piątek, 19 czerwca 2015

7.Kaishi

Kryształowa kula potoczyła się po trawiastym poszyciu lasu. Jellal nerwowo zaciskał pięści. Czuł że coś jest nie tak. Nie mógł namierzyć Erzy ani żadnego z jej przyjaciół. Niby nic takiego. Od kolejna misja na którą szkarłatnowłosa wybrała się z drużyną. Przecież nie była osobą lubiącą siedzieć bezczynnie. Podświadomie jednak czuł że coś jest nie tak. Nie umiał sprecyzować źródła swego niepokoju ale wydawało mu się że mają coś wspólnego z tym co się działo na igrzyskach.
- Zgaduję że znów o niej myślałeś – podeszła do niego Meredy i podała mu kubek gorącej herbaty.
- Dziękuję – powiedział ubijając łyk. Chciał uniknąć konieczności dalszej rozmowy na ten temat ale widząc świdrujące spojrzenie przyjaciółki wiedział że nie ma wyjścia – tak – przyznał po dłuższym milczeniu – nie wiem dlaczego ale wciąż czuje że dzieje się coś złego. Ja po prostu….
- Martwisz się o nią – nie dała mu dokończyć dziewczyna – to zrozumiała. Powinieneś jednak zdawać sobie sprawę że nie możemy od tak ingerować. Pozostało nam czekać aż wrócą z misji, a potem wpaść do nich z wizytą.
- Masz jakąś sprawę w Fairy Tail – zdziwiła się niebieskowłosy mag. Dotychczas nie zauważył by coś planowała gdyż wszystko omawiali razem.
- Ja nie ale ty i owszem – zarządziła tonem nie podlegającym negocjacji – Dobrze wiem że będziesz tak się zamyślał póki z nią szczerze nie porozmawiasz, a to twoje obecne nastawienie definitywnie nam nie pomaga.
Chciał już zaprotestować ale jego rozmówczyni szybko się oddaliła. Miała jednak rację. Naprawdę potrzebował rozmowy z Erzą. Nie wiedział tylko jak ma jej to wszystko powiedzieć.


Beerus patrzył z pogardą na leżącą bezwładnie u jego stup blondynkę. Nie musiał się wysilić, nawet nie użył namiastki swej mocy. Jeden, nawet niezbyt mocny cios w tył głowy wystarczył by pozbawić ją przytomności. Dla niego to nie była walka lecz coś na kształt usuwania drażniącego go owada. Gdyby nie okoliczności pewnie nie zwrócił by na nią najmniejszej uwagi, podczas gdy ta krzyczała jakieś dyrdymały o sile ich gildii. Nawet wtedy gdy spokojnie stał naprzeciw niej nic nie robiąc wydawała się wystarczająco przerażona faktem że musi mierzyć się z nim sama. Magowie gwiazd byli dla niego niczym robaki, które można zdeptać nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Żył już od wielu tysiącleci, a tylko raz było mu dane spotkać wartościowego członka tej kategorii. Owa osoba skompletowała wszystkie zodiakalne klucze i mogła otworzyć mistyczną bramę zmieniającą rzeczywistość. Ziewną przewlekle świadom że nic konkretnego dziś go już nie spotka. W normalnych warunkach nawet by nie podjął tej misji. Jednak gdy jego oddział otrzymał „Wezwanie” nie mógł go zlekceważyć. Schylił się i podniósł z ziemi saszetkę w której Lucy trzymała swe klucze. Pomiędzy nimi było aż dziesięć złotych to mimo wszystko mogło by być jakimś sukcesem ale bez dwóch pozostałych były tylko nędznym dodatkiem. Jeden czy nawet dwa gwiezdne duchy nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania. Ścisną w je dłoni rozsiewając przez moment purpurową aurę wokół nich po czym niedbałym ruchem rzucił je w krzaki. Zrobił co trzeba i nic go już tu nie trzymało. Powoli oddalił się zostawiając nieprzytomną blondynkę za sobą.
Gajeel stał wśród falujących traw jakiejś łąki. Został tu przeniesiony wraz z Levy, która teraz bacznie obserwowała otoczenie. W innych okolicznościach cieszył by się że trafiła mu się właśnie ona. O wiele bardziej pasowało mu jej towarzystwo niż tego wiecznie napalonego dupka co nieustannie męczy kogoś o walkę lub Gray’a, którego zamiłowanie do ekshibicjonizmu działało mu na nerwy. Jeśli zaś chodzi o Erzę to nawet ją lubił lecz też nie miał z nią jakichś wspólnych tematów. Raczej też by nie pozwoliła na zjedzenie przez niego jednego ze swoich mieczy choć definitywnie wyglądały apetycznie. Co łączyło go więc z Levy ? Niestety sam, sobie nie mógł na to odpowiedzieć. Od chwili wstąpienia przez niego do gildii jej obecność dziwnie na niego wpływała. Jedynie jej był w stanie słuchać jak przychodziło do zaplanowania przebiegu misji. Może wpływ miało też to że jako nieliczna potrafiła zachować przy nim cierpliwość. To jednak nie było jedynym powodem sympatii do jej osoby jednak nie potrafił dociec co jeszcze go z nią wiąże. Teraz jednak najchętniej by gdzieś się ulotnił. Po kłótni nie potrafił zdobyć się na najmniejszą uszczypliwość prowokującą zwykle ich kolejną rozmowę. Na domiar wszystkiego byli tu sami. Nawet Lily nie został tu sprowadzony z nimi. W jego towarzystwie może mniej by się denerwował choć za wszelką cenne nie chciał po sobie poznać że coś go nurtuje.
- Gajeel czujesz to – spytała nagle Levy ostrożnie przesuwając się bliżej niego.
- Niby co – prychnął lecz zanim zdążył cokolwiek dodać usłyszeli cichy śmiech. Ktoś z nimi tu był. Nie było to nic dziwnego w końcu mieli za zadanie skopać komuś tyłek, a że zostali rozdzieleni to w końcu nie po to by urządzić spokojny piknik. Uderzył go jednak fakt że nikogo nie czuł. Jego zmysł węchu jak i wszystkie pozostałe coś nieustannie blokowało. Musiało mieć to związek z tym miejscem. W gildii wszystko było jeszcze w normie.
- Mam nadzieję że to będzie ciekawe – nagle przed nimi stanęła Minerva. Kobieta mogąca materializować siebie i innych w inne miejsca niewątpliwie budziła niezapomniane wrażenie.
- To ty stoisz za tym rozrzuceniem, co -warknął smoczy zabójca przyjmując pozę do walki.
- Niestety to nie moje dzieło – zaprzeczyła z typowym dla siebie uśmiechem – gdyby to ode mnie zależało chętnie zemściłabym się na waszej Tytanii lecz to właśnie Black chciał ją mieć dla siebie.
- Erza… ale dlaczego – zdziwiła się młoda czarodziejka. Nie znali wroga ale sytuacja nie miała się inaczej z szkarłatnowłosą. Przecież gdyby coś wiedziała już dawno by się z nimi tym podzieliła.
- Nie mam pojęcia – prychnęła była członkini szablozębnych – nic nam nie mówił ale fakt że mogę zgładzić kilka wróżek na razie mi wystarczy.
- Zobaczymy jak będziesz szczekać za kilka minut panienko – powiedział metalowy smoczy zabójca wychodząc naprzód
- Intrygujące– powiedziała władczyni magii boga wojny i pstryknęła palcami powodując wybuch pomiędzy nim a Levy.


