piątek, 8 kwietnia 2016

18.Baria

Nigdy jeszcze nie czuła takiego gniewu. Wielokrotnie była już wściekła na tych co atakują, bądź w jakikolwiek sposób krzywdzą jej bliskich ale teraz to było coś innego. Nie panowała nad swym gniewem. Myślała tylko o zemście. Wciąż miała w oczach szybko gasnące spojrzenie brutalnie zamordowanego Shô. Chciała odpłacić demonowi za zadany mu ból. Nie wiedziała kiedy straciła kontakt z rzeczywistością, gdy biegła wprost na Skieleton'a. Nie kontrolowała się ale nie chodzi tu o zwykłe zatracenie się w furii. Było to tak jakby ktoś za pomocą jednego przycisku pozbawił ją wszystkich emocji dając w zamian siłę, której teraz tak potrzebowała. Nie było strachu, zniknęła rozpacz. Wszystkie negatywne emocje jakby wyparowały zostawiając tylko chęć by zgładzić najeźdźcę. Wielokrotnie odczuwała już złość wobec tych co atakują, bądź w jakikolwiek inny sposób krzywdzą jej rodzinę jaką był gildia. Zresztą nie dotyczyło to tylko niej. Teraz jednak to było coś innego. Coś czego nie potrafiła sprecyzować. Może zaważyła na tym śmierć Shô ale biegnąc na demona czuła się kierowana przez nieznaną jej wcześniej moc. Nie wiedziała jak to nazwać. Od razu wykluczyła jednak kontrolę umysłu czy coś w tym stylu. Czuła, że może to w każdej chwili przerwać jednak nie chciała. Przynajmniej dopóki nie będą znów bezpieczni. Czymkolwiek była ta energia, która na nią spłynęła dodawała jej nadziei na ochronę kochanych przez nią osób. Ludzi bez, których nie zdołała by dojść tak daleko. Ludzi bez, których już dawno by zginęła. Nigdy nie rozumiała dlaczego to w niej widzą potężnego, niekiedy przerażającego maga. Nigdy nie chciała być uważana za najsilniejszą, za asa gildii to wszystko spłynęło na nią stopniowo, acz niespodziewanie niedługo po jej dołączeniu do Fairy Tail. To czego potrzebowała to moc pozwalająca jej bronić towarzyszy. Teraz przekona się, czy rzeczywiście ją posiada. Zatrzymała się jednak kilka kroków przed demonem widząc, że ten nawet nie reagował. Stoczyła już wiele bitew i wiedziała, że takie zachowanie może być chęcią zwabienia przeciwnika w pułapkę. Wszystkich zaskoczyło zarówno samo pojawienie się demona jak i błyskawiczna reakcja szkarłatnowłosej. Z szoku najszybciej otrząsną się Jellal i niezwłocznie chciał ruszyć w ślady Tytanii. W jego ślady ruszyli wszyscy smoczy zabójcy, Gray oraz Levy. Mistrz ruchem głowy dał znać, że wyraża na to zgodę lecz gdy tylko się zbliżyli z ziemi wystrzeliły zaostrzone kościste kolce blokując im drogę i tworząc krąg wokół Erzy i Skieleton'a.
- Erza – krzyknął Fernandes napierając na nie całym ciałem lecz te nawet nie drgnęły. Ponownie spłynęły na niego te wszystkie obawy i przerażenie. Po głowie plątały mu się różne myśli. Czemu to ona musiała zareagować jako pierwsza? Czemu to on nie mógł być teraz na jej miejscu. Nie chciał bezczynnie patrzeć jak się naraża. Jednak kraty skutecznie mu to uniemożliwiały.
Stojący dziwnie spokojnie demon uśmiechnął się złowieszczo. Przez jego na wpół przegniłą wargę widniał rząd ostrych, pożółkłych zębów.
- Spokojnie, drodzy państwo – zaśmiał się widocznie będąc w doskonałym nastroju – jak tylko skończę z tą panienką kolejna osoba będzie mogła wejść na ring.
- Tu trzeba ognia – Natsu nie tracił czasu wydobywając z siebie potężny płomień ale i jego popisowy ryk nie wniósł żadnego efektu.
- Nędzni śmiertelnicy – sługa Zerefa zachowywał zdumiewającą pewność siebie – Niestety w przeciwieństwie do magów my demony posługujemy się klątwami. Każda z nich ma szczególne zastosowanie – ruchem dłonie wskazał na sterczące z ziemi koście – Moją jest „śmiertelna arena”. W skrócie oznacza to, że ring nie zniknie dopóki jedno z walczących nie zginie – wydał z siebie przerażający rechot – jak zapewne zauważyliście niweluje wszelką pomoc z zewnątrz.
- Osz ty... - warknął Gary na próżno próbując przemrozić narzuconą barierę.
- Myślisz, że tak po prostu Ci na to pozwolimy – Jellal nie krył nienawiści w swoim głosie.
Oto stał przed nim jeden z najpotężniejszych sojuszników czarnego maga. Już sama ta informacja wystarczyła by wiedzieć jak poważna jest sytuacja. Erza mogła nie tylko doznać poważnych obrażeń ale i zginąć. Zginie jeśli sama nie zabije przeciwnika. Tylko czy jest do tego zdolna? Niewątpliwie była potężna i zawsze wkładała w walkę całe swe serce ale jeszcze nigdy nikogo nie pozbawiła życia. Dobrym przykładem był on sam. Mimo, tylu krzywd jakie od niego doznała, wtedy w wieży, nie potrafiła go zabić. Czy inaczej będzie z demonem? Nawet nie chciał myśleć co będzie w przeciwnym wypadku. Rozejrzał się po twarzach innych. Wendy blada jak ściana zasłaniała sobie dłonią usta usiłując powstrzymać drżenie. Natsu i Gray emanowali wściekłością wciąż uderzając w barierę odradzającą ich od pomocy przyjaciółce. Trójka exceed'ów wisiała w powietrzu wypatrując słabego punktu klątwy. Cana wspierała ramieniem roztrzęsioną Milliannę. Mira obiela swą siostrę jakby w obawie, że zaraz może przyjść na jej kolej. Nawet na twarzy Gajeel'a wstąpiła troska mieszana z obawą. Jednak to postawa mistrza budziła jego największe zdziwienie. Starzec patrzył wprost na Scarlet i demona z twarzą pozbawioną emocji. Po chwili westchnął głęboko.
- Obawiam się, że nic nie możemy zrobić. Nigdy nie mieliśmy do czynienia z takim przeciwnikiem i nie jesteśmy na to przygotowani – powiedział po czym utkwił spojrzenie w szkarłatnowłosej dziewczynie – Erzo, wiem że to o co poproszę nie jest łatwe ale postaraj się wygrać. Nie możemy Cię stracić choć prawdopodobnie nie uda nam się tobie pomóc. Wybacz, że to spadło na ciebie. Wiele bym dał by być teraz na twoim miejscu.
- Zrozumiałam – odparła Tytania – zrobię wszystko co w mojej mocy.
- Zacznij kiedy tylko będziesz chciała – Skieleton widocznie lubował się tym napięciem bo nadal nie wykonał pierwszego ruchu w tym pojedynku – Nie śpieszy mi się. Uwielbiam patrzeć na oniemiałe twarze publiczności. Tak dawno nie miałem okazji do takiej zabawy.
