Z niedowierzaniem zataczał koła nad
polanką na której przed chwilą stała cała grupka magów. Był
przyzwyczajony do tego, że jeśli Gajeel czegoś nie może
normalnienie zrozumieć to skończy się to rozwałką. To co się
przed chwilą wydarzyło było dziwne ale jeszcze w służbie
królewskiej Edolas słyszał o runach przenoszących. Nie mógł
mieć wątpliwości, że takie, a nawet silniejsze istnieją na
ziemi. Wylądował choć wiedział już, że niczego co by im pomogło
raczej nie zdziała.
- Mam nadzieję, że gdziekolwiek
wylądowałeś nauczy cię to nieco panowania nad sobą –
powiedział w stronę gruzowiska, które przed chwilą było kamienną
płytą – Levy, przypilnuj tego wariata zanim nie wrócę.
Teraz pozostało mu tylko jedno. Musiał
powiadomić mistrza o tym zajściu. Na szczęście samotna droga
przez przestworza nie powinna zająć mu zbyt wiele czasu. Jeśli się
pośpieszy będzie na miejscu przed świtem.
Nocne niebo przez moment rozjaśnił
nagły rozbłysk światła, a nocną ciszę przerwał hałas
wybuchającego statku. Natsu, który jako jedyny nie zdążył wejść
na pokład zaparł się mocno nogami by nie dać się towarzyszącemu
eksplozji podmuchowi. Poczuł dwa nieznane mu zapachy. Nie byłoby w
tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że należały do mężczyzn w
żeńskiej gildii. Jeden z nich wydał mu się nawet dziwnie znajomy.
Jednak przecież niemożliwe by był to...
- Natsu, gdzie jesteś – nawoływanie
Happy'ego sprawiło, że się opamiętał.
Wbiegł na pokład, który teraz
wyglądał bardziej jak zawalona scena teatralna pod gołym niebem.
Połowy dachu nie było, a wszystko wokół pokrywał lód. Zatkał
usta dłonią tamując odruch wymiotny, gdy statek zakołysał się
na uderzających go falach. Automatycznie przeniósł wzrok w dół i
aż cofną się o krok. Pod jego stopami turlała się zamrożona
głowa, niskiej piegowatej dziewczyny w której rozpoznał Beth.
Wiedział, że już nie da się jej pomóc. Czuł jak narasta w nim
złość. Czuł jak pragnienie walki przyćmiewa jego pozostałe
zmysły. Czuł, że jego wewnętrzny pali go od środka podpowiadając
mu by się nie wahał.
- Natsu uważaj – krzyknęła Lisanna
niespodziewanie popychając go na ziemię.
Cienki promień światła świsnął
kilka centymetrów nad nim wylatując przez i tak już rozwaloną
ścianę. Kilka sekund później gdzieś w oddali rozległ się
odgłos eksplodującej skały. O mały włos a to samo spotkało by
właśnie jego.
- Dzięki za uratowanie tyłka Lisanna,
nic ci się... - nom skończył był zmuszony ociągnąć dziewczynę
od kolejnego wybuchu.
- Ciekawe, że wy ludzie nawet gdy
wasze życie jest zagrożone tak troszczycie się o innych – nad
nimi pochylał się demon o twarzy rysia i puszystym ogonie.
Gdyby Natsu nie widział co zrobił
byłby gotów nawet założyć, że to jakiś chłopak Millianny.
Jednak teraz był pewien, że ten gość pragnie jedynie ich śmieci.
Wciął głęboki wdech wciągając powietrze nosem. Upewnić się
czy z innymi było wszystko dobrze. Poczuł ich. Lucy, Millianna i
Happy byli tuż za zawaloną ścianą. Walczyli z osobą z dziwnie
znajomym zapachu. Tak czy inaczej mieli się dobrze. Wierzył w siłę
przyjaciół choć jednocześnie się o nich martwił. Zwłaszcza o
Heartfilię. Musiał szybko się uporać z demonem by do nich
dołączyć.
- Ciekawe czy ty nie będziesz wołał
o pomoc jak... - żołądek znów wywinął mu koziołka w brzuchu
uniemożliwiając mu zachowanie wyprostowanej postawy.
- Czyżby muszka chciała coś
powiedzieć – zaśmiał się Jackal – Spójrz na siebie. Nawet
nie potrafisz porządnie ustać. Czy ty naprawdę chcesz ze mną
walczyć? - zadrwił dla zabawy wysadzając leżące nieopodal
krzesło.
- Zaraz zobaczysz co po... - ledwie
zaczął zdanie poczuł jak uginają się pod nim kolana.
Samo przebywanie w jakimkolwiek środku
lokomocji odbierało mu siły. Nie mówiąc już o konieczności
walki w nim. Ostatnim razem gdy był zmuszony do czegoś podobnego
uczestniczył w rydwanowej potyczce podczas pierwszej rundy ostatnich
igrzysk magicznych. Tylko, że wtedy nie musiał bać się o życie
innych. Na nikim nie chciał się zemścić. Gdyby tylko mógł
zmusić swe ciało do posłuszeństwa. Niestety potykając się o
własne nogi runął do tyłu. Jednak nie zderzył się z podłogą.
Zamiast tego poczuł jak się unosi, a uporczywe dolegliwości
mijają.
- Lisanna co ty wyprawiasz – uniósł
głowę by spojrzeć na zmienioną w Harpie dziewczynę, która
utrzymywała go w powietrzu – Natychmiast mnie postaw i...
- Nigdzie się nie wybieram –
przerwała mu stanowczo białowłosa, a jej ton głosu dziwnie
zadrżał – Sam mówiłeś, że zawsze będziesz chronił swych
bliskich, że ich nie zostawisz, więc nie myśl sobie, że my
zostawimy ciebie – nie krzyczała, mówiła normalnie ale jej słowa
intensywnie dźwięczały mu w głowie.
- Nie, ale wiesz... - za wszelką cenę
chciał uchronić ją przed niebezpieczeństwem.
- Natsu – powtórzyła tym razem
bardzo łagodnie – ja naprawdę nigdzie się nie wybieram.
To było coś czego potrzebował.
Choroba lokomocyjna znikła. Odzyskał swą sprawność. Miał też
przy sobie osobę, która sprawiała, że stawał się silniejszy.
Osobę, która była mu bliższa niż ktokolwiek inny.
- Dobra czas kogoś spalić – zawołał
a jego pięści pokrył ognień – ale się napaliłem.
Demon przyglądał się im znudzonym
wzrokiem. Uczucia ludzi były czymś czego kompletnie nie rozumiał.
Po co przejmują się słabymi jednostkami. Przecież takie
sprawiają, że cała grupa zostaje w tyle. Żałował tylko, że nim
im to uświadomi będę już martwi. To zdecydowanie zbyt późno by
wyciągnąć wnioski.
- Zaczynajcie.. - zachęcił ich ruchem
ręki do wykonania pierwszego ataku.
Lucy z trudem dziwidła swe obolałe
ciało z ziemi. Niesiona podmuchem eksplozji pechowo upadła na stos
leżących na ziemi belek nabijając sobie pokaźną ilość
siniaków. Część statku w której się znajdowała pokrywała
gruba warstwa lodu. Nie wiedziała czy to urojenia, czy też była
zbyt wrażliwa ale wydawało jej się, że wokół staje się coraz
zimniej. Przez moment nawet była gotowa założyć, że to robota
Gray'a ale szybko wykluczyła tą możliwość. Chłopak miał więcej
oleju w głowie niż Natsu i z pewnością nie dokładałby im chłodu
tylko po to by udowodnić, że on też potrafi siać rozwałkę w
każdym możliwym miejscu.
- Wygląda na to, że trafiły mi się
dwie piękne damy – słysząc obcy głos uniosła głowę i
zobaczyła dobrze zbudowanego mężczyznę po czterdziestce, który
kogoś jej przypominał – Szkoda, bo niezbyt lubię krzywdzić
kobiety. Może po prostu się poddacie. Obiecuje, że jako
zakładniczki będziecie dobrze traktowane – gdyby nie wiedziała,
że jest ich przeciwnikiem byłaby skłonna uznać go za dżentelmena.
- Chyba żartujesz – odparła
starając się powstrzymać drżenie własnego głosu – To my cię
pokonamy. Mam racje Happy, Millianna – krzyknęła nie spuszczając
wzroku z rosłego maga.
Uspokajała samą siebie tłumacząc
sobie w myślach, że nie jest sama, że mają szanse. Miała też
pewnego asa w rękawie ale niespecjalnie chciała go używać. Nie
tylko dlatego, że byłby to pierwszy raz gdyby się nim posłużyła
ale też nie była pewna konsekwencji. Crux powiedział, że to
księga z której się tego nauczyła jest przeznaczona dla magów
Gwiezdnych Duchów ale też nie przyznała mu się skąd znalazła
się w jej posiadaniu. Nie zrobiła tego bo chciała stać się
silniejsza. Tym bardziej dziwiła się sama sobie, że się wahała.
Ale się wahała. Niepewność wzmagało to, że nikt jej nie
odpowiedział. Bała się o towarzyszy ale nie chciała też spuścić
wzroku z przeciwnika. To zawsze się kończyło źle.
- Moim zdaniem powinnaś wpierw
rozeznać się w terenie zanim podejmiesz pierwsze kroki jeśli
chodzi o samo starcie – mężczyzna widocznie nie śpieszył się z
zaatakowaniem jej – Proszę podejdź do swych przyjaciół. Ja nie
zaatakuje niewiasty, gdy będzie zwrócona do mnie plecami.
Może to dziwna łagodność w jego
głosie, a może fakt, że zbyt bardzo bała się zostać sama
powędrowała za jego wzrokiem. Millianna klęczała przy zamrożonej
Kagurze sama wyraźnie przemarznięta próbowała ogrzać
przyjaciółkę otulając ją swoją kurtką. Chciała już ruszyć
jej na pomoc ale głos rozsądku podpowiedział jej, że nie może aż
tak bardzo ufać osobie, która stała za tą zmarzliną. Wierzyć
mu, że ich nie skrzywdzi. Nigdzie nie mogła też dostrzec
Happy'ego. Zaczęła się już o niego martwić, gdy poczuła znajomy
ogon muskający jej lewą łydkę.
- Lucy pomóż – instynktownie
obróciła się by ujrzeć Happy'ego zaklinowanego między deskami.
Nie mogła go tak zostawić. Schyliła
się i zaczęła delikatnie przekładać kawałki drewna uważając
by nie zrobić kotkowi krzywdy.
- Strasznie kręci mi się w głowie –
zakomunikował gdy wreszcie go wyciągnęła.
Ją zastanawiało jednak co innego.
Zarówno ona jak i Millianna były przez ten moment gdy zajmowała
się ratowaniem Happy'ego całkowicie bezbronne. Mógł z nimi zrobić
wszystko. Były praktycznie na jego łasce, a on po prostu stał i
czekał.
