała się jednak, że tak bardzo przywiąże się do jego
towarzystwa. Po jej policzku spłynęła strużka łez. Ze wszystkich
osób jakie znała to właśnie jego najbardziej jej tu brakowało.
Zgryzł wargi. Zauważył to. Zauważył, że zaczęła płakać.
Nigdy wcześniej nie pragną jej przytulić. Przytulić tak naprawdę
bez złośliwości czy przez przypadek. Pokazać, że jest blisko i
cieszyć się, że i ona jest przy nim.
- Dobrze zareagowała - zawołała Ame - teraz szanse, że się
wydostanie po moim ataku są większe. Staraj utrzymać się jej
świadomość zebranie energii może trochę potrwać. To
najważniejszy moment i zarazem ten w którym najwięcej można
spaprać.
Gajeel kiwnął głową. Wolał nie pytać co konkretnie się stanie
jeśli coś sknocą. Wymowne spojrzenie Ame mówiło mu i tak za
dużo.
- No
mała - zaczął ostrożnie - Po prostu wsłuchaj się w mój głos,
a zaraz cię wyciągniemy. Jak już do nas wrócisz to może skoczymy
na jakąś porcję dobrego żelaza. Znaczy, no wiesz... jeśli nie
będziesz mieć ochoty to ja zjem wszystko co zaserwujesz - zaśmiał
się.
Zdawał sobie sprawę z idiotyczności swego własnego żartu. Mira
skrzywiła się powstrzymując się od komentarza. Teraz zdecydowanie
nie był najlepszy moment by ją irytować.
- Próbuj dalej to działa - powiedziała uśmiechając się
pokrzepiająco.
Faktycznie teraz zauważył, że usta Levy wygięły się w
delikatnym uśmiechu. To był wystarczający znak, że wciąż go
słyszy.
- Ja... ja mam ci coś ważnego do powiedzenia ale chce to zrobić
gdy już będziemy w tym samym miejscu - był gotów wykrzyczeć
całemu światu co do niej czuje byleby tylko znów mieć ją przy
sobie.
Poruszyła ustami. Był pewien, że to zrobiła choć ruch był
niemal niezauważalny.
- Gotowy na finał? - ledwie dosłyszał smoczą zabójczynie przez
mur własnych myśli.
Nie miał jednak czasu by odpowiedzieć. Błysnęło oślepiające
światło, a on poczuł jak Mira walczy by go nie upuścić. Szybko
jednak odzyskała właściwy tor lotu i pozycję co zapewne przyjąłby
z niemałą ulgą gdyby się tak cholernie nie zamawiał. Przetarł
oczy i zamrugał kilka razy. Dobrze widział. Jednak z Levy nie było
już tak dobrze. Zniknęły wprawdzie te dziwne pierścienie ale
teraz wydawało mu się, że ją całą pokrywa warstwa szkła.
- Teraz uderzaj - poleciła Ame.
W pierwszej chwili nie był pewny czy dobrze usłyszał. Od czasu
ataku na nią i jej drużynę podczas gdy jeszcze był członkiem
Phantom Lord nie podniósł na nią ręki zamiast tego starając się
ją chronić choć sam zapierał się, że jest przy niej bo leni się
dźwigać prowiant.
- Mówiłam ci, że to najważniejszy moment ale jak się nie
pośpieszysz to ją stracimy - ofukała go - Wiem, że to nie jest
łatwe ale tylko tak możemy jej pomóc - dodała łagodniej - Cios
nie ma na celu jej skrzywdzić tylko ją uwolnić. Nie szczędź sił.
- Wybacz, mała - szepnął i wycelował w nią metalową buławą.
Jak na zawołanie wszystko wokół zamilkło, a przynajmniej tak mu
się wydawało. Nagle na ciele Levy pojawiło się pęknięcie. Nie
była to rana ale dosłownie takie same pęknięcie jakie widuje się
na szkle. Po chwili zaczęły pojawiać się kolejne z coraz szybszą
częstotliwością w krótkim czasie tworząc swoistą pajęczynę.