- Erza, nie możesz – protestował Jellal czując coraz silniejszy strach. Świadomość, że tym razem nie mógł nawet jej pomóc była najgorsza. Nie chciał nawet patrzeć na jej cierpienie. To nie jest turniej, który można w każdej chwili przerwać.
- Spokojnie nie zamierzam przegrać – nie wiedziała czemu ale nadal nie czuła nawet strachu. Nie miała jednak czasu na zastanawianie się czy to zwykła adrenalina czy coś zupełnie innego. Teraz liczyło się to, że to właśnie na jej barkach spoczywa ochrona przyjaciół. Przywołała na siebie zbroję Nakagami i wystrzeliła ku demonowi. Wyprowadziła szybkie cięcie mieczem przeszywając jego ciało. Zatrzymała się metr dalej i odwróciła się za siebie by zobaczyć jaki efekt odniósł jej cios. Był silniejszy od tego, który zadała Minerwie. Jej nie chciała zabić. Ostrze przecięło prawie na wylot pół toru, tuż pod dziurą w jego klatce piersiowej. Nie miała jednak nawet chwili by się tym nacieszyć bo rana natychmiast się zasklepiła. Po jej ciosie nie było nawet śladu. Obserwujący to Jellal nie mógł dłużej wytrzymać.
– I mamy tak bezczynnie stać i patrzeć – ryknął wzburzony słowami samego mistrza – Millianna twoja magia polega na negacji innej. Możesz coś z tą barierą zrobić?
Wściekłość połączona z bezsilnością dosłownie w nim buzowała. Do tego ta obojętność mistrza Fairy Tail. Zupełnie nie próbował nawet przełamać demonicznego zaklęcia. Dotychczas uważał Makarov'a za człowieka, który traktuje swych podopiecznych jak własne dzieci. Czy to możliwe, że ten sam człowiek, którego Erza podziwiała miał pozwolić jej tak po prostu cierpieć? On sam na pewno na to nie pozwoli.
- To jak potrafisz to zrobić czy nie – ponaglił impulsowanie kocią czarodziejkę zupełnie nie panując nad zdenerwowaniem w swym głosie.
- Ja... nie wiem... nigdy nie próbowałam na czymś takim... w dodatku to nie jest zwykła magia... to klątwa.... ja... Erza... ona... jest taka potężna... jeśli ona nie może.... czy w ogóle możemy coś zrobić – nasilająca się panika w głosie Millianny utrudniała jej jasną odpowiedź na to pytanie.
- Nie ważne po prostu spróbuj – prychnął – Muszę mieć chwilę czasu.
- Zaraz co ty zamierzasz – zaniepokoiła się Meredy jednak nie miał zamiaru jej odpowiadać. Liczyła się każda sekunda. Erza szybko analizowała sytuacje. Po pojedynczym ciosie, mieczem przypisanym do jej najsilniejszej zbroi demon się zregenerował. Kolejny tego typu atak nie miał sensu ale by być pewną musiała coś jeszcze sprawdzić. Przyzwała zbroję Lotu prawie w ostatniej chwili odskakując na bok przed salwą ostrych kości wystrzelonych w nią przez przeciwnika.
- Mam rozumieć, że pobawimy się w ganianego – zaśmiał się Skieleton ruszając za Tytanią – Niestety nie uda Ci się uciec za tarczę. No chyba, że wylecisz z niej jako trup.
- Wiele razy już mi to mówiono ale jak dotąd żadna z tych gróźb się nie spełniła – szkarłatnowłosa nie traciła zimnej krwi.
- To pokaż mi co umiesz robaczku – zachęcał prowokacyjnie demon.
- Skoro nalegasz - Erza nie zamierzała się wahać. Dzięki specjalnym zdolnościom swego uzbrojenia błyskawicznie natarła na demona, wykonała kilka szybkich cięć i odskoczyła do tyłu czekając, aż zaleczy swe rany i ją zaatakuje. Przez ten czas bacznie go obserwowała.
- Dlaczego ona to robi przecież wie, że to bezskuteczne – Happy niespokojnie krążył wokół bariery.
- Myślę, że tu nie chodzi o atak – stwierdziła Levy choć sama przejęta losem przyjaciółki obserwowała bacznie pojedynek – Myślę, że go testuje. Sprawdza tępo regeneracji. To może być teraz kluczowe.
Miała racje oczy Erzy były utkwione w samoregenerujących się ranach. Dostrzegła to co zamierzała. Im więcej demon miał obrażeń tym dłużej zajmowało mu ich uleczenie. Dodatkowo małe ale widoczne draśnięcie przy dziurze w jego klatce piersiowej pozostawało nietknięte. Nie wiedziała co to powoduje ale wyglądało na to, że znalazła jego słaby punkt. Poczuła, że wraz z nadzieją na jej twarz wkrada się nieznaczny uśmiech.
- Bezczelna – ryknął twór Zerefa – już ja ci zedrę ten bezczelny uśmieszek z twarzy.
Nie zdążyła odskoczyć. Potężny cios czymś co można by przyrównać do kościstej maczety spadł na jej lewe ramie. Otępiający ból towarzyszący łamiącej się z trzaskiem kości zadziałam na korzyść Skieletona. Nie miał oporów przed okładaniem jej kolejni ciosami. Chyba tylko dla zabawy zadawał ja rozciągającą się niczym bicz ręką. Nie mogła się jednak poddać. Tu chodziło nie tylko o nią. Demon wyraźnie zaznaczył, że po niej przyjdzie kolej na pozostałych. Musiała wytrzymać dla swoich przyjaciół. Kiedyś obiecała Natsu, że nie będzie więcej próbować poświęcić swego życia i zamierzała tego słowa dotrzymać. Nie oznaczało to jednak, że ma zamiar się łatwo poddać zwłaszcza że zgodnie z zasadami narzuconymi przez demona na ich „arenę” rezygnacja oznaczałaby nieuniknioną śmierć. Zaparła się mocniej stopami o podłoże i przyzywając zbroję giganta zablokowała jedną z tarcz kolejny cios. W samą porę. Ostrze było wycelowane w jej serce. Wiedziała, że to tylko chwilowe rozwiązanie i musi szybko myśleć jeśli chce wyjść z tego obronną ręką.
- Erza – krzyknął ponownie Jellal przemieszczając się szybko wokół strefy tego pojedynku – proszę wytrzymaj – dodał nieco ciszej.
- Przykro mi – szepnęła Millianna – moja magia negująca jest na to bezskuteczna.
Niebieskowłosy mag jednak ją zignorował. Wkrótce wszyscy zorientowali się dlaczego. To co wzięli za bezsensowną, wywołaną bezradnością bieganinę było w istocie przygotowywaniem się do zaklęcia. Najpotężniejszego jakie znał, a zarazem destrukcyjnego w swych skutkach.
- Soma – jedno wykrzyczane przez niego słowo odbiło się echem od okolicznych domów, a niebo przykryły czarne chmury.