Natsu rozejrzał się po okolicy. Stał na łagodnym zboczu góry. Traf chciał że znalazł się tu wraz z Flare oraz Happy’m i Pantherlily, którzy teraz wygrzebywali się skołowani z pobliskiego krzaku.
- Natsu gdzie jesteśmy – spytał niepewnym tonem niebieski kot podchodząc bliżej swego towarzysza.
- Nie mam pojęcia – chłopak podrapał się po włosach, a jego ton nie wydawał się wskazywać by był ową sytuację zbyt przejęty – Mniejsza o to. Flare mam ważne pytanie – popatrzył uważnie na stojącą w pobliżu dziewczynę.
Corona uważnie obserwowała otoczenie. Znała je bardzo dobrze. Było to wzgórze wznoszące si nad jej rodzinną wioską i choć dla gigantów robiło za niewielki pagórek ona uwielbiała się na nim bawić w dzieciństwie. Nie powinni tu walczyć z kimkolwiek. Ta ziemia była na to zbyt cenna i nie chodziło wcale o wspomnienia tylko to co kryła na swym szczycie. Słysząc pytanie chłopaka powoli jakby w letargu odwróciła się w jego stronę.
- Tak, o co chodzi – spytała.
- No twoje włosy są jakby z ognia, prawda – spytał dziwnie poważnym tonem skupiając tym samym na sobie uwagę zebranych. Wszyscy w napięciu oczekiwali dalszych słów salamandra – mogę zjeść kilka – dokończył wypowiedź z swym tradycyjnym uśmiechem.
- Nie sądzisz że to nie jest odpowiedni moment na piknik – Pantherlily jako pierwszy otrząsną się z szoku wywołanego tymi słowami.
- No co głodny jestem – oświadczył Natsu opadając na trawę – z pustym żołądkiem nie jestem w stanie normalnie skopać komuś dupska.
Flare wykonała ruch jakby walcząc z przemożną chęcią walnięcia go czymś mocnym.
- Niech ci będzie – prychnęła posyłając w jego stronę smugę ognia ukształtowaną z jej włosów. Chłopak pochwycił strużkę płomieni i wepchnął ją sobie do ust. Przez moment żuł ją z zamyśloną miną.
- Smakuje jakoś – zaczął z pełnymi ustami – dziwnie znajomo – dokończył przełykając – zupełnie tak jakbym już kiedyś jadł ogień o tym samym smaku.
- Co masz na myśli – spytał czarny Exceed wyjmując zza uch pojedynczy liść, który pozostał po tym jak przyszło mu lądować w zaroślach – jesz jej włosy pierwszy raz – ton jego głosu wskazywał że jest nieco zażenowany tą niecodzienną uwagą, którą wypowiedział.
- Właśnie Natsu – przytaknął gorliwie Happy – sam wiele razy powtarzałeś że każdy ogień smakuje inaczej.
- Nie mogę sobie tego przypomnieć ale to taki dobry smak – powiedział jakby fakt że nie może tego skojarzyć wydawał się ważniejszy od ich misji.
- Pomijając sprawy żołądkowe Natsu chyba powinniśmy się rozejrzeć w terenie. Nie wiemy nawet gdzie jesteśmy – skwitował Pantherlily rozglądając się po okolicy.
- Na świętym wzgórzu – odpowiedziała natychmiast Flare – dodam też że wszelka walka jest tu niewskazana.
- Dlaczego – spytał Happy podlatując do niej – przecież to miejsce wydaje się takie zwyczajne.
- Mylisz się – powiedziała wskazując palcem na przysłonięty chmurami szczyt – tam wysoko znajduje się Wieczny płomień, który wedle wierzeń jest żywy.

