wtorek, 9 sierpnia 2016

22.Sakidō

Jellal przemierzał las w półbiegu, aż uznał że wystarczająco już odeszli. Erza spoczywająca w jego ramionach nadal się nie ocknęła. Nawet teraz z zamkniętymi oczami, pobladłą twarzą i falującą szybciej niż zwykle piersią wyglądała po prostu pięknie. Zmęczenie i obolałe ciało dały o sobie znać z chwilą gdy się zatrzymał. Nogi się pod nim zachwiały jakby były zrobione z waty. Plecy piekły go niemal żywym ogniem od niedawnych uderzeń bata ale nie mógł się na tym skupiać. Nigdy o siebie nie dbał gdy coś jej zagrażało. Nawet gdy jako dzieci przymierając głodem zmuszani byli do budowy tej przeklętej wieży chciał oddawać jej swe porcje jedzenia, którym najczęściej był czerstwy chleb, trochę rozgotowanego ryżu i woda. Ona jednak odmawiała twierdząc, że nie może jeść czegoś co jej nie przysługuje. Na nic się zdały jego zapewnienia, że jest syty, nie wierzyła mu a burczący brzuch tylko potwierdzał jak beznadziejnym jest kłamcą. To ze względu na nią zdecydował się likwidować mroczne gildie. Nie chciał by ktoś powtórzył jego błąd. Nie ważne przez co lub kogo jest się kierowanym. Krzywdzenie najbliższych sobie osób zawsze pozostanie największą zbrodnią. Czując, że ciało odmawia mu powoli posłuszeństwa delikatnie ułożył Erzę na trawie kładąc jej głowę na swych kolanach. Musiało być już późno. Gwiazdy świeciły na prawie bezchmurnym niebie, a księżyc rzucał na nich jasną poświatę. Nie było może przesadnie jasno ale wystarczająco by mógł się jej uważnie przyglądać. Miała bladą twarz co mocno kolidowało z jej szkarłatnymi niczym krew włosami. Oddychała już nieco spokojniej. Domyślił się, że musiała zasnąć. Cieszył się, że może wreszcie odpocząć. Śpiąc wyglądała tak niewinnie i bezbronnie. Gdyby mógł cały czas by na nią patrzył. Tak po prostu. Znów poczuł przemożną chęć pocałowania jej delikatnych różowych warg. Przełknął ślinę powstrzymując się przed tym. Szczęściem na powrót Kaishi'ego nie musiał długo czekać. Po niespełna dziesięciu minutach dołączył do nich niosąc pod pachą kilka wyblakłych zwojów pergaminu lecz coś było wyraźnie nie tak. Na jego twarzy zamiast znajomego uśmiechu malowała się powaga.
- Nie jest za dobrze - powiedział skupiając pełne niepokoju spojrzenie na Erzie.

Meredy z trudem pchnęła drzwi prowadzące do pokoju Redfox'a w męskim akademiku. Otworzenie ich nie było łatwe przez rozmaite przedmioty leżące na podłodze. Kiedy wreszcie pokonała napór jaki stawiała wysoka na pół metra sterta brudnych ubrań weszła do środka. Jej oczom ukazało się pomieszczenie, które prędzej by wzięła za jakiś zaniedbany magazyn niż miejsce do spania. Po raz pierwszy też od razu łóżka. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest nim trochę za wysoki jak na stos odzieży garb. Ostrożnie, uważając by nie nadepnąć na pozostawione na podłodze otwarte pudełko z pizzą, która wyglądała jakby miała już przynajmniej miesiąc podeszła do niego. Odgarniając najróżniejsze przedmioty w drodze do poduszki była pewna podziwu dla osób, które muszą mieszkać obok niego. Zdecydowanie nie było to łatwe. Sama walczyła z przemożną chęcią ucieczki jak najdalej z tego miejsca gdy zobaczyła przechadzającego się po ścianie, wyjątkowo opasłego karalucha. Zrozumiała też co mówił jej Jellal co do faktu, że nawet gdyby chciał spać u Natsu to nie za bardzo ma gdzie. Nie przepuszczała jednak, że może mieć to tak dosłowne znaczenie. Oczywiście zakładając, że i Salamander nie lubi utrzymywać porządku. Odkładając na bok coraz to dziwniejsze przedmioty w końcu udało jej się dotrzeć do poduszki, a kiedy ją podniosła jej oczom ukazały się nie jeden, a dwa pamiętniki. Jeden bez wątpienia był tym, którego poszukuje mistrz ale to drugi bardziej rzucał się w oczy. Różowy w miękkiej, puszystej oprawie aż nazbyt się wyróżniał na tle dominujących wokół odcieni czerni i szarości. Nie mógł się więc znaleźć tu przez zwykłą pomyłkę. Zbyt dobrze rzucał się w oczy. Wyglądał jakby należał do zwykłej, spokojnej nastolatki. Przekonana, że podwędził go McGarden lub innej czarodziejce przewróciła parę stron by upewnić się, że zwróci go właściwej osobie. Prawie zakrztusiła się własną silną gdy zobaczyła otoczone sercem wyklejonym z kawałków metali zdjęcie Levy. Wiedziała, że nie powinna ale nie mogła się powstrzymać od czytania.

Mała chciała wybrać się ze mną na trening przed tym całym turniejem. Odmówiłem bo co miałem zrobić? Przy niej znacznie ciężej mi się skupić. Nawet nie chce mi się wykorzystywać pełni swojej siły. Przy niej chce po prostu się zrelaksować. Dziwne rzeczy sprawiają mi radość. Przy niej po prostu nie chce mi się niczym przejmować, a przecież w końcu muszę wreszcie dowiedzieć się jak uruchomić smoczą siłę by ten cholerny ogniomiot przestał się wywyższać. To jednak nie możliwe jeśli ona będzie zbyt blisko. Od początku jakoś dziwne na mnie działała. Tłumaczyłem sobie to tym, że tak szybko mnie zaakceptowała po dołączeniu do gildii. Jednak wszystko nasiliło się po powrocie z wyspy Tenrô. Przez te zamieszanie z Grimoire Heart zacząłem się o nią martwić. Ale to nie tylko to. Ostatnio Lily powiedział, że miał „przyjemność” po ataku tego czarnego smoka wylądować ma jej piersiach i wtulony w nie spać przez te siedem lat. Przepuszczam, że się od nich uzależnił bo ostatnio każdą wolną chwilę spędza oparty o nie na jej kolanach. Normalnie nie wiem co ten wredny kocur sobie wyobraża.

Zachichotała pod nosem i zamknęła pamiętnik odkładając go na miejsce. Może i czułaby czuła jakieś wyrzuty sumienia w związku z naruszeniem czyjejś prywatności ale nie w stosunku do osoby, która sama chce ją naruszyć. Zastanawiała się tylko czemu żelazny smoczy zabójca wybrał właśnie taki słodki, różowy kolor. Korciło ją nawet by zastosować mu jakąś notkę z poradą ale nie miała na to czasu i tak już za długo tu była. Wzięła dziennik Mavis i ruszyła w drogę powrotną mając nadzieję, że Lily'emu udało się odszukać mistrza.

Kiedy wreszcie Porlyusica pozwoliła im wrócić do gildii było już ciemno ale nie narzekał. Lubił noc bo była znacznie chłodniejsza od dnia. Idąc leśną ścieżką przypomniały mu się treningi z Ur podczas, których kazała im biegać po takich w samej bieliźnie. Miało to na celu lepsze oswojenie ich z chłodem. Chciał już nawet ochotę zrzucić wszystko z siebie i sprawdzić jaki tym razem osiągnie dystans nim poczuje pierwsze oznaki zimna. W ostatniej chwili przypomniał sobie jednak o towarzyszącej mu Juvii. Dziewczyna szła tak cicho i spokojnie, że zupełnie przestał zwracać na nią uwagę. Nie rzucała mu się na szyje, nie obsypywała go ciągłymi pochwałami, nie próbowała znów na wszelkie sposoby zwrócić na siebie jego uwagę. Jeszcze do niedawna cieszyłby się z takiego obrotu spraw. Nawet przez kilka dni był wdzięczny Kaishi'emu, że z nią pogadał ale teraz nie widział co ma o tym myśleć. Po prostu przywykł do tego, że zawsze stara się być blisko niego. Teraz zamiast snuć kolejne niezmierzone fantazje dotyczące jego osoby patrzyła tylko na niego lekko speszona tym co chciał przed chwilą zrobić.
- Opowiadałem ci już o tym jak Lyon kiedyś sprawił sobie zwierzątko - rzucił niedbale chcąc jak najszybciej odwrócić jej uwagę.
- Nie Gray, nie słyszałam nic o nim - odpowiedziała spoglądając na niego z zainteresowaniem.
Choć jej ton był przyjacielski coś mu nie pasowało. Gray. Nazwała go po imieniu. Nie dodała do tego określenia panicz lub czegoś podobnego. Nie przeszkadzało mu to. Po prostu trudno mu się było przyzwyczaić do tej nowej Juvii.
- No więc kiedy trenowaliśmy u Ur Lyon zaczął nagle znikać z domu na kilka godzin dziennie. Wymykał się w nocy zabierając ze sobą jedzenie z lodówki. Gdy Ur się zorientowała początkowo założyła, że chce więcej trenować. Myślałem, że go zbeszta ale była dumna. Kazała mu tylko się za bardzo nie przemęczać. Ja jak wiesz nie chce być od nikogo gorszy i jako dziecko też tak miałem. Postanowiłem go więc śledzić. Chyba byłem w tym dobry bo zorientował się z mojej obecności dopiero koło lodowej jaskini. Uwierzysz, że nawet wtedy starał się wymigać jakimś kłamstwem. Nie powiem był przekonujący nie to co ten nasz Jellal - ucieszył się gdy zaśmiała się słysząc te porównanie. Miała taki piękny, dźwięczny - No ale nie zdążył bo ktoś mu przerwał - kontynuował - a był nim mały, śnieżny tygrysek...
Carla wylądowała przed nimi tak niespodziewanie, że próbując na nią nie wpaść stracił równowagę i runą do tyłu boleśnie uderzając pośladkami o ziemię.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia musimy jak najszybciej wracać do gildii - zakomunikowała biała Exceed'ka nie zwracając uwagi na zdumienie wywołane swoim przybyciem.
- Jeśli szukasz Wendy to została z panią Porlusicą - odpowiedziała grzecznie Juvia pomagając czarnowłosemu wstać.
- Nie chodzi o nią tylko o was. Macie natychmiast wracać do gildii - powtórzyła kotka.
– Przecież widzisz, że tam idziemy - Gray nie mógł ukryć irytacji w głosie.
Po raz pierwszy w życiu cieszył się byciem na osobności z Juvią ale los postanowił mu w tym przeszkodzić. Miał jeszcze coś dorzucić ale umilkł widząc jej karcące spojrzenie.
- Powiem to tylko jeszcze jeden raz - fuknęła - Macie jak najszybciej stawić się w gildii. Mistrz na was czeka. To nie czas na spacery.