Za wszelką cenę chciał jej pomóc. Nie ważne jak. Nie liczyło się dla niego zdanie innych. Bezczynne patrzenie było czymś na co w tym wypadku zdecydowanie nie mógł się zgodzić. W pośpiechu zapomniał jednak o jednym ale istotnym szczególe. Zdał sobie sprawę dopiero kiedy Wendy krzyknęła, Meredy zasłoniła sobie usta ręką, a niebo przeszyły świetliste promienie. Zaklęcie z całą siłą uderzyło w ring. Miejsce w którym stała Erza przykryły tumany wyrzuconej w powietrze ziemi i pyłu. Serce podeszło mu do gardła, gdy uświadomił sobie co mogło się teraz stać.
- Co ty wyprawiasz – nawet nie zauważył kiedy Kaishi powalił go ciosem na ziemie następnie podbiegając do bariery.
Tak bardzo chciał mu odpowiedzieć, że to wszystko by jej pomóc. Że w przeciwieństwie do niego chce ją ratować. Jednak to właśnie nowy członek Fairy Tail miał racje. On tylko sprawił, że mogła jeszcze bardziej cierpieć. Obawy potwierdził śmiech demona.
- Właściwie nie powinienem by wpuszczać tych zabawnych światełek ale to tak diabolicznie miło patrzeć jak się nawzajem ranicie – pył opadł ukazując sylwetkę Sieletona.
Choć wyraźnie ranny demon był w znacznie lepszej sytuacji od leżącej u jego stup Erzy. Szkarłatnowłosa oddychała z trudem. Niespodziewany atak sprawił, że nie zdążyła nawet spróbować wyprowadzić uniku. Podejrzewała zresztą, że podjęcie takiego działania na nic by się nie zdało. Zaklęcie niebieskowłosego miało działanie obszarowe na dość dużą skalę. Nie winiła go za odniesione rany. Ona też nie mogłaby bezczynnie patrzeć jak ktoś inny toczy śmiertelną walkę. Chciała jakoś dać przyjaciołom znać, że nie muszą się o nią martwić. Ich nerwowe okrzyki wcale jej nie pomagały. Dodawały tylko niepokoju. Nie chciała umierać. Nie chciała by na to patrzyli. Nie chciała sprawiać im takiego bólu jaki zobaczyła podczas wizji swego pogrzebu. Do tej pory nie mogła jasno stwierdzić co wówczas się stało. Umarła naprawdę czy był to tylko pokrętny sen z którego wyciągną ją Natsu. Prawdą było jednak to, że nigdy nie zapomniała jakiej rozpaczy mogłaby się przyczynić poświęcając swe życie w Etherionie. Przez uchylone z trudem powieki dostrzegła rozmazaną sylwetkę demona. Wiedziała co planuje, co ją za chwilę czeka ale najgorsze było poczucie, że prawie nic nie może teraz zrobić.
- Wiem, o czym myślisz – wysyczał Skieleton – Spodziewasz się, że zaraz Cię zabiję. Owszem ale wpierw się nico pobawię.
Nie mogła zapobiec kolejnemu ciosowi. Demon uniósł dłoń a z ziemi wystrzeliły wielkie kości. Niby od nie chcenia pozwolił by opadły na nogi Tytanii łamiąc jej kości nieco pod kolanami. Jej krzyk napełniał bólem równie mocno obserwujących ją przyjaciół. Nikt jednak nie mógł nawet przepuszczać co działo się wówczas w głowie Jellal'a. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to właśnie jego atak drastycznie zmniejszył szansę Scarlet na wygranie walki, a co za tym idzie przeżycie pojedynku. Chciał jej pomóc, lecz tylko sprawił, że to właśnie przez niego samego musi teraz oglądać tortury gotowane jej przez demona. Nie dziwił się Kaishi'emu, że rzuca mu teraz pełne pogardy spojrzenia. Po raz pierwszy w pełni się z nim zgadzał. Gdyby to była właśnie jego winna pewnie już by go zabił. Tymczasem wykazywał szczere zmartwienie o los szkarłatnowłosej. Tym bardziej dziwił się sam, sobie co w tym chłopaku sprawia, że nie może mu do końca zaufać. To samo coś podpowiadało mu jednak, że jego bliskość z Erzą nie jest powodowana tylko przyjacielskimi relacjami. Martwił się o ukochaną i choć Meredy niejednokrotnie mu wypominała, że robi z siebie dziwaka to nie mógł zaprzestać podejrzeń. Teraz patrząc na niego jednak nie mógł dostrzec w nim nic poza szczerym zmartwieniem. Tak bardzo chciał go nienawidzić ale nie miał za co. Przecież gdyby nie on Erza mogłaby zginąć już podczas owej misji na której się poznali. Tylko, że teraz groźba śmierci Tytanii powróciła, a on mógł tylko na to patrzeć. Nie wiedział jak to się dalej potoczy, ale był pewien jednego. Nie chce żyć w świecie bez niej.
- Meredy – powiedział powoli nie odrywając wzroku od przezroczystej bariery – proszę połącz mnie z nią wiązem, życia i śmierci. Pomiń uczucia ale zostaw ból. Nie chce, ja... nie chce – głos mu się załamał sprawiając, że dalsze słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
Młoda czarodziejka patrzyła na niego z współczuciem i zrozumieniem ale nie reagowała. Pokręciła tylko przecząco głową zaciskając nerwowo usta by samej się nie załamać.
- Nie – szepnęła – nie mogę tego zrobić.
- Masz to zrobić natychmiast – pod wpływem przypływu złości uderzył zaciśniętą pięścią w pobliski głaz wybijając w nim średniej wielkości dziurę. Czuł, że jeśli ich do tego nie skłoni sam oszaleje. Zamachnął się chcąc dalej wyżywać się na kamieniu gdy nogi się pod nim ugięły, a ręce wbrew jego woli splotły za plecami. Nie minęła sekunda, a leżał bezwładnie na ziemi.
- Wybacz ale musiałem to zrobić – szepnął Kaishi, którego wierzch dłoni delikatnie połyskiwał karmazynowym światłem.
- Ma racje – trudno było powiedzieć czy ton Gajeel'a był bardziej współczujący, czy wściekły – jak sprawy dalej się tak potoczą to będziesz nam bardzo potrzebny w jednym kawałku.
- Gajeel o czym ty mówisz – Levy spojrzała na niego z niekrytym przerażeniem – Chyba nie myślisz...
Żelazny zabójca wzruszył ramionami, które odczytała jako powtórzenie słów, którymi ją obdarzył jakiś czas temu. „Ty tu jesteś najmądrzejsza”. Faktycznie wielokrotnie służyła jako strateg, czy doradca nie tylko swojej drużynie ale nie zmieniało to faktu, że i ona nie chciała dopuścić do siebie myśli o stracie kogokolwiek. Poza tym była osobą dość kruchą i delikatną. Jej głównym atutem był rozum. Nie potrafiła przybrać tak kamiennej twarzy jak Gajeel czy Laxus, ani też nie tryskała energią jak Natsu lub Happy. Jej pokłady magicznej mocy też nie były zbyt imponujące ale tak bardzo chciała być użyteczne, więc robiła zwykle to co umiała najlepiej. Analizowała sytuacje i szukała z niej jak najlepszego wyjścia. Utkwiła spojrzenie w górnych granicach bariery śmiertelnej areny demona i nagle ją olśniło. Kiedy demon ją uchylał by wpuścić zaklęcie Jellal'a odsłonił tylko górną warstwą, boki pozostały. I choć trwało to dosłownie chwilę to jeśli się nie myli powinno osłabić punkt styku.