Gray szedł po równej piaszczystej ścieżce rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Wprawdzie nie przeszkadzało mu że jest sam ale zastanowiło go gdzie wysłannico innych. Wiedział tylko że był blisko wioski. Jeszcze widział majaczące na horyzoncie, pokryte lodem sylwetki gigantów. Czuł zimny ciąg dobiegający z tamtej strony ale nie przeszkadzał mu. Trenował bez ubrań w dużo gorszych warunkach by coś takiego robiło na nim wrażenie. Z zamyślenia wyrwał złośliwy śmiech. Odwrócił się. Przed nim stał owy gruby, zamaskowany gość, którego zdążył dostrzec nim ich rozdzielono.
- Tutaj chyba kończy się twoja zabawa dzieciaku – powiedział Doriate.
- Szczerze mówiąc nie mam ochoty grać w tą grę więc jak masz zamiar się poddać to będę wdzięczy – odparł sarkastycznie mag ściągając z siebie koszulkę. Nie miał zamiaru się patyczkować.


Erzę ocuciły odgłosy walki i drżąca pod jej wpływem ziemia. Musiała na stosunkowo krótko stracić świadomość bo nie zauważyła większych obrażeń zarówno u Bolt’a jak i tego, który ją uratował. Wzrok miała jeszcze nieco zamglony ale od razu spostrzegła że nie jest to nikt jej znany. Był to na oko dwudziestoparoletni młodzieniec o mocno ciemnych fioletowych włosach w odcieniu purpury. Biła od niego niezwykle silna magiczna aura. Intrygowało ją skąd się wziął i czemu jej pomaga ale też przynosiło poczucie nadziei na zwycięstwo. W krótkiej potyczce zdążyła się szybko zorientować że sama nie miałaby szans z wrogiem. Obserwowała jak uderza przeciwnika silnym podmuchem energii, który odrzucił go na sporą odległość. Wykorzystując chwilę dezorientacji przeciwnika obrócił się w jej stronie.
- Cieszę się że wszystko z tobą dobrze – miał spokojny, łagodny głos. Głębokie prawie czarne oczy delikatnie połyskiwały w promieniach słońca.
- Tak ale kim ty… – zaczęła próbując wstać ale powstrzymał ją ruchem ręki.
- Powinnaś na razie ograniczyć ruchy. Masz widoczne złamania – polecił podchodząc i delikatnie kładąc rękę na jej zdrowym ramieniu – wszystko wyjaśnię ale nie teraz – obrócił się słysząc że Black się podnosi – Teraz chyba nie mamy sposobności na normalną rozmowę.
- Kaishi co za niespodziewane spotkanie – wycedził ich konkurent ocierając strużkę krwi cieknącą z konta ust.
- Chyba cię to zbytnio nie dziwi – odpowiedział przybyły mag – zawszę was wytropię.
- Jesteś idiotą jeśli myślisz że wiesz wszystko o zgromadzeniu „Hoshi o nusuma reta” – rzucił drwiąco – znasz raptem kilku jej członków, a tymczasem jest nas tylu że gdy ukażemy swą potęgę nic nie będzie w stanie nas powstrzymać – mimo że to była często słyszana wypowiedź czarnego charakteru wzbudziła dziwnie niepokojące uczucia w Tytanii. Nie wiedziała czemu tak jest. Ile to już razy słyszała podobny tekst podczas swoich misji, ile to już razy mimo siły przeciwników wychodziła zwycięsko. Nie zawsze było łatwo, nie zawsze chodziła walczyć sama toteż nie rozumiała czemu tym razem to tak na nią wpływa.
- Może ale jakoś nie pamiętam bym kiedyś z tobą przegrał – Kaishi szykował się do kolejnego ataku.
- Pewność siebie jak zwykle od ciebie bije – Bolt zacisną pięści na których zaczęły pojawiać się czarne wyładowania.
- To może kontynuujmy bo mam kilka spraw do wyjaśnienia i chciałbym zająć się tym jeszcze dziś – Kaishi również zaczął gromadzić magiczną energię. 


