piątek, 10 czerwca 2016

20.Tochū no otoshiana

Jellal nie mógł zasnąć. Zza oknem było już dawno ciemno, a on wciąż nie mógł się rozluźnić. Obok niego, na sąsiedniej pryczy spała Erza. To był jeden z niewielu momentów, gdy mógł na nią patrzeć bez ryzyka trudnej rozmowy. Ostatnio każda wymiana zdań z szkarłatnowłosą sprawiała mu trudność. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny potwór ściskał go za gardło za każdym razem, gdy próbował otworzyć usta. Teraz jednak była ta wyczekiwana od niego chwila, gdy mógł być przy niej i po prostu na nią patrzeć. Nawet nie przeszkadzało mu to, że Kaishi podjął się pierwszej warty. Może nawet i to wolał. Ta chwila, gdy mógł po prostu przy niej być była dla niego naprawdę ważna. Wstał uważając na skrzypiące sprężyny materaca i kucnął tuż przy niej. Wyglądała tak niepozornie kiedy spała. Jej delikatny wyraz twarzy zupełnie nie przywodził na myśl wojowniczki przed którą drżały całe tabuny wrogów. Wojowniczki, którą tak bardzo kochał. Przymknął oczy powtarzając sobie w myślach co postanowił. Będzie przy niej, będzie ją wspierał i bronił. Upewni się, że będzie szczęśliwa. Może nawet zdobędzie się by powiedzieć jej prawdę o jego uczuciach. Nawet nie wiedział kiedy jego dłoń automatycznie powędrowała ku jej twarzy by zgarnąć spadający na jej oczy pasemko włosów. Nim jednak zdążył dotknąć jej skóry świdrujące brązowe oczy sprawiły, że impulsywnie odskoczył do tyłu. Zupełnie zapomniał jak delikatny ma sen.
- Co się stało? - spytała niezwykle rzeczowym tonem jak na dopiero co przebudzoną osobę.
- Nic – zapewnił szybko się prostując – Muszę na chwilę wyjść. Przepraszam, że cię zbudziłem.
Pośpiesznie opuścił przedział czując rosnące zażenowanie. Co go podkusiło by tak się zachować? Powinien się bardziej kontrolować... albo zrobić to co radziła mu przez ten czas Meredy. Ale przecież nadal nie uważa by był godny nazywania się choć jej przyjacielem. Przyjacielem jakim jest dla niej Kaishi. Złośliwy głos w jego głowie nie dawał mu spokoju. Zdecydowanie wystarczyło mu to, że będąc z nimi cały czas musiał znosić ich wspólne żarty. Choć usilnie starał sobie wmówić, że cieszy go fakt, że przy nim wyglądała na szczęśliwszą, że to on potrafi ją rozbawić, że naprawdę dobrze się dogadują to prawda była taka, że nadal usilnie wyszukiwał w nim wad. Czegokolwiek za co mógłby go otwarcie nienawidzić. Za coś przez co i Erza by się od niego odsunęła. Nie mając co ze sobą robić ruszył w kierunku łazienki. Skoro i tak powiedział, że teoretycznie się tak wybiera. Wiedział, że jednak dziś i tak nie uda mu się zasnąć, a zdecydowanie lepiej będzie mu pozbierać myśli nieco dalej Erzy chociażby z obawy, że znów się zatraci.
- Tak, jestem pewny, że prawie całkowicie mi zaufała – znajomy głos dobiegający z ostatniego przedziału sprawił, że raptownie stanął w miejscu.
Oparł się o ścianę czując jakby dostał jakimś obuchem w głowę. Nie miał wątpliwości do kogo należy ten głos.
- Tak to nie powinno zająć już zbyt długo – Kaishi rozmawiał z kimś przez telefon, a intuicja podpowiadała mu, że tematem rozmowy jest właśnie Erza.
Czuł jak jego serce przyśpiesza. Mimo, że młody mag od początku wzbudzał jego niechęć to teraz czuł jak bardzo chciałby się mylić. Zaskoczony swym niespodzianym odkryciem cofnął się zbyt gwałtownie przewracając gaśnicę, która z trzaskiem potoczyła się po ziemi.
- Muszę kończyć, odezwę się niebawem – Kaishi wyłączył telefon i spokojnym ruchem otworzył drzwi przedziału.
Jellal przygotował się na starcie ale te nie nastąpiło. Chłopak wprawdzie wyglądał na nieco zaskoczonego jego przybyciem jednak uśmiech na jego twarzy pozostawał niezmienny.
- O, cześć Jellal – zagadał chyba po raz pierwszy wymawiając poprawnie jego imię – nie możesz spać? - spytał tonem, który zupełnie nie wskazywał na osobę przyłapaną na czymś podejrzanym.
- Jak widać – zgodził się co w sumie nie było kłamstwem.
Każda część jego ciała krzyczała by cokolwiek zrobił by go powstrzymać. Ale co mógłby zrobić? Zaatakować? Znajdowali się przecież w pociągu wypełnionym ludźmi. Zignorować? To było wykluczone. Od kiedy szkarłatnowłosa powróciła z wyspy Tenrô poprzysiągł sobie jej ochronę. Teraz czuł, że jest w niebezpieczeństwie.
- Znalazłeś coś podejrzanego? - spytał za wszelką cenę nie chcąc dać po sobie poznać, że przed chwilą go podsłuchał.
Zabrzmiało to tak sztucznie, że sam zwątpił w swe słowa. Wiedział, że jest beznadziejnym kłamcą ale po raz pierwszy naprawdę naprawdę to poczuł.
- Na razie spokojnie. Chyba niepotrzebnie się stresowaliśmy tą cala sprawą – odparł jak zawsze wesoło Kaishi – ale wiesz co – przeciągnął się niedbale – Skoro już tu jesteś może mógłbyś przejąć wartę? - nie czekawszy na jakąkolwiek odpowiedź minął go, zatrzymał się jednak kilka kroków dalej i spojrzał na wciąż zaskoczonego Jellal'a – Ktoś w końcu musi być blisko Erzy.

Gray oparł się łokciami o parapet. Gwiazdy dawno już nie wyglądały dla niego tak pięknie i samotnie. Cudem udało mu się namówić Porlyusice by pozwoliła mu zostać w jej samotni póki nie będzie mógł jej opuścić z Juvią. W zamian pomagać jej z zbieraniem ziół w bardziej niebezpiecznej części lasu. Miał też siedzieć cicho i nie plątać się pod nogami kiedy będzie zajmować się pacjentką. Z chęcią poprzestał na te warunki. Były to i tak małe wymagania na lubującą się w samotności uzdrowicielkę. Zza nim w czymś co bardziej przypominało poziomą przezroczystą rurę niż łóżko spała Juvia. Było to bardzo dziwne tak stać i patrzeć na nią. Nawet już nie liczył ile razy to on musiał ją wyrzucać ze swego pokoju, gdy ta nie przestawała się na niego patrzeć w nocy. Sam wówczas nie wiedział czy uznać to za bardziej straszne czy chore. Mówiła mu wtedy, ze „Martwi się o panicza” czego zupełnie nie pojmował. Nawet jak na misji doznawał mniejszych lub większych obrażeń to było dla niego całkowitą normą. Teraz sam nie chciał od niej odejść mimo usilnych zapewnień Porlyusicy, że jej życiu nic nie zagraża i jednym problemem pozostaje znalezienie sposobu by się dosłownie nie rozpłynęła po wyjściu z magicznego inkubatora. Z jakiegoś powodu czuł się za nią odpowiedzialny i nie była to zwykła troska o przyjaciółkę.
- Nie martw się – powiedział opierając dłoń o dzielące ich szkło – jestem przy tobie.