- Co z nią się dzieje? - to Mirajane pierwsza otrząsnęła się z
szoku bo ok kompletnie zaniemówił.
Spojrzał na Ame szybko dostrzegając coś jakby ulgę w jej wyraźnej
twarzy. Poczuł że wzbiera w nim złość. Od razu przyszła mu
myśl, że po prostu to wszystko ukartowała. Światło po raz
kolejny, tym razem dochodząc jakby z samej McGarden, uniemożliwiło
mu widzenie na krótko otumaniając go tłumiąc rodzące się w nim
pragnienie mordu. Minęło szybciej niż poprzednie pozostawiając po
sobie jedynie nieprzyjemne pieczenie w oczach.
- Gajeel uważaj, Levy - krzyk Cany ocucił go lepiej niż kubeł
zimnej wody.
Drobna, niebieskowłosa dziewczyna nie wisiała już w powietrzu.
Spadała będąc z każdą sekundą bliżej zderzenia z ziemią.
- Szlag - nim Mirajane zdążyła go powstrzymać dosłownie wyrwał
się z jej uścisku.
Wychowanek Metalicany szybko znalazł się przy niej łapiąc ją w
locie. Jednak nie mógł nic zrobić na samo spadanie. Bolesny upadek
wydawał się nieunikniony. Otulił Levy całym ciałem w ten sposób
by mieć pewność, że przyjmie całą siłę uderzenia. By skrócić
sobie niemiłosiernie długie sekundy spadania skupił całą swoją
uwagę na niej. Czuł spokój i ulgę widząc jak miarowo porusza
ustami w rytm oddechu. Czuł jak delikatnie drży ale to tylko dodało
mu sił. Powtarzał sobie, że wszystko z nią dobrze i jak tylko się
ocknie powie jej jak bardzo jest dla niego ważna. Ziemia była już
bardzo blisko. Zamknął oczy i z donośnym pluskiem wpadł do basenu
wypełnionego winem.
Wszystko, dosłownie wszystko zostało pokryte korzeniami lub grubą
warstwą drewna. Jednak jego smoczy podpowiadał, że nikt poza Lucy
nie został zmieniony w drewnianą rzeźbę. Musiał jednak
powstrzymać złość i się skupić. Musi być silny by nie oddawać
kolejnych powodów do zmartwień już wyraźnie przerażonej
Lisannie.
- Spokojnie ona żyje. Reszta też.
Dziewczyna próbowała się uśmiechnąć ale nieszczególnie jej to
wyszło. Była ranna, wykończona i śmiertelnie przerażona tym
widokiem. Słowa Natsu jednak nieco jej pomogły. Nie rozwiały
jednak wszystkich wątpliwości.
- Ale gdzie w takim razie są te dziewczyny i co z tym wrogim
mężczyzną - spytała czując, że nie wytrzymałaby kolejnej
walki.
- Jego tu nie ma - powiedział starając się wyczuć jego zapach - a
reszta jest chyba pod tym wszystkim - kucnął przybliżając twarz
do podłogi i delikatnie pukając w pokrywające ją korzenie.
Miał już zamiar użyć ognia gdy Lisanna złapała go od tyłu za
rękę. W tym samym czasie statkiem po raz kolejny zakołysało
zupełnie wytrącając go z równowagi.
- Może lepiej zacznij wymość te dziewczyny, a ja postaram się
pomóc pozostałym...
- Aye... - niewyraźny głos od razy przykuł ich uwagę.
- To Happy - zawołał Natsu rozglądając się za przyjacielem.
- Tu jest - Lisanna jako pierwsza zobaczyła znajomy ogon sterczący
z podłogi - nieźle się zaklinował.
Kucnęła i przy pomocy dłoni zmienionych w pazury jakiegoś
kretopodobnego zwierzaka rozsunęła więżące go korzenie.
- To było takie straszne - zachlipał kotek wieszając się jej na
szyi.