Poczuł, że spada. Zamiast jednak ostrego zderzenia z ziemią grunt jakby zmaterializował się pod jego stopami. Przez dłuższą chwilę walczył jeszcze z zawrotami głowy nim zdołał odpędzić je na tyle by móc otworzyć oczy. Znajdował się na tej samej polanie z której zabrało ich owe światło. Pod swoimi stopami zauważył nawet kawałki kamienia, który rozwalił. Inni też tu byli mniej lub bardziej skołowani rozglądali się wokół. On jednak szukał wzrokiem tylko jednej osoby. Wciągnął powietrze nosem wdychając zapachy swoich towarzyszy. Byli wszyscy. Udało im się wrócić w komplecie. Jednak coś było nie tak jak powinno. Choć wyraźnie czuł obecność Levy jej samej nie mógł dojrzeć. W dodatku w jej woni było coś innego. To była niezaprzeczalnie ona ale jakby coś było dodane. Choć się jednak wysilał nie mógł dociec czym było owe coś.
- No mała, gdzie się ukryłaś - warknął udając złego choć w rzeczywistości piekielnie się martwił.
Dziewczyna zrobiła coś niezwykłego. Złamała ten tajemniczy szyfr i wyrwała ich z pułapki w którą wpadli głównie z jego winy. Nie był to jednak koniec ich zmartwień, a już na pewno nie jego. Złamanie zaklęcia Levy mogła zaszkodzić samej sobie. Nie wiedział co konkretnie to było ale zdecydowanie nie wyglądało za dobrze. Nim wszystko pochłonęło światło przestała reagować na cokolwiek. To samo w sobie było niepokojące. Jeśli ten stan dalej się w niej utrzymuje to nie ma co liczyć by im odpowiedziała lub dała jakiś inny znak swojej obecności.
- Chyba jest tam - rozległ się głos Clive'a.
Choć musiał to powiedzieć zaraz po jego nawoływaniu Gajeel'owi wydawało się, że zwlekał z tym całe godzinny. Powędrował wzrokiem z jego przykładem, a jego źrenice momentalnie zważyły się tak bardzo, że praktycznie ich nie było widać. Drobna, niebieskowłosa postać unosiła się dobre dziesięć minut nad ich głowami. Nieświadoma, że otaczają ją pierścienie jasnego światła mamrotała coś niezrozumiałego. Słowa były na tyle ciche, że sam je ledwo słyszał. Przez moment przemknęło mu przez myśl, że znów coś zablokowało jego smocze zmysły ale wtedy raczej zniknął by też węch.
- E, Laxus rozumiesz co ona mówi - spytał w nadziei, że może wnuk Makarov'a pomoże mu rozwikłać tę mowę.
- O czym ty mówisz - zdziwił się blondyn również jak on wpatrzony w lewitującą Levy - Ja tam nie widzę by nawet otwierała usta.
Słysząc te słowa nieco się zdziwił ale nie miał najmniejszego zamiaru analizować czemu nie słyszy tego co on. Jako sztuczny zabójca smoków mógł mieć jakieś ograniczenia. Jednak jego słowa sprawiły, że przez chwilę stał w osłupieniu. Faktycznie wcześniej nie zwrócił na to uwagi ale jej wargi nawet nie drgały. Tak rzadkie uczucie u niego strachu o innych ścisną brutalnie jego wnętrzności, gdy uświadomił sobie że sam w żaden sposób nie może jej pomóc. Prawie nie docierały do niego słowa przyjaciół rozmawiających tuż obok. On i tak jest w tej kwestii bezsilny.
- Ciężko będzie sprowadzić ją z powrotem - zauważył Gildarts.
- Zostaw to mnie - zakomunikowała Mirajane przywołując swą duszę.
Szybkim ruchem skrzydeł wzbiła się w powietrze. Obserwował jak swobodnie zbliża się do McGarden by nagle zatrzymać się na odległości pół metra. Demonica zadrżała, a potem porażona wiązką energii wydobywających się z pierścieni otaczających Levy zaczęła spadać na ziemię. Laxus niemalże w ostatniej chwili złapał ją chroniąc tym samym przed bolesnym upadkiem.
- Nic ci nie jest - spytał pomagając jej ustać na nogach.
- W porządku o mnie się nie martw - odpowiedziała masując sobie skroń - Jednak samo dostanie się do niej nie będzie łatwe - dodała patrząc z niepokojem na Levy - Ona chyba nawet nie ma świadomości co się tu dzieje.
- Ej, Clive - warknął Gajeel czując, że zaraz da upust narastającej złości wywołanej przez własną bezsilność - Ponoć jesteś naszym asem, więc weź coś zrób i ją do nas sprowadź.
- Nie jestem pewien czy mogę coś zrobić - odrzekł tonem za którym krył się żal i gorycz - Moja magia bazuje na rozpadzie, a nie chciałbym jej zaszkodzić. To naprawdę cwane zabezpieczenie o zapewne nie będzie łatwo je zdjąć.
- W razie czego mogę spróbować ją zestrzelić piorunem - zasugerował Laxus.
- Ani mi się waż - Gajeel złapał go za kołnierz i przyciągnął do siebie - ani się waż jej krzywdzić- puścił go.
- Przecież bym nie walnął jej za mocno - gromowładny jeszcze przez chwilę chciał przekonać do swych racji ale urwał widząc wzrok metalowego zabójcy smoków.
- Powiedziałem, że tego masz nie robić - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Laxus podniósł ręce w geście kapitulacji. Mu też nie uśmiechało się rażenie jej prądem ale w tej chwili nie mógł wymyślić nic bardziej konstruktywnego. Jak by nie patrzeć mieli ograniczone możliwości. Clive nie chciał ryzykować zranieniem Levy. Mira siedziała na trawie osłabiona. Cana mamrotała coś pod nosem przeglądając swoje karty. Z jej miny wyczytał, że też nic odpowiedniego nie znajduje. Najgorzej jednak znosił to Gajeel. Po raz pierwszy zauważył w kątach jego oczu ślady łez. Kto by pomyślał, że ten dawny łotr tak zmięknie jeśli chodzi o jedną niepozorną osóbkę. Może i było to zabawne ale wcale nie było mu do śmiechu. Nie w tej sytuacji.
- Ludzie chyba mamy coraz mniej czasu - zaalarmowała Cana wpatrzona w Levy. Otaczające ją promienie zaczęły się zwężać lśniąc coraz jaśniej.
- Niech to wszystko szlak - zawołał wściekle Gajeel w napadzie złości rozbijając skałę pięścią - Przecież musi być...
Urwał, coś się do nich zbliżało. Czuł wyraźnie nasilający się w szybkim tempie zapach. Nie zdołał jednak nikogo ostrzec. To było zbyt błyskawiczne tępo. Wkrótce nad nimi zawisła Ame Fumei.

Dzięki Kaishi'emu, któremu udało się znaleźć opuszczoną leśniczówkę mieli stosunkowo wygodne miejsce do odpoczynku przed powrotem do gildii. Jellal ułożył Erzę na polowym łóżku po czym usiadł obok trzymając ją za rękę. Choć starał się być spokojny jego wnętrze drżało od rozmaitych emocji. Kochał ją. Tak bardzo ją kochał, a nie potrafił chronić. Nawet wtedy, gdy smoki atakowały stolicę nie wiedziałby, że potrzebuje pomocy gdyby Lucy z przyszłości nie zdradziłaby mu jak zginie. Może nie do końca to miała na myśli ale to dzięki niej wtedy zdążył na czas.

Wiatr targał ich włosy gdy stali na szczycie najwyższej kamiennej figury w stolicy. Jej ułożenie pozwalało im jednocześnie pozostać niezauważonym jak i mieć znakomity widok na to co dzieje się za dnia na placu turnieju magicznego. Teraz jednak panował zmrok więc na arenie gdzie ścierały się gildie było pusto. Wszyscy byli albo w domach śpiąc albo tak jak w przypadku Fairy Tail bawili się w barze. Jellala jak i towarzyszące mu kobiety mocno zdziwił fakt, że osobą którą tak uparcie tropili przez te lata okazała się Lucy. Nigdy by nie przepuszczał, że wyczuwanym przez nich rok w rok zagrożeniem okaże się ta słabowita blondynka. Jednak coś się nie zgadzało. Przecież Heartfilia wraz z innymi przez siedem lat była uśpiona na zrujnowanej wyspie.
- Wiem, że pewnie macie dużo pytań - zaczęła w końcu Lucy - Jednak musicie wiedzieć, że nie ja jestem osobą, której poszukujecie.
Dalsza rozmowa potoczyła się własnym rytmem. Choć z początku był podejrzliwy uznał, że nie ma powodu wykluczać możliwości, którą mu przedstawiała. W końcu była przyjaciółką Erzy, a jej historia była spójna i logiczna. Zadawali pytania, a ona odpowiadała. Mówiąc im co ma się wydarzyć ani razu się nie zawahała była tylko bardzo smutna. Kiedy w końcu miała iść odwróciła się do nich plecami. Przez chwilę jakby walcząc sama ze sobą stała wpatrzona w niebo dodała:
- Musisz jej to powiedzieć - Jellal drgnął gdy zauważył, że powoli przenosi na niego wzrok - Powiedz jej co czujesz zanim będzie za późno. Ona zginie już pierwszego dnia.
Po tych słowach rzuciła się do biegu, a chwilę później całkiem zniknęła im z oczu. Jellal jednak nie miał zamiaru jej powstrzymywać. Wypowiedziane przez nią słowa skutecznie go sparaliżowały.

To właśnie dzięki temu zdarzeniu wiedział, że będzie potrzebny Erzie, gdy smoki przekroczą wrota. Jednak nawet jeśli zdołał dotrzeć do niej na czas nie mógł nic zrobić by powstrzymać przeznaczenie. To, że znalazła się w zakresie jaki obejmowało cofnięcie się czasu można uznać za cud. Potem zdarzyło się jeszcze kilka rzeczy, które choć można uznać za zbieg okoliczności sprawiały, że jeszcze bardziej się martwił. Za każdym razem, gdy wychodziła z tego cało obiecywał sobie, że w końcu jej powie jak bardzo jest dla niego ważna. Zawsze jednak koniec końców tchórzył. Musiał jednak się przemóc. Po prostu musiał. Doskonale o tym wiedział ale jakaś siła ciągle go odciągała gdy już myślał, że wreszcie nadszedł ten właściwy moment. Teraz jednak dochodziło coś jeszcze. Z ustaleń Kaishi'ego wynikało, że to co zostało jej wstrzyknięte spowodowało częściowe spalenie jej blokady zabezpieczającej prawdziwy potencjał magiczny. Od Ultear wiedział, że jest ono specyficzne. Dziesięć procent. Tyle właśnie wykorzystywała. Nadal nie potrafił w to uwierzyć. Taka potęga była tylko kawałkiem jej prawdziwej mocy? Teraz podniesiona sztucznie o kolejne pięć procent. Nie wiedział czego konkretnie się spodziewać ale czuł już zbliżający się u niej wybuch nowej mocy. Mocy, która i tak już była ogromna. Pamiętał jak walczył z nią w wieży niebios. Mogłaby go wtedy dość szybko zabić gdyby tylko się nie powstrzymywała. Od początku, gdy ją poznał wiedział że jest niezwykła. Jednak z zupełnie innych powodów niż myślała większość społeczeństwa. Widzieli w niej bezwzględną wojowniczkę odzianą w zbroje. Groźną osobę, która bez mrugnięcia okiem kosi tabuny wrogów. Jednak on wiedział jaka jest naprawdę. Delikatna i wrażliwa na cierpienie innych. Starała się być coraz silniejsza ale nie po to by się jej bano. Ona robiła to tylko po to by wiedzieć, że będzie w stanie ochronić swoich bliskich. Odziana w zbroje tłumiła wewnątrz swe emocje nie pozwalając by wzięły nad nią górę. To przez niego przez długi czas nie mogła być sobą. Teraz jednak mimo przeciwności losu powoli porzucała swą osłonę jaką była codzienna zbroja. Choć się do tego nie przyznawał uwielbiał ją w jej zwykłym stroju. Taki właśnie teraz miała na sobie. Właściwie był bardzo postrzępiony. Czarna bluza była do połowy zdarta, a granatowa sukienka wręcz nie do poznania. Większość ran nie była zbyt poważna i z pomocą prowizorycznej apteczki udało im się je opatrzyć. Jednak na jedno nic nie mogli poradzić. Efekty owej niszczącej trucizny, którą jej wstrzyknęli nie będą łatwe do odwrócenia. Najgorsze było to, że jeśli nic nie zrobią po jakimś czasie nadmiar magii może nawet spalić ją od środka. Tak przynajmniej wynikało z ustaleń Kaishi'ego.
- Przyrzekam, że zrobię wszystko by do tego nie dopuścić - wyszeptał przysuwając jej dłoń do swoich ust składając na niej pocałunek.
Wtedy właśnie szkarłatnowłosa otworzyła oczy. Jej brązowe tęczówki momentalnie utkwiły w nim, a na twarz wpełzł delikatny rumieniec. Ten sam pojawił się i u niego gdy zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Czuł jak z każdą sekundą bicie jego serca przyśpiesza. Byli sami co tylko potęgowało napięcie. Kaishi właśnie przeszukiwał małą spiżarnię za domem w nadziei, że znajdzie tam coś przydatnego im w niezapowiedzianym postoju. Gdyby nie te wszystkie przeciwności już dawno byliby w wiosce Erzy. Nie wiedział jak długo trwali tak w bezruchu zapatrzeni w siebie nawzajem. W końcu szkarłatnowłosa potrząsnęła głową odganiając urzędujące na jej twarzy wypieki wykonując niezdarny ruch, który mógł być próbą wstania.
- Dopiero się ocknęłaś. Powinnaś jeszcze poleżeć - zasugerował niemal prosząc.
Chyba tylko fakt, że była jeszcze osłabiona sprawił, że dała za wygraną i ponownie ułożyła się na poduszkach. Stanowczy błysk w jej oczach jednak nie znikł.
- Jak się z stamtąd wydostaliśmy - spytała, a w jej głosie usłyszał coś jakby podziw.
Myślała, że to jemu zawdzięcza przetrwanie. Przełknął głośno ślinę unikając jej spojrzenia. Coś w nim otwarcie protestowało przed wyznaniem jej prawdy. Z drugiej strony wiedział jednak, że nie da rady jej okłamać.
- To nie byłeś ty? - spytała z lekkim zdziwieniem widocznie po raz kolejny trafnie odczytując prawdę z jego twarzy. Była zdumiona. Przecież wyraźnie czuła jego ręce i ogarniające ją poczucie bezpieczeństwa, gdy ją objęły.
- Nie, po raz kolejny to Kaishi ja sam nie mogłem nic zrobić - odpowiedział patrząc gdzieś w bok. Czuł, że znów ją zawiódł. Siebie zresztą też. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie jest odpowiednią osobą dla niej. Był przestępcą, w przeszłości mocno ją skrzywdził i chciał zabić. Może i kontrolowanym ale przecież na to pozwolił będąc za słabym by oprzeć się praniu mózgu. Od kiedy wreszcie ją odzyskał po tych pełnych goryczy siedmiu latach obrał sobie za cel jej ochronę i zapewnienie szczęścia. Jednak dotychczas ani jedno, ani drugie mu się nie udawało.
- Ale teraz tu jesteś - Scarlet posłała mu uśmiech, który sprawił że ogarnęło go miłe ciepło - Powiedz jak wiele czasu już straciliśmy? Ile nam zostało na Rosemary?
- Chyba nie chcesz mi wmówić, że nadal chcesz tam iść. W tym stanie powinnaś jak najszybciej wracać do gildii - zaprotestował Jellal - Co jeśli...
- Doskonale zdaje sobie sprawę z ryzyka. Wiedzieliśmy o nim gdy ruszaliśmy - przerwała mu przy czym dziwnie posmutniała - Tylko, że ja muszę się upewnić. Miałam kolejny sen.