- Chyba wiem jak to zdjąć – powiedziała dalej niezbyt stanowczo ale zdecydowanie – ale potrzebuję waszej pomocy.
- Co mam robić – wyjąkał Jellal wciąż leżąc na ziemi i usilnie walcząc z unieruchamiającym zaklęciem Kaishi'ego.
- Nie sądzę by mówiła o tobie – prychną Laxus – jesteś zbyt roztrzęsiony i działasz nadpobudliwie. Wszyscy się martwimy ale teraz potrzebujemy skupienie – stwierdził – Levy jak wiesz co robić to mów – mówiąc to patrzył jednak na swego dziadka, którego oczy były wciąż utkwione we wnętrzu bariery, gdzie znajdowała się ciężko ranna Erza i Skieleton. Była to sytuacja w której zupełnie nie poznawał zwykle nie dającego krzywdzić swych podopiecznych staruszka. Teraz stał nieruchomo z twarzą pozbawioną uczuć obserwując całą sytuację.
- A więc tak – McGarden zaczęła omawiać strategie – Nie mam pewności czy to się uda ale nie mamy czasu ani na wahanie czy testy. Tym razem będę potrzebowała pomocy Millianny, Gray'a oraz twojej Laxus.
- Mojej? – zdziwiła się kocia czarodziejka.
- Tak – potwierdziła niebieskowłosa – jednak jeśli chcemy by się udało nie stać nas na nawet jeden błąd – po tych słowach zaczęła wszystko dokładnie objaśniać.
Jellal leżał bezwładnie co raz próbując wyszarpnąć ręce z niewidzialnych więzów. Na próżno. Mógł tylko patrzeć. Wierzyć, że po raz kolejny Tytanii uda się uniknąć śmierci. Obserwował jak demon pochyla się nad nią i szyderczo się śmieje.
- Co bym teraz mógł z tobą zrobić – demon pochylił się i złapał dziewczynę z podbródek – nie lubię zbyt szybko kończyć zabawy ale chyba nie ma co już tego odwlekać. Wiesz, spodobał mi się twój charakter i w nagrodę nim odeślę Cię w me rodzinne strony, do piekła, pozwolę ci zdecydować kto ma przyjść tam tuż po tobie.
W Erzie narosła taka wściekłość jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Zabójca Shô nie zamierzał poprzestać i na niej. Inni będą dalej kolejno cierpieć. Tego nie mogła zaakceptować. Zwłaszcza, że to w niej wszyscy pokładali nadzieję jeśli szło o ochronę gildii. Rzeczywiście robiła to. Jednak nie uważała się wcale za silniejszą od Miry czy Laxus'a. Czy jeśli teraz zawiedzie uda się jej przyjaciołom odzyskać radość? Nie chciała umierać ale bardziej niż o swoje życie obawiała się ciężaru cierpień jakie przyniesie jej odejście. Nawet nie spostrzegła, że drobne kamienie wokół niej zaczęły drżeć z wolna podskakując w jej kierunku jakby były przyciągane przez niewidzialny magnez.
- Czyżby mucha planowała zaskoczyć czymś pająka nim ten ją pożre – zarechotał Skieleton – Niestety to daremne – zamachnął się by zadać kończący jej życie cios, gdy nagle zastygł nie mogąc się poruszyć.
Erza nie wiedziała jak to zrobiła. Nie leżało to w naturze jej magii ale też wykluczonym było by ktoś inny to zrobił. Bariera uniemożliwiająca udzielenie jej pomocy dalej pozostawała aktywna. Wiedziała natomiast, że to może być jedyna szansa na zwycięstwo i nie zamierzała jej zmarnować. Wykorzystując chwilę zaskoczenia swego oprawcy przywołała jak największą liczbę mieczy wybijając je w górę tuż poza granicę wzroku demona. Walcząc z bólem przeszywającym je ciało skierowała całą swą magiczną moc w jeden punkt na jego ciele. Dziurę w jego klatce piersiowej.
- Giń – w chwili gdy demon kończył wypowiadać owe słowa ponad dwieście ostrzy przeszyło jego ciało rozrywając je na wszystkie możliwe strony w promieniu od owej dziury.
Udało się. Ostatnim co ujrzała na moment przed tym jak rozpadł się na kilkadziesiąt drobnych kawałków było jego wykrzywione w niemym grymasie złości spojrzenie. Jednak czuła, że coś jest nie tak. Nadal czuła jego obecność. On nie zginął. Nie miała jednak już sił. Zużyła całą energię na ten atak. Oczy zaszły jej mgłą, a ona sama z wyczerpania i bólu straciła przytomność.
Millianna oplotła swymi magicznymi więzami wyznaczoną przez Levy linię. Bardzo trudno było jej ją utrzymać całkiem nieruchomo jednak nie zamierzała zawieść.
- Jesteś gotowa – spytała ją McGarden na co odpowiedziała skinieniem głowy – Gray, Laxus jesteście gotowi?
- Czekamy tylko na twój znak – odparł mag lodu.
Niebieskowłosa posiadując się swą wiedzą o runicznej magii nałożyła ostatnie zaklęcie. Była to swego rodzaju odwrócona wersja Jutsu Shiki Freed'a. Obszar narzucenia można by przyrównać do pączka z dziurką w środku. Zacisnęła pięści. Nie mogła być pewna czy to zadziała ale była to ich jedyna nadzieja jeśli chcą pomóc Erzie. Jeśli demon złoży się nim zniszczą barierę to będzie koniec. Nieoczekiwanie poczuła ciężar na swym ramieniu.
- Ej, mała. Zawsze wiedziałem, że siły to ty za dużo nie masz – Gajeel uśmiechnął się do niej zadziwiająco łagodnie – ale wiem też, że jak nikt inny potrafisz ruszać głową. Jeśli ktoś ma zdjąć to cholerstwo co mi przeszkadza przywalić tej kupce kostek na do widzenia to tą osobą bez wątpienia jesteś ty – na koniec zmierzwił dłonią jej i tak już rozczochraną czuprynę.
Ten zazwyczaj irytujący gest tym razem poprawił jej humor i zwiększył wiarę we własne siły.
- Dobra zaczynajmy – powiedziała bardziej zdeterminowanie – Teraz.
Gray nie zwlekając stworzył lodową kopułę umieszczając ją pomiędzy linami Millianny oraz runami Levy. Tak jak przepuszczała obie magiczne, stworzone przez nich „granice” zaczęły wzajemnie przepychać do siebie lód. Następnie do akcji wkroczył Laxus rozdrabniając twór za pomocą potężnego pioruna, tak że tysiące małych, naelektryzowanych kostek lodu zaczęło drgać z niezwykłą szybkością jednocześnie sprawiając wrażenie zawieszonych w powietrzu.
- Millianna teraz – poleciła kociej czarodziejce, a ta bezzwłocznie osunęła swój blokujący magię sznur.