- Chcesz spytać czemu jeszcze was nie
zaatakowałem – powiedział odgadując jej myśli – To proste nie
mam w tym najmniejszego interesu, więc możecie wybrać czy mamy
walczyć czy po prostu odejdziecie.
- To dziwne, jesteś bardzo podobny do
Gray'a zarówno.... - zauważył Happy zbyt lekkomyślnie podlatując
bliżej agresora.
- Coś ty powiedział? - wystarczył
jeden ruch jego ręki by Exceed skuty grubą warstwą lodu padł na
ziemię – Masz czelność wymawiać przy mnie TO imię? - z
jego głosu znikła wszelka łagodność – Wy dwie – Lucy aż
podskoczyła gdy się ponownie do nich zwrócił – Dam wam ostatnią
szansę. Zaatakujcie mnie czymkolwiek. Daje wam jeden wolny atak. Nie
będę się bronił ale lepiej by był skuteczny bo po nim czeka was
coś z mojej strony.
Zamknęła oczy czując, że ogarnia ją
panika. Co ona sobie myślała, że po zwykłym przeczytaniu o
zaklęciu w książce stanie się silniejsza, stanie się
odważniejsza? Nic się nie zmieniło. Może i ten znak co wypisała
na drzewie zadziałał ale co z tego jak dalej była zbyt przerażona
by choć stać z dumnie uniesioną głową gdy czekała ją prawdziwa
walka. Tak jak zazwyczaj, tak i teraz chciała by ktoś się zjawił.
Ktoś jej pomógł. Natsu,Erza,Gray, ktokolwiek. Zawsze była
najsłabszą osobą w drużynie, nawet wtedy gdy dołączyła do nich
Wendy to właśnie ona była tą, która nieustannie pakuje się w
kłopoty.
- Nekōsoku
Tube – krzyk
Millianny przeszył tak nieznośną dla niej ciszę.
Otworzyła oczy. Mężczyzna stał teraz ciasno opleciony magicznymi
linami czarodziejki z Marmaid Heel. Zdążyła już na własnej
skórze poczuć jak niebezpieczna może być ta niepozorna magia.
Zdecydowanie nie chciała by jej ponownie doświadczyć.
- Zaraz... - panika w głosie mężczyzny złagodziła jej nerwy –
Nie mogę używać magii.
Hałas. Głośne zachowanie zawsze przykuwało uwagę strażników.
Wiedział to jako dziecko, gdy razem z innymi był zmuszany do
niewolniczej pracy przy budowie systemu R. Wiedział o tym jako
więzień rady. Wiedział o tym gdy niejednokrotnie unikał ponownego
schwytania w trakcie swej misji niszczenia gildii popierających
Zerefa. Wpoiło to w nim przekonanie, że winien się go wystrzegać.
Teraz jednak celowo go wytwarzał. Jest szansa, że gdy zechcą ich
ukarać zaprowadzą w ich miejsce gdzie jest przetrzymywana Erza lub
choć w jego pobliże.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – powiedział Kaishi razem z
nim waląc kawałkami gruzu w kraty – Pragnę ci przypomnieć, że
mogą nas nawet za to zabić, a jeśli tak się stanie to chyba cię
zabiję.
Nie od razu odpowiedział. Zdawał sobie ze wszystkiego sprawę ale
też nie mógł spokojnie czekać. Nie jeśli chodziło o nią.
- To dla Erzy – szepnął opierając się o ścianę. Czuł jak
jego ciało drży z niepokoju. Nie zamierzał ukrywać ani tego ani
tego, że może być ponownie świadkiem jak jej piękne czekoladowe
oczy bezpowrotnie gasną.
- Nie łam się damy radę – niespodziewanie spokojny choć też
poważny głos Kaishi'ego sprawił, że przeniósł całą uwagę na
chłopaka – Jest ważna dla chyba całej gildii i wolę nie myśleć
co by nam zrobili gdybyśmy zjawili się tam bez niej – westchnął
ciężko jakby trawił jakąś ważną informację – Ona na pewno
wytrzyma nim się zjawimy. Przecież nie bez powodu jest nazywana
Tytanią.
Choć sam się sobie dziwił te słowa faktycznie podniosły go na
duchu. Przypomniały jak silną osobą jest Erza. Czując przypływ
nowych sił zaparł się gotowy do ponownego natarcia w kraty, gdy
drzwi celi się otworzyły i stanął w nich oprych prawdopodobnie
odpowiadający za ich pilnowanie. Nie krzyknął, ani nie bronił się
gdy pięść zbira brutalnie uderzyła w jego brzuch.
- Nie umiecie być cicho wy.. - zamachnął się by wymierzyć
kolejny cios lecz został powstrzymany przez postać stojącą za
nim.
W przeciwieństwie do tego, który go uderzył jego towarzysz był
niższy i znacznie mniej umięśniony lecz bijąca od niego moc
magiczna już świadczyła o tym kto komu może rozdawać karty. Może
i nie był specjalnie potężny ale pozbawieni dostępu do magii nie
mieli by z nim szans. Jellal jednak wcale nie zamierzał mu się
sprzeciwiać. Dużo bardziej zależało mu na sprowokowanie ich do
zabrania go w miejsce gdzie jest przetrzymywana Erza.
- Chyba ma już dość siły by go przesłuchać – powiedział
towarzysz ich strażnika – chodzicie tu i ich zabierzcie –
krzyknął przez ramie i po chwili pojawiła się jeszcze dwójka
zbirów.
Wiedział, że wykonując swój plan wciągnie w jeszcze większe
kłopoty Kaishi'ego ale nie miał wyboru. Kiedy ich wywlekali z celi
rzucił znaczące spojrzenie towarzyszowi ale ten tylko dyskretnie
kiwnął głową. Po raz pierwszy naprawdę cieszyła go jego
obecność. Po odrzuceniu wszelkich uraz jakie mógł do niego żywić
spostrzegł coś co jeszcze niedawno było dla niego przyćmione.
Jemu również zależało na życiu i zdrowiu Erzy. Razem naprawdę
mogli coś zdziałać i nie miał wyboru jak zaufać może nie tyle
co jemu jak przeczuciom jakie miała wobec tego nieco roztrzepanego
chłopaka cała gildia. Skupiony na analizowaniu dalszych możliwości
pozwolił by ciągnięto ich korytarzem w niezbyt wygodnych
pozycjach. Z doświadczenia wiedział, że gdyby spróbował się
opierać byłoby tylko gorzej. Mijając jednak ciemne, dębowe drzwi
usłyszał krzyk, którego nie był w stanie zignorować.
- Erza – krzyknął zapierając się z całej siły przed drzwiami
za, którymi była torturowana szkarłatnowłosa.
Nie miał jednak dość sił by wyrwać się trzymającym go
mężczyznom.
- O nie kolego, wasza sala rozmów jest obok – zaśmiał się jeden
z oprychów widocznie rozbawiony bezsilnością i wściekłością
malującymi się na twarzy Jellal'a.
Gray jeszcze raz przyjrzał się uważnie kartce podsuniętej mu
przez Wendy i przeniósł wzrok na zdeterminowaną twarz dziewczynki
mając jeszcze nadzieje, że zaraz ze śmiechem stwierdzi, że był
to jeden wielki żart.
- Jesteś pewna,, że to właśnie powiedział – spytał po
dłuższej chwili ciszy oddając jej skrawek papieru – to wszystko
może i ma jakiś sens ale czy aby na pewno jest wykonalne? Może coś
źle zrozumiałaś?
- Notowałam wszystko słowo w słowo – odpowiedziała choć widać
było, że coś ją gryzie – Myślisz, że mówił to bo jest
chory? - spytała.
- Nie sądzę – pokręcił głową – Zresztą jestem pewny, że
byś to poznała, prawda?
- Ja.. no.. tak.. tak myślę – zacięła się smocza zabójczyni.
Mimo, że była w gildii już jakiś czas pochwały starszych
przyjaciół dużo dla niej znaczyły. Zwłaszcza, że wiedziała jak
wiele już dokonali. Zwłaszcza on, Natsu i Erza. Sprawiało to, że
mimo więzi jakie ich łączyły nie mogła się czuć w pełni im
równa. Może sprawa miała się inaczej z Lucy ale myślała, że
wynikało to z faktu, że były zbliżona poziomem mocy. No i też
ich dokonania, aż tak się nie różniły. Ostatnio coraz częściej
myślała nad tym jak bardzo może się przydać innym.
- Tak, czy inaczej chcesz się tego nauczyć – głos Fullbuster'a
wyrwał ją z tych rozmyśleń.
Kiwnęła tylko głową. Chciała ale też się wahała co do jego
samego użycia. Nawet jeśli się go nauczy, nawet jeśli wszystko
zostanie wykonane poprawnie. Jednocześnie może im wiele dać jak i
mogą sporo stracić.
- Jak by nie patrzeć to miecz obusieczny i dlatego... - nie zdołała
dokończyć bo za nimi niespodziewanie stanęła Porlyusica.
Już sam wyraz twarzy medyczki wystarczył by wiedzieli, że jest
wściekła. Przez dłuższą chwilę mierzyła ich wzrokiem po czym
odwróciła się napięcie i zaczęła iść z powrotem do swej
pracowni co jednoznacznie odczytali za krótkie polecenie. Za mną.
Czuła się bardzo ociężała. Wokół siebie słyszała znajome
głosy. Wiedziała, że należą do jej przyjaciół choć dziwiła
ją pozycja w jakiej się znajdowała. Nie było to bynajmniej łóżko,
choć nie mogła też powiedzieć, że było jej niewygodnie. Wręcz
przeciwnie. Czuła się dziwnie bezpiecznie otoczona silnymi męskimi
ramionami, które tak dobrze znała. Znała. Siła z jaką ta
informacja do niej dotarła można by przyrównać do uderzenia
pioruna. Podniosła powoli powieki, które w tej chwili zdawały się
ważyć zdecydowanie więcej niż powinny. Mimo, że spodziewała się
już jaki widok zastanie to i tak nie mogła powstrzymać rumieńca
wpływającego na jej twarz.
- No nareszcie się obudziłaś. Już się bałem, że coś ci się
stało gdy tu wylądowaliśmy – z głosu Gajeel'a biła autentyczna
troska.
Chciała jak najszybciej wstać by wyswobodzić się z jego objęć.
Wyswobodzić się z ramion, które jednocześnie ją przyciągały
jak i... właściwie nie mogła znaleźć odpowiedniego określenia
na to uczucie. Nie był to strach. Wychowanek Metalicany przestał ją
przerażać gdy uchronił ją przed atakiem wściekłego Laxus'a. Po
tym właśnie zauważyła, że nie był zły tylko zagubiony. Podążał
za niewłaściwymi ideałami ale gdy tylko dołączył zaczął
pokazywać jaki jest naprawdę. I choć większość tego nie
dostrzegała ona to widziała. Widziała jak mimowolnie ukazuje swoją
łagodniejsza naturę. Kilka dni temu widziała nawet jak przynosi
jedzenie dla bezpańskich kotów choć przyłapany przez nią uparcie
twierdził, że to tylko dlatego by przestały za nim łazić. Nie
zmieniało to jednak faktu, że to zrobił. Pomógł, niewinnym
głodnym istotkom.