Po rozmowie z Laxus'em Mirajane odzyskała swe bardziej optymistyczne spojrzenie na świat. Choć nie zrezygnowała z maski „złej dziewczynki” szczery uśmiech na nowo zagościł na jej twarzy tworząc nietypową kombinację. Ułożyła się wygodniej na trawie przenosząc wzrok w jaśniejący nad nią księżyc. Noc była taka spokojna, że wszystkie smutki zdawały się odpływać. Niestety nie dotyczyło to niej. Choć jej warta już dawno minęła coś sprawiało, że nie odczuwała najmniejszych oznak senności. Zastanawiała się co teraz robi Lisanna. Czy śpi? Czy jest bezpieczna? Natsu obiecał jej, że dopilnuje by nic jej się nie stało. Najpewniej jest teraz gdzieś z nim. Słyszała, że mieli odprowadzić razem Milliannę do jej gildii. Jednak niepokój o siostrę nie mógł się równać z niepewnością co do losów Elfman'a. To było znacznie gorsze od wiedzy co faktycznie się z nim stało. Chciała wierzyć Kaishi'emu, że naprawdę mógł zostać gzieś przeniesiony ale potrzebowała dowodu. Nie chciała znów opłakiwać straty bliskiej osoby, gdy ta naprawdę żyła.
- Wstawajcie – ciszę nocy przerwał głos szybującego ku nim Lily'ego – Musicie coś zobaczyć!
Leniwie podniosła się do pozycji siedzącej. Słysząc jak jej towarzysze niechętnie wybudzają się ze snu. Wszyscy wiedzieli jednak, że pełniący wartę Gajeel nie jest typem osoby, którą zainteresuje byle błahostka z pewnością więc nie wysyłał by swego kociego partnera gdyby faktycznie nie było to coś niezwykłego. Nie musieli jednak wejść na sam szczyt wzgórza by ich oczom ukazał się cięki snop światła unoszący się ku górze. Jego źródło znajdowała się pół dnia drogi.
- Co się tam dzieje – spytała Levy przecierając zaspane oczy.
- Dopiero co się pojawiło. Uznałem, że powinniście to zobaczyć – odpowiedział Gajeel starając się nie patrzeć na McGarden. Niedbale zarzucony koc opadał jej na ramiona, a luźna koszulka swobodnie powiewała na wietrze. Wyglądała tak delikatnie i uroczo. Momentalnie poczuł jak robi mu się gorąco. Choć zgodnie ustalili, że nie ma co wracać do tego feralnego zdarzenia z pocałunkiem to nie mógł wymazać sobie z pamięci dotyku jej delikatnych warg na swoich. Mimo idealnego zachowania swojego obojętnego wyrazu twarzy jego środek dziwnie drżał, gdy tylko była w pobliżu.
- Myślicie, że powinniśmy to sprawdzić – spytała Mira sama zaskoczona tym nagłym widowiskiem.
- Jeśli nie ma tam alkoholu to nie mam najmniejszego zamiaru tak się wybierać – oświadczyła Cana.
- Nie miałaś przypadkiem czterech beczek jak wychodziliśmy – parsknął wychowanek Metalicany – Mam ci przypomnieć, że wyruszyliśmy dopiero dobę temu.
- A i owszem – odparła wyraźnie niezadowolona alkoholiczka – nie mogliśmy zabrać zbyt dużo przedmiotów by nie opóźniały marszu. Myślisz, że ta żałosna dawka mi wystarczy?
Początki trzeźwienia w połączeniu z gwałtowną pobudką negatywnie oddziaływały na jej nastrój. Przywykła do tego, że w jej krwi wiecznie krążył jakiś trutek. Choć nie bolała jej nawet głowa ów fakt wcale nie poprawiał jej nastroju. Przeciwnie była marudna i irytował ją najmniejszy drobiazg.
- Dla dobra naszej wyprawy lepiej by tam jakiś był – za tą próbę żartu Lily o mało nie oberwał strzałem z kart Alberony.
- Spokój – warknęła Mirajane na powrót przybierając swój demoniczny ton – Jeśli teraz ruszymy powinniśmy dojść tam w okolicach południa.
- Kobieto, ale wiesz że mamy dopiero czwartą nad ranem – spytał z niedowierzaniem Gajeel – nawet jeśli się pośpieszymy to i tak możemy być zbyt wykończeni na ewentualną walkę.
Inni próbowali go poprzeć ale wystarczyło jedno spojrzenie białowłosej by wiedzieli, że nie mają szans wygrać tej dyskusji.

Tymczasem w gildii Fairy Tail jej mistrz chodził nerwowo po swej komnacie. Głowę zaprzątały mu miliardy myśli, a serce uginało się pod ciężarem zmartwień i wyrzutów sumienia. Już kilkakrotnie ich zostawił. Zostawił swoje dzieci by radziły sobie same z okrutną wizją śmierci i bezwzględnymi przeciwnikami. Pozostawał jedynie obserwatorem podczas gdy Erza mierzyła się z demonem. Gdy padła na ziemię, a jej nogi zostały połamane był prawie pewien zwycięstwa Skieleton'a. Jednak to ona wygrała. Tytania od dawna była obiektem jego zainteresowania. Gdy dołączyła do Fairy Tail potrafiła tylko podnosić niektóre rzeczy za pomocą telekinezy. Nie spodziewał się jednak, że w ciągu niespełna czterech lat zdobędzie siłę pozwalającą jej w zaskakująco młodym wieku zdobyć rangę maga klasy S, a w kolejnych czterech już kilkakrotnie słyszał na rozprawach rady, że jej moc staje się porównywalna do świętych magów. Rozpierała go duma, że może nazywać się jej opiekunem. Była dla niego jak córka. Kochał ją jak własne dziecko. Tym bardziej się o nią martwił. Ostatnie wydarzenia i to co powiedział mu radny definitywnie wskazywały na połączenia z szkarłatnowłosą. Martwił się o nią. Nigdy nie miała łatwego życia. Od dziecka była sierotą, potem została pojmana i zmuszona do niewolniczej pracy, potem choć pod jego okiem nosiła pod sercem ciężar ochrony przyjaciół. Czuł wyrzuty sumienia, że niczego się nie domyślił. W radzie często widywał Siergrain'a, a nie podejrzewał nawet że coś może być z nim nie w porządku. Ucieszył się gdy po siedmiu latach okazał się próbować nieść pomoc niszcząc mroczne gildie. No i Erza była dzięki temu wyraźnie szczęśliwsza. Właśnie teraz, gdy po raz pierwszy widział, że naprawdę tryska chęcią życia, że coraz częściej widywał ją bez zbroi zaczęło się dziać to wszystko. Jeśli przepuszczenia Guran'a okażą się trafne ona może nawet...
- Za dużo o tym myślisz – niespodziewanie pojawiła się niska blondwłosa postać.
- Pierwsza – starzec nie spodziewał się jej wizyty ale nagle doszła do niego pominięta ostinato kwestia.
Mavis była osobą pamiętającą niemal sto lat istnienia Fairy Tail. Musiała więc coś słyszeć o tym co może być związane z tą organizacją.
- Za dużo o tym myślisz – powtórzyła spokojnie – zajmijmy się najpierw jednym z wrogów, a potem zobaczymy co dalej.
- Jak to – dziwił się – Mamy spokojnie walczyć z demonami nie przejmując się tymi.. - urwał niezbyt wiedząc jak nazwać owe zagrożenie.
- Nie – zaprzeczyła wydając się dziwnie smutna – po prostu to nie są przeciwnicy z którymi coś da się zrobić. Posłuchaj...