Odłamki lodu, którym nagle dali większą swobodę w ruchach samoistnie zaczęły uderzać w barierę. Tak jak podejrzewała miejsce, które uchylił demon by wpuścić w środek ringu somę Jellala było znacznie słabsze od reszt bariery. Wiele, ostrych cząsteczek lodu wspomaganych przez elektryczne wyładowania zaczęło powoli znajdować drogę do środka. Wkrótce magowie byli świadkami niepowtarzalnego zjawiska. Przez moment zdawało się, że powietrze nad nimi pęka by kilka sekund później w nagłym błysku światła rozpaść się zupełnie. Jednak to nie przestrzeń pękła, a owa „śmiertelna arena”.
- W samą porę – odetchnęła Lisanna podobnie jak większość wpatrując się w coraz bardziej zbliżające się do siebie cząsteczki ciała demona – on zaraz się zregeneruje.
- Niedoczekanie – ryknął Natsu rzucając się do przodu – ryk ognistego smoka – krzyknął, a chwilę potem płomień wydobywający się z jego ust zaczął trawić rozdrobnione, choć wciąż żywe części ciała tworu Zerefa. Przez chwilę oddychał ciężko. Nie dlatego, że się zmęczył leczy by wyrzucić z siebie złość jaka w nim narastała, gdy musiał bezczynnie patrzeć na cierpienie przyjaciółki.
- Erza, ona jest nieprzytomna – krzyknął Happy, który dzięki swym skrzydłom najszybciej znalazł się przy szkarłatnowłosej.
- Cholera – przeklął Kaishi i podbiegł do niej – na szczęście żyje – powiedział przystawiając jej dwa palce do tętnicy szyjnej.
- Trzeba ją jak najszybciej zabrać do szpitala – krzyknęła Cana.
Jellal ledwie zostało zdjęte z niego unieruchamiające chciał znaleźć się jak najbliżej Tytanii. Już jedno spojrzenie na nią wystarczyło by wiedzieć w jak poważnym jej stanie. Wiedział, że tym razem nikt nie będzie w stanie mu zaprzeczyć, że to właśnie on w dużej mierze ponosi odpowiedzialność za to jak wygląda po tej walce. Gdyby nie jego nadpobudliwe działanie może teraz uśmiechała by się do swych przyjaciół świętując z nimi zwycięstwo. Teraz leżała zupełnie bezwładnie, a jej ciałem wstrząsały powodowane przez ból dreszcze.
- Erza – wyjąkał czując, że również drży.
Chciał ją objąć, przytulić. Powiedzieć, że jest już bezpieczna, że jest przy niej i nic jej nie grozi. Jednak teraz przestał już nawet czuć się godny przebywania w jej towarzystwie, a co dopiero dotykaniu jej ciała nawet jeśli idzie o pomoc. Przecież dotychczas nic innego nie robi jak ją rani. Nie potrafi jej chronić.
- Ja ją zaniosę – zaaferował Gray biorąc czarodziejkę ostrożnie na ręce – i tak miałem sprawdzić co u Juvii.
- Idę z tobą – powiedziała Wendy – od razu postaram się coś wskórać moją leczniczą magią.
- My też idziemy – oświadczył Natsu na co Happy zawtórował mu swym Aye.
- Wszyscy poza Wendy i Gray'em zostają – oświadczyła Carla wznosząc się w powietrze dla zapewnienia sobie lepszego widoku – pani Porlyusica i tak nie wpuszcza żadnych gości puki nie ustabilizuje stanu pacjenta. Po za tym mistrz raczej nie zrezygnował z wygłoszenia nam swych poglądów na naszą sytuację.
Miała racje. Starzec czekał na nich obok pozostałości po drzewach gildii. Z jego miny można było wprost wyczytać, że nawet nieoczekiwana walka z posłańcem Tartarus'a nie przyczyniła się do choć zachwiania jego decyzji. Twarda postawa była o tyle dziwna, że nikomu jeszcze nie udało się nawet otrząsnąć z brutalnego zabójstwa Shô.
- Nie rozumiem ostatnio dziadka – wetknął Laxus razem z innymi powoli wchodząc do środka.
Jellal jednak nawet nie drgnął wpatrując się w oddalającego się maga lodu w którego ramionach spoczywała Erza. Narastające uczucie żalu nie pozwalało mu tu dłużej zostać.
- Meredy zostań. Przekażesz mi potem najistotniejsze informacje – poprosił – ja po prostu muszę się przejść – powiedział i nim zdążyła zaprotestować najszybciej jak tylko mógł ulotnił się z okolic gildii.

Lucy siedziała przy biurku przeglądając oprawioną ciemną skórą księgę. Przejechała palcami po pięknie zdobionej okładce pogrążona w rozmyśleniach. Bała się jej otworzyć. Nie wiedziała jak się tu znalazła. Czy przyniósł ją wróg, czy przyjaciel. Pragnęła poznać owe sekrety ale bała się ryzykować. Kilka razy słyszała o przypadkach w których podobne książki rzucały klątwę na tych co zajrzeli do ich wnętrza. Była świadoma wydarzeń, które rozgrywały się kilka przecznic dalej. Trudno było nie wyczuć tych fal energii przetaczających się przez miasto. Wiedziała, że jej przyjaciele muszą toczyć teraz zacięty bój jednak nie wyszła nawet ze swego mieszkania. Bo po co? Gdyby mogła wezwać duchy może by się jeszcze na coś przydała ale pozbawiona tej możliwości była by tylko balastem. Zresztą i tak była słaba. Pewnie gdyby się pojawiła najeźdźca wziął by ją na cel. Już nawet przestała liczyć ile to razy Natsu musiał wyciągać ją z tarapatów w które nieustannie wpadała. Tak jak przepuszczała wygrali bez niej. Nie wiedziała wprawdzie jak konkretnie potoczyła się owa walka ale przez okno zauważyła, że do gry weszła nawet karta autowa Jellal'a, soma. Co tylko świadczyło o tym jak silny mógł być przeciwnik. Ona nie miała by najmniejszych szans.
- Co ja mam teraz zrobić – wyszeptała.
Nawet nie zważyła kiedy kilka łez spływających jej z oczu uderzyło w saszetkę kluczy, którą trzymała na kolanach. To jednak wystarczyło by nieświadomie otworzyć bramę wodnika.
- Znów się mażesz irytująca bekso – zagrzmiała Nosicielka Wody pojawiając się tuż przed zaskoczoną blondynką – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że wylewanie łez nie pomoże ci w walce.
- Aquarius – Lucy była tak zaszokowana jej przybyciem, że natychmiast przestała płakać – Myślałam, że... - urwała, gdy jej wzrok padł na strażniczkę bramy. Choć wyglądała normalnie wokół niej co raz pojawiały się wyładowania czarnej energii, której wcześniej nie zaobserwowała u żadnej z gwiazd. Przypominały nieco rozbłysk w, którym pojawił się Sagittarius wezwany do walki treningowej z Elfman'em – Zakażenie...
- Tak nasza więź nadal jest zakażona nieznaną magią – potwierdziła Aquarius nie spuszczając z gniewnego tonu - a twoim zadaniem jako gwiezdnego maga jest się jej pozbycie.
- Kiedy ja nawet nie wiem jak – głos blondynki ponownie zadrżał, a ona spuściła wzrok.