- Dobrze, że nic ci nie jest - ucieszyła się - teraz pomóż Natsu
wynosić stąd te dziewczyny. Część z nich jest w drugim
pomieszczeniu, ja postaram się wyciągnąć resztę.
- Ej, czemu to akurat ja - zaperzył się Natsu.
- Jesteś bez wątpienia ode mnie silniejszy - zgodziła się - ale
mógłbyś przez nieuwagę podpalić statek.
Chciał jeszcze protestować ale nie mógł znaleźć żadnego
logicznego argumentu więc przez chwilę stał nieruchomo z
uniesionym w górę palcem i szeroko rozwartymi ustami puki Happy nie
pociągnął go za rękaw.
- Co się stało z Lucy? - spytał.
Sam chciałby to wiedzieć. Cokolwiek ja spotkało było wytworem
jakiejś nieznanej mu magii. Zastanawiał go tylko przedmiot tkwiący
w jej wyciągniętej dłoni przypominający klucz. Kompletnie go nie
kojarzył, a wielokrotnie przyglądał się tym artefaktom będącym
w jej posiadaniu przy ich wspólnych misjach. Choć w porównaniu z
takimi osobami jak Erza czy Gray znali się dość krótko to szybko
ją polubił. Możliwe, że nawet przy niej trochę wydoroślał.
Miała dziwną tendencje do wpadania w kłopoty. Nie było chyba
misji w której on czy inny członek jego drużyny nie musiałby jej
ruszyć na ratunek. Najczęściej wypadało na niego. Kiedy jednak
spojrzał na Happy'ego ponoszącego do góry zastygłą w bezruchu
czarodziejkę, która teraz była niczym więcej jak drewnianą
figurą nie mógł się oprzeć wrażeniu, że pominął coś
ważnego. Wiedział, że nie będzie łatwo jej pomóc. Mieli problem
i to taki, którego nie wystarczy dosłownie spalić.
Dobry posiłek był tym czego teraz najbardziej potrzebowali. Choć
zupkę błyskawiczną trudno nazwać zdrowym i pełnowartościowym
daniem nie mieli na co narzekać jednak byli tak głodni i wypruci z
energii przez ostatnią potyczkę, że prosta przekąska wydawała
się iście królewskim rarytasem.
- Jesteś pewny, że nie są przeterminowane - spytała Erza
Kaishi'ego - Zatrucie jest ostatnim czego potrzebujemy - oświadczyła
między kolejnymi łykami zupy.
- Spokojnie nie mam pojęcia z czego to robili ale wierząc temu co
pisze na opakowaniu będzie można to jeść jeszcze przez najbliższe
stulecie - odpowiedział podnosząc pod światło puste opakowanie
drugą ręką przystawiając sobie do ust półmisek przy czym wygiął
się do dość komicznej pozycji - Umrzeć, nie umrzemy choć nie
wykluczam możliwości jakiejś mutacji.
- Mutacji? - Erza uniosła jedną brew spodziewając się kolejnego
żartu z jego strony.
Ich spojrzenia się spotkały po czym oboje parsknęli śmiechem.
Jedynym, którym nie podzielał tej radosnej atmosfery był Jellal.