Gajeel szybko podniósł się z ziemi. Wybuchł odrzucił go ale nie wyrządził na szczęście większej krzywdy. Raptem kilka zadrapań. Nie był osobą, którą łatwo fizycznie zranić byle atakiem. Kiedy tylko się otrzepał ponownie spojrzał na Minervę uśmiechającą się drwiąco.
- No mała chyba trzeba będzie walczyć – rzucił stojąc w miejscu gotów na ewentualne starcie. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Wiedział że nie powinien spuszczać gardy ale też nie mógł się powstrzymać by się nie odwrócić. Zamarł. Levy leżała bezwładnie na ziemi, nie ruszała się i tylko delikatne ruchy piersi wskazywały że dalej oddycha.
- Ty – rzucił wściekle w stronę Orlando podbiegając do leżącej towarzyszki – No już obudź się – powiedział dziwnie łagodnie biorąc ją na ręce – to nie jest najlepszy moment na drzemkę – chciał zachowywać się naturalnie ale owa mała czarodziejka była mu najbliższą osobą w gildii. Pierwsza go zaakceptowała mimo tego co jej wcześniej zrobił. Odgarnął włosy z jej czoła czując pod palcami krew. Przeklną pod nosem że jej nie dopilnował.
- Jednak przeżyła – zachichotała pod nosem Minerva – będzie więc więcej zabawy.
- Pieprz się – warknął smoczy zabójca biorąc na ręce drobną czarodziejkę – nie myśl że ujdzie ci to na sucho.
- Sugerujesz że dasz sobie radę – spytała teatralnie odgarniając włosy z ramion – w takim razie próbuj – zeskoczyła ze wzniesienia i zrobiła kilka kroków w jego stronę – jednak z tym balastem na rękach będzie ci dużo trudniej.
- To chyba nie twój problem – prychnął Gajeel za wszelką cenę nie chcąc po sobie dać znać że zaczyna się obawiać. Mimo że on sam miał w miarę równą moc magiczną to z Levy na rękach będzie mu znacznie ciężej. Do tego oprócz na siebie będzie musiał uważać i na nią.
- Tylko mi się stąd nie ruszaj – szepnął kładąc ją pod drzewem. Czuł że musi tą sprawę załatwić najszybciej jak się da.

Natsu na tę wiadomość poderwał się z miejsca i zaczął biec w stronę szczytu. Nie miał ku temu konkretnego powodu ale sama idea żywego płomienia go nakręciła. Czuł że musi go zobaczyć.
- Co mu odbiło – zdziwiła się Flare próbując dotrzymać mu kroku. Mimo że dla niej ów ogień był świętością nad świętościami to nigdy nie widziała takiej reakcji u osób z poza wioski dla których była to zwykła bajka, której nawet nie warto sprawdzać.
- On tak zawsze – stwierdził Happy wzbijając się wraz z Pantherlily w powietrze – nie ma ognia, którego nie chciał by spróbować.
- Chyba nie chcesz powiedzieć że zamierza… – zirytowała się Corona dla niej nawet samo dotknięcie owego płomienia było bezeceństwem do, którego nie chciała dopuścić.
Nikt jej nie odpowiedział. Było jasne że to właśnie chce zrobić. W końcu wbiegli na sam szczyt. To co od razu rzuciło się w oczy był wielki płomień zamknięty w bryle lodu. Mimo otaczającego go chłodu wcale nie zgasł. Tańczące wewnątrz płomienie tworzyły wspaniałą, kolorową poświatę.
- To nie możliwe – Natsu stał jak wryty nie mogąc oderwać od niego wzroku. Doskonale wiedział czym, a raczej kim naprawdę jest.
Atlas Flame, który wspomógł go w walce przeciw Rouge z przyszłości. Gdyby coś nie blokowało jego zmysłów to z pewnością wyczułby go wcześniej. Podszedł bliżej i walnął pięścią w lód. Nie poskutkowało, nie zrobił nawet najmniejszej rysy.
- Natsu – Happy niespokojnie podleciał do niego przyglądając się jego poczynaniom – skąd on się tu wziął.
- Nie mam pojęcia ale nie spocznę puki nie wydostanę wujaszka z tego cholerstwa – smoczy zabójca raz po raz okładał lód pięściami podsycanymi płomieniami. 


Gray bez większego trudu unikał ciosów pięciami przeciwnika. Doriate wydawał się mieć dużo siły ale z całą pewnością był wolny. Zdecydowanie zbyt wolny by zagrozić lodowemu magowi.
- Jeny, jakiś ty irytujący – Fullbuster zmaterializował lodowy miecz – nie znasz jakichś magicznych ataków bo zaczyna mnie nudzić to skakanie – spytał.
Jego przeciwnik zaśmiał się złowieszczo.
- Naprawdę chcesz bym użył swojej mocy – spytał ściągając z twarzy chustę i ukazując swą twarz z dwoma wystającymi jak u bestii kłami – obyś nie żałował tej decyzji – nim chłopak zdążył zapytać o co mu chodzi z ust przeciwnika wydobył się nieznośny pisk.