- To się dowiedz – prychnęła władczyni wody – Udowodnij, że jesteś godna dzierżenia naszych kluczy – po tych słowach zniknęła rozpływając się w czarnej mgle.
Otarła rękawem ostatnie łzy z powiek ale na jej twarz wkradł się już cień determinacji, który zwykle przejawiała wybierając się z Natsu i innymi na misje.
- Racja – powiedziała na głos i sięgnęła po książkę. Nadal pozostawała podejrzliwa ale skoro jak głosił sam tytuł mogła poznać sekrety swojej magii na pewno powinna wykorzystać tą szansę. Otworzyła ją zamaszystym ruchem na losowej stronie i cały jej zapał nagle się ulotnił. Nie znała tego języka. Przygryzała walkę czując, że zaraz znów się rozpłacze. Nie chciała tego. Zacisnęła dłonie na krawędzi krzesła. Nie. Nie zostawi tego tak. Decydując się na karierę maga wiedziała, że nie zawsze będzie łatwo. Kiedy wzięła kilka głębokich oddechów sama się zdziwiła czemu od razu o tym nie pomyślała. Przecież jeśli chodzi o sprawy gwiezdnych duchów jest jedna osoba, która jak nikt zna się na tych sprawach. Na dodatek nie ma przeciwwskazań przed spotkaniem się z tą osobą.
- Crux – zawołała sięgając po jeden z swych srebrnych kluczy po chwili pojawiła się przed nią sylwetka południowego krzyża.
- Masz jakieś pytania moja droga – spytał łagodnie swym zaspanym tonem.
- Tak – powiedziała pokazując mu od razu książkę – znasz tę język?
- Ależ oczywiście – odparł kołysząc się delikatnie w powietrzu – to normalne pismo jednak zabezpieczone tak by tylko magowie gwiezdnych duchów mogli to odczytać.
- Ale przecież ja się nią posługuje, a nie mogę tego zrozumieć – zdziwiła się.
- To normalne – odparł – musisz zadeklarować swe upoważnienie – widząc jej pytające spojrzenie kontynuował – wystarczy, że dotkniesz jednym ze swych złotych kluczy ikonę klucza widniejącą na okładce. Teraz wybacz ale muszę się zdrzemnąć – mówiąc to powoli zasypiał by w końcu powrócić do swego świata.
Lucy czuła narastającą w sobie ekscytacje. Nie zwlekając dotknęła księgi kluczem Loki'ego, a ta rozbłysła. Nie było to jednak złe świat. Mimo, że nie znała dobywającej się z niego energii czuła jakby przemawiała wprost do niej. Jakby ją witała. Po chwili mogła już odczytać wszystko co w niej było zapisane.

Drobna, może dwuletnia dziewczynka uporczywie uczepiona parapetu wpatrywała się w rozciągającą zza oknem wioskę Rosemary. Obserwowała idącą ulicą parę z dzieckiem. Owa rodzina właśnie adoptowała jedno dziecko z zamieszkiwanego przez nią sierocińca. Był to pięcioletni chłopiec, Trip. Malec zamaszyście machał na pożegnanie jej i pozostałym dzieciom. Nie znała go zbyt dobrze. Jedynym momentem, który można by nazwać wspólnym spędzaniem czasu między nim był moment w którym chciał podrzucić jej szczura do łóżka. Pech chciał, że przyłapała go jedna z pensjonariuszek i zmusiła do przeprosin choć sama dziewczynka nawet nie miała świadomości jego pomysłu. Cieszyła się jednak, że udało mu się znaleźć własny dom. Dom na który czekają wszystkie osamotnione dzieci. Dom za którym tęskniła także ona.
- Erza, odejdź już od okna bo się zaziębisz – jedna z pensjonariuszek złapała ją za rączkę i odciągnęła od szyby.
- Skoro muszę – westchnęła ostatni raz machając odchodzącemu chłopczykowi.
- Nie łam się – pocieszyła ją kobieta – ty też na pewno kiedyś znajdziesz kogoś kto cię pokocha. Jesteś przecież taką piękną, dobrą dziewczynką.

Erza czuła każdą kość w swoim ciele. To było zdecydowanie jedno z najgorszych przebudzeń jakie dotychczas miała. Wygrali, ale nie to zaprzątało jej teraz myśli. Ten sen obudził jedno z jej najwcześniejszych wspomnień. Choć minęło już tyle lat nadal pamiętała słowa dawnej opiekunki, które wryły jej się głęboko w pamięć. Zrodziły w niej pragnienie bycia pokochaną przez kogoś dla kogo była by naprawdę ważna. Tak ważna jak ten ktoś byłby dla niej. Teraz leżąc w szpitalnym łóżku poczuła jak bardzo jej tej osoby brakuje. Miała wielu przyjaciół. Wiele osób, które coś dla niej znaczyły ale na tą jedyną nadal czekała. Kiedyś myślała, że może taką osobą jest właśnie Jellal. Gdy byli niewolnikami w rajskiej wieży to właśnie z nim zbudowała najbliższe relacje. Wspólnie spędzali czas, wspólnie znosili udrękę gotowaną im przez szalonych wyznawców Zerefa, wspólnie cierpieli, wspólnie nie tracili nadziei. Wszystko się jednak zmieniło, gdy umysł Jellal'a został zaatakowany przez ciemność. Jednak nawet na wygnaniu nie potrafiła go nienawidzić. Nadal był kimś niezwykle bliskim jej sercu. Potem, kiedy powrócił do swego dawnego ja myślała, że wszystko między nimi się wyjaśni. Jednak on wolał by trzymali między sobą pewien dystans. Mimo, że przez pewien czas to bolała w końcu i ona to zaakceptowała. Nikogo nie można zmusić do miłości, ale nadal mogą być tak jak kiedyś, przyjaciółmi. Kilkukrotnie pukanie do drzwi sprawiło że niechętnie i z niewielkim trudem podniosła się do pozycji siedzącej.
- Pomyślałem, że poprawię ci humor – w drzwiach pojawiła się znana jej purpurowa czupryna – Mogę wejść?
- Kaishi – już sam jego widok wystarczył by poczuła, że się rozpogadza.

Gray czekał przed siedzibą Porlyusicy czując, że robi się coraz bardziej nerwowy. Nim zatrzasnęła drzwi przed jego nosem powiedziała tylko, że Juvia się obudziła i tym bardziej potrzebuje teraz spokoju. Przeniosła ją tu by w spokoju zbadać jej nietypowy stan. Jak już wielokrotnie powtarzała obecność ludzi ją wkurzała. Nie chciała wypuścić nawet jego. A on... Nigdy jednak nie czuł tak wielkiej potrzeby spotkania się z wodną czarodziejką. Było to o tyle dziwne uczucie, gdyż każdy wiedział, że zazwyczaj to on przed nią uciekał. Teraz jednak czuł nieopartą chęć przebywania z nią. Teraz, gdy nie mógł tego zrobić.
- I przestań mi zamrażać rabatkę – zza ona dało się słyszeć nierozzłoszczony głos uzdrowicielki Fairy Tail.
- Przepraszam, nie zauważyłem – pośpiesznie anulował nieumyślnie aktywowaną magię.