Natsu podniósł ociężałe ciało. Rozkołysany do granic możliwości statek wcale nie ułatwił walki z chorobą lokomocyjną, która teraz przepuszczała zmasowany atak na jego wnętrzności. W takich chwilach najbardziej żałował tego co niedawni znalazło się w jego żołądku teraz wyraźnie domagając się wyjścia. Dopiero gdy demon zaczął się ponownie śmiać wrócił myślami do rzeczywistości na tyle by wiedzieć co się dzieje. W jego głowie zaświtało jedno słowo. Lisanna. Nigdzie nie mógł jej zobaczyć. Nigdzie nie mógł jej wyczuć.
- Zgodnie z obietnicą uwalniam te panienki - demon nie zważając na złość i przerażenie wymalowane na twarzy Salmandra pstrykną palcami dezaktywując kule w których były więzione zamrożone czarodziejki.
Natsu prawie nie zwrócił na to uwagi. dygocząc z gniewu. Coraz bardziej przerażał go brak jakichkolwiek sygnałów obecności Lisanny. Z każdą chwilą najgorsza możliwa perspektywa stawała się dla niego bardziej widoczna. Nie chciał nawet o tym myśl ale owa opcja sama nieubłaganie wpełzała mu do głowy.
- Czyżbyś żałował swojej decyzji - zaśmiał się Jackal w paskudnym uśmiechu obnażając swoje kły.
Czuł jak zalewa go nieopisana furia. Płomień sam ogarną jego ciało. Był tak wysoki, że przypalał oddalony o jakieś dwa metry dach. Jego serca ścisnęła jakby liana. Nie wiedział tylko czy prze nią się zatrzyma czy też będzie tak łomotać, że aż w końcu wyskoczy muz piersi. Jednocześnie nie dopuszczał do siebie myśli o stracie białowłosej jak i zawładnęło nim silne poczucie zemsty. To uczucie narastało, aż w końcu przestał się kontrolować. Nawet nie wiedział kiedy uformował w dłoniach ognistą kulę i cisną nią w przeciwnika. Olbrzymia fala ognia przygwoździła Zerefowy twór do ściany dając mu cenne sekundy na rozejrzenie się po i tak już zdemolowanym statku. Kiedy nie musiał już skupiać się tylko i wyłącznie na walce mógł wytężyć pozostałe zmysły. Coś usłyszał. Dziwny odgłos. Jakby ktoś szurał drobnymi pazurami po kawałku drewna. Natychmiast podbiegł w miejsce skąd się wydobywał i zaczął rozgarniać kawałki belek i gruzu. Chwilę potem zauważył niewielkie, białe stworzonko z nietypową białą grzywką zwinięte w kulkę. Stworzonko było mocno poranione ale nadal oddychało. Nie miał wątpliwości kim jest.
- Lisanna, nic ci nie jest - położył na niej swą dłoń delikatnie potrząsając.
W krótkim rozbłysku światła dziewczyna wróciła do swej prawidłowej postaci. Zachwiała się i opadła wprost w jego ramiona. Teraz zrozumiał o co jej chodziło z Fantazją. To na niej przechwyciła tą duszę gdy Happy przestraszony wybuchającymi petardami przypadkowo ją popchną, a traf chciał, że ona upadła na legowisko tego zwierzaka nieumyślnie aktywując swą magię.
- Przepraszam, zapomniałam ci powiedzieć, że ta dusza blokuje receptory zapachu - wyszeptała kładą głowę na jego klatce piersiowej.
Była wykończona. Wprawdzie udało jej się przetrać wybuch ale wzmocnienie skorupy magicznego pancernika pozbawiło ją niemal wszystkich sił, a i tak część energii się przedostała raniąc ją. Natsu nie od razu odpowiedział. Czuł krew spływającą po jej plecach. Widział oparzenia na jej bladej skórze. Przez kilka nieznośnych, niebywale dłużących się sekund myślał, że już nigdy nie poczuje jej bliskości. Sam nie wiedział czemu ale w chwili gdy spojrzał na jej lekko rozwarte usta poczuł, że zalewa go fala dziwnego gorąca. To było bardzo dziwne. Było to dla niego nietypowe. Jako ognisty smoczy zabójca był oswojony z ciepłem. Te uczucie było jednak po prostu inne. Nagle zawładnęło nim nieokiełznane uczucie by je pocałować. Czas dla niego się zatrzymał. Pochylił się i dotknął jej wargi swoimi. Kiedy odwzajemniła ten niewielki gest poczuł jak jego ciało napełniają nowe siły. Nie wiedział jak długo tak trwali. Dla niego było to nieistotne. Mógłby założyć że to były godziny, dni jak i lata choć raczej były to sekundy. Walka nadal trwała.
- Masz mi więcej nie znikać - oświadczył przyciskając ją do siebie - Nawet nie wiesz jak bardzo... - urwał momentalnie osłaniając ją własnym ciałem przed nadchodzącą eksplozją.
Była o wiele silniejsza od tych poprzednich. Spotęgowały ją same płomienie. Pokładem znów wstrząsnęło. Odrzuciło ich. Tym razem jednak nie poczuł mdłości związanych z ponownym starciem z rozbujanym pokładem. Unosił się kilka centymetrów nad nim. Uniósł głowę by spojrzeć na znajomą twarz. Po policzkach i czole Lisanny spływały strużki potu. Sam jej uchwyt był dużo słabszy niż wcześniej. Czuł jak drży napinając swoje mięśnie byleby tylko utrzymać go w powietrzu.
- Nigdzie.. się nie... wybieram - wydyszała gdy już otwierał usta - Nie zostawię cię samego.
Natsu wiedział, że nie ma sensu się z nią spierać. Nie była osobą, która łatwo odpuszczała. Nigdy nie zostawiała rodziny czy przyjaciół, gdy ci walczyli z wrogiem. Mimo to zawsze pozostawała delikatna i czuła. Dla niej skrzywdzenie kogoś pozostawało ostatecznością. Oczywiście tak jak inni zażarcie broniła ich gildii wykorzystując do tego wszystkie siły. Tak było w tym przypadku. Rozumiał ją doskonale. Sam nienawidził uciekania. Nie przekona ją tym, że ze względu na własne rany powinna się wycofać skoro sam nie zamierzał nigdy zwracać uwagi na własne obrażenia. Musiał wymyślić co innego.
- Słuchaj, wcale nie musisz mnie zostawiać - posłał jej swój rozbrajający uśmiech - Miło mi będzie jeśli zostaniesz i zobaczysz jak kopie tyłek temu gościowi. Zresztą przyda mi się świadek bo pewien lodowy dupek ma kłopoty z wiarą. Po za tym żyć mi nie da jak dowie się że poległem przez tą moją przypadłość.
Zaśmiała się a on poczuł ulgę gdy go powoli opuściła. Ta jednak szybko minęła, gdy jego nogi zetknęły się z podłożem.
- Jesteś pewny - upewniła się Lisanna lądując za nim.
- Tak, tak - zapewnił szybko przełykając to co podeszło mu już do gardła - To nie powinno zająć zbyt długo. Chyba rozgryzłem tę jego klątwę czy jak to się tam zwie.
- Muszę cię panienko pochwalić - demon zwrócił się do białowłosej choć jego ton głosu trudno by określić jako miły lecz było w nim coś dziwnego - Nie sądziłem, że spotkam kogoś kto przetrwałby wybuch mej bomby. Jednak twój chłoptaś powinien już szykować się na śmierć - pstrykną palcami, a nad nim zaświtało kilka migoczących jasnym blaskiem, pulsujących kulek - jednak nim je rzucił wykonał ruch jakby się wahał. Tę chwilę udało się wykorzystać Natsu. Smoczy zabójca w tej chwili myślał tylko o bezpiecznym sprowadzaniu Lisanny do domu. Teraz naprawdę wiedział o co walczy i co daje mu najwięcej sił. Pochylił się unikając bomb, które świstały mu nad głową i wbił pięść w brzuch demona. Nie miał ochoty przedłużać tej walki. Po raz pierwszy nie czerpał z niej żadnej radości. Chciał ją jak najszybciej zakończyć. Odskoczył gdy Jackal ponownie chciał cisnąć w niego bombą. Ponownie nie było t zbyt celne jakby mu specjalnie na tym nie zależało. Może w innych okolicznościach by się nad tym nawet zastanowił ale nie tym razem. Odskoczył na odległość około pół metra i wciągając powietrze przygotował swój najsilniejszy atak.
- Ryk ognistego smoka błyskawic - krzyknął wystrzeliwując zwiotczoną wyładowaniami elektrycznymi fontannę ogania.
Trafił bezbłędnie. Gdyby ktoś teraz obserwował tę walkę z portu jego oczom ukazałaby się filara ognia przechodząca przez prawą stronę statku. Ochrypłe krzyki demona cichły z każdą chwilą. Kiedy płomień znikł w miejscu gdzie stał demon była tylko kupka popiołu.
- Myślisz, że on zginął - spytała Lisanna ostrożnie podchodząc do niego.
- Chyba ale pamiętasz co powiedział Skieleton - Natsu delikatnie objął ją ramieniem, gdy zauważył że się chwieje - oni chyba odradzają się w tej ich gildii.
- Boję się - szepnęła cicho białowłosa.
- Nie ma powodu - zapewnił ją - Pokonaliśmy już dwóch z zapowiedzianych dwunastu. To wystarczy by teraz bardziej uważać z kim zadzierają - oświadczył szczerząc do niej zęby.
Ten mały gest wystarczył by dodać jej otuchy. Tak, przy Natsu trudno było skupiać się na negatywnych emocjach. Już sama jego obecność sprawiała, że nie tylko ją ale i innych ogarniała błoga aura bezpieczeństwa.
- Jednak coś poszła nie do końca tak - zauważyła rozglądając się po zdemolowanym otoczeniu.
- Niby co? - nie zdziwiło jej wcale to, że wychowanek Igneel'a niezbyt rozumiał co ma na myśli - te dziewczyny chyba nawet zostały rozmrożone przez mój płomień. Fakt są nieprzytomne ale chyba dojdą do siebie i...
- Nie Natsu, nie chodzi mi o nie - Lisanna mimo widocznego pobojowiska nie mogła powstrzymać się od śmiechu - chyba zniszczyłeś im gildię. Raczej nie będą zadowolone.
- Kurczę nie zauważyłem - Natsu momentalnie pobladł - Erza przyjaźni się z Kagurą i Millianną. Myślisz, że mocno się wścieknie jak się dowie?
- Nie wiem ale powinniśmy wziąć je na jakiś czas do siebie - zauważyła Lisanna - Nie słyszę też odgłosów walki. Chyba Lu-chan i Happy też sobie poradzili.
- Ta nie czuje już też tego drugiego gościa - Zgarnijmy resztę i wracajmy. Umieram z głodu i chce jak najszybciej opuścić ten setek - powiedział zasłaniając sobie ręką usta.
Jakimś cudem udało mu się powstrzymać wymioty, gdy przedzierali się na drugą stronę pokładu. Dotarcie tam dodatkowo utrudniały rosnące wszędzie konary. Mógłby przysiąc, że nie było ich gdy wchodzili na ten piekielny wynalazek jakim był wodny środek ów transportu.
- Może Azuma gdzieś się tu kręci - zastanawiał się na głos.
- To raczej niemożliwe - stwierdziła idąca przed nim Lisanna - przecież zamienił się w drzewo, a niedługo...
Dosłownie wpadł na zastygłą w bezruchu dziewczynę. Otwierał już usta by spytać ją o powód ale sam już go zobaczył. Prawie wszystko było pokryte korzeniami. Na samym środku tego wszystkiego znajdowała się Lucy zmieniona w drewnianą rzeźbę z wyciągniętą przed siebie rękę w której ściskała klucz.