- Dziękuję za opiekę – szepnęła uśmiechając się do niego
łagodnie próbując się podnieść ale dłonie smoczego zabójcy
zacisnęły się delikatnie na jej ramionach.
- Powinnaś wpierw dojść do siebie – rzucił niby od niechcenia
Gajeel – jak na takiego malucha i tak krótko spałaś –
dorzucił.
Nie byłby sobą gdyby trochę się z nią nie podroczył. Obserwował
jak na jej twarzy pojawia się wyraz udawanej złości by po chwili
przekształcić się w uśmiech Szybko jednak znikł gdy uświadomiła
sobie gdzie się znajdują.
- Co to za miejsce – spytała rozglądając się po otaczającym
ich terenie – i co tu robi Glidarts – dodała mrugając szybko
oczami by upewnić się czy dobrze widzi.
- Dobry – powitał ją podnosząc znacząco prawą dłoń do góry,
lewą wciąż próbował tulić do siebie córkę.
Cana nie wyglądała na zbyt uszczęśliwioną tymi ojcowskimi
zapędami jakie od niedawna okazywał jej najsilniejszy członek ich
gildii. Przyłączając do tego słabnący alkohol we krwi Alberony
można tylko zgadywać w jak podły nastrój wpadnie za chwile.
Znając przyjaciółkę podejrzewała, że może to być dosłownie
wszystko od wybuchów złości, aż po depresje.
- Niestety nie wiemy, gdzie jesteśmy a nasz szczęśliwy papcio
wylądował tu kilka godzin przed nami – westchnął Laxus podobnie
jak ona przypatrując się tej wbrew pozorom zabawnej scenie.
- Tak i prawdopodobnie cały czas siedział na wskazówce, która
może pomóc nam się stąd wydostać – prychnęła Mirajane,
której znów udzielał się zły nastrój.
- A jej co jest córeczko – spytał jakby zupełnie nie przejęty
tymi komentarzami Clive – Myślałem, że złagodniała.
Zapadła niezręczna cisza podczas której łatwo było zauważyć,
że do oczy Strauss zaszkliły choć nie wypłynęła z nich żadna
łza.
- To trochę bardziej skomplikowane ale wiemy jedno – Laxus jako
pierwszy odważył się coś powiedzieć - Tak czy inaczej jesteś
nam potrzebny i jak tylko się stąd wydostaniemy zabieramy cię do
gildii. Dziadek już się na pewno niecierpliwi.
- W takim razie musi być naprawdę kiepsko by mnie ściągał –
wydawało się że Glidarts spoważniał ale po chwili rzucił
bardziej rozrywkowym tonem – Czyżby Natsu i Lisanna mieli się
niedługo pobrać.
- Nie wiem jak oni ale Gajeel już prawię zaliczył drugą bazę–
Cana rzuciła znaczące spojrzenie w stronę McGarden, która
momentalnie poczerwieniała.
- Może byś nie rozpowiadała wszystkim co łączy mnie z Levy –
zezłościł się smoczy zabójca dopiero po chwili zdając sobie
sprawę, że robiąc to instynktownie przytulił ową dziewczynę do
siebie.
Odłożył kolejną stertę książek na bok czując się coraz
bardziej zmęczony. Można by przepuszczać, że jako starszy
człowiek do tego mistrz gildii powinien to naprawdę lubić. Nic
bardziej mylnego. Naprawdę wiele by dał by teraz leżeć na plaży
w cieniu palm przeglądając pismo sprzed kilku lat w którym Erza
wraz z Mirą, wtedy jeszcze zwaną demonicą pozowały w strojach
kąpielowych dla dodatku „Lato z Fairy Tail”. To były tak
piękne, spokojne dni. Teraz w niedługim czasie wszystko stanęło
na głowie. Od spotkania z Zerefem na wyspie minęło przecież
siedem lat i to, że oni byli zamrożeni w czasie oznaczało że
praktycznie nikt nie dowie się o zagrożeniu. Jak podejrzewał nawet
sama Rada zataiła przed ludnością Fiore ów fakt. Spojrzał na
Meredy, której czupryna była ledwie widoczna zza stert zwojów,
które przeglądała. Na szczęście przez ten czas, gdy mieli
związane ręce istnieli ludzie, którzy dbali by zło nie wypłynęło
na powierzchnie i skutecznie eliminowali źródła zagrożenia.
- Tu też nic nie ma – powiedziała odkładając pergaminy na półkę
– Jesteś pewien, że szukamy we właściwym miejscu.
- To jedno z najbardziej prawdopodobnych – odparł strącając
pająka, który wił pajęczynę na przeszukiwanym przez niego
regale.
- Mam nadzieję, że pozostałe nie są tak ogromne – do rozmowy
włączyła się Carla przypatrując się najwyższym półkom.
Tylko pokiwał głową. Był wdzięczny im za pomoc w poszukiwaniach
choć powód dla którego trzymał ich blisko był zgoła inny. Carla
mogła dzięki swoim wizjom szybciej wyczuć zbliżające się
niebezpieczeństwo, a jeśli chodzi o Meredy to nie ukrywał, że jej
zdolności mogą okazać się przydatne jeśli napotkają...
powiedzmy zabezpieczenia.
- Pamiętnik Mavis może być wszędzie – podsumował unosząc w
zamyśleniu głowę.
Pewność siebie powoli do niej wracała. Z każdą minutą była
coraz bardziej pewna, że naprawdę unieszkodliwili przeciwnika. Nie
pozwoliła jednak sobie na gwałtowną reakcje. Zbliżała się
wolno, krok za krokiem. Czas płyną ale mężczyzna siedział
spokojnie co jakiś czas tylko próbując się wyszarpnąć z lin
Millianny.
- Chyba faktycznie nam się udało – szepnęła Lucy po czym
zwróciła się do związanego – Jak się nazywasz – to było
pierwsze pytanie jakie przyszło jej na myśl.
- Taka piękna dama może mi mówić po prosty Silver choć czasami
wołają na mnie Absolutne Zero – był zaskakująco uprzejmy.
Zawahała się. Nie była dobra w odpytywaniu, a już na pewno nie
pojmanego wroga. Wzrokiem poszukała pomocy u Millianny ale ta była
zbyt zajęta rozgrzewaniem swoich przyjaciółek. Z ulgą zauważyła,
że twarz Kagury nabrała już właściwych kolorów. Nie bądź
głupia. Skarciła się w myślach przenosząc ponownie
spojrzenie na Silvera. On Ci nic nie zrobi. Przydaj się w końcu
na coś zamiast bezustannie liczyć na innych.
- Skąd jesteś? – nie wiedziała czy ta informacja
może pomóc ale wolała wiedzieć – Nie wyglądasz na demona.
- Pozory często mylą, panienko – Silver wzruszył tylko
ramionami – Choć właściwie mnie samemu trudno stwierdzić kim
właściwie jestem.
- Dobra następne pytanie – Lucy powoli zaczynała wierzyć,
że ma kontrolę nad sytuacją – Dlaczego zamroziłeś wszystkie
członkinie Marmaid Heel? Ten Atak miał jakiś cel?
W sumie nie była pewna czy chce wiedzieć. Nie chciała słyszeć o
jakichś okropnościach, które tylko spotęgowały by jej niepokój
ale co innego mogła zrobić? Skoro i tak musiała czekać, aż inni
do nich dołączy powinna przynajmniej postać się o jak najwięcej
informacji. Przez twarz mężczyzny przebiegł jakby wyraz
niezadowolenia ale po chwili znów gościł na niej stoicki spokój.
-Nie robię tego bo mi się podoba. Robię to bo taki był rozkaz –
wydawał się bardzo zamyślony gdy to mówił. Po raz kolejny
wydawał się robić coś tak samo jak jej przyjaciel. Ale czy to
możliwe by mógłby być spokrewniony z kimś takim jak on? Nawet
stojąc przed nim miała dreszcze. Gdyby nie był związany na pewno
nie powiedziałaby też kilku następnych słów. Była jednak zła
za to co przed chwilą zrobił.
- Happy'ego też obejmował? Zaatakowałeś go gdy tylko
wymówił imię Gray'a...
Nie miała jednak czasu zrozumieć jaki błąd popełniła
wypowiadając te zdania. Gruba warstwa lodu przykuła ją do ściany
jedynie głowa i kawałek klatki piersiowej wystawały spoza niego
umożliwiając oddychanie. Szok był na tyle duży, że przez dobrą
minutę nie wiedziała co się właściwie stało.
- Jak to możliwe – Millianna bezskutecznie próbowała wzmocnić
uścisk opadających już z mężczyzny lin – Przecież całą
magię miałeś zablokowaną.
- Magię tak – pokiwał twierdząco głową – Jednak tak się
składa blondyneczko, że posługuje się klątwą.
Z jego głosu zniknęła wszelka uprzejmość. Zastąpiła ją
lodowata nienawiść. To określenie stanu emocjonalnego w jakim się
znalazł przychodziło jej na myśl i utwierdzało się z każdą
chwilą podczas, której odczuwała coraz to większy chłód.
- Chciałem wam tego oszczędzić ale nie rozumiecie pewnej ważnej
rzeczy – uformował w dłoni ostrą lancę z lodu – Nie wymawia
się przy mnie tego imienia.
Lucy zamknęła oczy gdy zaczął się powoli do niej zbliżać.
Wiedziała, że chce ją zabić. Wiedziała, że nie jest w stanie
się obronić. Nie mogła nawet zaryzykować przyzwania duchów bo
klucze pozostawały poza jej zasięgiem. Wtedy też usłyszała
szybki tupot czyichś nóg.
Natsu wiedział, że ryzykuje. Choć znany był ze swoich rozrób
podczas, których nie raz cierpiało miasteczko, które w zasadzie
mieli chronić nigdy świadomie nie niszczył czyjegoś dobytku. Po
prostu bardzo wczuwał się w walkę. Podczas niej nie myślał
zupełnie o niczym innym jak o jej przebiegu. Uwielbiał porównywać
swą siłę z każdym możliwym przeciwnikiem. Uwielbiał. W momencie
w którym na nowo mógł stracić bliską mu osobę, stracić Lisannę
coś się zmieniło. Nadal miał ten sam zapał i chęć walki. Nadal
czerpał z niej niezwykłą frajdę. Nadal jej chciał ale tym razem
pamiętał o czymś co zwykle mu umykało. Wciągał w to innych.
Utrzymująca go w powietrzu dziewczyna była może i wielką podborą
dla niego. Dzięki jej zdolnościom nie musiał obawiać się choroby
lokomocyjnej ale przy tym stanowiła łatwy cel dla przeciwnika. W
przeciwieństwie do Happy'ego nie była całkowicie ukryta za jego
plecami. Musiała też nieźle się wysilać by utrzymać go w
pionie. Dlatego postanowił, że nie będzie się bawił. Wykończy
demona najszybciej jak to tylko możliwe.