- Niech będzie – z rezygnacją otworzyła mu drzwi – Masz pięć minut. Muszę zebrać kilka ziół ale lepiej bym po powrocie nie zastała pacjentki w gorszym stanie – rzuciła groźnie zbierając się do drogi choć nie mógł oprzeć się wrażeniu, że odchodząc posłała mu łagodny uśmiech.
Przeszedł jej tym samym i przeszedł przez próg. Od razu spostrzegł wielki szklanopodobny pojemnik w którego wnętrzu siedziała Juvia. Wyglądała na spokojną. Włosy upięte w kucyk podpięła z tyłu głowy podkreślały jej delikatne rysy twarzy, gdy marszczyła w skupieniu swe brwi. Po raz pierwszy dotarło do niego jak bardzo jest piękna. Nigdy jeszcze nie skupiał się na jej wyglądzie. W dużej mierze dlatego, że każde jego spojrzenie dziewczyna interpretowała jako wyznanie miłości i nie trzeba było dużo czekać by pogrążyła się w swych fantazjach. Czy to możliwe, że teraz on zaczął patrzeć na nią bardziej pożądliwie? Jako, że nie reagowała na jego przybycie postanowił zrobić pierwszy krok.
- Hej – zaczął czując dziwne ciepło, które nagle spełniło mu na policzki.
- Gray – Juvia na jego widok się rozpromieniła choć po chwili jej twarz zdominował smutek – Juvia słyszała co się stało.
- Tak ale ostatecznie wygraliśmy... - chciał pominąć bolesny fakt śmierci Shô ale z jej oczu wyczytał, że już o tym wie, więc pośpiesznie zmienił temat – Powiedz lepiej jak ty się czujesz i co to za dziwna szklanka w której siedzisz.
- Juvia czuje się już dobrze – przyznała – ale jej ciało nadal jest ciekłe tak bardzo, że nie może nad tym panować. To urządzenie sprawia, że nie zmienia się w kałuże.
To Gray'owi wystarczyło by zrozumiał, że jeszcze minie trochę czasu nim Lockser wróci do gildii. Nie chciał się do tego przyznać ale żywił złudną nadzieję, że po kilku badaniach Porlyusica pozwoli mu ją tam zabrać. Nie zamierzał jednak pozwolić by została sama. Teraz każdy potrzebował czyjegoś towarzystwa, nawet jeśli tą myśl wypierał.
- Powiedz mi lepiej czemu ciągle mówisz o sobie w trzeciej osobie – zaczął kolejny temat, który wbrew pozorom chciało poznać wiele przedstawicieli ich gildii.

Ciało Shô ułożono w drewnianej trumnie ustawionej na środkowym stole. Wszyscy jednak skupiali swoją uwagę na mistrzu gildii. Starzec nadal nie wyrażał żadnych emocji. Nie można było po nim poczuć ani żalu, ani gniewu. Spokojnie czekał aż wszyscy zajmą swe miejsca po czym uprzednio odchrząknąwszy zaczął przemowę.
- Jak wszyscy wiemy dzieje się co raz gorzej. Panika po zniszczeniu rady nie opuszcza mieszkańców, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację nie ma co się dziwić. Nie będę też udawał, że wiem o wiele więcej niż inni. Moja wiedza jest faktycznie większa ale nie na tyle by uznać ją za pewnik. Przynajmniej jeśli chodzi o tę symbolikę krwawej gwiazdy. Puki nie dowiemy się więcej nie ma sensu wykonywać nadpobudliwych działań bo kto wie czy tylko tym nie zaszkodzimy. Jednak ostatnie dni pokazały jedno. Uśpione od setek lat demony się uaktywniły. Wiecie już jak wielkie sieją spustoszenie. Wiecie o panice, którą wywołały. Tu na szczęście możemy coś zrobić. Powiem więcej. Musimy. Bo może się okazać, że sługusy Zerefa chcą posiąść coś bardzo cennego dla naszej gildii.
Na próżno się zdały prośby przeszywające gildię by powiedział im czego konkretnie tak pragnie czarny mag. Uparcie milczał, a gdy te nie ustawały kilkakrotnie stuknął laską o podłogę.
- Na chwilę obecną mogę wam powiedzieć tylko jedno oficjalnie zaczynamy wojnę z Tartarosem. Ja i kilka innych znanych wam gildii podzielamy decyzję, że najważniejszym jest teraz zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom Fiore. Każdy kto czuje się gotowy walczyć na froncie niech za godzinę stawi się na miejscu – Odetchnął głęboko po czym skierował wzrok na pijącą alkohol prosto z beczki Alberone – Cano chciałbym z tobą zamienić kilka słów na osobności, teraz – powiedział ignorującej zdumienie i omotawszy wzrokiem gildię dodał – i gdzie do cholery poleźli Kaishi i Gajeel?

Księżyc świecił wysoko na niebie, gdy Jellal szedł wąską alejką w stronę Magnolskiego lasku znajdującego się w okolicach ustronnej plaży. Miejsca w którym po raz pierwszy od siedmiu lat było mu dane spotkać Erzę. Wtedy choć nie dał po sobie poznać poczuł nieodpartą chęć rzucenia się jej na szyje. Wykrzyczenia, że ma nigdy jej już nie da odejść. Będzie przy niej. Ledwo się powstrzymał. Czuł, że jest to zakazane. Po zakończeniu współpracy w celu zbadania tajemniczej energii pojawiającej się na igrzyskach magicznych chciał jak najszybciej usunąć się w cień. Los jednak z niego zakpił. Pojawiły się kolejne przeszkody. Wpierw były to smoki i to całe zawirowanie z czasem, a teraz Tartarus i seria zabójstw krwawej gwiazdy. Nie mógł więc zostawić Erzy nie martwiąc się o jej bezpieczeństwo. No i też pragnął być przy niej choć wiedział, że nie powinien. Zwłaszcza, że teraz nawet nie wie jak spojrzy jej w oczy po tym jak jego soma zamiast w demona trafiła w nią.
- Ej, emo tylko nam tu nie wiej – usłyszał znajomy głos, a chwilę później czyjaś pięść spadła na tył jego głowy – Dlaczego tam uparcie trzymasz się tego co było kiedyś?
Za nim stał Gajeel wyglądający na mocno poirytowanego. Nigdy nie miał okazji poznać go za dobrze. Zresztą pomijając Erzę z nikim nie utrzymywał kontaktu, a wymienione zdania można by zliczyć na palcach jednej ręki. Nim zdołał odpowiedzieć ten ponownie go uderzył.
- I co ulżyło ci czy mam walnąć jeszcze raz – prychnął wychowanek metalowego smoka.
- Nie rozumiem – Jellal potarł obolałe po ciosie miejsce.
- Znów chcesz się ulotnić kiedy okazało się, że popełniłeś błąd? - warknął Redfox ukazując w niezadowoleniu swe smocze kły – Kiedy do ciebie wreszcie dotrze, że nikt nie ma do ciebie pretensji. Porlyusica już poskładała Erzę do kupy. Nawet postanowiła ją zostawić w naszym skrzydle szpitalnym zamiast wziąć do siebie. Może więc do niej byś poszedł zamiast sprawiać wrażenie osoby z myślami samobójczymi.
- Po tym co jej zrobiłem... - już nie pierwszy raz ją skrzywdził i nie mógł się z tym pogodzić.