Natsu nie za bardzo wiedział jak ma rozumieć to co niedawno zobaczył. Wczorajszego wieczoru nim poszli spać Lucy zrobiła coś tak dziwnego, że po raz pierwszy zaczął się zastanawiać czy aby na pewno nie włada żadną magią prócz gwiezdnych duchów.
- Oczywiście, że nie głupku – powtórzyła po raz kolejny gdy pakowali się do dalszej drogi po noclegu na polanie.
- Ale sama przyznasz, że takiego aspektu tej magii jeszcze nie używałaś – zauważyła Lisanna – Zawsze powtarzałaś, że by móc przyzywać ducha potrzeba jego klucza, którego trzeba zdobyć na określonych zasadach.
Wiedziała, że wiedzą znacznie mniej o gwiezdnych duchach od blondynki ale też nie uszła jej uwadze nagła zmiana nastroju. Nie mówiąc już o tym co niedawno zrobiła.

Patrzyli jak zahipnotyzowani jak ich blondwłosa towarzyszka obchodzi wokół rozłożyste dębowe drzewo. Przez chwilę delikatnie gładziła jego korę dłonią po tym niby od niechcenia wyjęła z sakiewki jeden z kluczy i za pomocą niego wyżłobiła na nim jakiś symbol.
- Lucy co ty robisz? - ledwie Natsu wypowiedział to pytanie drzewo zaczęło lśnić, by po chwili zniknąć w nagłym rozbłysku światła.
Hartofilia przez moment patrzyła w miejsce w którym przed chwilą stał dąb. Nie spodziewała się, że to się uda ale nie chciała dać po sobie tego poznać. Natsu miałby kolejny powód do robienia sobie z niej żartów. Choć nie robił tego złośliwie w obecnym stanie była znacznie bardziej drażliwa niż zazwyczaj. Jedyne czego chciała to stać się silniejszą. Na tyle silną by nie musieć polegać na innych. By móc bronić się samej. Wiedziała, że ufanie książce pojawiającej się nie wiadomo skąd nie jest zbyt rozsądne ale to była na razie jedyna możliwość by osiągnąć większą moc.
- Nic takiego – odwróciła się do nich przybierając swój zwyczajny uśmiech – po prostu testuje nowe możliwości.

Rozumiała że się o nią martwią ale nie mogła im powiedzieć prawdy. Gdyby się dowiedzieli, że korzysta z porad zawartych w książce niewidomego pochodzenia na pewno by chcieli jej ją zabrać. Musiała jakoś rozluźnić atmosferę.
- Po prostu próbuje nowych zaklęć o których mówił mi Crux – odpowiedziała wymijająco – sama do końca tego nie rozumiem – dodała widząc, że Happy otwiera już usta.