- Jesteście naprawdę zwinni ale to wam nie wystarczy – zaśmiał
się Jackal gdy uniknęli kolejnej rzuconej przez niego wybuchającej
kuli – Nie możecie tak tańczyć bez końca. Jeśli nie
zaatakujecie wkrótce z nudów wysadzę cały ten statek.
- Dobra, ale sam się o to prosiłeś – policzki Natsu nabrzmiały
– Ryk ognistego smoka.
Fala ognia przygwoździła demona do ściany. Smoczy zabójca starał
się manipulować nim tak by niczego przy tym nie zapalić. Wreszcie
zrozumiał co oznacza owe rozsądne korzystanie z własnej siły i
jej odpowiedni umiar w walce o których nieustannie przypominała mu
Erza. Kontrola nie była łatwa ale ze zdumieniem zauważył, że
jest skuteczna. Demon nie zrobił uniku widocznie przekonany, że nic
z ich strony nie może mu zagrozić. Popełnił tym samym poważny
błąd. Kiedy kurz opadł ujrzeli, że jego klatka piersiowa nosi
silany poparzeń, a lewa ręka jest poważnie zraniona.
- Dobra pchełki, tak chcecie się bawić? - jego oczy zapłonęły
ze wściekłości – pokażę wam coś co sprawi że... no właściwie
to nie wiem co konkretnie bo każdy inaczej znosi tą grę –
zaśmiał się.
- O jakiej grze... - jego wypowiedź została przerwana przez
niespodziewany wybuch kilka cali przed nimi.
Eksplozja była na tyle duża, że odrzuciło ich w tył. Natsu udało
się bezpiecznie wylądować jednak było to tylko chwilowe
zwycięstwo. Rozbujany przez ów atak statek spowodował, że choroba
lokomocyjna błyskawicznie dała o sobie znać z zwielokrotnioną
siłą. Złapał się za brzuch próbując powstrzymać swój żołądek
przed zwrotem całej zawartości jaka w nim tkwiła i wzrokiem
poszukał przyjaciółki.
- Lisanna, gdzie jesteś... Lisanna – oczy rozszerzyły mu się
niemal dwukrotnie gdy zobaczył dziewczynę w kuli energii
zawieszonej jakieś pół metra nad podłogą.
Białowłosa próbowała rozwalić ją od środka ale jej wysiłki
nie przynosiły efektu. Szczęściem w nieszczęściu można nazwać
jedynie chyba to, że nie odniosła większych obrażeń. To jednak
wystarczyło by mimo dręczących o dolegliwości wstał gotów do
walki.
- Masz ją uwolnić – zagroził a płomień samowolnie wypełnił
całą jego prawą rękę jakby wiedząc, że za chwilę może zostać
użyty.
- Ależ oczywiście, mogę to w każdej chwili zrobić – przytaknął
zgodnie Jackal – jednak czy naprawdę wybierasz właśnie ją? –
spytał patrząc na niego przenikliwie.
- Co masz... - powędrował za spojrzeniem demona.
Po przeciwnej stronie znajdowała się kilkakrotnie większa kula w
której uwięzionych było dwadzieścia członkiń Marmaid Heel.
Wszystkie nadal skute lodem i zastygłe w rozmaitych pozycjach.
- A więc teraz przedstawię ci reguły gry – powiedział ignorując
grymas gniewu na twarzy Natsu – Jak pewnie wiesz to są bomby. Masz
minutę na podjęcie decyzji. Czy ma zginąć twoja towarzyszka czy
też mam zabić te oto tu panienki. Ostrzegam jednak, że jeśli
zaatakujesz mnie czy nie podejmiesz dość szybko wyboru obie te kule
eksplodują.
Serce w klatce piersiowej smoczego zabójcy zabiło mocniej.
Zrozumiał, że znalazł się w iście patowej sytuacji.
Zostali wepchnięci do małego pokoju. Jellal od razu zauważył, że
ściana dzieląca go od pomieszczenia w którym przetrzymywana była
Erza jest przysłonięta ciemnoczerwoną kurtyną. Oprócz niej
znajdowały się tu jedynie krzesła i stolik jednak te zauważył
dopiero gdy został popchnięty w ich stronę. W tej chwili miał
tylko jedno w łowie. Dostać się tam gdzie ona. Chronić ją przed
bólem. Być przy niej. Jednak nie mógł nic zrobić. Bez magii nie
mógł wiele zdziałać. Był gotów też założyć, że otaczający
ich dryblasy i bez niej mogli by im poważnie zaszkodzić. Był
wściekły na siebie. Źle ocenił ich zamiary. Myślał, że zabiorą
ich tam gdzie ją, a nawet jeśli nie to będzie mógł przynajmniej
ocenić w jakim jest stanie. Pokazać, że jest blisko. Że myśli
już jak ich stąd wyciągnąć. Dotarło do niego, że znów myślał
jak wtedy gdy jako dziecko planował kolejną ucieczkę z Wieży
Niebios, że tak jak wtedy gnany pragnieniem wolności zapomniał
jakie konsekwencje mogą nieść za sobą ich poczynania. Spojrzał
na Kaishi'ego szukając w nim jakiejś sugestii co dalej. Jednak
chłopak bez jakichkolwiek oznak oporu siedział na krześle ze
zwieszoną głową ulegle czekając na to co nastąpi. Wzmocniło w
nim to niechęć to chłopaka. Zupełnie nie rozumiał dlaczego nie
wykazuje żadnego oporu. Może i nie mogli zrobić im wiele ale
przynajmniej pokazać, że nie mają zamiaru być im posłuszni
niczym niewolnicy.
- Twojego kolegę już odpytywaliśmy, więc może ty będziesz
bardziej rozmowny – zwrócił się ku nie mu ów niski osobnik z
nutą szyderstwa w głosie.
- A co jeśli nie będę chciał odpowiadać – wycedził przez
zaciśnięte zęby niebieskowałosy.
Dopiero z bliska mógł się lepiej przyjrzeć oprawcy. Na oko był
od niego niższy o głowę. Posiadał długie mocno kręcone brązowe
włosy, które opadały mu nieco za uszy. Mimo łagodnych rysów
twarzy jego szare oczy pozostawały lodowate jakby nie było w nich
żadnych uczuć poza rządzą potęgi. Zbyt dobrze znał to
spojrzenie. Przez lata towarzyszyło mu gdy opętany przez Ultear
desperacko próbował przywrócić Zerefa do życia.
- Nie będziesz? – jego głos stał się tak samo lodowaty co
spojrzenie – Myślę jednak, że będziesz bardziej chętny do
współpracy jak coś zobaczysz.
Pstryknął palcami na jednego z dryblasów, a ten podszedł do kotar
i zaczął je rozsuwać. Zamiast ściany działowej jego oczom
ukazała się szyba. Jednak to co skrywało się za nią sprawiło,
że świat na dłuższą chwilę stanął dla niego w miejscu. Erza
tam była. Przykuto ją do jakiejś dziwnej maszyny, której nigdy
wcześniej nie widział. Głowa zwisała jej bezwładnie, a opadające
na twarz szkarłatne włosy uniemożliwiały mu stwierdzenie czy jest
przytomna. Wciąż w uszach pobrzmiewał mu jej krzyk. Nie miał
pojęcia co jej robiono ale wokół tytani krążyło siedem osób
ubranych w białe kitle, które rzucały na myśl lekarzy
przygotowujących się do ważnej operacji. Nikt nie powstrzymał go
gdy zerwał się z miejsca i zaczął walić pięściami w szklaną
ścianę.
- Rób co chcesz to szkło pancerne i bez magii nie jesteś w stanie
nic zrobić - zaśmiał się brązowowłosy - Tak czy inaczej
odpytywania czas zacząć.
Uniósł rękę, a niewidzialna siła przygwoździła Jellal'a do
ziemi. Była na tyle silna, że nie mógł się nawet poruszyć. W
tym stanie nie mógł się nawet bronić. Najgorsze było jednak to,
że oni mogli teraz zrobić Erzie dosłownie wszystko, a on nie mógł
w żaden sposób temu zaradzić.
- Co chcecie wiedzieć? - wychrypiał.
Pozostawało mu mieć nadzieje, że zdarzy się jakiś cud jak
podczas walki ze Skieletonem.
Ledwie przeszli przez próg ich oczom ukazał się widok, którego
najmniej spodziewali się zastać. Roztrzaskana lampa ostrzegawcza
rzucała co jakiś czas niekontrolowane czerwone sygnały dając
złowrogą poświatę na i zrujnowane wnętrze. Pokój wyglądał
jakby w trakcie ich nieobecności przeszło po nim tornado. Wszystko
było porozrzucane po miejscach w których normalnie by się nie
znalazły. Przechodząc musieli uważać by nie nadepnąć na
poniewierające się po podłodze strzykawki i rozbite, szklane
probówki. Inkubator Lockser leżał roztrzaskany pod ścianą.
- Gdzie jest Juvia-san - narastającą ciszę przerwał drżący głos
Wendy.
Gray sam nie wiedział dokładnie co czuje w tym momencie. Od uczuć
oddzieliła go jakaś chłodna siła jakby w obawie przed jego
zatraceniem. Już raz przechodził przez coś takiego, gdy Ur
poświęciła się by ocalić go przed Deliorą. Strach przed obcym,
który może czaić się w pobliżu był jak najbardziej uzasadniony.
Nie był typem osoby, która stroni od walk ale wszystkie ataki
wroga, niezależnie od tego czy stały za nimi demony czy „Ci
drudzy” pozostawiały za sobą krwawe żniwo. Jednak nie bał się
o to co mogło właśnie się tu wydarzyć spokojnie idąc za
Porlyusicą. Choć jego twarz zostawała obojętna to z każdym
krokiem jego niepokój narastał. Próbował przygotować się na
najgorszy z możliwych scenariuszy. Nie wiedział czemu ale przez
głowę przelatywały mu wszystkie momenty w których Juvia starała
się okazać mu swe uczucie. Dotychczas uważał, że jest strasznie
nachalna i uciążliwa. Jednak choć czasem miał jej serdecznie dość
przywykł do tego. Była pierwszą osobą, która się tak o niego
troszczyła. Nie oznaczało to, że reszta była względem niego
obojętna. Znaczną część osób z Fairy Tail znał od dzieciństwa.
Dorastali razem i w gruncie rzeczy byli dla siebie jak rodzeństwo.
Jednak to Juvia po raz pierwszy odkąd stracił rodziców zaczęła
mu okazywać, że jest dla kogoś wyjątkowy. Nie chciał się do
tego przyznać nawet przed sobą ale smakowały mu jej posiłki,
które często mu podrzucała. Coraz częściej przyłapywał się na
tym, że reakcji czeka na tą chwilę ciepła gdy w chwili
przekroczenia progu gildii ona rzucała mu się na szyje. Z początku
cieszył się, że Kaishi z nią porozmawiał by przystopowała
dokonując tym samym jakiegoś cudu zważywszy na to, że faktycznie
odpuściła ale teraz po prostu tęsknił za ich starymi, choć też
pokręconymi relacjami.