- Koleś – Gajeel złapał go za kołnierz i przyciągnął bliżej siebie tak, że zmusił go do spojrzenia sobie w twarz – Co ty odpierdalasz? Myślisz, że jesteś jedynym, który się pogubił?
- Ale.. - zaczął ale Gajeel ponownie nim potrząsnął.
- Mam ci powiedzieć jak to było między mną, a Levy – burkną i nie czekając na odpowiedź kontynuował – Przy pierwszym spotkaniu skatowałem ją i jej dwóch towarzyszy po czym całą trójkę przybiłem do drzewa – warknął puszczając zaszokowanego maga – Oczywiście z początku jak dołączyłem do gildii trochę się burzyli ale jednak po wszystkim wystarczyła szczera rozmowa by wszystko zaczęło się układać – uśmiechnął się jakby nostalgicznie – a teraz. Teraz jesteśmy zgraną ekipą. Ona myśli i planuje, a ja kopie tyłki.
Była to prawda. Choć nigdy tego otwarcie nie przyznali nikt nie wątpił, że uwielbiali swoje towarzystwo choć nawzajem się irytowali. Jak to mówią. „Kto się lubi, ten się czubi”. Chyba największą niezadowolenie z tego faktu okazywali Jet i Droy. Uwielbiał ich droczyć, że są zbyt ciency dla Levy, gdy ta nie patrzyła. Oni najdłużej mu nie ufali i nie mogli pojąć czemu dziewczyna tak łatwo w niego uwierzyła. On sam sobie się dziwił jak bardzo się przywiązał to tej małej osóbki. I właśnie dlatego, że ich pierwsze spotkanie było takie drastyczne to o ile dobrze rozumiał Jellal'a w kwestii winy, tak nie mógł pojąć czemu tak uparcie trzyma się swych czynów, których dokonał nie panując nad sobą. To, że kocha Erzę było aż nadto dla niego widoczne, a próby udania, że nie obchodzą go bliskie relacje szkarłatnowłosej z Kaishim były naprawdę zabawne. Wszyscy członkowie Fairy Tail to wiedzieli i w oczach wszystkich był po prostu upartym zazdrośnikiem. Jednak jeśli tak dalej pójdzie to naprawdę zrobi coś głupiego. Tym bardziej, że muszą teraz trzymać się razem, a nie uważać, że ktoś ma z kimś zbyt bliskie relacje.
- Dziękuję za próby pocieszenia ale nie wiem jak spojrzeć jej w oczy. Prawie ją zabiłem – Jellal nie umiał przestać o tym myśleć.
Gajeel miał już tego dość. To, że gość ma ze sobą problem wiedział od dawna ale jeśli się z nim nie upora to chyba przestanie nad sobą panować. Wzbudziło w nim to podziw do Ultear bo on bynajmniej nie miałby dość silnej psychiki by spędzić z tym smęcącym o swych czynach magiem.
- Masz racje – udał, że się z nim zgadza sięgając po coś co aktualnie mogło być nazwane kartą atutową w kwestii przekonywania Jellal'a – Kaishi do niej poszedł by nie siedziała sama – odwrócił się – to ja zmywam się z powrotem do gildii zanim staruszek zechce wysłać za mną pogoń – zaczął powoli się oddalać ale miał zbyt dobry słuch by nie wiedzieć, że Jellal błyskawicznie udał się w stronę ich szpitala – Przynajmniej wiem, że puki co się nie potnie – mruknął sam do siebie.

Następnego ranka grupka magów zebrała się pod bramą Fairy Hills. Czekali aż główna barmanka skończy się przygotowywać. To właśnie im mistrz zlecił niezwykle ważne zadanie. Mieli odnaleźć ojca Cany Alberony. Gildarts'a Clive. Najsilniejszą osobą z gildii. Niestety to on właśnie najrzadziej w niej bywał, wiecznie zajęty swymi wieloletnimi misjami. Nie wiedzieli czy wróci jeszcze w tym roku, czy też na ponowne spotkanie będą musieli poczekać nawet kilkanaście lat. Nie mogli sobie na to pozwolić. Potrzebowali jego pomocy. Musieli go odnaleźć jednak zupełnie nie wiedzieli, gdzie teraz może być. Do tej akcji zostali powołani Gajeel, Lily, Mirajane, Laxus, Levy i sama Cana.
- Gdybyś nie zniszczyła karty, którą ci dał pewnie nie musieliśmy urządzać tej wycieczki – prychnął lekceważąco Gajeel poprawiając torbę na ramieniu.
- To nic nie zmieniło – brązowowłosa piła z dwóch butelek naraz ale to jej nie przeszkadzało w rozmowie – moje karty się samoistnie regenerują. To nie moja wina, że ten flirciarz nie odpowiada – po tych słowach pokazała mu kartę po której nie było widać śladu uszkodzenia – Ty lepiej powiedz gdzie tak nagle wybyłeś, gdy dziadek miał zacząć przemowę.
- Wybijałem z głowy pewnemu upartemu osłowi przejmowanie się wszystkim co może tylko może dołożyć do swych grzechów – wzruszył ramionami – jak widać skutecznie bo gdy odchodziłem, on kierował się w stronę szpitala. Mam nadzieję, że sobie porozmawiali.
- Niestety wcale go tam nie było – odpowiedziała Levy – Byłam godzinę temu u Erzy i prócz Kaishi'ego nikt jej nie odwiedzał.
- Przypomnijcie mi, żeby gdy tylko wrócimy mam coś mu przestawić – warknął niezadowolony, że wczorajszej nocy się od tego powstrzymał.
- Narzekacie – Laxus włączył się do rozmowy – zamiast nim powinniśmy bardziej przejmować się dziadkiem...
Rozmowę przerwało zamaszyste trzaśniecie drzwiami. W wejściu stała młoda białowłosa kobieta. Długie włosy upięte w kucyk pawie nie dotykały pleców. Nierówno przycięta grzywka przykrywała jej czoło i tylko dwa większe, boczne pasemka włosów opadały luźno na jej ramiona. Oczy podkreśliła czarną kreską. Natomiast elegancką sukienkę zastąpił wyzywający, czarny dwuczęściowy strój.
- No ja nie wierzę – Lily aż zastygł w bezruchu w powietrzu.
Powróciła demoniczna Mirajane. 
----------------------------------------------------------------------------------
Pl. Bariera
No i kolejny rozdział napisany. Nie wiem tylko kiedy będzie następny ale od dłuższego czasu chodzi za mną napisanie czegoś w klimatach Death Note.
Teraz trochę sprostowania. Lavanna nie martw się Lucy, bo choć nie raz otwarcie przyznawałam, że nie trawię tej blondynki to jej zabójstwo nie jest jeszcze w planach. Jeszcze choć nikt na tym blogu nie jest do końca bezpieczny. Jeśli chodzi o Jerze... no cóż jak widzicie Jellal już nie tylko Meredy doprowadza do szału. Tak czy inaczej e najbliższych epizodach się między nimi nieco rozwinie.Na koniec tradycyjne... jak widzicie błędy to śmiało piszcie bo dopiero niedawno zauważyłam, że zamiast Wendy wpisuje Wandy... mój kochany Office sam poprawia co nie trzeba ^.^"