Po tym co usłyszał już do końca nocy nie potrafił zmrużyć oka. Po głowie ciągłe tłukły mu się słowa Kaishi'ego. „Tak, jestem pewny, że prawie całkowicie mi zaufała”, „Tak to nie powinno zająć już zbyt długo”. Cokolwiek znaczyły te słowa nie zapowiadały niczego dobrego. Nie miał jednak o tym czasu rozmyślać. Dochodziła siódma i za godzinę mieli dojeżdżać do stacji przy której mieli wysiąść. Była to niespodziewana ogłoszona w wieczornych oświadczeniach informacja o planowanej przesiadce ze względów na bezpieczeństwo. Erza wydała z siebie cichy pomruk przebudzając się z mocnego snu. Obserwował jak przeciąga się powoli rozbudzając swe mięśnie. Maska skutecznie ukryła delikatny uśmiech wpełzający mu na twarz. Nieważne jak źle by się działo już sama myśl o niej dodawała mu sił na przetrwanie. Kiedy jej czekoladowe oczy rozejrzały się po przedziale szybko zostały ulokowane w nim.
- Dlaczego mnie nie zbudziłeś bym obiela ostatnią wartę – spytała bardzo rzeczowym tonem.
Ledwo powstrzymał wybuch śmiechu. To była cała Erza. Choć bardzo troskliwa i opiekuńcza nie tolerowała jakichkolwiek uchybień od zasad. Nawet tych luźno ustalonych przez nich samych.
- Nie mogłem zasnąć więc uznałem, że choć wy się wyśpicie – sam był zaskoczony troską w swym głosie – Proszę zamówiłem już nam coś na śniadanie – podał jej kubek gorącej czekolady i tacę z kilkoma herbatnikami.
- Tak, czy inaczej powinieneś wypocząć - powiedziała kierując twarz w stronę okna.
Z ulgą jednak zauważył, że w jej głosie nie było złości czy pretensji. Cieszył się, że ich relacje wracają do tych z dawnych lat. Może jeśli wygrają z tym wszystkim co ich czeka będzie w stanie sobie wybaczyć jak nieustannie doradzały mu Meredy z Ultear. Ich zdaniem pierwszym krokiem by świat ich na nowo zaakceptował było zaakceptowanie samych siebie. On jednak nadal tego nie potrafił.
- Nie muszę – zapewnił ją ciesząc się, że choć na razie nie musi udawać.
Głowę miał tak zawaloną myślami, że wątpił by udało mu się zmrużyć oko choć na minutę. Do tej pory jego obawy dotyczące Kaishi'ego sam musiał uznać za zwykłe wymysły ale czy to co usłyszał też można by takowym nazwać?
- Wyglądasz na zmęczonego – zauważyła Erza upijając łyk z jeszcze delikatnie parującego kubka – Na pewno nie chcesz jeszcze odpocząć? Coś konkretnie nie dawało ci spać?
Wahał się czy jej tego nie powiedzieć. Może powinna wiedzieć. Może lepiej by wszyscy się dowiedzieli o podsłuchanej przez niego rozmowie. To byłoby najrozsądniejsze ale ostatnie słowa wypowiedziane przez maga wisiały nad nim jak pętla... „..blisko Erzy”. Jak by nie patrzeć naprawdę był jej blisko. Erza nie raz już się mu z czegoś zwierzyła. Spędzali ze sobą tyle czasu, że sam już nie wiedział czasem w jakim kierunku idą ich relacje. Teraz był już pewien, że Kaishi ma w tym jakiś większy cel. Tym bardziej nie wiedział co jej powiedzieć. Natychmiast wyczułaby kłamstwo. Tym razem jednak nie musiał nic mówić.
- Rany już dawno tak mocno nie spałem – Kaishi przebudził się błyskawicznie przybierając swój firmowy uśmiech.
Wyuczone przez siedem lat zmysły podpowiadały mu by uderzać nim się dopóki się całkiem nie rozbudzi. Mocniej niż zwykle dawały mu znać, że jest zagrożeniem. Ale co mógł zrobić? Poza tym, że Erza była blisko dochodziła jeszcze inna sprawa. Obserwował jak Erza rzuca ciastkiem w maga, gdy ten wypowiedział jakiś ledwo słyszalny żart. Słuchał jak karze zachować mu powagę choć w jej głosie zamiast pretensji pobrzmiewała nuta rozbawienia. Był jej przyjacielem. Osobą, która naprawdę potrafiła w jednej chwili poprawić jej nastrój. Osobą, dzięki której jej twarz częściej rozświetlał uśmiech. Uśmiech, którego widoku tak bardzo pragnął. Nie mógł tak po prostu stanąć przed nią oskarżając chłopaka, któremu była gotowa powierzyć nawet własne życie. Jeśli naprawdę okażę się, że Kaishi jest zdrajcą to z pewnością będzie miało to na nią wielki wpływ. Już wystarczająco wycierpiała, gdy jemu odbiło i pozwolił się kontrolować. Czy może ją skazywać na powtórkę tego doznania.
- Chyba już zwalniamy – zauważyła Erza – zastanawiam się czy nie powinniśmy jednak wrócić.
- O czym ty mówisz – zdziwił się Kaishi – Przecież tak ci zależał na odwiedzinach wioski.
- I dalej tego chce – zgodziła się unikając jednak ich wzroku – tylko czy mogę sobie pozwolić na taką wyprawę jeśli reszta może w tej chwili walczyć.
- Ja uważam, że ta wyprawa może tylko pomóc – Jellal postanowił, że nie doprowadzi by znów się zadręczała – Jeśli tego nie zrobimy i znów pojawią się te sny.... - zaciął się - To chyba jedyne znane nam miejsce gdzie możemy się czegoś dowiedzieć.
- Masz rację, przepraszam – powiedziała wstając i zdejmując z półki podręczny bagaż – powinniśmy się już szykować do wyjścia.
Jellal poczuł, że gula w jego gardle nieco się zmniejszyła. Znów zaczynał być dla niej oparciem i tym razem jej nie zawiedzie. Nie da sobie wmówić potrzeby służenia Zerefowi i jego podobnym. Nieważne ile osób będzie próbowało go zmusić do kolejnego odejścia od swoich idei.

Wendy ścisnęła w dłoniach mokrą ścierkę pozbawiając ją nadmiaru wody nim starannie położyła go na rozpalonym czole ocalałego członka rady. Porlyusica miała dużo roboty z szukaniem czegoś co pomogłoby im zrozumieć stan Juvii i przyrządzaniem potężniejszych mikstur, które wkrótce mogły okazać się niezbędne, więc opiekę nad starcem powierzyła właśnie niej. Większość obrażeń Guran'a została skutecznie zaleczona ale starzec był nadal zmęczony. Dodatkowo po jego ciele rozprzestrzeniła się gorączka. Podejrzewała, że ma związek z szalejącą grypą. To nie było nic nowego w tym sezonie ale martwiła się jak zniesie to osłabione ciało starca.
- Moja droga – prawie podskoczyła słysząc jego głos.
Kilka ręczników wyśliznęło jej się z dłoni i wylądowały z cichym tąpnięciem na podłoga. Była przekonana, że śpi. Zupełnie nie była gotowa na rozmowę z kimś tak wysoko postawionym.
- Pan... powinien.. wypoczywać – zdołała wydukać.
Wszyscy wiedzieli, że jest bardzo nieśmiałą osobą ale nawet krótka rozmowa sam na sam z jedną z najważniejszych osób w kraju przerosła jej wszystkie oczekiwania. Starając się powstrzymać drżące kolana wzięła kilka głębokich oddechów jak nigdy pragnąc by ktoś jeszcze wszedł do środka.
- Moja droga – powtórzył bardziej stanowczo – podejdź bliżej – dodał łagodniej.
- Tak, proszę pana – pokornie spełniła jego polecenie choć najchętniej zapadła by się pod ziemię ze wstydu.
- Nie zostało mi już wiele czasu – mimo słabego głosu sprawiał wrażenie człowieka pogodzonego z losem – Muszę więc cię o coś spytać - dodał widząc, że otwiera już usta by wyrazić sprzeciw wobec jego słów – Dziecko, jestem znacznie starszy niż może ci się wydawać. Nawet pomijając mój stan i tak się już dostatecznie zmęczyłem życiem – wypowiedź przerwał mu kaszel, kiedy tylko minął kontynuował – Wiem, że jesteś smoczą zabójczynią z imponującymi zdolnościami medycznymi ale muszę cię zapytać czy znasz zaklęcie zwane potocznie „Pieśnią życia”?
- Nie pierwszy raz to słyszę – jej nieśmiałość powoli ustępowała ciekawości.
- W takim razie usiądź bliżej i posłuchaj – ponownie zakaszlał – to może być istotny atut w wojnie jaka prawdopodobnie się niedługo rozegra...