Jego myśli wciąż krążyły wokół tego co prawie stało się
między nim, a Scarlet. Dając się ponieść chwili prawie zrobił
coś czego potem nie mógłby cofnąć. Nadal było mu gorąco, a
żywe wspomnienie jej zbliżających się ust wcale nie chciało
blaknąć. Odgradzanie się od własnych uczuć szło mu z coraz
większym trudem. Kiedy patrzył jak Kaishi, wywołując śmiech u
Erzy, udaje, że zmienia się w napromieniowaną bestię coś w nim
chciało by zamienili się rolami. Między nim samym, a Erzą nie
było źle. Szkarłatnowłosa traktowała go tak jak dawniej, jak
przyjaciela. W końcu tego chciał ale czemu w takim razie go to nie
cieszyło? Już sam się w tym pogubił z chwilą gdy przerwano
zbliżający się pocałunek nim w ogóle do niego doszło. Oboje
jakby zgodnie uznali, że nie warto o tym mówić. Nie musiał mówić
nic o pseudo narzeczonej. Nie musiał wymyślać kolejnego żenującego
kłamstwa. Temat został po prostu ucięty. No chyba, że nie
chodziło tu o ich relacje. Zarówno on jak i Kaishi podjęli decyzję
by na razie jej nie mówić o konsekwencjach jakie niesie to co w nią
wstrzyknięto. Zdaniem chłopaka była szansa, że przy obecnym
tempie pojawiania się niebezpieczeństw i solidnych treningów jej
ciało samo przystosuje się do nowego poziomu mocy. Erza, choć
nadal osłabiona, poruszała się o własnych siłach i na razie nie
było po niej widać jeszcze żadnych negatywnych skutków
przesunięcia owego limitu.
- O nie, chyba coś dziwnego dzieje się z moim ciałem - wygłupiał
się Kaishi udając, że jest o krok od przemiany w jakiegoś
mutanta.
Jellal obserwował go jak wykonuje coraz bardziej dzikie i ryzykowne
ruchy udając niewyobrażalne cierpienie. Coś podkusiło go i
wykorzystując minimalną moc gwiezdnego załamania sprowokował go
do potknięcia. Było to jednak bardzo nieprzemyślane działanie.
Jellal jęknął, gdy upuszczona przez Kaishi'ego miska wylądowała
centralnie na głównie Erzy.
- Dość - szkarłatnowłosa poderwała się z miejsca bombardując
ich piorunującym spojrzeniem.
Tolerowała wygłupy ale wszystko miało swoje granice. Otwierała
już usta by wygłosić kolejną przemowę o poprawnym zachowaniu.
Choć podchodziło to pod skrzywienie psychiczne to zawsze czuła się
odpowiedzialna za utrzymanie porządku gdziekolwiek się znajdowała.
Nim zdążyła jednak wypowiedzieć choć jedno zdanie rozległ się
donośny wybuch. Wszyscy odwrócili się gwałtownie. Zza lewej
strony lasu, ponad koronami drzew unosił się gęsty dym.
- To nie wróży nic dobrego - nim zdążyli ją powstrzymać zaczęła
biec w owym kierunku.
Miała silne i niewyjaśnione przeczucie, że cokolwiek się tam
dzieje po raz kolejny ma z nią związek. Dwóm magom nie pozostało
nic innego jak do niej dołączyć. Dotrzymać kroku tytani nie było
łatwo z uwagi na przywdzianą zbroję lotu.
- Erza, gdzie jesteś - zawołał gdy po jakimś kwadransie znikła
im z oczu.
Na szczęście ledwie przekroczył zarośla dostrzegł ją stojącą
na zboczu klifu. Drżała zasłaniając sobie usta oburącz.
Fernandes podszedł do niej, a ona błyskawicznie się do niego
przytuliła. Była roztrzęsiona. Nie musiał pytać co się stało.
W dolinie rozciągała się wioska. Wyglądała na dawno opuszczoną.
Sądząc po reakcji szkarłatnowłosej bez wątpienia była to
Rosemary.
Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że naprawdę wpadł
do basenu z winem. Wcale mu się to nie wydawało. Odkaszlną
wypluwając z gardła niepożądane resztki alkoholu, które wdarły
mu się do ust z chwilą upadku.
- Dzięki, Cana - powiedział wychodząc na suchą trawę.
- Powiedz lepiej co z nią?- alkoholiczka o dziwo nie zrzędziła na
temat zmarnowania jej ulubionego trunku - I nie patrz tak na mnie. To
coś jest tak kwaśne, że nie nadaje się do picia... niech ja tylko
dorwę tych pseudo wytwórców - dziś dostało się innym.
Nie zwracając uwagi na jej dalsze marudzenia położył Levy pod
drzewem i dotknął dłonią jej czoła. Temperaturę miała
normalną. Nie mógł wyjść z podziwu. Choć jej siła była
niewielka mocą magiczną wcale im nie ustępowała. Z pewnością
potrzeba było jej całkiem sporo by wydostać ich z tego dziwnego
miejsca.
- Nieco przeciążyła swój organizm ale powinna z tego wyjść -
Ame podeszła do niego.
Zupełnie się jej nie obawiał. Gdyby rzeczywiście chciała im coś
zrobić do tej pory miała już sporo okazji. Nie mógł rozgryźć
jej obecnego zachowania ale to teraz nie było szczególnie ważne.
Po za tym nawet gdyby jej zaraz obiło taki Clive chyba dałby sobie
z nią radę. A skoro wszyscy mieli się względnie dobrze nie warto
było się zadręczać. Może nawet smocza zabójczynie należy do
tych osób z których mogą być nie lada przyjaciele.
- Wiesz Ame chciałbym cię o coś spytać - powiedział po głębokim
namyśle chcąc wykorzystać nadarzającą się okazję, przełknął
- To prawda, że wiesz gdzie są smoki?
Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo szybko na jednym wydechu. Kiedy
już był pewny, że McGarden jest bezpieczna chciał znaleźć
odpowiedź na to pytanie, które od lat przyświecało mu niemniej
jak Natsu czy Wendy.
- Ano tak - pokiwała głową wydając się nieco zdziwiona - Wy
naprawdę tego nie wiecie?
Pokiwał twierdząco głową. Ame westchnęła i usiadła obok niego.
- I naprawdę się tego nie domyślasz? - spytała wydając się
szczerze zatroskana.
- Żadnego punku zaczepienia - sprecyzował wiedząc, że gdyby
takowy był duma nie pozwoliłaby mu szukać u nikogo pomocy - Sądząc
po tym co pokazałaś i z umiejętnościami zastawisz nas daleko w
tyle.
- No więc - Ame podrapała się w tył głowy szukając odpowiednich
słów - By odnaleźć smoka musisz wpierw oddalać smoczą świątynię
jemu przynależną...
Nigdy by nie pomyślałby, że zniknięcie może mieć wspólnego z
jakimiś świątyniami. Zawsze unikał jak tylko mógł kapłanów i
wszelkiego rodzaju religijnych fanatyków. Jakby ktoś go spytał o
ten fakt bez oporów przyznałby, że jest pełnowartościowym
ateistą. Nagłe przybycie Miry zakłóciło dalszy przebieg tej
rozmowy. Byłby wściekły ale zauważył łzy przyklejone do jej
powiek.
- Elfmen - zaczęła nieco niepewnie - Braciszek Elf co z nim?
Dopiero teraz przypomniał sobie co smocza zabójczyni zrobiła. Choć
możne nazwanie tego „przypomnieniem” to złe słowo. Od porządku
zdawali sobie z tego sprawę choć nie zwracali na to uwagi. Dziś
taka miła i pomocna jeszcze nie tak dawno była jednym z głównych
powodów ich zmartwień. W sumie czy kiedykolwiek przestała nim być?
- Mówisz o tym wysokim miesiniaku - spytała tonem dziecka, które
niezbyt rozumie o co jest posądzane - Nic mu nie jest. On...
Przerwała ale to nie było normalne urwanie zdania. Było to tak
jakby ktoś po prostu ją odłączył powstrzymując dźwięk
wydobywający się z jej ust. Zastygła w bezruchu jak baletnica
tańcząca na nakręcanej pozytywce gdy skończy się wymierzony
muzyczką czas. Jej oczy zaświeciły intensywnie złotym blaskiem.
Jak na komendę rozłożyła. Skrzydła i wystrzeliła w górę po
kilku sekundach znikając im z oczu.
- Może powinniśmy za nią podążyć - zasugerował Clive.
- Ty akurat masz wrócić do gildii - ofukała go Cana choć była
równie zmartwiona - potrzebujemy cię tam bardziej niż
kiedykolwiek.