Erza patrzyła z niedowierzaniem na walkę Kaishi z Boltem. Nienawidziła bezradności ale w takim stanie trudno jej było nawet stać. Chłopak, który przyszedł jej z pomocą wyraźnie jednak górował. Nie miała pojęcia jakiej magii używał ale skutecznie odbijał kierowane ku niemu czarne pioruny.
- No, no widzę że umiesz więcej niż ostatnio – ciężko dysząc stwierdził Black – jednak chyba zdajesz sobie sprawę że nie masz z nami szans.
- Ciekawe że mówi to osoba, która dostaje łomot – Kaishi szykował się do kolejnego ciosu ale wtedy jego przeciwnika otoczyły czarne iskry, a po chwili zmieniając się w wiązzkę błyskawicy wystrzelił w niebo znikając im z oczu.
- Gdzie on jest – spytała Erza próbując się podnieść ale zachwiała się, upadła by gdyby nie szybka reakcja Kaishi’ego. Chłopak przytrzymał ją i pomógł usiąść bezpiecznie na ziemi.
- Na razie nie wróci – uspokoił ją siadając obok – uciekł. Wiedział że nie ma szans w tej walce. Ech, przepraszam cię. Tropię ich już tyle czasu i nie zdążyłem na czas – westchnął siadając obok.
- Nie przesadzaj gdyby nie ty ja.. – zaczęła karcącym tonem szkarłatnowłosa ale jej rozmówca tylko pokręcił głową.
- Gdybym był szybszy to może by cię nie zranił – powiedział – mam nadzieję że nie jesteś na mnie zbyt zła.
- Przestań uratowałeś mnie i jeszcze się obwiniasz – odparła nieco poirytowanym tonem Scarlet – a tobie nic nie jest – spytała po chwili.
- Na szczęście obeszło się bez większych obrażeń – uśmiechnął się Kaishi – ale niestety nie mogę tego samego powiedzieć o tobie. Trzeba jak najszybciej zająć się tymi złamaniami.
- Poradzę sobie – starała się zapewnić Erza ale ponowna próba stanięcia na nogi skończyła się przeszywającym bólem.
- Nie podnoś się – nieco troskliwym tonem poprosił Kaishi – powinnaś oszczędzać ruchy.
- Możesz mi w końcu powiedzieć kimjesteś i co tu robisz – tytania z rezygnacją zaprzestała kolejnych prób stania na złamanej nodze.
- No fakt jeszcze nie mówiłem – odparł nieco roztargnionym tonem – nazywam się Kaishi i od jakiegoś czasu śledzę ową organizację. Jest to kłopotliwie bo niewiele osób słyszało o jej istnieniu. Dziwię się że ujawnili się po turnieju.
- Nie rozumiem – zdziwiła się Erza – Jeśli to oni zrobili to Ultear chyba mieli w tym jakiś cel.
- Tak mieli – przyznał – jednak nigdy nie zostawieli po sobie śladów. Działali z ukrycia. Sam fakt zostawienia symbolu gwiazdy jest zastanawiający.
- Jak dobrze ich znasz – spytała. Sprawa z dnia smoczej apokalipsy nadal ją nurtowała. Tym bardziej że jako jedyna z poległych nic nie pamiętała sprzed cofnięcia czasu.
- Tylko częściowo. Nie są z ktych, którzy otwarcie działają raczej wolą się kimś wysłużyć więc ciężko wybadać co faktycznie jest ich robotą – Kaishi podniusł się – jednak to temat na dłuższą rozmowę. Chętnie się z tobą podziele moimi informacjami ale może w jakimś spokojniejszym miejscu. Nie wiadomo kto tu może się kręcić.
- Może w takim razie odwiedzisz Fairy Tail – zaproponowała – Mistrz chętnie by też tego wysłuchał jeśli nie masz nic przeciwko.
- Myślę że i tak będę musiał się tam zjawić – a widząc jej pytające spojrzenie dodał – ktoś będzie musiał pomóc ci tam się dostać.
- Przecież nie musisz – starała protestować szkarłatnowłosa ale Kaishi wyciągnął tylko w jej stronie rękę.
- Nie mogę cię tutaj zostawić. Z tą nogą szybko nie wrócisz do gildii – powiedział przekonującym tonem.
- Masz rację – przyjęła jego dłoń ale w tym samym momencie do ich uszu dobiegł dziwny ryk, a w chwilę później poczuła że się zmniejsza.