- Ona chyba nie... - zaczął chcąc jak najszybciej poznać prawdę.
Porlyusica pokręciła tylko głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy
i popchnęła drzwi.
- Juvia - przez kilka pierwszych sekund nie mógł uwierzyć w to co
widzi.
Dziewczyna siedziała na łóżku oparta o poduszki i przykryta
kołdrą. Czytała w skupieniu książkę ale gdy zauważyła, że
weszli jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nic jej nie było. Nie była
nawet ranna. Co więcej nie dostrzegł też żadnej aparatury do
której mogła być podłączona.
- Wyzdrowiała - zaskoczony zwrócił się ku uzdrowicielce - ale
przecież przed chwilą była... a teraz ten napad.
- Tak to dziwne - zgodziła się z nim edolaska Grandeeneay - jednak
mimo szkód jakie wyrządził w mojej pracowni chyba miał na celu
pomoc tej młodej damie. Jej przypadłości zniknęły. Poobserwuje
ją jeszcze kilka godzin i jeśli nic się nie zmieni wrócicie
jeszcze dziś razem do gildii. Co do was to macie uprzątnąć mój
dom do takiego stanu w jakim był zanim postanowiliście wyruszyć na
spacer bez mojej wiedzy.
- Ale tak ktoś zostawił jakiś znak? Cokolwiek co pozwoliłoby nam
ustalić kim jest - spytała Wendy kiedy Porlyusica wpychała jej w
dłonie mop i wiadro wody.
Starsza kobieta wyglądała jakby mocno się wahała przed
odpowiedzią lecz w końcu wyjęła z kieszeni zwitek papieru i jakiś
niewielki przedmiot po czym podała go Grayowi. Chłopak spojrzał na
małą notkę nabazgraną jakby w pośpiechu. Były tam napisane
tylko dwa zdania: „Przepraszam za kłopot. To nie było
celowe.”. Nie było jednak żadnego podpisu.
- Kurczę, może mamy sojusznika ale nie wiemy kim on jest -
westchnął czarnowłosy - Ta drobnostka raczej nam tego nie powie.
Miał wyrzucić ów przedmiot, który był zupełnie bezwartościowy
lecz powstrzymała go Wendy.
- Zaraz to przecież smocza łuska - wyglądała zarazem na
wstrząśniętą jak i zafascynowaną kiedy bujała ją w swą dłoń
- pasuje do tych, które według opisu Natsu miała na swych
skrzydłach Ame.
Mag lodowego tworzenia potrzebował trochę czasu by przyswoić sobie
usłyszane informacje. Z początku uznał, że nadawca tego liściku
przeprasza ich za bałagan, który po sobie zostawił. Jednak nie
miał powodu wątpić Wendy, że stała za tym owa smocza zabójczyni,
która zaatakowała ich miasto w towarzystwie osoby określonej
mianem „Trick”. To jednak wbrew pozorom nie leczyło całkowicie
tego problemu. Bowiem jeśli jest ich wrogiem i naprawdę chce im
zaszkodzić to czemu nagle leczy jedną ze swych ofiar.
- Juvia, wiem że możesz być jeszcze w szoku ale muszę o to
zapytać - zaczął - Widziałaś ją? Tą osobę co podczas walki?
Choć domyślał się, że tak będzie i tak poczuł zawód gdy
dziewczyna pokręciła przecząco głową. Nadal pozostawali bezsilni
wobec tego co mogło być dla nich szykowane przez wroga.
To było dla niego takie dziwne. On, dumny, obojętny, twardo
stąpający po ziemi wychowanek Metalicany naprawdę się przejmował.
Przejmował się tym co może teraz czuć względem niego jedna,
drobna niebieskowłosa istotka. Levy, której w końcu udało się
wyswobodzić z jego objęć z zainteresowaniem przypatrywała się
znakom wyrytym w kamieniu. Patrzył jak jej usta poruszają się w
takt rozszyfrowania zapisanych run. Było jasne, że skoro siła
Gildartsa nie pomogła mu się wydostać może tego dokonać tylko
jej sprawny umysł. Mirajane niedawno próbowała polecieć w górę
by sprawdzić dokąd sięgają owe drzewa ale jakaś siła zatrzymała
ją dziesięć metrów nad ziemią. Niezbyt jednak interesowało go
to miejsce, otaczające ich podejrzane drzewa czy to kto właściwie
znajdował się w tej pułapce. Dla niego liczyła się tylko ona i
fakt że może być przy niej.
- Gajeel możesz łaskawie nie zasypiać kiedy my główkujemy jak
wrócić do domu - głos Cany dotarł do niego jakby przez mgłę.
Wzruszył od niechcenia ramionami nie chcąc wyrywać się z
rozmyśleń. Wreszcie zaczął dopuszczać do siebie nieuchronną
prawdę. Był zakochany. Zakochał się w Levy McGarden.
- Nie powinnaś się zbyt przemęczać - troska z jaką wypowiedział
te słowa nie uszła uwadze towarzystwa.
- No tak - zachichotał Clive udając zawstydzenie - przecież chcesz
potem z nią, ten-teges, prawda.
Poczuł, że robi się czerwony na twarzy. Ze wszystkich sił starał
się temu zaprzeczyć ale zamiast tego przez gardło przeszły mu
niekontrolowane gnane jego buntowniczą naturą i nowymi uczuciami
słowa:
- A co zazdrościsz?
Zakrył sobie dłonią usta ale było już za późno. Wszyscy
doskonale usłyszeli co powiedział. Czując rosnące zażenowanie
poszukał wzrokiem dziewczyny. Ona jako jedyna nie wlepiała w niego
wzroku. Trudno było powiedzieć co w tej chwili malowało się w jej
spojrzeniem wciąż utkwionym w tajemniczym kamieniu. Trudno było
powiedzieć co dokładnie malowało się w jej oczach. Zachwyt,
fascynacja odkryciem czy może strach. Jedno było pewne. Zupełnie
nie zareagowała na jego komentarz. Nie skarciła go cichym „Gajeel,
nie teraz” jak gdy prosił ją o żelazo w najmniej
spodziewanych momentach czy po prostu odciągał ją od Jet'a i
Droy'a gdy miał zamiar pójść na misje by wytłumaczyła mu jak
dojść do celu omijając środki lokomocji. Nie speszyła się jak
gdy często dla żartu komentował jej drobną posturę zastanawiając
się jak takie chucherko daje radę przetrwać w świecie musząc
przy okazji opiekować się dwójką niezbyt kapniętych dzieciaków.
Pod to określenie oczywiście podchodzili jej koledzy z drużyny. Po
prostu uwielbiał robić im na złość. W sumie to głównie dlatego
z początku chciał się do niej zbliżyć, wszystko zmienił jednak
ten egzamin. To chyba, gdy przez niego naraziła się na atak
członków Grimoire Heart pojawiło się w nim coś więcej niż
zainteresowanie dziewczyną, choć na sam test zgłosił się tylko
po to by skopać tyłek Dragneel'owi. Ich relacje może i były
specyficzne zważywszy na ich dość brutalny początek ale nawet
wtedy gdy dopiero co przystąpił do gildii budząc tym samym jej
strach nie ignorowała go. Przepuszczał, że to dlatego, że jest aż
nazbyt miłą osobą lub już wtedy starała się go zrozumieć.
Przecież to właśnie ona zaakceptowała go jako pierwsza. Teraz
jednak nie zrobiła nic. Nie parsknęła śmiechem, nie pokręciła
głową zirytowana, nie walnęła go nawet w twarz. Po prostu nic.
- Ej, mała ktoś się tobie właśnie oświadcza - zażartowała
Cana klepiąc młodszą koleżankę po plecach jednak i to nie
sprawiło by ta choć drgnęła.
- No weź już nie żartuj - Laxus nie mógł dłużej zgrywać
obojętnego.
Kilkukrotnie pomachał tuż przed jej twarzą ręką ale ona
zachowywała się jakby zupełnie jej nie widziała. Nie było to
normalne. Nie mając lepszego pomysłu poraził ją delikatnie
prądem. Nie był to silny ładunek ale z pewnością przykułby
uwagę tego kto by nim oberwał. Levy jednak nie reagowała. Teraz
wszyscy patrzyli na nią z widocznym niepokojem.
- Mała, nie zaczytałaś się za bardzo - Gajeel przestał już
przejmować się tym, że w jego głosie słychać było strach.
Chwycił niebieskowłosą w ramiona i podniósł do góry zmuszając
jednocześnie do oderwania spojrzenia od kamienia. Ledwie jednak jej
stopy oderwały się od ziemi zaczęła coś mówić. Miała cichy
głos ale czuje uszy smoczego zabójcy bez problemu to uchwyciły.
Tyle, tylko że nie rozumiał ani słowa.
- Wracaj do nas - chciał to wykrzyczeć ale zamiast tego z jego ust
wypłynęła cicha prośba.
Przez chwilę miał nadzieję, że jego słowa do niej dotarły.
Przerwała, a w chwilę później osunęła się w jego ramiona
półprzytomna.
- Gajeel co... - zdążyła tylko zacząć coś mówić gdy przerwało
jej światło.
To samo światło, które ich tu sprowadziło. Tylko, że tym razem
dobywało się z niej samej.
Bycie mistrzem niosło za sobą wiele zaszczytów ale jeszcze więcej
obowiązków. Wiele razy zastanawiał się już czy nie zrezygnować.
Był tym zmęczony ale nie miał pojęcia, kto byłby gotów ponieść
na barkach taki ciężar odpowiedzialności. Przez moment próbował
przekazać tę posadę dla ojca Alberony ale ten zdecydowania wolał
działać w terenie do czego zaliczała się nie tylko pomoc innym
jak i bliższe poznanie jak największej liczby kobiet
zamieszkujących ich kontynent. Po dłuższym namyśle stwierdził,
że chyba dobrze zrobił, że się tego nie podjął. Dobrze do
gildii rzecz jasna. Był dobrym człowiekiem i wspaniałym magiem ale
podejrzewał, że pod jego rządami Fairy Tail prędzej by
przypominało dom publiczny niż stowarzyszenie magów. Już nawet
kilka proponował mu by wprowadzić bardziej skąpe ubrania dla
żeńskiej części gildii. Cóż sama koncepcja i w jego głowie nie
była najgorsza ale wiedział z góry, że by to przeszło. Z kolei
Laxus, choć nie pałał już taką rządzą siły nie poradził
sobie jeszcze do końca ze swoimi demonami. Zdawał sobie sprawę, że
go zawiódł. Nie jako mistrz ale jako zwyczajny dziadek. Widział
przecież jak z wesołego dziecka przeobraża się w rozgoryczonego
nastolatka, a potem w pragnącego władzy młodzieńca. Wiedział, że
zaczęło się to gdy zmuszony był wydalić jego ojca z gildii.