To bez wątpienia była Ame Fumei. Wodna zabójczyni smoków zatrzymała się naprzeciw otoczonej przez pierścienie światła Levy. Wprawdzie nie wykonywała żadnych podejrzanych ruchów ale to już wystarczyło by wzbudzić niepokój Gajeel'a.
- Natychmiast się od niej odsuń - krzyknął nim w ogóle zdołał przeanalizować sytuacje.
Ame zamrugała szybko powiekami zupełnie jak osoba wyrwana z głębokiego zamyślenia i spojrzała dół. Wyglądała na zupełnie zaskoczoną ich widokiem.
- A więc to wy tu rozrabiacie - powiedziała z oczami utkwionymi w smoczym zabójcy - Nie spodziewałam się ciebie tu spotkać.
- Jak to my rozrabiamy? - warknęła Mirajane - Jeszcze nam powiedz, że to nie ty stoisz za tym wszystkim.
- A to nie wy - była szczerze zdziwiona.
- Chyba nie myślisz, że zrobilibyśmy to naszej przyjaciółce - syknęła Cana nie rezygnując z dalszego przeszukiwania kart - Nie wiem jak jest u was ale mu nie wpychamy naszych towarzyszy w pułapki.
- Tylko, że to wcale nie jest żadna pułapka - oznajmiła wzruszając ramionami jakby stwierdzała oczywisty fakt.
- Co masz na myśli? - doświadczenie Clive pozwoliło mu zachować spokój i uprzejmy ton.
- To po prostu efekt uboczny użycia przejścia międzywymiarowego nie będąc na to w pełni gotowym - oświadczyła - po prostu utknęła między tym miejscem, a tym które opuszczaliście - spojrzała na zrujnowany przez Gajeel'a głaz na którego kawałkach dało się dopatrzeć resztek runicznych znaków - Coraz częściej to widzę - westchnęła.
Nawet pomijając okoliczności w których się znaleźli sprawiała wrażenie dość przyjacielsko do nich nastawionej. Jak dotąd Gajeel'owi nie udało się wychwycić u niej żadnych podejrzanych ruchów. W tym co mówiła też nie słuchać było kłamstwa. Odpowiadała płynnie i spontanicznie bez jakiegokolwiek zawahania. Choć jeszcze niedawno była zagrożeniem dla nie tylko ich gildii ale i całej Magnolii teraz zupełnie nie starała się ich nawet zaatakować. Gdyby to był pierwszy raz jak ją spotyka bez wahania spytałby ją o smoki. Ona wiedziała. Znała odpowiedź na pytanie, które stawiali sobie z nim Natsu i Wendy. Wiedziała gdzie są teraz ich opiekunowie. Teraz jednak inna rzecz była dla niego najważniejsza. Musiał jak najszybciej pomóc Levy, a to co powiedziała Ame o rzekomym utknięciu wcale mu nie pomagało, a wręcz wzmacniało jego strach o drobną dziewczynę.
- Czy możesz - wydyszał w stronę Fumei niemal błagalnym tonem - Czy możesz jej pomóc?
- Trudno powiedzieć - przekrzywiła w zamyśleniu głowę - Na pewno nie zrobię tego sama.
- A czego potrzebujesz - spytał zupełnie już ignorując to że jest ich wrogiem.
- Nie czego ale kogo - pokiwała głową - Dokładnie chodzi mi o ciebie synu Metalicany.
Mała około pięcioletnia dziewczynka nie mogła spać. Kilka godzin bezskutecznie przewracała się pod kołdrą. Była zupełnie sama w pięcioosobowym pokoju. Rodzeństwo czworaczków, które z nią tu mieszkało zostało dziś adoptowane. Bycie jedyną w tak wielkim pomieszczeniu nieco ją przerażało. Ta nieznośna cisza sprawiała, że czuła się podwójnie samotna. To uczucie nie było dla niej nowością. Jako sierota nigdy nie zaznała ciepła domowego ogniska. Pensjonariuszki domu dziecka w Rosemary były bardzo miłe ale nawet one nie umiały wypełnić tej pustki w sercach dzieci jaką może dać tylko prawdziwa rodzina. Po kilku godzinach bezskutecznego przewracania się pod kocem postanowiła wyjść na taras. Była to ciepła noc, a patrzenie w gwiazdy zawsze ją uspokajało i pomagało się zrelaksować. Ostrożnie by nikogo nie obudzić przeszła przez korytarz i otworzyła trzy prowadzące na taras. Niebo było niemal bezchmurne. Księżycowi brakowało tylko kawałka do pełni. Przysiadła na drewnianym stopniu wsłuchując się w nocne pohukiwanie sów. Ptaki musiały uwikłać sobie gniazdo bardzo blisko bo ich głos nie był przez cokolwiek zakłócany. Może to przez zwykłą dziecięcą ciekawość postanowiła go poszukać. Nie musiała martwić się o ubrania. Mimo zmroku temperatura nadal utrzymywała się grubo ponad dwadzieścia stopni. Kierując się dźwiękiem wydawanym przez nie przeszła przez kilka krzaków i dotarła na małą polankę. Znała ją bardzo dobrze. Co weekend jeśli tylko pozwalała na to pogoda urządzane tu były pikniki, ogniska bądź innego rodzaju zabawy organizowane głównie dla dzieci z sierocińca i osób, które chciały je bliżej poznać. To właśnie dzięki nim większość z nich znalazła swe rodziny. Teraz było jednak tu zupełnie pusto. Przez chwilę przypatrywała się drzewom, aż w końcu wypatrzyła w pniu jednego z nich dziurę. Otwór był wystarczająco duży by pomieścić tam ptaka. Traf chciał, że była do niego przystawiona drabina. Najpewniej zostawiona przez doglądającego zwierząt leśniczego. Wykorzystując ten fakt wspięła się na nią i zajrzała do dziupli. Jakie było jej zdziwienie, gdy zamiast spodziewanego ptaka zauważyła zupełnie inne stworzonko. Nie przypominało żadnego jej znanego. Na pierwszy rzut oka było to skrzyżowanie fretki z głową i ogonem wiewiórki mieniąca się na granatowe i purpurowe barwy. Zaintrygowana wyciągnęła rączkę by je pogłaskać te jednak uciekło przeskakując jej przez ramię. Było na tyle niezwykłe, że nie bacząc na fakt bycia samej w lesie o tak późnej porze pobiegła za nim. Było bardzo szybkie ale co chwilę się zatrzymywało i spoglądało w jej stronę jakby upewniając się czy nadąża. Gdyby była bardziej doświadczona najpewniej wyczułaby w tym jakąś pułapkę ale będąc tylko dzieckiem nie myślała zbyt wiele o zagrożeniach. Zwierzak prowadził ją rzadziej uczęszczanymi ścieżkami, nierzadko już zarośniętymi by w końcu jej oczom ukazało się leśne jeziorko. Było bardzo dobrze oświetlone przez górujący nad nim księżyc. Myślała, że po prostu przyszło do wodopoju jednak te nagle zniknęło. Chcąc się upewnić, że nie schowało się w obrastających brzegi jeziorka roślinach ale nadal nie mogła go wypatrzeć. Zamiast tego tafla wody zaczęła się tajemniczo mienić. Zafascynowana podeszła bliżej. Było to jej pierwsze zetknięcie z czymś magicznym choć wtedy jeszcze tego nie pojmowała. Na wodzie zaczęły tańczyć różnokolorowe światła. Było to bardzo piękne i nie mogła oderwać od nich wzroku. Nagle do jej uszu dobiegł czyjś głos:
- Miałam nadzieje w końcu cię zobaczyć, Erzo.
Podskoczyła. Na środku jeziorka, unosząc się kilka centymetrów nad wodą stała zakapturzona postać. Po budowie ciała od razu stwierdziła, że to kobieta. Choć było to tak nietypowe wcale nie czuła strachu. Przeciwnie coś sprawiło, że nagle poczuła się spokojna i bezpieczna. Zupełnie jakby skądś ją znała. Chciała pytać ale nie wiedziała od czego zacząć. Jednak kobieta pierwsza przemówiła.
- Wiem, że masz dużo pytań ale to nie jest odpowiedni moment na udzielenie odpowiedzi. Ze względu na twój wiek niczego byś i tak nie zrozumiała. Niemniej jednak to czego chciałabyś się dowiedzieć będzie tu na ciebie czekać. Nie powie ci to wszystkiego ale z pewnością pomoże w celu dowiedzenia się prawdy i powstrzymaniu...
Zjawa nagle przerwała rozpływając się we mgle. Chciała już zawołać by wróciła i choć powiedziała co takiego ma powstrzymać. Jako dziecko nie miała zbyt wielkiego wyobrażenia co to takiego może być. Była jeszcze w tym wieku, że całkowicie ufała umiejętnościom dorosłych. Oczywiście raz, czy dwa słyszała już o wielkim, złym magu Zerefie ale było to coś w stylu „Jak nie będziecie grzeczni to przyjdzie w nocy i was zje”, więc nie przyszło jej na myśl by go choć w tym uwzględnić.
- Tu jesteś nasza mała zgubo - za nią stała jedna z pensjonariuszek.
Kobieta wzięła ją na ręce i pobieżnie oceniła stan dziewczynki wzrokiem otrzepując ją przy okazji z kilku liści i mniejszych gałązek jakie zdołały przyczepić się jej do piżamki. Nie była zła. Na jej twarzy malowała się tylko ulga.
- Masz, więcej nie spacerować o tak późnej porze - powiedziała biorąc dziewczynkę na ręce i przytulając - wiem, że dyrektor mówił wam, że sami możecie szukać miłości ale na zapewniam cię, że nie o to mu chodziło...
Dalej powiedziała jeszcze kilka zdań, których sensu nie zrozumiała po czym zaczęła nieść ją z powrotem do sierocińca. Nim jeziorko kompletnie znikło za krzakami spojrzała jeszcze raz przez ramię pensjonariuszki. Kobieca postać znów ta m była. Pomachała jej na co odpowiedziała tym samym.

Kiedy skończyła opowiadać Jellal wciąż przypatrywał się jej z niepokojem. Te wszystkie jej zagadkowe sny układały się w logiczną całość. Nie mógł już przekonywać sam siebie, że to tylko zbieg okoliczności. To było zbyt poukładane jak na zwykłe sny.
- Rzeczywiście coś takiego się zdarzyło? - spytał bojąc się tego co może usłyszeć.
Erza długo milczała marszcząc w zamyśleniu brwi. Przypomnienie sobie czegoś co było tak dawno wcale nie było łatwe. Oczywiście przed atakiem wyznawców Zerefa ona, jak i inne dzieci często bawiły się na otwartych zielonych terenach. Nikt im tego nie zabraniał bo okolica była wtedy bardzo bezpieczna. Podniosła się i chwiejnym ruchem podeszła do okna. Jej ciało nadal odczuwało skutki zadanych tortur.
- Nie wiem, nie pamiętam zbyt dokładnie okresu wczesnego dzieciństwa - powiedziała opierając dłonie o parapet - ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że muszę tam wrócić. Choć na chwilkę - przerwała jakby się nad czymś głęboko zastanawiała - nie chcę was zmuszać byście nie bacząc na niebezpieczeństwo dalej mi towarzyszyli.
- O czym ty mówisz - Jellal błyskawicznie znalazł się przy niej - Myślisz, że po tym wszystkim cię zostawię samą?
Opadające na jej twarz włosy skutecznie zakryły rumieniec pojawiający się na jej policzkach. Przestała już myśleć, że między Jellal'em i nią może coś być po tym jak oświadczył, że ma narzeczoną. Wiedziała, że to było kłamstwo ale zaakceptowała decyzje by pozostali przyjaciółmi. Z początku nieco ją to bolało. To co czuła do Jellal'a nigdy się nie zmieniło. Nawet wtedy, gdy nie rozumiała czemu nagle zaczął popierać Zerefa i szantażować ją by ukryła fakt budowania Wieży Niebios. Zrobiła co kazał ale nie było dnia by o nim nie myślała. Po kilku latach wszystko się wyjaśniło jednak on został zabrany przez radę. Była zła. To było jawne zacieranie śladów swoich niedopatrzeń. Jakoś nigdy nie słyszała by zainteresowali się losem niegdyś więzionych z nią dzieci. Kiedy po siedmioletniej nieobecności znów się spotkali był to jej najszczęśliwszy dzień w życiu. Świadomość, że znów może być między nimi tak jak dawniej była tym czego potrzebowała. Nadal był najbliższą jej osobą i to jej wystarczyło.
- Dziękuję ale wiesz, że to niebezpieczne - przypomniała mu.
Jellal wpatrzony w jej włosy mieniące się w świetle porannego słońca podskoczył na dźwięk tych słów. To była cała Erza. Zawsze przekładała dobro innych nad własne. Jednak nie mógł się zgodzić na to by się rozdzielili, a tym bardziej by dalej podróżowała samotnie. Czuł, że sam oszaleje na samą myśl co może się z nią dziać, gdy nie będzie jej mógł pomóc. Ale czy teraz mógł? Przecież dotychczas był bezsilny wobec tego co się działo. Ostatnim razem przecież pomógł im zwykły łut szczęścia. Bał się myśleć co by się stało gdyby Kaishi'emu nie udało się jakoś przechwycić kluczy do ich kajdanek. Choć powinien czuć ulgę jego obawy tylko się nasiliły. Coraz więcej zagrożeń bombardowało ich z każdej możliwej strony. Jednak nie zamierzał rezygnować. Przecież obiecał sobie, że nie dopuści by znów umarła mu w ramionach.
- Nie chcesz chyba nam zwiać - spytał usilnie nieudolnie starając się przybrać żartobliwy ton jakim często raczył ją Kaishi - Po za tym orientujesz się gdzie teraz jesteśmy?
To pytanie samo przemknęło mu przez myśl ale dopiero po wypowiedzeniu tych słów zrozumiał, że jest pierwszym jakie powinni sobie postawić jeśli chcą kontynuować podróż. Po minie Erzy wywnioskował, że też tego nie wie.
- Nie poznaje tej okolicy - przyznała kręcąc delikatnie głową.
Nie mógł patrzeć jak na jej twarz wkrada się smutek. Otulił ją delikatnie ramieniem. Poczuł ciepło rozchodzące się strumieniami po jego ciele gdy się do niego przytuliła.
- Nie martw się - szepną - Przecież możemy kogoś zapytać o drogę.
- Tylko, że to nie o to chodzi - westchnęła odsuwając się od niego i przez chwilę krążąc bez celu po pomieszczeniu - Myślę, że tylko wszystkich narażam swą obecnością. Nawet ten gość na torach co mogło...- nie wiedziała jak ubrać to w słowa.
Gdy to mówiła Jellal ze zgrozą zobaczył, że po jej policzku spływa samotna łza. Ponownie chwycił ją w ramiona przytrzymując mocniej na wypadek gdyby się chciała wyrwać. Jednak nie próbowała. Nie miała na to siły. Jej ciałem wstrząsnął płacz, który szybko zmienił się szloch. Szloch nie potrafiła zapanować. Jellal bardzo chciał ją pocieszyć ale po prostu nie potrafił dobrać odpowiednich słów. Przez moment po prostu tulił ją do siebie.
- Przecież nie wiemy jeszcze nic na pewno - starał się ją przekonać choć mu samemu trudno było zaprzeczyć, że to co się dzieje ma z nią związek.
- Sam w to nie wierzysz - Erza jakby czytała w jego myślach.
Westchnął żałując, że nie potrafi bardziej udawać.
- Może ale to nie powód byś się od kogokolwiek odsuwała - tym razem był bardziej pewny swoich słów - Na razie wszystko jest dobrze.
- Dobrze? - prawie krzyknęła odsuwając się od niego - Laki nie żyje. Tak samo Warrod. Nie zapominaj też..
Nie dał jej dokończyć. Wiedział już do czego zmierza ta rozmowa i wcale nie miał ochoty tego słuchać. Bał się tego co za chwilę może paść z jej ust.
- Ty chyba nie zamierzasz.. - w jego głosie zabrzmiało prawdziwe przerażenie.
- Nie chce się zabić - uspokoiła go - po prostu chyba będzie lepiej jak na jakiś czas oddale się od innych. Jeśli rzeczywiście przyciągam niebezpieczeństwo tak będzie lepiej dla wszystkich.
Tym razem nie mógł już wytrzymać. Znał ją i wiedział, że na serio o tym myśli. Nigdy nie rzucała słów na wiatr i była uparta jak coś już postanowiła.
- Chyba nie mówisz serio? - wysyczał przez zaciśnięte zęby z trudem panując nad swymi emocjami - Sama nie odwróciłabyś się od kogoś kto potrzebuje pomocy.
- To co innego - odwróciła się do niego plecami nie chcąc by patrzył na jej łzy.
Trudno mu było temu zaprzeczyć. Nigdy jeszcze nie spotkali takiego wroga. Bezwzględnego i nieomylnego w swych działaniach. Nie pozostawiali po sobie żadnego śladu poza znanym już wizerunkiem krwawej gwiazdy będącego ich podpisem. Nie wiedzieli o nim nic. Błądzili jak we mgle szukając rozpaczliwie jakiegoś punktu zaczepienia. Po chwili wahania położył jej rękę na ramieniu.
- Posłuchaj mnie, proszę - jego ton stał się cichy i spokojny - Kiedyś, gdy byliśmy dziećmi obiecałem ci, że zawsze będę przy tobie by cię chronić. Przyznaje. Nędzy ze mnie stróż skoro daje się kontrolować pierwszemu lepszemu - wzdrygnął się na samo wspomnienie tego co zrobił - ale proszę Erzo. Pozwól mi przynajmniej przy tobie być. Wiedzieć co się z tobą dzieje. Te siedem lat przez, które nawet nie mogłem jasno stwierdzić czy żyjesz... To było istne piekło. Proszę nie karz mi przez to przechodzić po raz kolejny. Jesteś światłem, które nie może zgasnąć. Jesteś... - nabrał powietrza czując, że zaraz może powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Określenie „Najważniejsza osoba w moim życiu” było by tu trafne ale stąd dzieliłby go tylko krok do „Kocham Cię”. Jedno i drugie było prawdą ale wstręt jaki nadal do siebie odczuwał skutecznie powstrzymywał go przed zbytnim zbliżeniem się do tak nieskazitelnie dobrej osoby jak Erza.
Szkarłatnowłosa powoli obróciła się w jego stronę. Już nie płakała, a na jej twarzy dostrzegł ledwie zauważalny, nikły uśmiech. Usiedli, a ona oparła głowę o jego rami, a on obiją ją ramieniem. W ten sposób często dodawali sobie otuchy podczas pełnych cierpień dni niewolnictwa.
- W porządku zostanę - obiecała patrząc mu w oczy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - wyciągnął rękę by otrzeć resztki łez z jej oczu.
Jego ręka dotknęła jej policzka. Jego ręka dotknęła jej rozgrzanego policzka. Ich twarze zbliżyły się do siebie. Ich usta dzieliła coraz to mniejsza odległość. Drzwi otworzyły się raptownie z głośnym trzaskiem.
- Dobra wiadomość - Kaishi wparował do środka z naręczem różnorakich przedmiotów - ten magazynek do istna żyła złota - oznajmił widocznie nic sobie nie robiąc z ich speszonych twarzy - znalazłem czajnik, trochę herbaty i kilka zupek w proszku. Dajcie mi chwilę na rozpalenie ogniska, a przygotuje wreszcie jakieś normalne śniadanie. Nie wiem jak wy ale ja jestem głodny jak stado niedźwiedzi.

Gajeel nie wiedział czy rzeczywiście powinien jej wierzyć. Niecodziennym było by w krytycznej chwili to ich wróg wyciągnął do nich pomocą dłoń nie mając w tym żadnego interesu. Tym razem był gotów zgodzić się na wszystko byle ratować Levy.
- A co chcesz w zamian - spytał patrząc na Ame, która raczej interesowała się płynącymi po niebie chmurami niż nimi.
- A czemu mam coś chcieć - odpowiedziała choć nawet na nich nie patrzyła - Potrzebujesz pomocy, więc pomagam.
- Jak myślisz Gildarts - spytał go Laxus - Powinniśmy jej ufać?
- Nie wiem ale jak by nie patrzeć to całkiem fajna laska - zauważył ojciec Alberony.
- Zdajesz sobie sprawę, że jest młodsza nawet ode mnie - zirytowała się Cana.
Gajeel jednak nie zwracał uwagi na rozmowy swoich towarzyszy. Już postanowił.
- Powiedziałaś, że mamy to zrobić razem - zwrócił się do wodnej zabójczyni smoków - Mów co i zabierajmy się do tego jak najszybciej.
- Za pomocą swojej magii trochę rozwilżę ściany między wymiarami, a ty podleć do niej i staraj się ją wywołać. Kluczem jest to by odzyskała świadomość potem będzie trudniej ale od tego musimy zacząć - powiedziała.
- Ale czemu akurat ja - spytał Gajeel ignorując logikę wyrażenia „rozwilżę” - I co ma się potem dziać?
- Jak mówiłam jest uwięziona między wymiarami - powtórzyła - My widzimy ją normalnie ale to co będzie widzieć ona jest niewiadomą. Dlatego musisz ją wołać. Przekonać by skupiła się na dotarciu do źródła twego głosu.
- Dobra, dobra ale to nie odpowiada na pytanie czemu to mam być ja - chciał się upewnić Redfox.
- To chyba jasne - Ame przeniosła na niego pełne zdziwienia spojrzenie - Między wami jest największa więź, a ta jest tu kluczowa. Prościej mówiąc kochacie się.
- Skąd to wiesz? - nawet już nie próbował zaprzeczyć faktowi jaki przedstawiła. Zignorował też Laxus'a, który parskną przelotnym śmiechem.
Ame miała już odpowiedzieć gdy biały promień przeleciał między nimi.
- Ojej mamy chyba mało czasu. Jeśli zaraz jej nie wyciągniemy zostanie starta z rzeczywistości - zawołała podlatując bliżej McGarden - Jeśli chcesz jej pomóc to rozkładaj skrzydła i zbliż się do niej tak jak tylko możesz. Wołaj ją, a ja zajmę się resztą.
Wszystko było dla niego jasne. Gorzej, że nie potrafił tego co ona. Nie raz zastanawiał się skąd ona tyle potrafi. Nie chodziło tu tylko o same skrzydła ale i umiejętności. Tym bardziej bolało go to, że sam tego nie potrafi. Że sam nie potrafi ochronić ukochaną osobę. Nie zamierzał się więcej wypierać tego jak ta drobna osóbka co teraz wisiała nad nimi jest dla niego ważna. Powie jej to. Powie wszystkim tylko najpierw ją stamtąd wyciągnie.
- Tylko, że ja... - zaczął ale chwilę po wypowiedzeniu tych słów poczuł jak się odrywa od ziemi.
- Jeśli przez to znów oberwę to oświadczam, że zamierzam wylądować na tobie - Mira w swej demonicznej formie unosiła go do góry. Mimo jej gniewnego tonu wiedział, że tak samo się martwi o swoją przyjaciółkę jak on. Im bardziej się wznosili tym niebo nad nimi ciemniało. Ame wzywała chmury.

Levy nie wiedziała gdzie jest. Zewsząd otaczała ją dziwna biała mgła. Tak gęsta, że prawie nic przez nią nie widziała. Z trudem dostrzegała choć zarysy poszczególnych kształtów ale nie potrafiła określić co sobą reprezentują. Nie była nawet pewna czy rzeczywiście tam są. Nie wiedziała nawet jak długo tu jest. Poczucie czasu wydawało się tak obcą sprawą, że równie dobrze mogła tu być minuty jak i lata. Dwie tak skrajne rzeczy wydawały się jej równie możliwe. Jeśli to prawda to jej przyjaciele mogą robić dosłownie wszystko w każdym możliwym czasie. Mogli dalej tkwić w tej pułapce ale mogli też poukładać sobie życie na nowo. Może mają już rodziny, dzieci...
- Mała...
Wydawało jej się, że usłyszała głos Gajeel'a. Przez moment rozglądała się usiłując dostrzec jego sylwetkę. Chciała wołać, odpowiedzieć ale żadne słowo nie wypadło z jej ust. Poruszała tylko ustami jak ryba wyjęta z wody. Ale była pewna, że to właśnie jego słyszała. Wielokrotnie zwracał się do niej używając tego określenia, które niemiłosiernie ją irytowało. Doskonale wiedział, że ma kompleksy na punkcie swego niskiego jak na wiek wzrostu. Choć ostatnio coraz mniej jej to przeszkadzało.
- Mała, słyszysz mnie...
Ponownie ciszę tego miejsca przeszył jego głos. Poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. On tu był, a zarazem go nie było. Gdyby chociaż wiedziała, gdzie sama jest mogłaby postarać się jakoś ustalić co ma teraz robić.
- Daj mi jakiś znak, że słyszysz...
Znak. Bardzo chętnie by dała jakiś znak. Tylko jak skoro nie mogła nic zrobić. Nie może mówić. Już dawno by się stąd wydostała gdyby mogła. Nagle niebo nad nią pociemniało.. Dotąd mlecznobiałe tło przyozdobiły ciemnie chmury z, których zaczął podać deszcz. Przynajmniej tak sądziła. Wyraźnie czuła na sobie krople deszczu ale nie robiła się ani trochę mokra. Jej skóra się nie nawilżała, nie było jej też ani trochę zimno, ciepło w sumie też nie. Warto tu wspomnieć, że należała do dość chorowitych osób. Była też bardzo wyczulona na temperaturę. Teraz jednak nawet nie wiedziała czy jest ujemna czy dodatnia.
- No weź przestań się wygłupiać bo nie będę już taki grzeczny...
Jego głos stawał się coraz bardziej poirytowany, ale czuła w nim niepokój. Jej serce zabiło szybciej. Poczuła jak samotność tego miejsca ją przytłacza. Nigdy wcześniej nie chciała się tak do kogoś przytulić. Tak po prostu bez jakiegoś powodu. Byleby tylko nie czuć tej samotności.
- Zaczynam się robić głodny może być choć mi coś podrzuciła...
No tak. Ostatnio jadł prawie tylko to co ona mu wytworzyła. Może było to tylko męczące bo jego brzuch dawał o sobie znać głównie wtedy, gdy była czymś zajęta. Czasem ją to irytowało ale jak się nad tym zastanowić było w tym coś uroczego. Nazywał ją swym „prywatnym dostawcą” warcząc na Natsu kiedy prosił ją o trochę ognia.
- Weź mnie nie zostawiaj. Mamy jeszcze pewną ważną sprawę do obgadania. Wypadałoby otwarcie porozmawiać o tym jak to jest między nami.
Zarumieniła się. Jak to było między nimi. Ich relacje od porządku były specyficzne. To prawda, gdy dowiedziała się, że dołączył do gildii ogarnęło ją przerażenie. Zaakceptowała go jednak jeszcze tego samego dnia, gdy ją uratował przed wściekłym Laxus'em. Dostrzegła wtedy w nim coś co ukrywał nawet przed samym sobą. Może i był opryskliwym draniem ale również bardzo zagubioną osobą. Zbliżyła się do niego bo chciała mu pokazać jaśniejszą stronę życia. To, że ma teraz z kim dzielić swe problemy. Nie spodziewała się jednak, że tak bardzo przywiąże się do jego towarzystwa. Po jej policzku spłynęła strużka łez. Ze wszystkich osób jakie znała to właśnie jego najbardziej jej tu brakowało.