Gajeel raz po raz starał się trafić przeciwniczkę żelazną lancą ale ta skutecznie unikała ciosów. Wyglądało na to że się świetnie bawi.
- Chyba masz problemy z celnością – zaśmiała się Orlando pstryknęła palcami, a smoczy zabójca poczuł falę gorąca na plecach.
- Do diabła z tobą babo – zaklną pod nosem jednocześnie ledwo odskakując od wybuchającego podłoża. Podmuch wytworzony przez atak był na tyle silny że ledwo udało mu się bezpiecznie wylądować. Wtedy wyczuł że Levy nieznacznie poruszyła się w jego ramionach.
- Hej, mała – zaczął schylając się przed kolejnym ciosem – wszystko gra – naprawdę się o nią martwił.
- Gajeel – wymamrotała – postaw mnie – zdawała sobie sprawę że walczą ale też wiedziała że ona tu nie pomoże, a nie chciała by przez nią przegrali.
- Niby gdzie widzisz odpowiednie miejsce na widownie – prychnął smoczy zabójca choć w rzeczywistości chciał jakoś tą uwagą rozładować napięcie między nimi.
- Ktoś tu chyba się obudził – zachichotała Minerva – i chyba podsunęło mi to pomysł na urozmaicenie naszej zabawy.
Gajeel stał gotowy na kolejny atak. Wiedział że jego przeciwniczka może dowolnie manipulować otoczeniem oraz tworzyć własne pomniejsze wymiary o czym wszyscy przekonali się podczas turnieju. Levy może i odzyskała świadomość ale nadal była zbyt osłabiona by mógł ją zostawić. Wiedział że sama nie da rady uciec na bezpieczną odległość pozwalając mu na spokojną walkę. Sam z pewnością miał by większą szanse jednak nie mógł pozwolić sobie na narażenie towarzyszki.
Nagle poczuł silne szarpnięcie w okolicach lewej stopy. Było na tyle silne że stracił równowagę, a Levy wyślizneła mu się z objęć. Zupełnie zapomniał że przeciwniczka może zaginać przestrzeń wokół nich i uwżywać jej niczym lin.
- Co się stało – spytała podnosząc się z ziemi. Nadal jednak chwiała się na nogach i Gajeel chciał do niej podejść ale przeszkodziła mu w tym niewidzialna bariera. Zdzorientowany walną w nią pięścią ale nic to nie dało.
- Co to do diabła tu robi – warknął wściekle w stronę bogini wojny.
- Nic szczególnego – Minerva zaczęła się powoli zbliżać do McGarnden – po prostu chcę pierwszo pobawić się z twoją przyjaciółką, a zapora powstrzyma cię od przeszkadzania mi w tym.

Flare patrzyła na nieudolne wyciłski Salamandra w celu rozbicia lodu więżącego smoka, który staną po ich stronie gdy wrota czasu zostały otwarte.
- Mam pytanie – Natsu na chwilę przestał wyżywać się na swym celu – Ten gość gdy przyszłaś nazwał cię jakoś dziwnie. O co mu chodziło. Wkurzyłaś się na niego, prawda ?
- I to pytanie przyszło ci tak nagle – Flare wyraźnie zatkało i nie wiedziała jak powinna się zachować. Zrresztą to o co pytał było dla niej kłopotliwe. Nie chciała rozmawiać na temat swojej przeszłości.
- To bardzo możliwe – przyznał Happy wzdychając głęboko.
- Jeśli to ma coś wspólnego z zaistniałą sytułacją to może powinnaś powiedzieć jeśli możemy pomóc – zasugerował Lily – znasz go.
- Ja go nie – przyznała – widziałam go pierwszy raz ale on mógł coś o mnie słyszeć bo…
Nie dane było jej jednak dokończyć. Triumfalny śmiech Natsu wybił wszystkich z rozmowy.
- Patrzcie – wskazał palcem na małą dziurkę, którą udało mu się wybić – i kto tu jest górą – spytał bardziej lodu, niż zebranych dysząc ciężko.
- Tylko czy ona nie jest zbyt mała – zauważył czarny ecxaad.
- A no tak – przyznał smoczy zabójca po czym przyłożył do dziurki rozchylone pięści i zaczął wdmuchiwać do środka lodowego więzienia swój smoczy ryk.

Gray patrzył na swoje małe ciało. Atak wroga cofnął go do stanu dzieciństwa. Na oko był w tym samym wieku w którym trafił do Fairy Tail. Spodnie z niego zjechały a bokserki robiły za średnich rozmiarów spodnie. Szybkim ruchem zdjął z siebie o wiele za dużą bluzę, a następnie wyskoczył z butów. Fakt że jest w samej bieliźnie niewiele go raził. Raczej chciał się dowiedzieć jak wrócić do normalnych rozmiarów. Nie chciał nawet myśleć co powie Natsu gy zobaczy go w takim stanie.
- I co powiesz – triumfował Doriate – chyba odzwyczaiłeś się od tego rozmiaru.
- Może ale wydaje mi się że moc jest taka sama – skomentował chłopak wystszeliwując kilka lodowych strzał. Ich siła bła jednak zbyt duża jak na jego walory i został odrzucony do tyłu.
- O tym właśnie mówię. Jesteś za mały – śmiał się mroczny mag.
- Tylko że wiesz – Fullbuster spokojnie przyłożył rękę do podłoża – maga lodowego tworzenia ma tę zaletę że potrafi się dopasować do każdej sytuacji.