- Na moje oko to jakaś kontrola umysłu - oświadczył Laxus po raz
pierwszy od dawna zabierając głos - Kiedy nam pomagała wyglądała
jakby robiła to z własnej woli - zauważył - ale kiedy zaczął
się temat Elfman'a coś jakby świadomie jej przerwało i kazało
wracać.
- Ale to co mówiła - głos Miry był jakby od nowa napełniany
nadzieją - Powiedziała, że nic mu nie jest. To znaczy, że on żyje
- nawet nie próbowała powstrzymać łez ściekających po jej
policzkach.
- Ta, to dobra informacja - przyznał Gajeel nadal błądząc myślami
wokół wspomnianej świątyni.
- Ame, temu dziecku też przydałaby się pomoc - zauważył Gildarts
- jest niczego sobie...
- A tobie znów zberezeństwa w głowie - załamała się Cana -
Chyba nie myślisz o randkowaniu z nią?
- Z nią nie ale jej mamuśka pewnie jest równie seksowna co
córeczka - rozmarzył się.
- Jej „mamuśka” to smok - przypomniał mu Laxus.
Gajeel nie słuchał już nerwowych tłumaczeń och asa gildii. Jego
uwagę skupił delikatny ruch dłoni Levy. Poruszała nerwowo ustami.
Budziła się. Inni widząc jego reakcję chcieli się zbliżyć ale
ruchem ręki dał im znać by zostali na miejscach. Chciał być
pierwszą osobą jaką zobaczy. Wtedy powie te dwa słowa, które
powinien wymówić już dawno temu. Przybliżył twarz by lepiej
widzieć jej powoli unosi powieki. W końcu tak znajome brązowe oczy
ponownie się ukazały wywołując u niego długi westchnienie ulgi.
- Co tak się gapisz - zażartował gdy nie przestawała wlepiać w
niego swych mętnych oczu - Nie jesteś Evergreen nie zmienisz mnie
tak w kamień.
Ta jednak nie zareagowała na jego docinki. Przyłożyła sobie rękę
do głowy po czym wypowiedziała kilka słów. Jedno zdanie, które
zmieniło wszystko.
- Kim ja jestem?
------------------------------------------------------------------
pl. Restart
No i mamy kolejną nocie. jak obiecałam tak trochę uczuć było. Dedykuję ją Runo bo sądzę, że może być zła na Kaishi'ego za przerwanie Jerzy.
Kurde, to jest tak świetne, że nie mogę wytrzymać czekając na kolejny :D.
OdpowiedzUsuńZaiste Runo zła na Kaishi że aż chce go utopić w gorącym oleju. A one-shot jak zwykle bomba :)
OdpowiedzUsuńBędzie w tym miesiącu rozdział? Tak pytam bo jest 0 % :p.
OdpowiedzUsuńO żesz! Levy proszę nie miej amnezji! xD Już mi wystarczyła amnezja Jellala w mandze. -c-c- A w temacie Jellala moim zdaniem niepotrzebnie się chłopak powstrzymuję przed wyznaniem swoich uczuć, jak i pocałowaniem Erzy kiedy ona te uczucia odwzajemnia. Kaishi jest takim trzecim kołem, a co najlepszego mogę go po części zrozumieć, ponieważ sama niekiedy nim byłam. xDDD
OdpowiedzUsuńLucy przemieniona w drzewo? -o-0- Ciekawie się zapowiadają kolejne rozdziały. Moment NaLi był przeuroczy, ale coraz bardziej martwię się o naszą maginię gwiezdnych duchów. Przez zakażenie jej duchów zaczyna popełniać najwidoczniej głupstwa co zmieniło ją w drzewo. Ach, no i nie zapominajmy rozkazu mistrza, żeby Juvia oraz Gray natychmiast wrócili do gildii. Sny Erzy mnie coraz bardziej niepokoją, a pamiętnik Gajeela wygrał rozdział. xD
Pozdrawiam Lavana Zoro ;)