Niestety zajęty obowiązkami mistrza nie zauważył, lub nawet nie
chciał zauważyć jak bardzo cierpiało wtedy pewne dziecko. Z
czasem zaczął dostrzegać swoje błędy. Zamiast szczerze z nim
porozmawiać wolał zbywać go słowami „Tak będzie lepiej”
lub „Być nie zrozumiał, jesteś za mały.” Nic więc
dziwnego, że skoro sam go odtrącił wnuk zaczął się od niego
oddalać na własną rękę szukając ojca. Jednak nawet wtedy
zamiast porozmawiać z nim jak z członkiem rodziny, prawdziwym
członkiem wolał mu robić kazania na temat tego jakie to
niebezpieczne. Nic więc dziwnego, że gdy Laxus zaczął potajemną
korespondencje z Ivanem nic mu o tym nie powiedział. Dowiedział się
o tym przypadkiem, gdy chciał z czystej ciekawości zobaczyć z kim
korespondują członkowie Fairy Tail. Wtedy też nie umiał
powiedzieć mu na czym stoją wolał prawić mu kazania na temat tego
jaki to jego rodzic jest niebezpieczny ale nic poza „jest
zagrożeniem ale nie mogę powiedzieć czemu” nie padało w
tych rozmowach. Przez to wszystko nie wiedział nawet kiedy
konkretnie stracił z nią tą silną więź jaka między nimi była
przed tym wszystkim. Przed tym jak Ivan dowiedział się o skrywanych
pod ziemią tajemnicach i wystawił mu ultimatum. O dalszym
wydarzeniach wiedziało wtedy naprawdę niewielu, a on tak bardzo nie
chciał do nich wracać. O wiele jednak bardziej nie chciał
zmarnować szansy na odbudowanie zaufania wnuka. Wydalił go nie
dlatego, że narozrabiał. Przecież ostatecznie nikt nie miał do
niego drobiny żalu, a i gorsze rzeczy razem przetrwali. Wydalił go
bo zdał sobie sprawę, że bez niego łatwiej wróci do swego
dawnego ja. Do łagodnego Laxus'a. Jednak od samego początku tak
bardzo chciał by wrócił. By znów powiedział do niego „dziadku”.
Dzięki Gajeel'owi widział jak powoli, podczas wygnania twarz
Laxus'a coraz częściej rozjaśnia szczery uśmiech gdy rozmawia z
zupełnie przypadkowymi osobami. Utwierdziło go to w przekonaniu, że
to właśnie on odpowiada za jego stan. Pragnienie by był blisko
zwyciężyło jednak niedługo po tym jak przebudzili się z
siedmioletniego snu. Clive wiedząc przez co przechodzi postanowił
mu pomóc. Laxus wrócił, a on poprzysiągł sobie że naprawi swe
błędy. Jednak nie jako mistrz tylko jako najnormalniejszy dziadek.
On mistrzem być już nie chciał. Jednak gildia potrzebowała
mistrza. Jednak nie znał nikogo kto by się na to miejsce nadawał.
No prawie. Erza od początku przyciągnęła jego uwagę. Już kiedy
po raz pierwszy przekroczyła próg gildii wyczuł w niej moc o
której nie zdawała sobie sprawy. Przez lata obserwował jak się
rozwija. Przez lata z dumą słuchał jej przyrównania do świętych
magów. Pokochał ją jak własną córkę. Kiedy zauważył jak bez
większego trudu pokonuje całe Pandemonium nie miał już
wątpliwości, że ma wielką moc. Moc, której dalej do końca nie
rozwinęła. Moc z którą było coś dziwnego. Przypomniał sobie,
krótką rozmowę z Ultear.
Kiedy wszystkie
drużyny weszły już do Podniebnego Labiryntu, którego pokonanie
miało dać dostęp do turnieju podeszła do niego. Nie musiała o
nic pytać. Od razu domyśliła się o czym chciał z nią
porozmawiać.
- Nie mogłam
od tak uwolnić jej drugiego źródła. Nie jest to możliwe jeśli
nie zna się pełni potencjału pierwszego. Z tego co zdążyłam
ustalić to wykorzystuje tylko nieco ponad dziesięć procent.
- Ale jak to
możliwe - nie krył zdziwienia - przecież nie raz widziałem ją
już wykończoną. Przecież nie powinna się męczyć jeśli zużywa
tylko nieznaczną część magicznej mocy.
- Tak -
zgodziła się czarnowłosa - jednak z pewnością słyszałeś o
pojęciu „blokada zabezpieczająca”.
Słyszał. Jak sama nazwa wskazuje ta blokada służyła zapienieniu
bezpieczeństwa. Pojawiała się u wyjątkowo silnych magów.
Zabezpieczała przed spaleniem od środka ciała przez nadmiar magi
jej posiadacza. Owszem już nie raz się z nią spotykał. Sam
również taką posiadał. Jednak Erza była jeszcze taka młoda, a
jej magiczna moc ciągle wzrastała. Nie było to jednak takie
piękne. Blokada może nie wytrzymać i pęknąć, a wolał nie
myśleć co wtedy stało by się z szkarłatnowłosą. Poprosił ją
tylko by na razie nikomu o tym nie mówiła, a ona uspokoiła go
mówiąc że jest pierwszą osobą, której to mówi. Tak, miał
naprawdę sporo powodów do zmartwień.
Jej ciało z cichym łoskotem uderzyło w podłogę. Odłamki lodu,
którymi była unieruchomiona zostały zniszczone. Potarła sobie
pulsującą skroń, próbując pozbyć się bólu z głowy.
- Odsuń się i pomóż Milliannie rozmrozić pozostałych - ostry
głos Kagury potoczył zadudnił w jej uszach.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że to właśnie jej
zawdzięcza swoje życie. Widziała jak mimo widocznych oznak
przemarznięcia dzielnie stoi naprzeciw Silvera. Po sączącej się
stróżce na przedramieniu mężczyzny wywnioskowała, że nawet
udało jej się go zranić. Nic dziwnego skoro była asem swojej
gildii. Nie chcąc sprawiać jej kłopotu w walce chciała już
spełnić posłusznie polecenie. Schylała się już by zająć się
niską dziewczynki, która musiała być w wieku Wendy kiedy coś w
niej pękło. Znów ktoś ją uratował, a ona znów chciała jak
najszybciej wycofać się z linii frontu. Znów nie chciała
ryzykować bezpośredniego starcia. Zacisnęła pięści przeklinając
własną słabość. Przecież nie zmieni tego unikając największego
problemu. Zawsze bała się ryzykować ale teraz był najwyższy czas
by to zmienić. Na wpół po omacku wyszukała dłońmi odpowiedniej
długości. Długości klucza. Znów miała wątpliwości czy to się
uda, czy dobrze robi słuchając księgi o której nie wie nawet
jakim cudem znalazła się w jej mieszkaniu. Był jednak jej jedynym
biletem jeśli nie chciała stać z tyłu i tylko patrzeć. Zresztą
ten znak, który zrobiła na drzewie przyniósł chyba jakiś skutek.
Nim ktoś zdołał choć zauważyć co robi podniosła kawałek
drewna do góry i złączywszy go z kluczem Crux'a wykrzyczała.
- Niebiosa sprowadźcie: Ent.
Ziemia zaczęła gwałtownie drżeć. Ostatnim co zapamiętała były
konary wydobywające się jakby z powietrza i jej własny krzyk.
Oddychał szybko. Może nawet zbyt szybko. Całym sobą powstrzymywał
płomienie, które chciały mu wejść na ręce. Wiedział, że jeśli
da się ponieść zginą wszyscy zakładnicy. Zginie Lisanna. Nie
chciał po raz drugi przeżywać wiadomości o jej śmierci. Tym
bardziej nie chciał być jej świadkiem. Chciał krzyknąć, żeby
ją zostawił. Chciał powiedzieć, że t oczywiste, że ją
wybiera. Jednak oznaczało by to niechybną śmierć wielu niewinnych
dziewcząt.
- Tik-tak, Tik-tak - ponaglił Jackal nie mieszkając się przy tym
zaśmiać - Zostało czterdzieści pięć sekund. Jeśli nie chcesz
wybierać bez problemu mogę skasować dwie opcje.
Zacisnął mocniej zęby. Doskonale wiedział co kryło się za tymi
słowami. Demon nie miałby najmniejszych oporów przed
unicestwieniem ich wszystkich.
- Jaką mam gwarancję - wysyczał ledwo otwierając usta - że po
wyborze nie aktywujesz drugiej kuli lub nie zaatakujesz jej... ich
później - usiłował temu zaprzeczyć ale podświadomie już
dokonał wyboru. Po prostu chciał sprowadzić Lisannę bezpiecznie
do gildii. Było to może samolubne ale nie mógł znieść myśli,
że znów nie będzie jej przy nim.
- Nie jest dla mnie ważne czy to ja czy to inny sprzątniemy dany
ludzki byt więc mogę ci nawet złożyć „Przysięgę krwi” ale
dotyczącą tylko tej białowłosej dziewczynki. Jeśli przeżyje tę
grę więcej nie będę mógł jej tknąć- zaoferował nadal tak
samo rozbawiony - Przypominam, że masz coraz mniej czasu na podjęcie
decyzji.
- O czym ty do cholery bredzisz - warknął Natsu.
- O takiej drobnostce co bardzo ułatwia życie. Widzisz demony
nikomu nie ufają, nawet sobie nawzajem. Dlatego jeśli chcemy dojść
do porozumienia składamy ową przysięgę. Nie jest to jednak byle
jaka obietnica. Jeśli ją złamiemy gniemy bezpowrotnie. Robi się
ją mniej więcej tak - Jackal wymruczał coś pod nosem w nieznanym
języku rysując na prawym ramieniu znak X. Ten zajarzył się chwilę
krwistą czerwienią i znikł - Teraz wiesz, że nie blefuje.
- Szczerze to nie za bardzo zrozumiałem - Natsu zmarszczył czoło.
- To już twój problem mały masz już tylko dziesięć sekund -
Jackal spojrzał na niego wyczekująco.
Nie potrafił jednak podjąć decyzji. Chronić to jedno ale
decydować kto ma przeżyć to zbyt wiele. Nawet jak dla niego. W
innej sytuacji być może rzuciłby się na niego. W innej sytuacji
może Erza czy Gray byli by w stanie mu pomóc. Ale ich tu teraz nie
było.
- Natsu wybierz te dziewczyny - głos Lisanny był cichy ale było w
nim całkowite zdecydowanie.
Myślał, że czas się zatrzymał choć w rzeczywistości musiało
to być tylko kilka sekund może nawet tylko jedna. Nie mógł
uwierzyć, że właśnie powiedziała mu, że zamierza się poświęcić
by inni żyli. Tak, na to z pewnością byli gotowi chyba wszyscy z
Fairy Tail. Gray chciał zamienić swoje ciało w lód by powstrzymać
Deliorę. Erza była gotowa poświęcić siebie by nie dopuścić do
zniszczenia kraju przez Etherion. No i już raz stracił samą
Lisannę. To sprawiło, że nie chciał się żegnać z nikim. Nie
musieć znów znosić tego uporczywego braku w sercu.
- Ale ty wtedy...
- Natsu, ja wcale nie muszę odejść. Raz mi już się udało wrócić
Pamiętasz naszą pierwszą wspólną Fantazje? - spytała.
Oczywiście, że pamiętał. Pamiętał wszystkie w których
uczestniczył. Jednak nie rozumiał czemu o to pyta. Co to ma
wspólnego z ich sytuację.
- Ostatnie dwie sekundy - zakomunikował demon, a kule zaczęły
jarzyć się bardzo jaskrawym, czerwonym światłem gotowe
eksplodować.
- Natsu, zaufaj mi - w jej łagodnym głosie nie było nic oprócz
troski.
Zacisnął pięści. Wiedział, że podjęła za niego decyzje i z
nienawidzi go jak postąpi inaczej.
- No dobra uwolnij te dziewczyny - krzyknął.
Ledwie wypowiedział te słowa nastąpił wybuch. Jego siła była na
tyle duża, że doszczętnie rozwaliła tylną ścianę ukazując
otwartą przestrzeń. Jednak była niczym wobec wściekłości jaka
ogarnęła wówczas smoczego zabójce.
Zaczęły się pytania. Z początku nie miały one żadnego
znaczenia. Przynajmniej dla niego. Nie miał oporów by powiedzieć
jak się nazywa, że razem z innymi został zmuszony do pracy przy
wieży Niebios. Potwierdził nawet, że to tak poznał Erzę. W
gruncie rzeczy wiedziało o tym już wiele osób, a ona sama nie
sprawiała wrażenia jakby się z tym kryła. Dotychczas odpowiadał
na te pytania machinalnie bez cienia emocji w głosie. Całą swoją
uwagę skupiał na Erzy. Zza pancerną szybą przypięta do ściany
była całkowicie zależna od otaczających ją pseudo--naukowców.
Musiała już być skrajnie wykończona torturami bo nawet nie
reagowała, gdy przypinali ją do coraz to nowych urządzeń.
- Scarlet, czy to jej prawdziwe nazwisko?
Tym razem nie odpowiedział. Coś mówiło mu, że to pytanie jest
podejrzane choć z pozoru niewinne. Wiele osób wiedziało, że to on
jej takowe nadał, gdy wyznała, że nie pamięta własnego. Może
nie była to wiedza na skale światową ale wiedziało o tym całe
Fairy Tail. Wiele razy zastanawiał się czemu je zatrzymała.
Przecież było wymyślone przez niego. Osobę, która nawet nie
zasługuje by pokazywać się jej na oczy.
- Odpowiadaj - warknął oprych uderzając go biczem.
Nawet nie syknął gdy ten rozciął mu skórę nad ramieniem. Z
piekącej rany zaczęła sączyć się krew ale nie zwracał na to
uwagi. Erza musiała cierpieć o wiele bardziej.
- Po co wam to - warknął.
Chciał przeciągnąć ich rozmowę. Musiał grać na czas. Odciągnąć
ich uwagę. Było może to naiwne z jego strony ale liczył teraz na
pomóc z zewnątrz. Kiedyś Natsu powstrzymał go w ostatniej chwili
przed największym błędem jaki mógł popełnić. Przed
poświęceniem Erzy Zerefowi. Wizja jej ciała rozpadającego się
wewnątrz Etherionu nadal była żywa w jego koszmarach.
- To mu tu zadajemy pytania i lepiej na nie grzecznie odpowiadaj albo
ktoś może ucierpieć - zagroził brązowowłosy zbir po czym skinął
głową na jednego z wspólników stojących za szybą.
W pierwszej chwili Jellal nie zorientował się o co może chodzić.
Spodziewał się, że zaraz spadnie na niego grad ciosów. Myślał,
że po prostu będzie musiał znosić coraz większy ból. Tortury
nie były dla niego czymś nowym. Zresztą wciąż miał wrażenie,
że na nie zasługuje. Z tego co się dzieje zdał sobie sprawę zbyt
późno. Jeden z naukowców poszedł do Erzy i wystrzyknął jej coś
w ramię. Wydała z siebie cichy jęk ale była zbyt osłabiona by
protestować.
- Wydaje się, że zaczyna od razu działać - zauważył rzucając
wyzywające spojrzenie na Jellal'a, gdy ciało szkarłatnowłosej
zaczęło drgać, a jej klatka piersiowa unosić się i opadać
znacznie szybciej niż normalnie.
- Nic nie rób - ostrzegł Kaishi niebieskowłosego łapiąc za rękę
w momencie w którym ten miał już się rzucić na oprawcę - Nic
tym nie zyskamy.
Jellal dosłownie zmusił się do zaniechania próby pomocy
szkarłatnowłosej. Sytuacja stawała się dla nich coraz bardziej
żałosna. Teraz nie tylko nie mogli nic zrobić ale też musieli
liczyć się z czasem. Cokolwiek wstrzyknęli Tytanii miało
negatywny wpływ na jej zdrowie. Wiedział, że choćby nie wiadomo
jak byłaby potężna w starciu z trucizną bez pomocy medycznej mało
kto wychodził obronną ręką.
- Nie jest. Ja jej takie wymyśliłem - powiedział siląc się by
zapanować nad drżeniem własnego głosu. Nie chciał okazywać
strachu, nie chciał by wiedzieli, że trafili w jego najczulszy
punkt. Ukrywanie tego było priorytetem. Nie tylko dla jego gildii
ale dla wszystkich, którzy mają przed sobą jakąkolwiek walkę.
Słabości zbyt łatwo można wykorzystać, a uderzanie w miejsce,
które boli najbardziej zwykle gwarantowało zwycięstwo.
- Z jakiegoś konkretnego powodu - drążył temat brązowowłosy.
- Po prostu nie znała własnego - tym razem odpowiedział Kaishi,
któremu zachowanie spokoju przychodziło łatwiej.
- Jak to możliwe - oprawca wyglądał na szczerze zaskoczonego tą
informacją
- To chyba normalne skoro już jako niemowlę trafiła do sierocińca
- Kaishi wzruszył ramionami, a Jellal chyba po raz pierwszy poczuł
zadowolenie z faktu, że tak bardzo zbliżył się do Erzy. Mu samemu
te informacje nie przeszły by tak łatwo przez gardło. Nawet jeśli
to nie było by w jego głosie takiego opanowania.
- A więc nie dostały się tu razem - brązowowłosy odszedł od
nich - lub podane nam informacje były błędne.
Nie dostały.
Ta liczba mnoga była
niepokojąca. Przypomniało mu się co Erza mówiła o swoich
ostatnich snach. O tym jak jakaś kobieta miała ją przynieść do
Rosemary, gdy była niemowlęciem. Wprawdzie ona sama nie miała
pewności czy dotyczyły właśnie niej ale póki co wszystko
składało się w logiczną całość. Od początku czuł, że te sny
nie są przypadkowe. Pojawiły się zbyt nagle by można je
zlekceważyć. Nie mówił jednak nic o tym Erzie. Nie chciał dawać
jej nadziei na poznanie czegoś o swojej przeszłości, gdy sam nie
był pewien prawdziwości swoich przeczuć. Wiedział jakie to dla
niej ważne. Przecież to właśnie dlatego wyruszyli do jej wioski.
Już teraz, choć nie mógł mieć pewności czy wyjdą cało z
sytuacji w której się znaleźli, martwił się jak zniesie to Erza.
Nie tyle pod względem fizycznym co psychicznym. Skoro zwykłe ataki
tak na nią wpłynęły to co się stanie po tym? Potem otoczy ją
zwykłą, troskliwą opieką. Tylko, że wpierw musi ją stąd
wydostać.
- Dlaczego? Dlaczego tak wam zależy by o niej tyle wiedzieć -
Kaishi zadał to samo pytanie jakie w tej chwili chodziło mu po
głowie - Co wam przyjdzie z tak błahych informacji.
- Wiedzieliśmy, że wasza gildia z wielu rzeczy nie będzie zdawać
sobie sprawy ale by.. - pogardliwy śmiech zbira został zakłócony
przez migotanie lampki ostrzegawczej.- Co tam się dzieje - ryknął
na swych pomocników.
- To nie nasza wina - zaprzeczył jeden z nich - To wychodzi z tej
dziewczyny.
- Mówiłem wam, że możecie ją torturować ale potrzebna jest nam
żywa - warknął.
- To nie nasza wina - powtórzył kolejny z naukowców - zgodnie z
zaleceniem daliśmy jej zastrzyk obniżający barierę o pięć
procent ale jej ciało zachowuje się jakby było to o wiele więcej.
Jellal nie mógł dłużej tego znieść. Widział jak ciało Erzy
wygina się w coraz to nowych konwulsjach. Ignorując ostrzegawcze
spojrzenie Kaishi'ego poderwał się z miejsca i z całą siłą jaką
posiadał rzucił się na brązowowłosego ignorując, że jest skuty
antymagicznymi kajdanami. Ignorując, że ten ma liczną obstawę.
Ignorując wszystko co podpowiadała mu logika. Po prostu rzucił się
na niego przygwożdżając go do ściany. Nie trwało długo nim
został powalony na podłogę, a dwóch dryblasów przytrzymywało mu
ręce na plecach. Pozostał nieruchomo gdy któryś z nich zaczął
go okładać batem. Wiedział, że tan ból nie może się równać z
tym przez co przechodziła właśnie Erza. Niezbyt wiedział o co im
chodziło z tą barierą. W kwestiach bardziej zagadkowych aspektów
magii dobra była Ultear ale on po raz kolejny nie miał się w czym
wykazać. Po dziś dzień nie mógł wyjść z podziwu ile ta kobieta
wiedziała. Zastanawiał się co by mu poradziła w takiej sytuacji.
Jako Crime Sociere byli nie raz w trudnej sytuacji. W końcu gdyby
mroczne gildie były łatwe do likwidacji ich działalność byłaby
zbędna. Rozważał możliwość zaoferowania im siebie w zamian za
obietnicę uwolnienia Erzy. W końcu za jego głowę wyznaczono
niebagatelną sumę. Tylko, że po zniszczeniu rady wynagrodzenie nie
było już takie pewne. Z drugiej strony im widocznie zależało
najbardziej na niej więc wątpliwym było by się zgodzili.
- Czego wy od niej chcecie - wychrypiał gdy skończyli go okładać.
Odpowiedział mu pogardliwy śmiech.
- Spodziewaliśmy się, że będziecie wiedzieli nieco mniej niż by
ale by nic nie wiedzieć o tym co kryje się w tej młodej damie -
ruchem głowy wskazał Erzę.