Szkarłatnowłosa patrzyła z niedowierzaniem na swe dziecięce ciało. W jej głowie przewijały się różne sceny reakcji jej znajomych na tę zmianę i wcale nie były nazbyt optymistyczne. Zbroja była dla niej za duża i ześlizgnęła się z jej ciała. Pozostała jej koszula, która w tym stanie mogła wydawać się suknią.
- Oj, oj chyba Doriate walczy z kimś gdzieś blisko – Kaishi z roztargnieniem podrapał się po głowie – takie zmniejszenie to jego karta atutowa.
- Tylko dlaczego ciebie nie zmniejszono – zdziwiła się zdejmując buty z swych małych stup.
- Błagam nie myśl że jestem jakimś mutantem – zaśmiał się jej nowy znajomy – po prostu pracując samotnie siłą rzeczy musiałem nauczyć się kilku antyczarów. Poczekaj zaraz posaram się ci pomóc.
- Byłabym wdzięczna – przyznała Erza gdy Kaiashi wyciągną w jej stronę dłoń. Chłopak chwilę się koncentrował. Poczuła szarpnięcie w okolicach pasa i na nowo urosła. Powitałaby to z ulgą gdyby nie pewien kłopotliwy fakt. Byli niebezpiecznie blisko siebie. Wprawdzie nie dotykał jej intymnnych miejsc ale ich twarze naprawdę niewiele dzieliło.
- Przepraszam pierwszy raz robię to na innej osobie – Kaiashi powrócił do pozycji siedzącej – jednak twoje zdolności też są wspaniałe – posłał jej uśmiech.
- Tylko mi jakoś tym razem nie pomogły – doskonalne zdawała sobie sprawę że by zgineła bez jego pomocy.
- Wiesz moje sztuczki też na wszystko nie pomogą – Kaishi widać miał dobry nastruj – wiesz jak to mówią najlepiej gasić ogień wodą.
- Chyba masz rację – przyznała zastanawiając się jak inni sobie radzą.
- Siedząc tu nic nie zrobimy, a twoi znajomi na pewno dadzą radę – Kaishi wstał i wyciągną w jej stronę rękę pomagając wstać – gdzie się macie spotkać – spytał.
- W domu Warrod’a to mniej więcej w tę stronę -starała się wyjaśnić gdy poczuła że czyje ramiona podnoszą ją do góry – ale co ty robisz – zaprotestowała.
- Przecież mówiłem że pomogę ci tam się dostać – powtórzył – nie ma sensu byś szła sama. Zajeło by nam to chyba z tydzień, a chyba nie możemy sobie pozwolić na takie wakacje – za ten żart zarobił kuksańca od Erzy. Jednak nie miała zamiaru protestować i ruszyli w drogę.

Levy starając się zachować równowagę wpatrywała się w Minervę. Czuła że nie ma z nią większych szans. Kobieta zbyt ją przerastała możliwościami. Zresztą nie lubiła kogokolwiek ranić, nawet jeśli chodziło o wroga. Z obrażeniami nie było najgorzej ale strasznie kręciło się jej w głowie przez co trudno jej było zachować równowagę bez wdawania się w potyczki.
- To będzie takie szybkie że chyba dam ci małą przewagę – zachichotała Minerva – w tym stanie chyba przyda ci się pomoc.
Gajeel wiedział że coś kombinuje ale nie mógł nic zrobić. Wprawdzie stał bardzo blisko ale dzieliła go od nich niewidzialna ściana, której nie mógł przebić. Nie chciał by cokolwiek stało się dziewczynie zwłaszcza że i tak widział w jakim jest stanie.
- Odwagi dziewczyno – powiedział gdy zdenerwowana sytuację Levy rzuciła mu ukradkiem spojrzenie – dasz radę – wiedział że się boi. Wiedział że jej sytuacja jest o wiele gorsza ale za wszelką cenne chciał dodać jej otuchy.
- Co mam robić – spytała zupełnie nie wiedząc jak ma postąpić.
- Pomyśl może znasz jakieś destrukcyjne pismo – przybliżył się na tyle ile pozwalała mu ściana – wiem że się boisz ale jesteś naszą jedyną nadzieją. Mnie jak widzisz zapuszkowała.
- Atakujesz czy mam to szybko zakończyć dziecinko – przerwała im Minerwa lekceważącym tonem.
- Już – zaczęła kumulować energię w rękach po czym ułożyła je w dziwny symbol. Gajeel nie miał pojęcia co ma oznaczać. Levy nigdy wcześniej go przy nim nie używała. Sama Levy posługiwała się nim po raz pierwszy. Nie była pewna czy zadziała gdyż nawet go nie przećwiczyła. Musiała jednak spróbować. Skupiła całą swą moc i uderzyła w przeciwniczkę. Przez moment wydawało się że szala zwycięstwa została przechylona jednak gdy kurz opadł Minerva stała nietknięta.
- Teraz moja kolej – to mówiąc uderzyła w nią z pełną mocą. Znudziła ją ta zabawa. Z lubością patrzyła jak jej ciało bezwładnie opada na ziemie. Nie miała wątpliwości że jest zbyt ranna by wstać. Nagle jej twarz stężała, a kolana ugięły się pod ciężarem ciała, które przeszył niemiłosierny ból. Krzyknęła i padła nieprzytomna na ziemię. W tym samym momencie niewidzialna ściana puściła. Gajeel natychmiast zrozumiał że cokolwiek zrobiła Levy związało ją to z Orlando. Podszedł do leżącej dziewczyny i delikatnie wziął ją na ręce. Przeczuwał że nie prędko odzyska przytomność, a ranny wymagają natychmiastowego opatrzenia. Udał się więc w stronę samotni w której mieszkał zmarły święty mag. Tam powinno być bezpiecznie. Miał nadzieję że szybko tam dotrze. 