Laxus powłóczał niechętnie nogami. Choć nie należał do osób stroniących od walki to była dla niego głupota. Przez zarwaną noc i wielogodzinny marsz byli wykończeni i ich reakcje zawały się być wolniejsze. Jedyną osobą, która nie zdradzała żadnych negatywnych objawów braku snu była Mirajane. Ubrana w krótką czarną spódnicę i luźną ciemną bluzkę na ramionkach szła na przodzie.
- Szybciej nie umiecie – ponagliła już ich któryś raz z kolei.
Pokręcił tylko głową z rezygnacją. Wiedział, że jakakolwiek argumentacja jest tu zupełnie zbędna. Może by to było możliwe z normalną Mirą ale nie z jej demoniczną stroną. Wprawdzie po tym jak z nią porozmawiał nieco złagodniała to nadal była tak samo uparta jeśli chodzi o podejmowane przez nią decyzje.
- Nie wiem jak to jest z tobą ale normalni ludzie potrzebują snu by w pełni funkcjonować – prychnął Gajeel niosąc na barana Levy. Dziewczyna była zbyt zmęczona by protestować choć co raz rzucała „Postaw mnie”, „Ja mam nogi, Gajeel”. Smoczy zabójcza puszczał to mimo uszu. Sam ledwo powstrzymywał ciążące mu powieki.
- Normalni ludzie potrzebują alkoholu – warknęła Cana na której kilkugodzinna abstynencja zaczęła dawać coraz bardziej o sobie znać.
Nikt jej nie odpowiedział. Szli w milczeniu nie chcąc podgrzewać nieco napiętej atmosfery. Po około godzinie doszli do wielkiej porośniętej mchem skały.
- Niech to – żachnął się blondyn – nie dość, że jesteśmy wykończeni to i zgubiliśmy drogę, gdy te dziwaczne światła zgasły.
- Dziwne, byłam pewna, że dobrze idziemy – Mira podeszła do skały i zaczęła gładzić ją ręką bez większego celu.
- Pogódź się z tym najzwyczajniej zbłądziliśmy – westchnął Gajeel przeciągle ziewając – sugeruje, byśmy się przespali kilka godzin – już pierwszy rzut oka wystarczył by spostrzec, że marzy o jakimś wygodnym miejscu do spania.
- Zaraz tam coś jest wyryte – Levy przetarła jedną ręką oczy drugą próbując dać znać Redfox'owi by ją w końcu postawił.
- Pewnie jakieś pęknięcie – pozbawiona dostępu do alkoholu Cana stawała się coraz bardziej gderliwa – Naprawdę, one się zdarzają na skałach geniuszu.
- Nie, jestem pena, że to nie to – Levy w końcu wyswobodziła się z objęć i powolnym krokiem podeszła do zagradzającego im drogę głazu.
- Widzicie – powiedziała wskazując na runiczny zapis, który wyłonił się gdy starła sporą część narośli.
- Rozumiesz co tu pisze – spytała ją Mirajane dla której znaki niewiele różniły się od pęknięć.
- Niezupełnie, ale spójrzcie – wyjęła z torebki książkę zdobytą dla nich przez Jellal'a i przyłożyła ją do skały na tyle wysoko by każdy mógł się temu przyjrzeć.
Na okładce widniał dokładnie taki sam ciąg runicznego zapisu co na skale. Ten fakt podziałał na grupę przyjaciół jak kubek zimnej wody.
- Mówiłaś wcześniej, że jesteś bliska złamania tego kodu – przypomniał Lily przenosząc na nią swe czarne oczy.
- Tak choć nie wiem czy to pomoże... sam zapis jest jakby to ująć... nielogiczny – stwierdziła siląc się na rzeczowy ton McGarden.
- Tak czy inaczej możesz to odczytać – upewnił się Laxus.
- Tak – potwierdziła – ale z tego co napisali jest to zaklęcie o nieznanych konsekwencjach.
- Chcesz powiedzieć, że nauczyłaś się jakiegoś wypasionego zaklęcia – mimowolnie podekscytował się Gajeel.
- Niezupełnie – próbowała go ostudzić Levy – Z opisu wynika, że to rodzaj magii wrodzonej, której normalnie nie można się nauczyć.
- Ale to tutaj.. - zaczął czarny Exceed.
- Tak, na pewno został przez kogoś rzucony – wzięła głęboki oddech – To swojego rodzaju kłódka pieczętująca coś lub kogoś w mikrowymiarze.
- Mini czym – do czarnowłosego niezbyt trafiały te naukowe epitety – No nie ważne. Skoro to należy do wroga to i tak trzeba to rozwalić – orzekł i nim ktokolwiek zdołał go powstrzymać wystrzelił ku skale swą żelazną buławą.
- Gajeel nie – krzyknęła Levy ale było już za późno.
Pod wpływem ciosu skała się nie rozpadła, a ich samych zaczęło pokrywać niesamowicie jasne światło.

Zaczynała wątpić czy powiedzenie Natsu o swych próbach zdobycia nowych możliwości swej magii. Dragneel mocno podekscytowany tą wiadomością już pałał chęcią do wypróbowania jej na swoim ogniu. Tym bardziej, że ona sama nie była pewna czy dobrze robi ale to była jedyna droga by stać się jakoś przydatną. Wiedziała, że ryzykuje ufając w pełni książce, która od tak pojawiła się w jej mieszkaniu. Z drugiej strony Crux otwarcie powiedział, że jest napisana dla gwiezdnych magów. Takich magów jak ona. Zdecydowała się stosować do zawartych w niej wskazówek póki nie znajdzie leku na łączącą ją z zodiakalnymi duchami więź.
- A dlaczego nie możesz walczyć z Happy'm czy Lisanną – fuknęła gdy po raz kolejny próbował skłonić ją do bójki wymachując przed nią objętymi płomiennymi rękami.
- Happy nie walczy jak my – stwierdził gasząc swój płomień – a Lisanna – przeniósł spojrzenie na białowłosą nie wiedząc co powiedzieć.
Zwykle nie stronił od walki z kimkolwiek. Ba, nawet sam się do niej pchał. Niewiele go obchodziły takie aspekty jak płeć czy wiek. Tyłek bolał go na samo wspomnienie kul wystrzelonych przez Biscie, gdy chciał sprawdzić jaką mocą włada mała Asuna. Jednak gdy tylko pomyślał o pojedynku z młodą Strauss coś otwarcie się w nim sprzeciwiało.
- Hej, zobaczcie już jesteśmy – Millianna wskazała dłonią na rozciągający się u podnóża góry miasto – Mam nadzieję, że Kagura jest w gildii.
- No tak ale... - Lucy chwilę się wahała – ale nigdzie nie widzę budynku gildii.
Przyglądała się stosunkowo niewielkiej wielkości miasteczku, któremu zdecydowanie bliżej było typowej wiosce niż metropolii jakiej była chociażby Magnolia. Wśród małych choć ale malowniczych domków trudno było się dopatrzeć tych, które były by w stanie pomieścić większą liczbę osób. Na żadnym nie było też jakiegokolwiek znaku będącego symbolem gildii syren.
- Bo to nie do końca budynek – Millianna zaśmiała się cicho i wskazała ręką pomost.
- Ty chyba żartujesz – jękną Natsu – Nie ma mowy bym tam wszedł.
Wśród typowych rybackich łódek stał nieco większy niż przeciętny bar statek częściowo ukryty w zaroślach. Dopiero teraz skojarzyli jego jaskrawo różowe barwy z wizerunkiem gildii kociej czarodziejki. Jednak dla Salamandra było jasne tylko jedno. Postawienie na nim stopy wiązało się z powrotem jego największego wroga. Choroby lokomocyjnej.