Jellal zawahał się. Chciał zaprzeczyć ale nie wiedział jakich
słów użyć. Nie miał wątpliwości by Erza coś tak wielkiego
przed nimi zataiła ale skoro nie znała z oczywistych powodów swego
nazwiska to równie dobrze mogła nie mieć pojęcia o czymś innym
dotyczącym swojej osoby.
- Widzisz, sam chyba to rozumiesz - głos brązowowłosego był
przesiąknięty chłodną ironią - Wy też nie jesteście nam
bezwartościowi. Myślę, że nasza panienka będzie znacznie
bardziej posłuszna jeśli zostawimy was przy życiu. Chyba że...
Nagła fala energii odepchnęła zbira wraz z jego sługusami na
drugą stronę pokoju. Nim zdołali się podnieść kolejna siła
przygniotła ich do ziemi. Jellal od razu poznał ten rodzaj magii co
powstrzymywał go przed udzieleniem pomocy Erzie, którą zamierzał
zabić Skieleton.
- Na nasze szczęście są strasznie zapominalscy. Choć by zostawiać
klucze do naszych kajdan w zasięgu ręki to już brak nie
profesjonalizmu, a logiki - Kaishi, któremu jakimś cudem udało się
uwolnić stał obok niego mimo licznych siniaków tryskając
optymizmem - Dzięki za odwrócenie ich uwagi Jelly. Gdyby mnie
przyłapali pewnie fruwałbym z aniołkami.
Jellal przez moment wpatrywał się w nieprzytomnych od uderzenia
zbirów. Instynkt wyrobiony przed lata walki z im podobnymi
podpowiadał mu, że nie obudzą się jeszcze przez około dwie
godziny. Pozbyli się tym samym największego problemu blokującego
ich akcje.
- Musimy jej jak najszybciej pomóc - Jellal nie bacząc na obolałe
ciało zerwał się ku szklanej ścianie tak nagle i szybko, że
Kaishi ledwo co zdążył odblokować mu kajdany.
- Tak, tak tylko... - Kaishi nie musiał kończyć by dotarło do
niego to co zamierza powiedzieć.
Ci naukowcy. Choć ta nazwa ciężko przechodziła mu przez samą
myśl wcale nie zareagowali na ich pomniejsze zwycięstwo.
Zachowywali się jakby to wszystko było normą. Kawałkiem planu.
- Chcą dokończyć to co zaczęli - powiedział Jellal i otoczony
zaklęciem meteoru przeleciał przez dzielące go od szkarłatnowłosej
szkło nokautując przy okazji dwie najbliższe mu osoby.
Teraz mógł zauważać dokładnie, że wliczając w to wyłączonych
z walki było w sumie ośmiu ubranych w białe kitle mężczyzn.
Teraz mógł dokładnie zobaczyć pustkę w nich oczach. Brak
jakichkolwiek uczuć gdy nadal jak w transie wykonywali czynności
obok Erzy. Może by im współczuł, może nawet byłby skory do
udzielenia im natychmiastowej pomocy jednak gdy jeden z nich chwycił
skalpel i zaczął się z nim zbliżać do Tytanii nie wytrzymał.
Mógł znieść dużo ale świadomym czy przeciwnie nie pozwoli
zrobić nic więcej najważniejszej dla niego istoty. Nie myśląc
nawet co nimi kierowało, nawet nie chcąc o tym myśleć szybko
rzucał jednego po drugiem na ziemię. Wkrótce wszyscy już leżeli
u jego stup nieprzytomni lub zbyt obolali by się podnieść. Nie
bacząc na Kaishi'ego, który ledwo co zdołał do niego dołączył
podszedł do wciąż przypiętej do dziwnej maszyny Erzy.
Najdelikatniej jak tylko mógł wyswobodził ją z metalowych
uścisków urządzenia. Kiedy jej głowa bezwładnie opadła na jego
tors poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Było z nią źle.
Oczy miała zamknięta, a oddech płytki i szybki. Choć jej
obrażenia były liczne nie mogły zagrażać jej życiu. Była już
wiele razy w gorszym stanie. Pod swoimi stopami widział jednak
strzykawki. Mnóstwo zużytych strzykawek. Zacisnął zęby za
wszelką cenę chcąc powstrzymać się przed wybuchem złości.
Złości na samego siebie. Eksperymentowali na niej nie wiadomo jak
długo, a on po raz kolejny był zbyt słaby by samemu ją ocalić.
Niechętnie przyznał to przed samym sobą ale swe życie
zawdzięczała nie mu ale Kaishi'emu, który zdobył klucze od ich
kajdanek. Teraz jednak nie było to ważne. Otulił Erzę ramionami
zgarniając jej włosy opadające na twarz. Teraz musi zapewnić jej
bezpieczeństwo. Musi upewnić się, że wydobrzeje.
- Proszę tylko mnie nie opuszczaj - wyszeptał - Potrzebuje cię.
Nie wiedział jak długo klęczał wtulając swą twarz w jej włosy.
Słuchając bicia jej serca nim Kaishi poklepał go po ramieniu.
- Trzeba ją stąd jak najszybciej zabrać - powiedział - ty idź,
ja się tu trochę jeszcze rozejrzę.
- Ale po co - spytał Jellal.
Kaishi tym razem się nie zaśmiał tylko wskazał ruchem głowy na
porozrzucane wokół przedmioty.
- Może uda mi się ustalić co to za dziwna medycyna no i dobrze
będzie poinformować kogoś o tych kolesiach - powiedział - no idź
już - ponaglił.
Tym razem Jellal się nie zawahał. Upewniwszy się, że Erza
bezpiecznie leży w jego ramionach ruszył w kierunku wyjścia.
Meredy leżała na łóżku w pokoju Erzy pogrążona w
rozmyślaniach. Makarov jakiś czas temu powiedział jej i Carli, że
musi sprawdzić jakieś miejsce sam. Kazał im wypoczywać i cieszyć
się resztą tego spokojnego dnia ale coś nie dawało jej spokoju.
Miała złe przeczucia. Nie chciała jednak wganiać się w kulę.
Nawet jeśli coś by się działo po co dorzucać sobie zmartwień
jeśli nie może się pomóc.
- Nareszcie kogoś znalazłem - prawie podskoczyła słysząc
zasapany głos tuż nad sobą.
Pantherlily dysząc ciężko wylądował chwiejnie na dywanie i
dosłownie padł plackiem.
- Muszę sprowadzić pomoc - wydyszał gdy udało mu się wreszcie
złapać oddech - Oni wszyscy wpadli w pułapkę.
Meredy zareagowała błyskawicznie. Chwyciła kulę Ultear i zaczęła
starać się ich namierzyć. Znalezienie ich magicznego śladu nie
stanowiło problemu. Jednak zamiast obrazu pojawiła się mglista
zasłona. Zabezpieczenie przed zaklęciami podglądającymi. Mogła
jednak założyć, że wszyscy żyją choć i tak wolała jak
najszybciej powiadomić o tym mistrza Fairy Tail.
- Gdzie jest staruszek - spytał ją czarny kot gdy nakładała
kurtkę.
- No właśnie nie wiem dokładnie - odparła pośpiesznie
poprawiając kaptur - Chyba w gildii.. ale pewna nie jestem. Kazał
mi i Carli wyjść, gdy szukaliśmy pamiętnika pierwszej.
- No wiedziałem, że jest nieco zboczony ale by czytać pamiętnik
nastolatki sprzed ponad stu lat - zażartował mimowolnie przywołując
do siebie dziwne skojarzenia ze staruszkiem - Wie choć jak on
wygląda?
- Makarov-san twierdzi, że „Pierwsza” mogła w nim pisać o
czymś co może rzucić trochę światła na to co się teraz dzieje
- starała się na rzeczowy ton ale uwaga Exceed'a i u niej wywołała
rozbawienie - No z tego co pamięta miał być czarny w kolorowe
kwiatki. Zabezpieczony też miał być jakimiś zaklęciami.
Ku jej zdumieniu partner Gajeel'a zaczął się niekontrolowanie
śmiać.
- Chyba wiem gdzie może być - powiedział poważniej gdy dostrzegł
karcące spojrzenie dziewczyny - Gajeel chyba go znalazł podczas
treningu przed turniejem. Myślał, że należy do Levy - dodał
widząc jak już otwiera usta - Choć tłumaczył, że chce go
przeczytać tylko po to by ją wkurzyć chyba wiesz o co naprawdę mu
chodziło.
Wiedziała, aż za dobrze. Uczucie jakim smoczy zabójca darzył
drobną czarodziejkę było aż nazbyt widoczne i nie trzeba było
znać magii, którą ona znała by wiedzieć co konkretnie wisi w
powietrzu gdy na siebie patrzą.
- Przeczytał go?
- Nie - pokręcił łepkiem - Nie mógł go otworzyć i trzeba go u
siebie pod poduszką. Mówi, że czeka aż mała zacznie go
poszukiwać wtedy jak to mówi „Pomoże maleństwu znaleźć
zgubę”.
- Musimy natychmiast po niego iść - oświadczyła i praktycznie
wypychając po drodze Lily'ego wybiegła z pokoju - Zresztą musimy
powiedzieć też mistrzowi, że trzeba sprowadzić pomoc - ponagliła
go gdy przez chwilę wisiał bez celu w powietrzu. Jeśli wszystko
dobrze pójdzie zdobędą chwilową przewagę.
--------------------------------------
Pl. W pułapce.
W następnej noci planuje trochę rozkręcić wątki romantyczne. Jednak mam nadzieję, że ta nie była tragiczna ;)
Znowu długie czekanie -_-
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać że się opłacało.Mam nadzieję na wątki miłosne Jerzy albo Nali chociażby chodziaż na Lyvie nie narzekałabym xD A teraz tradycją idę piszukać Jerzy love.
Buźaki!
Super rozdział, nie mogę się doczekać kolejnego, ale pewnie będzie jakoś za miesiąc :/.
OdpowiedzUsuńTak, nadrobiłam wszystkie rozdziały~
OdpowiedzUsuńNo, no... Kaishi niby dobra postać, ale ja wciąż mam co do niego podejrzenia. Choć mam szczerą nadzjęję, że to moje spaczenie aby wszędzie szukać spiskowców, którzy chcieli by zaszkodzić Jerzie xD
A co do zapowiedzianych romansów, to czekam z wytensknieniem. Wysyłam pokłady weny^^
You Go Jellal! Gratuluję Ci chłopie. Wreszcie częściowo wyszedłeś z Emo modu. xD
OdpowiedzUsuńLevy i Gajeel są uroczy. Jak dobrze, że Juvia czuję się lepiej. Tym bardziej, iż jeszcze nic nie opowiedziała na temat jej wizyty w LS. ^^ OMG LUCY coś Ty narobiła? Nie podoba mi się, że korzystasz z dziwnych, podejrzanych książek. Lyvia? Jam jest LyonxKagura shipper. <---(Wiem, że to się nigdy nie wydarzy, ale...) Ogólnie tajemnice się zagęszczają, a ja pragnę odpowiedzi. ^^ Lecę czytać kolejny rozdział. :D
Pozdrawiam Lavana Zoro :)