Zgryzł wargi. Zauważył to. Zauważył, że zaczęła płakać. Nigdy wcześniej nie pragną jej przytulić. Przytulić tak naprawdę bez złośliwości czy przez przypadek. Pokazać, że jest blisko i cieszyć się, że i ona jest przy nim.
- Dobrze zareagowała - zawołała Ame - teraz szanse, że się wydostanie po moim ataku są większe. Staraj utrzymać się jej świadomość zebranie energii może trochę potrwać. To najważniejszy moment i zarazem ten w którym najwięcej można spaprać.
Gajeel kiwnął głową. Wolał nie pytać co konkretnie się stanie jeśli coś sknocą. Wymowne spojrzenie Ame mówiło mu i tak za dużo.
- No mała - zaczął ostrożnie - Po prostu wsłuchaj się w mój głos, a zaraz cię wyciągniemy. Jak już do nas wrócisz to może skoczymy na jakąś porcję dobrego żelaza. Znaczy, no wiesz... jeśli nie będziesz mieć ochoty to ja zjem wszystko co zaserwujesz - zaśmiał się.
Zdawał sobie sprawę z idiotyczności swego własnego żartu. Mira skrzywiła się powstrzymując się od komentarza. Teraz zdecydowanie nie był najlepszy moment by ją irytować.
- Próbuj dalej to działa - powiedziała uśmiechając się pokrzepiająco.
Faktycznie teraz zauważył, że usta Levy wygięły się w delikatnym uśmiechu. To był wystarczający znak, że wciąż go słyszy.
- Ja... ja mam ci coś ważnego do powiedzenia ale chce to zrobić gdy już będziemy w tym samym miejscu - był gotów wykrzyczeć całemu światu co do niej czuje byleby tylko znów mieć ją przy sobie.
Poruszyła ustami. Był pewien, że to zrobiła choć ruch był niemal niezauważalny.
- Gotowy na finał? - ledwie dosłyszał smoczą zabójczynie przez mur własnych myśli.
Nie miał jednak czasu by odpowiedzieć. Błysnęło oślepiające światło, a on poczuł jak Mira walczy by go nie upuścić. Szybko jednak odzyskała właściwy tor lotu i pozycję co zapewne przyjąłby z niemałą ulgą gdyby się tak cholernie nie zamawiał. Przetarł oczy i zamrugał kilka razy. Dobrze widział. Jednak z Levy nie było już tak dobrze. Zniknęły wprawdzie te dziwne pierścienie ale teraz wydawało mu się, że ją całą pokrywa warstwa szkła.
- Teraz uderzaj - poleciła Ame.
W pierwszej chwili nie był pewny czy dobrze usłyszał. Od czasu ataku na nią i jej drużynę podczas gdy jeszcze był członkiem Phantom Lord nie podniósł na nią ręki zamiast tego starając się ją chronić choć sam zapierał się, że jest przy niej bo leni się dźwigać prowiant.
- Mówiłam ci, że to najważniejszy moment ale jak się nie pośpieszysz to ją stracimy - ofukała go - Wiem, że to nie jest łatwe ale tylko tak możemy jej pomóc - dodała łagodniej - Cios nie ma na celu jej skrzywdzić tylko ją uwolnić. Nie szczędź sił.
- Wybacz, mała - szepnął i wycelował w nią metalową buławą.
Jak na zawołanie wszystko wokół zamilkło, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nagle na ciele Levy pojawiło się pęknięcie. Nie była to rana ale dosłownie takie same pęknięcie jakie widuje się na szkle. Po chwili zaczęły pojawiać się kolejne z coraz szybszą częstotliwością w krótkim czasie tworząc swoistą pajęczynę.
- Co z nią się dzieje? - to Mirajane pierwsza otrząsnęła się z szoku bo ok kompletnie zaniemówił.
Spojrzał na Ame szybko dostrzegając coś jakby ulgę w jej wyraźnej twarzy. Poczuł że wzbiera w nim złość. Od razu przyszła mu myśl, że po prostu to wszystko ukartowała. Światło po raz kolejny, tym razem dochodząc jakby z samej McGarden, uniemożliwiło mu widzenie na krótko otumaniając go tłumiąc rodzące się w nim pragnienie mordu. Minęło szybciej niż poprzednie pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne pieczenie w oczach.
- Gajeel uważaj, Levy - krzyk Cany ocucił go lepiej niż kubeł zimnej wody.
Drobna, niebieskowłosa dziewczyna nie wisiała już w powietrzu. Spadała będąc z każdą sekundą bliżej zderzenia z ziemią.
- Szlag - nim Mirajane zdążyła go powstrzymać dosłownie wyrwał się z jej uścisku.
Wychowanek Metalicany szybko znalazł się przy niej łapiąc ją w locie. Jednak nie mógł nic zrobić na samo spadanie. Bolesny upadek wydawał się nieunikniony. Otulił Levy całym ciałem w ten sposób by mieć pewność, że przyjmie całą siłę uderzenia. By skrócić sobie niemiłosiernie długie sekundy spadania skupił całą swoją uwagę na niej. Czuł spokój i ulgę widząc jak miarowo porusza ustami w rytm oddechu. Czuł jak delikatnie drży ale to tylko dodało mu sił. Powtarzał sobie, że wszystko z nią dobrze i jak tylko się ocknie powie jej jak bardzo jest dla niego ważna. Ziemia była już bardzo blisko. Zamknął oczy i z donośnym pluskiem wpadł do basenu wypełnionego winem.

Wszystko, dosłownie wszystko zostało pokryte korzeniami lub grubą warstwą drewna. Jednak jego smoczy podpowiadał, że nikt poza Lucy nie został zmieniony w drewnianą rzeźbę. Musiał jednak powstrzymać złość i się skupić. Musi być silny by nie oddawać kolejnych powodów do zmartwień już wyraźnie przerażonej Lisannie.
- Spokojnie ona żyje. Reszta też.
Dziewczyna próbowała się uśmiechnąć ale nieszczególnie jej to wyszło. Była ranna, wykończona i śmiertelnie przerażona tym widokiem. Słowa Natsu jednak nieco jej pomogły. Nie rozwiały jednak wszystkich wątpliwości.
- Ale gdzie w takim razie są te dziewczyny i co z tym wrogim mężczyzną - spytała czując, że nie wytrzymałaby kolejnej walki.
- Jego tu nie ma - powiedział starając się wyczuć jego zapach - a reszta jest chyba pod tym wszystkim - kucnął przybliżając twarz do podłogi i delikatnie pukając w pokrywające ją korzenie.
Miał już zamiar użyć ognia gdy Lisanna złapała go od tyłu za rękę. W tym samym czasie statkiem po raz kolejny zakołysało zupełnie wytrącając go z równowagi.
- Może lepiej zacznij wymość te dziewczyny, a ja postaram się pomóc pozostałym...
- Aye... - niewyraźny głos od razy przykuł ich uwagę.
- To Happy - zawołał Natsu rozglądając się za przyjacielem.
- Tu jest - Lisanna jako pierwsza zobaczyła znajomy ogon sterczący z podłogi - nieźle się zaklinował.
Kucnęła i przy pomocy dłoni zmienionych w pazury jakiegoś kretopodobnego zwierzaka rozsunęła więżące go korzenie.
- To było takie straszne - zachlipał kotek wieszając się jej na szyi.
- Dobrze, że nic ci nie jest - ucieszyła się - teraz pomóż Natsu wynosić stąd te dziewczyny. Część z nich jest w drugim pomieszczeniu, ja postaram się wyciągnąć resztę.
- Ej, czemu to akurat ja - zaperzył się Natsu.
- Jesteś bez wątpienia ode mnie silniejszy - zgodziła się - ale mógłbyś przez nieuwagę podpalić statek.
Chciał jeszcze protestować ale nie mógł znaleźć żadnego logicznego argumentu więc przez chwilę stał nieruchomo z uniesionym w górę palcem i szeroko rozwartymi ustami puki Happy nie pociągnął go za rękaw.
- Co się stało z Lucy? - spytał.
Sam chciałby to wiedzieć. Cokolwiek ja spotkało było wytworem jakiejś nieznanej mu magii. Zastanawiał go tylko przedmiot tkwiący w jej wyciągniętej dłoni przypominający klucz. Kompletnie go nie kojarzył, a wielokrotnie przyglądał się tym artefaktom będącym w jej posiadaniu przy ich wspólnych misjach. Choć w porównaniu z takimi osobami jak Erza czy Gray znali się dość krótko to szybko ją polubił. Możliwe, że nawet przy niej trochę wydoroślał. Miała dziwną tendencje do wpadania w kłopoty. Nie było chyba misji w której on czy inny członek jego drużyny nie musiałby jej ruszyć na ratunek. Najczęściej wypadało na niego. Kiedy jednak spojrzał na Happy'ego ponoszącego do góry zastygłą w bezruchu czarodziejkę, która teraz była niczym więcej jak drewnianą figurą nie mógł się oprzeć wrażeniu, że pominął coś ważnego. Wiedział, że nie będzie łatwo jej pomóc. Mieli problem i to taki, którego nie wystarczy dosłownie spalić.

Dobry posiłek był tym czego teraz najbardziej potrzebowali. Choć zupkę błyskawiczną trudno nazwać zdrowym i pełnowartościowym daniem nie mieli na co narzekać jednak byli tak głodni i wypruci z energii przez ostatnią potyczkę, że prosta przekąska wydawała się iście królewskim rarytasem.
- Jesteś pewny, że nie są przeterminowane - spytała Erza Kaishi'ego - Zatrucie jest ostatnim czego potrzebujemy - oświadczyła między kolejnymi łykami zupy.
- Spokojnie nie mam pojęcia z czego to robili ale wierząc temu co pisze na opakowaniu będzie można to jeść jeszcze przez najbliższe stulecie - odpowiedział podnosząc pod światło puste opakowanie drugą ręką przystawiając sobie do ust półmisek przy czym wygiął się do dość komicznej pozycji - Umrzeć, nie umrzemy choć nie wykluczam możliwości jakiejś mutacji.
- Mutacji? - Erza uniosła jedną brew spodziewając się kolejnego żartu z jego strony.
Ich spojrzenia się spotkały po czym oboje parsknęli śmiechem. Jedynym, którym nie podzielał tej radosnej atmosfery był Jellal. Jego myśli wciąż krążyły wokół tego co prawie stało się między nim, a Scarlet. Dając się ponieść chwili prawie zrobił coś czego potem nie mógłby cofnąć. Nadal było mu gorąco, a żywe wspomnienie jej zbliżających się ust wcale nie chciało blaknąć. Odgradzanie się od własnych uczuć szło mu z coraz większym trudem. Kiedy patrzył jak Kaishi, wywołując śmiech u Erzy, udaje, że zmienia się w napromieniowaną bestię coś w nim chciało by zamienili się rolami. Między nim samym, a Erzą nie było źle. Szkarłatnowłosa traktowała go tak jak dawniej, jak przyjaciela. W końcu tego chciał ale czemu w takim razie go to nie cieszyło? Już sam się w tym pogubił z chwilą gdy przerwano zbliżający się pocałunek nim w ogóle do niego doszło. Oboje jakby zgodnie uznali, że nie warto o tym mówić. Nie musiał mówić nic o pseudo narzeczonej. Nie musiał wymyślać kolejnego żenującego kłamstwa. Temat został po prostu ucięty. No chyba, że nie chodziło tu o ich relacje. Zarówno on jak i Kaishi podjęli decyzję by na razie jej nie mówić o konsekwencjach jakie niesie to co w nią wstrzyknięto. Zdaniem chłopaka była szansa, że przy obecnym tempie pojawiania się niebezpieczeństw i solidnych treningów jej ciało samo przystosuje się do nowego poziomu mocy. Erza, choć nadal osłabiona, poruszała się o własnych siłach i na razie nie było po niej widać jeszcze żadnych negatywnych skutków przesunięcia owego limitu.
- O nie, chyba coś dziwnego dzieje się z moim ciałem - wygłupiał się Kaishi udając, że jest o krok od przemiany w jakiegoś mutanta.
Jellal obserwował go jak wykonuje coraz bardziej dzikie i ryzykowne ruchy udając niewyobrażalne cierpienie. Coś podkusiło go i wykorzystując minimalną moc gwiezdnego załamania sprowokował go do potknięcia. Było to jednak bardzo nieprzemyślane działanie. Jellal jęknął, gdy upuszczona przez Kaishi'ego miska wylądowała centralnie na głównie Erzy.
- Dość - szkarłatnowłosa poderwała się z miejsca bombardując ich piorunującym spojrzeniem.
Tolerowała wygłupy ale wszystko miało swoje granice. Otwierała już usta by wygłosić kolejną przemowę o poprawnym zachowaniu. Choć podchodziło to pod skrzywienie psychiczne to zawsze czuła się odpowiedzialna za utrzymanie porządku gdziekolwiek się znajdowała. Nim zdążyła jednak wypowiedzieć choć jedno zdanie rozległ się donośny wybuch. Wszyscy odwrócili się gwałtownie. Zza lewej strony lasu, ponad koronami drzew unosił się gęsty dym.
- To nie wróży nic dobrego - nim zdążyli ją powstrzymać zaczęła biec w owym kierunku.
Miała silne i niewyjaśnione przeczucie, że cokolwiek się tam dzieje po raz kolejny ma z nią związek. Dwóm magom nie pozostało nic innego jak do niej dołączyć. Dotrzymać kroku tytani nie było łatwo z uwagi na przywdzianą zbroję lotu.
- Erza, gdzie jesteś - zawołał gdy po jakimś kwadransie znikła im z oczu.
Na szczęście ledwie przekroczył zarośla dostrzegł ją stojącą na zboczu klifu. Drżała zasłaniając sobie usta oburącz. Fernandes podszedł do niej, a ona błyskawicznie się do niego przytuliła. Była roztrzęsiona. Nie musiał pytać co się stało. W dolinie rozciągała się wioska. Wyglądała na dawno opuszczoną. Sądząc po reakcji szkarłatnowłosej bez wątpienia była to Rosemary.

Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że naprawdę wpadł do basenu z winem. Wcale mu się to nie wydawało. Odkaszlną wypluwając z gardła niepożądane resztki alkoholu, które wdarły mu się do ust z chwilą upadku.
- Dzięki, Cana - powiedział wychodząc na suchą trawę.
- Powiedz lepiej co z nią?- alkoholiczka o dziwo nie zrzędziła na temat zmarnowania jej ulubionego trunku - I nie patrz tak na mnie. To coś jest tak kwaśne, że nie nadaje się do picia... niech ja tylko dorwę tych pseudo wytwórców - dziś dostało się innym.
Nie zwracając uwagi na jej dalsze marudzenia położył Levy pod drzewem i dotknął dłonią jej czoła. Temperaturę miała normalną. Nie mógł wyjść z podziwu. Choć jej siła była niewielka mocą magiczną wcale im nie ustępowała. Z pewnością potrzeba było jej całkiem sporo by wydostać ich z tego dziwnego miejsca.
- Nieco przeciążyła swój organizm ale powinna z tego wyjść - Ame podeszła do niego.
Zupełnie się jej nie obawiał. Gdyby rzeczywiście chciała im coś zrobić do tej pory miała już sporo okazji. Nie mógł rozgryźć jej obecnego zachowania ale to teraz nie było szczególnie ważne. Po za tym nawet gdyby jej zaraz obiło taki Clive chyba dałby sobie z nią radę. A skoro wszyscy mieli się względnie dobrze nie warto było się zadręczać. Może nawet smocza zabójczynie należy do tych osób z których mogą być nie lada przyjaciele.
- Wiesz Ame chciałbym cię o coś spytać - powiedział po głębokim namyśle chcąc wykorzystać nadarzającą się okazję, przełknął - To prawda, że wiesz gdzie są smoki?
Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo szybko na jednym wydechu. Kiedy już był pewny, że McGarden jest bezpieczna chciał znaleźć odpowiedź na to pytanie, które od lat przyświecało mu niemniej jak Natsu czy Wendy.
- Ano tak - pokiwała głową wydając się nieco zdziwiona - Wy naprawdę tego nie wiecie?
Pokiwał twierdząco głową. Ame westchnęła i usiadła obok niego.
- I naprawdę się tego nie domyślasz? - spytała wydając się szczerze zatroskana.
- Żadnego punku zaczepienia - sprecyzował wiedząc, że gdyby takowy był duma nie pozwoliłaby mu szukać u nikogo pomocy - Sądząc po tym co pokazałaś i z umiejętnościami zastawisz nas daleko w tyle.
- No więc - Ame podrapała się w tył głowy szukając odpowiednich słów - By odnaleźć smoka musisz wpierw oddalać smoczą świątynię jemu przynależną...
Nigdy by nie pomyślałby, że zniknięcie może mieć wspólnego z jakimiś świątyniami. Zawsze unikał jak tylko mógł kapłanów i wszelkiego rodzaju religijnych fanatyków. Jakby ktoś go spytał o ten fakt bez oporów przyznałby, że jest pełnowartościowym ateistą. Nagłe przybycie Miry zakłóciło dalszy przebieg tej rozmowy. Byłby wściekły ale zauważył łzy przyklejone do jej powiek.
- Elfmen - zaczęła nieco niepewnie - Braciszek Elf co z nim?
Dopiero teraz przypomniał sobie co smocza zabójczyni zrobiła. Choć możne nazwanie tego „przypomnieniem” to złe słowo. Od porządku zdawali sobie z tego sprawę choć nie zwracali na to uwagi. Dziś taka miła i pomocna jeszcze nie tak dawno była jednym z głównych powodów ich zmartwień. W sumie czy kiedykolwiek przestała nim być?
- Mówisz o tym wysokim miesiniaku - spytała tonem dziecka, które niezbyt rozumie o co jest posądzane - Nic mu nie jest. On...
Przerwała ale to nie było normalne urwanie zdania. Było to tak jakby ktoś po prostu ją odłączył powstrzymując dźwięk wydobywający się z jej ust. Zastygła w bezruchu jak baletnica tańcząca na nakręcanej pozytywce gdy skończy się wymierzony muzyczką czas. Jej oczy zaświeciły intensywnie złotym blaskiem. Jak na komendę rozłożyła. Skrzydła i wystrzeliła w górę po kilku sekundach znikając im z oczu.
- Może powinniśmy za nią podążyć - zasugerował Clive.
- Ty akurat masz wrócić do gildii - ofukała go Cana choć była równie zmartwiona - potrzebujemy cię tam bardziej niż kiedykolwiek.
- Na moje oko to jakaś kontrola umysłu - oświadczył Laxus po raz pierwszy od dawna zabierając głos - Kiedy nam pomagała wyglądała jakby robiła to z własnej woli - zauważył - ale kiedy zaczął się temat Elfman'a coś jakby świadomie jej przerwało i kazało wracać.
- Ale to co mówiła - głos Miry był jakby od nowa napełniany nadzieją - Powiedziała, że nic mu nie jest. To znaczy, że on żyje - nawet nie próbowała powstrzymać łez ściekających po jej policzkach.
- Ta, to dobra informacja - przyznał Gajeel nadal błądząc myślami wokół wspomnianej świątyni.
- Ame, temu dziecku też przydałaby się pomoc - zauważył Gildarts - jest niczego sobie...
- A tobie znów zberezeństwa w głowie - załamała się Cana - Chyba nie myślisz o randkowaniu z nią?
- Z nią nie ale jej mamuśka pewnie jest równie seksowna co córeczka - rozmarzył się.
- Jej „mamuśka” to smok - przypomniał mu Laxus.
Gajeel nie słuchał już nerwowych tłumaczeń och asa gildii. Jego uwagę skupił delikatny ruch dłoni Levy. Poruszała nerwowo ustami. Budziła się. Inni widząc jego reakcję chcieli się zbliżyć ale ruchem ręki dał im znać by zostali na miejscach. Chciał być pierwszą osobą jaką zobaczy. Wtedy powie te dwa słowa, które powinien wymówić już dawno temu. Przybliżył twarz by lepiej widzieć jej powoli unosi powieki. W końcu tak znajome brązowe oczy ponownie się ukazały wywołując u niego długi westchnienie ulgi.
- Co tak się gapisz - zażartował gdy nie przestawała wlepiać w niego swych mętnych oczu - Nie jesteś Evergreen nie zmienisz mnie tak w kamień.
Ta jednak nie zareagowała na jego docinki. Przyłożyła sobie rękę do głowy po czym wypowiedziała kilka słów. Jedno zdanie, które zmieniło wszystko.
- Kim ja jestem?
------------------------------------------------------------------
pl. Restart
No i mamy kolejną nocie. jak obiecałam tak trochę uczuć było.  Dedykuję ją Runo bo sądzę, że może być zła na Kaishi'ego za przerwanie Jerzy.