Postanowili przejść do następnego miasta skąd mieli mieć pociąg wprost w okolice Rosemary ścieżką prowadzącą przez las. O tej porze roku drzewa były wyjątkowo zielone, a ich rozłożyste gałęzie rzucały przyjemny cień nadając jednocześnie tej chwili szczególny wyraz. Erza i Kaishi rozmawiali z ożywieniem o jej dziecięcych stronach. Idący za nimi Jellal nie mógł oderwać wzroku od powiewających na wietrze szkarłatnych włosów. Tak bardzo chciał zanurzyć w nich swoje dłonie. Powtórzyć, chwilę gdy się spotkali po tych siedmiu latach. Już słyszał w myślach reakcje Meredy gdyby powiedział jej o swych przemyślanach. Młoda dziewczyna doskonale wiedziała co czuje do szkarłatnowłosej, a groźba przez nią wypowiedziana wisiała nad nim jak czarna chmura. Wiedział, że nie żartowała i naprawdę jest gotowa to zrobić.
- Nie możesz – nawet nie zauważył gdy te słowa wypłynęły mu przez usta.
- Coś nie tak – zaniepokoiła się Erza odwracając ku niebu swe świdrujące czekoladowe oczy.
- Nie... to znaczy – nie wiedział jak z tego wybrnąć.
- Kolego, a może jest ci w tym po prostu gorąco – zasugerował Kaishi wskazując na jego maskę - moim skromnym zdaniem możesz się jej pozbyć choć na czas naszej wędrówki po lesie. Daje głowę, że nikogo tu nie ma.
- To ryzykowne – streścił zwięźlę nie chcąc narażać dobrego imienia gildii swą osobą.
- Powiem to inaczej – chłopak wybuchł radosnym śmiechem – naprawdę nikogo nie ma. Moja magia pozwala filtrować najbliższe otoczenie choć niektórzy mają możliwość się ukryć.
- Mówisz o tych.. od gwiazdy – spytał mimowolnie zainteresowany Jellal.
Jego podejrzenia wcale nie minęły ale jeśli uda im się schwytać chociażby jednego członka tej grupy to może uda się też potwierdzić czy Kaishi ma z nimi jakieś głębsze powiązania.
- A no o nich – potwierdził czochrając swą purpurową czuprynę.
- Naprawdę mógłbyś o takich rzeczach mówić nieco poważniej – ofukała go Erza.
- Kiedy ja naprawdę nie lubię napiętych sytuacji – protestował nadal z uśmiechem na ustach.
- Naprawdę dogadałbyś się z Natsu – stwierdziła z rezygnacją – Aż dziw, że jeszcze się nie pojedynkowaliście.
- Właściwie mi to proponował – odparł – Jednak zanim zdążyliśmy...
Nagły szmer przerwał ich rozmowę. Szmer który dobiegał z kilku stron jednocześnie.
- Kaishi mówiłeś, że nikogo tu nie czujesz – Jellal za wszelką cenę chciał ukryć swe zdenerwowanie. Nie wątpił kto może czaić się na nich co potwierdziło mu wymowne spojrzenie chłopaka.
- Tak to oni – potwierdził cicho, a w jego rozbawionym głosie słychać było nutkę powagi – Jakieś pomysły?
- Chyba to ty powinieneś nam powiedzieć – Erza przyzwała na siebie zbroję płomiennej cesarzowej – Niestety, aż takim znawcą nie jestem – westchnął również szykując się do walki.
- Pozwólcie, że to ja... - Jellal chciał zasugerować by to on spróbował zaatakować pierwszy. Chciał udowodnić nie tyle Erzie co sobie, że potrafi ją chronić. Nie zdołał jednak ujść kroku. Momentalnie uderzyła w nich fala magicznej energii. Ostatnim co zauważył przed utratą przytomności była osuwająca się na ziemię Scarlet.
- Erza... - wychrypiał osuwając się w ciemność.

Bolała ją głowa tak mocno jakby ktoś strzelił w nią łomem. Samo podniesienie ociężałych powiek stanowiło nie lada wysiłek. Nad jej głową rozciągało się lazurowe niebo, a korony pobliskich drzew wręcz w nim tonęły. Na pewno nie było to to samo miejsce w którym była ostatnio. Światło, bardzo jasne światło, które rozbłysło nim straciła przytomność na pewno się do tego przyczyniło.
- Nareszcie wróciłaś do nas – znajomy głos rozbrzmiał tuż nad nią. Nie należał jednak do żadnego z jej towarzyszy.
- Tata? – Glidarts był zdecydowanie ostatnią osobą, którą spodziewała się teraz zobaczyć.
- Witaj, córeczko – wyciągnął do niej rękę by pomóc jej wstać.
- No to czekamy już tylko na Levy – powiedział Gajeel, a ona zauważyła jak czule odgarnia błękitny kosmyk z czoła leżącej na jego kolanach dziewczyny.
Siedzący nieco dalej Mira i Laxus wymienili cicho jakiś cichy komentarz choć była pewna, że Redfox to usłyszał bo przez jego twarz ledwo zauważalny przebiegł rumieniec. Gdyby nie fakt, że nie miała zielonego pojęcia co się tu dzieje z przyjemnością by się z niego ponabijała.
- Tak dawno się nie widzieliśmy – wyraźnie stęskniony ojciec Alberony chciał jak najszybciej przytulić swą córkę.
- Przestań... mógłbyś się zachowywać bardziej adekwatnie do sytuacji – protestowała przed kolejnymi przytulasami Cana.
- No, kiedy ja się za tobą tak stęskniłem – oponował najsilniejszy członek gildii wróżek.
- Jeszcze nie tak dawno zupełnie nie wiedziałeś o moim istnieniu – fuknęła poirytowana alkoholiczka – Powidz mi lepiej co ty tutaj robisz, a co ważniejsze. Co to za cholerne miejsce?
- No w nocy zauważyłem jakieś dziwne światło, a kiedy dotarłem do dziwnej oblepionej runami skały i w nią walnąłem znalazłem się tu z wami... Was też to wciągnęło, tak?
- Tak, choć dopiero z rana. Ktoś mądry postanowił zignorować rady i też w to przywalił – westchnęła kąśliwie Mirajane – Przynajmniej już wiemy od kogo Natsu nauczył się nie korzystania z mózgu ale nie sądziłam, że to zaraźliwe.
- A jej to co – zdziwił się Clive – myślałem, że stała się słodką barmanką.
- To długa historia – odparł Laxus schylając się by uniknąć ciosu Mirajane – Tak, czy inaczej wiesz może jak stąd wyjść?
- Chyba nie. Jak próbowałem iść na przód zawsze wracałem w to samo miejsce. Jedyne co może pomóc to znaki wypisane na kamieniu – po tych słowach wstał by pokazać głaz na, którym siedział.
- Jesteś czasem niemożliwy – zirytowała się Alberona.
- Co się wściekasz. Póki Levy nie wstanie nie ma szans byśmy cokolwiek z tego zrozumieli – zauważył Gajeel – Może lepiej wezmę Lily'ego i sprawdzę jak wysoko sięgają te drzewa.
- Tylko, że ja nigdzie go nie ma – odparł Laxus na wszelki wypadek jeszcze raz się rozglądając. Może nie wpadł tu z nami. Bynajmniej ja go nie widziałem od kiedy tu jesteśmy chyba, że papcio siedział na czymś jeszcze – rzucił dla rozluźnienia atmosfery.
Nawet teraz Gajeel był w stanie przyznać przed samym sobą, że tego po prostu nie zauważył. Zajęty był opieką nad Levy i wyrzucaniem samemu sobie, że zachował się jak Natsu zamiast najnormalniej jej posłuchać. Po raz kolejny się nie pomyliła. Zacisnął zęby hamując rosnąco chęć wdania się w bójkę z wnukiem mistrza. Tego by na pewno nie pochwaliła leżąca na jego kolanach dziewczyna. Pozostało trzymać mu kciuki za to by Exceed'owi faktycznie udało się uniknąć ich losu i może teraz powiadomić gildię o ich położeniu. Gdziekolwiek oni są teraz.

Od kiedy przybył do lokum medyczki praktycznie nie spał. Nie chciał przegapić momentu w którym coś w stanie Juvii mogłoby się zmienić. Martwił się o tą nieprzewidywalną kobietę. Choć Kaishi przyznał się, że to właśnie po rozmowie z nim zmieniła swe zachowanie wcale mu to nie pomogło. Mógł pójść za radą Erzy i po prostu z nią porozmawiać. Wyjaśnić bez żadnych niedomówień jak to jest między nimi. Może wtedy nie musiała by tu siedzieć. Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Tylko, że on wcale nie był już pewny co do niej czuje.
- Nadal tu jesteś – niespodziewanie do pokoju weszła młoda smocza zabójczyni – Nie martw się. Porlyusica-san jest już blisko znalezienia antidotum.
- Wendy, tylko mi nie mów, że coś się stało radnemu – zaniepokoił się Gray bo choć nie był zagorzałym fanem rady to nie chciał stracić osoby, która może im tak wiele wyjaśnić.
- W porządku odpoczywa ale... - urwała a na jej twarz wstąpił rumieniec zamieszania.
- Ale co – zachęcił ją delikatnie widząc że zastanawia się nad ukryciem pewnego faktu.
- Gray-san – jej głos zabrzmiał zdecydowanie – Muszę nauczyć się ważnego zaklęcia. Nie ma pana Natsu, ani Erzy-san więc proszę mógłbyś mi w tym pomóc.
- To naprawdę nie może poczekać – spytał nerwowo zerkając w stronę śpiącej Juvii.
- Proszę, jeśli coś się stanie może być naszym jedynym ratunkiem – nalegała mała czarodziejka.
Zawahał się ale szybko doszedł do wniosku, że Lockser jest tu bezpieczna, a aparatura szybko powiadomi Porlyusice jeśli coś będzie nie tak. Wendy natomiast nie prosiłaby go gdyby nie była pewna, że nie poradzi sobie sama.
- No dobrze – zgodził się ale może lepiej zróbmy to nieco dalej posiadłości Porlyusicy-san bo jeszcze nas zabije jak coś się stłucze.
- Tak – twarz Marvell rozpromienił szeroki uśmiech ukazujący jej drobne smocze kły.
Nie mogli jednak wiedzieć, że ledwie zamknęli za sobą drzwi pokój wypełniły alarmujące rozbłyski czerwonej lampy.

Zapierał się jak umiał piętami z taką siłą, że wbiły się w ziemię ciągnięty przez Lucy i Milliannę wprost w szpony środku transportu spokojnie stojącego w porycie.
- Ja tam nie wejdę – krzyknął łapiąc się za pień drzewa za wszelką cenę nie chcąc dać się wciągnąć na pokład.
- Natsu to tylko chwila – Lucy widocznie nie miała ochoty kolejny raz przerabiać tego tematu – Naprawdę powinieneś z tym walczyć. Nie wyleczysz się z choroby lokomocyjnej unikając jej głównego problemu. Po za tym jak tu zostaniesz może ktoś cię zaatakować.
- To ja już wolę pójść na solówę z całą armią – oświadczył zdecydowanie nadal się opierając przed ciągnącymi go dziewczynami - Na pewno damy radę prawda, Happy?
- Aye – niebieski, latający kotek jak zwykle się ze wszystkim w nim zgadzał.
Millianna wyglądała przez moment jakby chciała się zgodzić z exceed'em co znając jej zamiłowanie do kotowatych nie było by niczym dziwnym ale zrezygnowała wpatrzona w swą pływającą gildię.
- Coś się stało – zaniepokoiła się Lisanna spoglądając w kierunku wyraźnie czymś zaniepokojonej dziewczyny.
- Nie wiem ale to dziwne. Jesteśmy tu już jakiś czas, a nikt nie wyszedł nam na spotkanie – powiedziała nie odrywając wzroku od statku.
- Może wszyscy poszli coś zjeść w barze – wtrącił z nadzieją w głosie Salamander.
- Nie, zawsze przynajmniej kilka osób zostaje w środku by mieć pewność, że żaden mężczyzna nie będzie chciał tam wejść nielegalnie poza tym... - umilkła jakby coś sprawiało jej trudność.
- Coś się stało – zaniepokoiła się Lisanna kładąc jej rękę na ramieniu.
- Nasza mistrzyni jest chora – powiedziała po chwili – Nie mogła pojechać na Igrzyska, a teraz praktycznie nie opuszcza łóżka.
- Nie będziemy tak stać i zgadywać – z jakiegoś powodu Lucy się zniecierpliwiła i zamaszystym ruchem otworzyła drzwi do Mermaid Heel – Natsu rusz dupę i... - głos jej zamarł.
Nie potrafiła udawać silnej, twardo stąpającej po ziemie osoby po tym co zobaczyła. Powitał ją chłodny powiew, a łzy podeszły jej do oczu gdy ujrzała wnętrze całkowicie pokryte lodem. Ludzie, którzy byli tam w środku zostali zamrożeni w rozmaitych pozycjach przypominając bardziej idealnie, dopracowane śnieżne rzeźby niż zwykłych ludzi.
- Co tu się stało – Lisanna zasłoniła sobie ręką usta starając się ukryć przerażenie. Już sama nie wiedziała czy drży bardziej ze strachu czy otaczającego ich przenikliwego zimna.
- Araña, Bath – krzyk Millianny był przeraźliwy gdy podbiegła do swych zastygłych w bezruchu przyjaciółek – kto wam to zrobił?
- Może my – odpowiedział im głos, który Natsu wydał się dziwnie znajomy.
Zza ich plecami wyłoniły się dwie sylwetki. Jedna należała do wysokiego, czarnowłosego mężczyzny około czterdziestki z blizną przebiegającą nad lewym okiem, odziany w srebrną zbroję na której widniał napis „Absolutne zero”. Drugą nieco osobliwszą postacią był dziwnie upodobniony do dzikiego kota mężczyzna. Z jego twarzy można było wyczytać czystą chęć zabawy ludzkim życiem.
- A już zaczynałem się nudzić – zawołał uradowany Jackal strzelając palcami.
Nim zdążyli zrozumieć co się dzieje wnętrzem stadku wstrząsnęła eksplozja.

Nie wiedział jak długo zajęło mu odzyskanie przytomności. Pierwszym co zrozumiał to fakt, że został przywiązany do jakiegoś słupka z rękami skutymi za plecami. Przez otaczającą go przenikliwą ciemność nie był w stanie zobaczyć nawet tego co znajduje się kilka centymetrów przed nim. Nie zwracał jednak uwagi ani na to, ani na niewygodną pozycję czy przenikliwe zimno. Obraz osuwającej się na ziemie Erzy wciąż tkwił mu przed oczami. Fakt, że nie ma pojęcia co teraz może się dziać ze szkarłatnowłosą zaciskał się na jego gardle niczym pętla.
- Erza – wyszeptał w otaczającą go ciszę – Erza, Kaishi – Powtórzył głośniej, gdy nie usłyszał odpowiedzi.
Nie chciał nawet myśleć, że po raz kolejny mógłby ją zawieść. Im bardziej starał się ją chronić, im bardziej chciał być bliżej niej tym bardziej uświadamiał sobie, że nie jest w stanie. Nie doczekasz się żadnej reakcji ze strony towarzyszy zaczął zamaszyście szarpać wiążące go kajdany. Nie musiał sprawdzać by wiedzieć, że są wzmacniane kamieniem anty-magicznym. Nie popełnili jednak żadnego błędu. Nie wyczuł w nich słabego punktu. Zaklną pod nosem uświadamiając sobie swoją niemoc. Dla niego nie robiło to jednak żadnej różnicy. Mógł być nieprzytomny zarówno kilka minut jak i pół dnia. Wystarczająco dużo czasu by mogli zrobić im dosłownie wszystko. Wizja rannej Erzy była dla niego nie do zniesienia. Będąc członkiem Crime Sociere wielokrotnie ocierał się o niemałe kłopoty. Niejednokrotnie był nawet przez nich schwytany. Mieli niejedne problemy nie tylko ze swoimi przeciwnikami ale o uciekając przed zaalarmowanymi o ich obecności członkami rady. Jednak dzięki zmysłowi strategicznemu Ultear i przemyślanym sztuczkom Meredy zawsze udawało im się wyjść cało. Tym w czym on odnajdywał się najlepiej była walka. Wbrew opinii, którą wyrobił infiltrując radę jako Spiegrain wcale się w tym nie odnajdywał. Milkovich niejednokrotnie mu wspominała, że najtrudniejszym zadaniem jakie ją spotkało było skłanianie go do tak dobrych kłamstw by jego prawdziwa tożsamość się nie wydała. Wiele by dał by móc teraz liczyć na ich pomoc. Nagły trzask i błysk światła sprawiły, że zakręciło mu się w głowie. Nim zdołał na powrót przyzwyczaić oczy do lepszej widoczności ktoś upadł tuż obok niego.
- Dobra z niego już chyba nic nie wyciągniemy – odezwał się czyjś masywny głos – Czy ten niebieskowłosy już się zbudził?
Instynkt wziął nad nim górę zmuszając go do pozostania w bezruchu z bezwładnie opuszczoną głową.
- Chyba jeszcze nie doszedł do siebie – odpowiedział mu drugi z widoczną nutą drwiny – Może jak zostawimy im pochodnię to szybciej się pobudzą. My w tym czasie wracajmy do naszej panienki. Dawno nie spotkałam osoby, która tak długo nie dawałaby się złamać.
Wyszli, a w pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Drżał czując przenikającą go wściekłość i bezsilność. Mieli Erzę i z tego co powiedzieli wynikało, że ją torturują. Zastanawiał się ile to już tra. Ile jeszcze wytrzyma. Nie wiedział nawet jak długo był nieprzytomny. Oddychał szybko próbując się uspokoić. Dzięki pochodni zostawionej przez ich oprawców mógł wreszcie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Podłogi nie było. Siedział na gołej ziemi. W pomieszczeniu nie dostrzegł okien, a ściany zostały wyłożone solidną ciemną cegłą. Osobą rzuconą obok niego okazał się Kaishi. Mimo słabego oświetlenia Jellal dostrzegł u niego wiele siniaków i mniejszych ran. Po jakimś czasie chłopak z trudem się podniósł i spojrzał na niego ze słabym uśmiechem.
- Nieźle nas załatwili, co – zagadał opierając się o ścianę plecami – Chyba im się śpieszyło, że nie uwiązali mnie do słupka. Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o tych bransoletkach.
Jellal nie wiedział co ma powiedzieć. Jak zareagować. Gdyby ktoś mu powiedział o tej sytuacji byłby skory założyć, że to wina młodego maga zwłaszcza po tym co usłyszał w pociągu. Teraz przestawał to rozumieć. Gdyby był na jego miejscu prawdopodobnie chciałby znaleźć się jak najdalej stąd razem z Erzą. Z tym że on dopilnowałby jej bezpieczeństwa. A teraz nie wiedział nawet w jakim jest stanie.
- Wiesz, gdzie ona jest – spytał czując, że musi teraz odłożyć na bok wszystkie negatywne uczucia jakie do niego żywi na bok – Co z nią robią?
- Słyszałem jej głos w drugiej sali od tej w której ci mili panowie mnie przesłuchiwali ale raczej nie mamy jak jej teraz pomóc – nie wiedział czy mu się zdaje czy słyszy prawdziwą gorycz w jego głosie.
- I co mamy siedzieć tu bezczynnie – warknął wiedząc, że nie ma jak temu zaprzeczyć.
- Mnie też to nie pasuje ale co możemy zrobić – westchnął – może i mnie nie przykuli jak ciebie ale w tym i tak nie użyje magii.
Jellal zawahał się przez chwilę. Nie ufał mu ale szkarłatnowłosa była dla niego najważniejsza. Nieważne co będzie musiał zrobić by ją ocalić, zrobi to.
- Możesz postarać się mnie rozkuć. Tylko razem może nam się to udać – to co planował było ryzykowne ale tylko owa możliwość znalezienia się tam gdzie Erza przychodziła mu do głowy.
- A myślałem, że to ja byłem szalony próbując walczyć wręcz z czworgiem dryblasów – westchnął z małym trudem podchodząc do niego – Mam tylko nadzieję, że pamiętasz że zapieczętowano nam magię – zwrócił mu uwagę mimo wszystko próbując jakoś uwolnić jego ręce. 
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Pl. Pułapki na drodze
Kolejny rozdział za mną. Zaczynam powoli nową sagę. Planuję w niej ujawnić sporą część tajemnic z poprzednich wątków. Jako, że zaczęło się lato. Nie wiem jak często będę zerkać na bloga, więc dla tych co mieli by pytania zostawiam swe gg:50940797. Zachęcam też do komentowania jak i krytyki bo może jest czegoś dla was za dużo, a czegoś za mało jeśli chodzi o wątki poboczne bohaterów?