Happy, Pantherlily i Flare z niedowierzaniem wpatrywali w bryłę rodu która zaczęła lśnić tak jasno niż trudno było na nią patrzeć.
- Wiśniowłosy przesadzasz – krzyknęła Flare zasłaniając oczy ręką.
- Aye – potwierdził Happy próbując się do niego zbliżyć ale światło skutecznie mu to uniemożliwiało.
- Spokojnie już prawie kończę – zapewnił smoczy zabójca jak zwykle niczym się nie przejmując.
Faktycznie na lodzie zaczęły się pojawiać pęknięcia. Widać było że ciśnienie w środku robi się za duże. Nim zdążyli się zorientować wielkie płaty zmrożonej wody rozleciały się na wszystkie strony.
- Cóż dobrze że nie zrobiłeś tego w Mongolii bo.. – głos Lily utkwił mu w gardle gdy ujrzał wielkiego smoka, którego zdołał uwolnić salamander.
Atlas Flame był znów wolny. Wpatrywał się w nich uważnie najwidoczniej nie zdając sobie sprawy z zaistniałej sytuacji.
- Hej wujaszku – powitał go radośnie Natsu zupełnie ignorując nastrój w jakim był smok – co tam u ciebie ?
- Kim jesteś – po dłuższym milczeniu spytał przyjaciel Igneel’a.
- Jak to nie pamiętasz – zdziwił się Salamander – przecież niedawno walczyliśmy razem przeciw temu Rouge z przyszłości.
- Em, Natsu on jest sprzed kilku stuleci – delikatnie wtrącił czarny kot.
- Niech to – burknął Natsu – ale wiem że na pewno znasz mojego papcia, Igneel’a. Wychował mnie, a podczas igrzysk powiedziałeś mi że się kumplujecie.
Zapadło długie milczenie. Atlas intensywnie wpatrywał się w chłopaka. Faktycznie czuł od niego tak bardzo podobną aurę jaką emanował jego król. Długo szukał go w swych myślach uszczuplonych przez płynący czas. W końcu skojarzył moment w którym się poznali. Zażarta walka, którą stoczyli na nowo zagościła w jego głowie.
- Już pamiętam – powiedział rozglądając się po okolicy – teraz jestem jednak martwy. Jako duch bronię tego miejsca i widzę że zło wpełzło na te tereny.
- Tak, czcigodny – Flare wystąpiła naprzeciw. W jej oczach dało się dostrzec krople łez – proszę czy możesz zrobić coś by nasza wioska wróciła do poprzedniego stanu. Czy możesz ocalić jej mieszkańców.
- Tak – głębokim tonem odparł smok jednak widać było że coś go trapi – jednak moja egzystencja na tym świecie dobiega końca. Mój duch mocno ucierpiał przez to zlodowacenie. Jesteś gotowa przejąć to stanowisko moja następczyni?
Wszyscy w ciszy wpatrywali się w Flare. W trakcie turnieju zdążyli się przekonać o jej sile. Nie mieli jednak pojęcia że w miejscu skąd pochodzi jest tak ważną osobą.
- Teraz już wiem – krzyknął Natsu tak nagle że reszta o mało się nie wywróciła – wy pachniecie tak samo – oświadczył wskazując palcem na Flare i Atlasa – musicie mieć ze sobą coś wspólnego.
- To opowieść na dłuższą chwilę – powiedział smok wzbijając się w powietrze – teraz muszę zrobić coś dla tego miejsca. Musimy się już pożegnać. Bądź zdrowy mój przyjacielu, dopilnuj by moja następczyni była bezpieczna – nim ktoś zdążył o cokolwiek zapytać zamienił się w kulę ognia, która po chwili rozbłysła się po okolicy powodując że lód zaczął ustępować.


Gray atakował tak zażarcie i szybko że mimo małego wzrostu dawał widoczny wycisk przeciwnikowi. Doriate miał spore trudności z unikaniem niezwykle zróżnicowanych ataków przeciwnika.
- Zmniejszając mnie nie doceniłeś dziecięcej wyobraźni – zaśmiał się lodowy mag odgarniając opadające na oczy włosy. Machnął od niechcenia ręką wystrzeliwując kilka lodowych strzał. Zdawał sobie sprawę z przewagi. Jego wróg liczył że gdy będzie w tym stanie załatwi go za pomocą mięśni. Jednak nie mógł go nawet złapać. Mimo małego wzrostu nie odczuwał zbytniego spadku mocy magicznej. Raz po raz okładał ciosami przeciwnika czując się przy tym trochę jak szczeniak. Zdawało mu się nawet że boi się on tworzonego przez niego lodu. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Poczuł jak całą okolicę wypełnię przyjemne ciepło. Czuł się przez moment dziwnie przyjemnie choć jako mag lodu zdecydowanie wolał bardziej chłodne klimaty. Niestety tu uczucie zostało przerwane przez czarną kulę złowrogiej energii. Schylił się gotowy do uniku ale to nie w niego trafiła. Kiedy otrząsnął się z szoku spostrzegł martwe ciało swego przeciwnika.
- Twoja moc coraz bardziej przypomina ojca. Silver może być dumny z takiego syna – za jego plecami stała istota rodem z najczarniejszego koszmaru.
……………………….
Ok więc kolejna nocia za maną. Ostatnia przed przeniesieniem. Dla ciekawskich powiem że imię Kaishi oznacza początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz