piątek, 19 czerwca 2015
1.Owarinohajimari
Nocne niebo rozciągało się nad całym Fiore. Właśnie dobiegły końca Wielkie igrzyska magiczne. Fairy Tail wygrało ponownie odzyskując utracone przed siedmiu laty pierwsze miejsce w ogólnej klasyfikacji gildii. Nikt jednak nie świętował tego doniosłego i jakże nieoczekiwanego wydarzenia, Zebrany na głównym placu tłum wpatrywał się w umieszczony na kamiennej ścianie pałacu zegar. Zbliżała się północ. Godzina od której miała rozpocząć się smocza zagłada zapowiedziana przed podróżujących w czasie. Zostało niecałe pięć minut do wyznaczonej chwili. Królewskie straże szykowały się już do otwarcia bram wrót zaćmienia, będących ostatnią nadzieją przeciw latającym stworom. Teraz każdy w napięciu nasłuchiwał nocnej wiedząc że w każdej chwili może być przerwana przez ryk krwiożerczych bestii.
- Przepraszam że pytam o to w takich okolicznościach – rozległ się głos Makarov’a – ale jedna z moich podopiecznych została przez was niesłusznie skazana. Chciałbym się dowiedzieć gdzie obecnie przebywa.
Starzec mimo niewielkich rozmiarów pewnie wystąpił przed odział pilnujący magicznego obiektu. Jego wzrok był spokojny jednak z uwagę patrzył na królewską armię. Reszta gildii nie spuszczała z niego wzroku. Wszyscy martwili się o swoją przyjaciółkę.
- Proszę być spokojnym – odparł jeden z żandarmów – otrzymaliśmy niedawno informacje że została uwolniona przez swoich przyjaciół w tej chwili powinna kierować się do nas. Nie aresztujemy jej ponownie lecz prosiłbym jednak jej pilnować. Niewykluczany możliwości że może chcieć zamknąć wrota niezupełnie z własnej woli.
Mistrz sprawiał wrażenie jakby chciał jeszcze o coś spytać gdy rozmowę przerwały czyjeś szybkie kroki. Zbliżała się do nich drobnej budowy blondynka z dużymi piersiami. Zdyszana zatrzymała się koło znajomych.
- Lucy – powitał ją Gray podchodząc bliżej dziewczyny – dobrze że jesteś ale gdzie reszta – spytał zaniepokojony.
- Natsu – w jej oczach pojawiły się krople łez – on został w podziemiach. Walczy z Rogue z przyszłości. On zabił… przyszłą mnie – głos czarodziejki był pełen obaw i smutku.
- Hej spokojnie – poczuła dłoń maga lodu na swoim ramieniu – Natsu sobie poradzi, a puki ty tu jesteś i przyszła Lucy będzie miała swoją przyszłość. O nią teraz walczymy, prawda – posłał jej niepewny, pokrzepiający uśmiech.
- Rozumiem że macie trochę do omówienia ale może odłożycie to na później – skarcił ich jeden z żołnierzy – Na razie mamy do wykonania ważną misję. Chyba nie zapomnieliście o smokach… – dalsze jego wywody przewał okrzyk Datong wchodzącego na piedestał:
- Otworzyć wrota – głos małego człowieka mimo jego rozmiarów był głośny i stanowczy totaż bezsprzecznie zaczęto spełniać jego rozkaz.
- Zaraz się zacznie ale nie widzę jeszcze smoków – powiedziała Levy patrząc uważnie na bezchmurne, nocne niebo usiane tysiącami migoczących gwiazd. Widok był piękny ale też niepokojący. Dziewczyna dobrze wiedziała że jeśli wystrzelą zbyt wcześnie stracą jedyną nadzieję przed nadchodzącą katastrofą. Nerwowo przygryzła dolną wargę nie odrywając oczy od horyzontu.
- Jesteśmy – zgromadzonych dobiegł czyjś okrzyk, ku nim pędziły Mirajane, Wendy oraz Yukino w towarzystwie unoszących się w powietrzu Happy’ego oraz Carla’y.
- Zaczęło się – demonica uniosła oczy w kierunku do otwierających się bram po czym przeniosła spojrzenie na Lucy – Wszystko dobrze – zatroszczyła się o nią.
- Tak.. – odpowiedziała po dłuższej chwili gwiezdna czarodziejka – po prostu nadal nie mogę zrozumieć dlaczego wszyscy uważają że mogę chcieć zamknąć wrota. Przecież ja też chcę by smoki zostały pokonane. Nie chcę wcale oglądać jak nasz świat ogarnia zagłada.
- Wszystko będzie dobrze – Mirajana jak zwykle starała się pocieszyć zasmuconą blondynkę swoim uśmiechem – Zaraz wszyscy zobaczą że tak samo ci zależy na naszym zwycięstwie jak innym.
- Hai – przytaknęła Lucy Hartfilia ocierając resztki pozostałych na jej rzęsach łez – masz rację… – nagle zamilkła patrząc jak w transie na otwierające się wrota. Sekundy dzieliły ich już od domniemanego zbawiania.
- Lu.. co się stało – spytała Wendy nie kryjąc swoich obaw.
- Ja muszę je zamknąć – jej odpowiedź zaskoczyła wszystkich zgromadzonych. Oczy wielu spoczęły wyczekująco na blondynce.
- Ja muszę je zamknąć – powtórzyła krocząc w kierunku bram i zupełnie ignorując mijane osoby – nie mogę dopuścić by się otworzyły.
- Lu… o co chodzi – Wendy robiła się coraz bardziej przerażona. Zaskoczona tym wszystkim odsunęła się kilka kroków od przyjaciółki nie chcąc wierzyć w to co usłyszała.
- Ja muszę – upierała się Lucy nie przestając iść naprzód – Nie mogę do tego dopuścić. One nie mogą zostać użyte. Jeśli tak się stanie…
- Jak śmiesz – przerwał jej czyjś rozwścieczony głos. Przed czarodziejką gwiezdnej energii stanęła sama księżniczka patrząc na nią karcącym lodowatym spojrzeniem – to nasza jedyna nadzieja – oznajmiła chłodnym tonem po czym dodała – to co mówił przybysz z przyszłości jest prawdę. Ty naprawdę chcesz sprowadzić na nas apokalipsę.
- Tak apokalipsa nastanie ale jeśli czegoś nie zrobię – Lucy traciła nad sobą panowanie zupełnie nie widziała jak ma wyjaśnić to czego się właśnie dowiedziała zanim będzie za późno jednak nagle zamarła – czy ty właśnie powiedziałaś „przybysz”, chcesz powiedzieć że to był „On”…
- Owszem był to silny, dobrze zbudowany mężczyzna z czarno, białymi włosami jeśli jesteś ciekawa, ale to nie zmienia faktu że za nic nie pozwolę byś zamknęła te wrota.
- Ty nic nie rozumiesz – w oczach blondynki mieszała się mieszanina złości i frustracji – właśnie przez te drzwi ma wyjść dziesięć tysięcy smoków – krzyknęła przykuwając tym uwagę wszystkich zebranych.
- Jakim cudem wpadłaś na to przecież to ma nas ocalić a nie sprawić by … – dalsze przemowy księżniczki przerwał donośny ryk i spanikowane krzyki mieszkańców. Powoli odwróciła się do tyłu i skamieniała. Z wrót wyłonił się olbrzymi smok. Wyglądał dziwnie znajomo.
- Ale to przecież – Wendy zakryła sobie usta dłońmi a jej źrenice zrobiły się wielkie – Zilconis, to ten sam smok, którego ducha spotkaliśmy na cmentarzysku.
Nie było wątpliwości że się myliła skrzydlata bestia rozpostarła skrzydła i zaniosła się donośnym śmiechem.
- Ci wszyscy ludzie sprawiają że mi ślinka cieknie – zaryczał zataczając koło nad placem – dawno nie jadłem mięsa człowieka.
- To, to… – księżniczka upadła na kolana – jak to możliwe to miało być działo… miało nas uratować – po jej policzkach płynęły łzy.
- Oszukano cię moja pani – podszedł do nich Arcadios – teraz musimy zamknąć wrota i to jak najszybciej – głowę obrócił w stronę bram z których wyłonił się kolejny gad – ten, który z tobą rozmawiał chciał ich otwarcia. Niewątpliwie to on jest prowokatorem tego wszystkiego. Jednak dzięki innej podróżniczce w czasie zostaliśmy ostrzeżeni i mamy szansę nie dopuścić by tak wielka liczba tych potworów się wydostała – głos miał spokojny ale stanowczy.
- Może przestaniecie gadać i przejdziecie do czynów właśnie wylazły kolejne dwa – wrzasnął Gajeel razem z innymi pchając wielkie wrota, które nijak nie chciały się ruszyć – lepiej powiedzcie jak to cholerstwo się zamyka.
- Ja.. ja .. tak przez tamten piedestał – Hisui odzyskała kontrolę nad swymi emocjami i wskazała ręką majaczący w oddali pomnik – Jednak się pośpieszcie jest ich coraz więcej.
Lucy błyskawicznie do niego podbiegła i szarpnęła klamrę jednak ta nie poruszyła się nawet o centymetr.
- Ale skąd widziałaś – spytała ją Wandy patrząc z niedowierzaniem na przyjaciółkę.
- To nie ja. To zasługa Crux. Przez cały czas zbierał informacje dotyczące tego… czegoś – wyjąkała mocując się z dźwignią – Co jest – jęknęła nie przestając ciągnąć – czemu to nie działa.
- Potrzebna jest pomoc wszystkich dwunastu bram zodiaku – oznajmiła księżniczka – to był jeden z powodów waszego aresztowania. Twojego i Yukino ale teraz….
- Rozumiemy – biegła ku nim białowłosa czarodziejka – Lucy przygotuj się – po tych słowach rzuciła ku niej złote klucze wagi i ryb.
Blondynka zrobiła to samo ze swoimi po czym złączyły dłonie i jak w transie zaczęły recytować:
- „Otwórzcie się wrota dwunastu bram Zodiak”
Wszystkie gwiezdne duchy wystrzeliły w niebo i uderzyły w dwie strony wrót. Ich mistyczna siła zakrzywiająca wymiary pozwoliła im bez większego trudu pchać wrota. Jednak był to powolny proces i międzyczasie zdążył wyśliznąć się kolejny smok jednak w końcu udało im się je zamknąć po skończonym zadaniu rozpłynęły się w powietrzu. Wyczerpane ogromnym zużyciem magicznej mocy Lucy i Yukino padły zemdlone na ziemię.
- Dokonały tego – powiedział uradowany Gray podchodząc z Arcadios i podnosząc nieprzytomne dziewczyny.
- Tak, bez wątpliwości wiele im zawdzięczamy ale to nie koniec kłopotów – dowódca straży królewskiej spojrzał w niebo – siedem z nich się wydostało, a sądząc po ich magicznej mocy nie są to byle przeciwnicy.
- Poradzimy sobie – powiedział Laxus zaciskając pięść – w końcu to tylko siedem a nie dziesięć tysięcy bo z taką ilością to byłby kłopot.
- Tak, to będzie męska sprawa – zawtórował mu pełen entuzjazmu Elfmen kładąc muskularną dłoń na ramieniu maga lodu.
- Chłopaki – żyłka na czole Erzy mocno zapulsowała – cieszy mnie was entuzjazm ale przypominam że mamy parę bestii na głowie.
- Dokładnie dzieciaki – krzyknął Makarov wychodząc przed swoich podopiecznych – tak więc na pozycje i do roboty.
Ultear, Meredy i Jellal stali na dachu kamiennego budynku w stolicy. Przez spowodowane przez smoki zamieszanie nikt nie zwracał uwagi na nadal poszukiwanych przez radę magów.
- Ul.. co my teraz zrobimy – różowowłosa patrzyła zrozpaczona na jednego ze smoków który machnięciem ogona rozwalił całą ulicę i znajdujące się na niej domy.
- Ty pójdziesz pomóc Grey’owi – oznajmiła Milkovich prostując się i z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrząc na pogrążone w rozpaczliwej walce miasto.
- Dobrze a co z tobą i – nie dokończyła bo czarnowłose uciszyła ją zdecydowanym ruchem ręki.
- Natomiast ty Jellal najlepiej zrobisz jak odnajdziesz Erzę – kontynuowała po chwili – i weź mi tu nie protestuj doskonale wiemy że gdziekolwiek byś nie poszedł w tej sytuacji nie poszedł i tak będziesz się o nią zamartwiał – żechneła się widząc jego protestujące spojrzenie – poza tym nie zapominaj co powiedziała nam Lucy z przeszłości posłała mu coś w rodzaju chłodnego ostrzegawczego spojrzenia – teraźniejszość jest inna ale nadal…
- Nie dopuszczę do tego – po tych słowach zeskoczył z budynku na którym się znajdowali i znikł w cienkościach.
- I on chce komuś wmówić że ma inną narzeczoną – skomentowała z politowaniem zachowanie chłopaka Meredy – a właśnie Ul co ty zamierzasz robić – spytała.
- Na początek znajdę teraźniejszego Rogue – kobieta wyprostowała się i wolnym krokiem zmierzała ku zejściu.
- Chyba nie zamierzasz go zabić – młoda czarodziejka nie wierzyła w złe zamiary swej przybranej matki.
- Nie wiem – Ultear unikała jej wzroku na tworzy zagościł smutek – naprawdę nie wiem.
Erza wyrzuciła w górę miecze, które błyskawicznie opadły odcinając głowy pięciu małym smokom. Jedna z wyłaniających się z wrót czasu bestii niedawno zniosła kilkaset jaj z których błyskawicznie wydostały się małe ale niezwykle silne stwory. Mogła spokojnie założyć że pojedynczy egzemplarz nie miałby większych problemów z większością tworów Pandemonium. Tak, to prawda jednak to co się teraz rozgrywało nie było wcale częścią igrzysk, które można w każdej chwili przerwać gdy życie uczestnika jest zagrożone. Od wyniku zależało życie zwycięzcy tych potyczek. Nie wiedziała ile jeszcze wytrzyma jej okaleczona w wyniku finałowej walki z Kagurą i Minervą boleśnie dawała o sobie znać. Przeczuwała że jest z nią źle ale nie miała czasu poddać się pod opiekę Wendy gdyż od razu po zakończeniu igrzysk pojawiły się smoki. Wiedziała że Cana miała rację sugerując jej odpoczynek ale nie była osobą, która może stać z boku kiedy jej przyjaciele walczą. Zaklęła pod nosem gdy jeden z pocisków stwora przeleciał kilka centymetrów nad jej głową. Szkarłatnowłosa wbiła miecz w ziemię po czym zdrową nogą kopnęła gada na pewną odległość nie czyniąc mu jednak większej szkody.
- Erza – znajomy głos przykuł jej uwagę i w chwilę potem obok niej pojawił się Jellal – Nic ci nie jest – spytał poddając jej rękę by mogła wstać.
- Wszystko dobrze, dziękuje – posłała mu przelotny uśmiech podnosząc się z ziemi – a co zresztą… – reszta zdania utonęła w donośnym ryku nadchodziły kolejne „młode”.
- Meredy poszła wspierać Gray’a i resztę – po tych słowach posłał cienistą kule w jedną z bestii – a Ultear szuka… innego rozwiązania – wymyślił coś na szybko by nie wydało się że wyruszył przed wysłuchaniem całego planu maga czasu.
- Rozumiem – Erza wprawdzie przeczuwała że znów nieudolnie próbuje ją okłamać ale nie było teraz czasu na roztrząsanie co jest prawdą, a co nie gdy po stolicy łaziło tyle rządnych krwi stworów.
Przed nimi rozciągały się płonące zgliszcza budynków za których raz, po raz dochodziły ryki mieszane z rozpaczliwymi krzykami przerażonych mieszkańców stolicy. Szkarłatnowłosa zmarszczyła czoło i w chwilę potem na swoim ramieniu poczuła ciepłą dłoń niebieskowłosego.
- Wygramy, nie wiem jak ale wygramy – Fernandes starał się ją jakoś pocieszyć. Nie lubił widzieć jej zmartwionej. Chciał by się uśmiechała, była szczęśliwa. Samemu mu jednak trudno było znaleźć jasny punkt tej sytuacji. Wprawdzie nie było to dziesięć tysięcy smoków ale ta garstka co się wydostała wystarczyła by przynieść zagładę.
- Dobrze – powiedziała Erza przybierając zbroją oczyszczenia rozwarła przylegające do niej wielkie skrzydła i wystrzeliła w kierunku kolejnych wyłaniających się ze zgliszczy istot. Jellal przez chwilę obserwował jak tnie przeciwnika na pół sam nie widząc jak teraz reagować. Z jednaj strony wiedział że jest silna. Z drugiej strony martwił się, martwił się że coś jej się stanie. Słowa wypowiedziane przez Ultear niemiłosiernie brzęczały mu w głowie.
- Nie dopuszczę… – powtórzył ponownie wkraczając w wir walki. Walczyli razem przeciwko całej chordzie stworów. Ciągle mierzył się sam ze sobą by nie powtórzyć jej słów Lucy z przyszłości, wiedział że chciałaby znać prawdę ale nie miał pojęcia jak zacząć by mu uwierzyła. Nagle ich sylwetki zakrył wielki, złowrogi cień. Nad ich głowami szybował olbrzymi, ziemisty smok z łuskami niczym wystające głazy. Zatoczył kilka pętli i zaczął zniżać lot. Jego ostre szpony złowrogo pobłyskiwały. Nagle zaatakował.
- Szlak – warknęła Erza odskakując na bok gdy masywne pazury przebiły się przez ulicę – Jeszcze tego tu brakowało.
- Zwykła magia jest na niego niemalże bezużyteczna – Jellal ledwo unikną ciosu ogonem, który zmiótł dachy z pobliskich domów. Wszystkie pomniejsze stwory uciekły przed nim.
- Musimy wytrzymać – Erza mimo zamęczania nie traciła swego ducha walki. Jellal nie mógł oderwać oczu od jej szkarłatnych włosów tańczących na wietrze. Nawet teraz mimo wielu zadrapań była taka piękna. Jenak na nie zasługiwał na nią. Nie po tym co jej zrobił, nie po tym czego dokonał w przeszłości. Nawet jeśli ona mu wybaczyła to on sobie nie potrafił. Dalsze rozmyślenia przerwał mu głośny ryk smoka.
- Jak głośno – Scarlet zakryła sobie dłońmi uszy. Miała rację sam ryk miażdżył zabudowania królestwa a ich samych odrzuciło jak szmaciane lalki kilka metrów w górę. Jellal wylądował bez problemu ześlizgując się za pomocą samych stup po czymś co pewnie kiedyś było kawałkiem szyldu z reklamą. Czekał aż tumany kurzu opadną uważnie nasłuchując kolejnego ataku jednak nic takiego się nie stało. Ostrożnie rozejrzał się po terenie ale ku swej uldze był tu sam. Sam…
- Erza – brak przyjaciółki spadł na niego jak jakiś grom. Gorączkowo rozglądał się z widokiem jej szkarłatnych włosów wśród dogorywających zgliszczy ale niczego nie zauważył. Z wizją najgorszych scenariuszy ruszył przed siebie ciągle wypatrując dziewczyny.
- Gdzie jesteś – wyszeptał rozglądając się na wszystkie strony wiedział że musi ją znaleźć. I nagle to zobaczył smoka szybującego jakieś pół kilometra od niego. Miał już go zignorować gdy dostrzegł szkarłatny błysk. Erza walczyła z jego zaciśniętymi szponami w locie.
- Idę – krzyknął i aktywował siłę meteoru zwiększając swoją szybkość. Z całą siłą odbił się od podłoża, przez chwilę leciał w powietrzu by zaraz uderzyć w łapę bestii w której uwięziona była Erza. Atak nie wyrządził smokowi większej szkody ale wystarczył by wymusić rozwarcie szponów i uwolnienie z nich czarodziejki. Bestia nie zwracając na niego jakiejkolwiek uwagi odleciała.
- Jesteś – powiedział z wyraźną ulgą jednak jego radość nie trwała długo gdy spostrzegł że wojowniczka zamiast wyhamować spadanie runęła na ziemię jak szmaciana lalka. Nie ruszała się.
- Nie – z rozpaczą podbiegł do leżącej Scarlet i wziął ją na ręce wyczuł coś co jeszcze bardziej nim wstrząsnęło. Krew, była cała w krwi.
- Proszę otwórz oczy – jego głos zadrżał,klęczał tuląc ją w ramionach. Zadrżała, więc żyła. Z ulgą zauważył że jej powieki powoli unoszą się ku górze. Jej wielkie, brązowe oczy zawsze napawały go nadzieją. Już jako dziecko miał do nich słabość, już wtedy je pokochał. Patrzyła nimi przez chwilę na niego po czym starała się uśmiechnąć ale z ściekła strużka krwi. Powoli wyciągnica drżącą rękę w jego stronę. Złapał ją nie chcąc by się nie przemęczała. Jej puls był niemalże niewyczuwalny. [i]Nie ona nie może….[/i]
- Erza co ty – to się nie działo. Jellal nie wiedział co robić. Doskonale zdawał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji ale nie chciał w to wierzyć. Przecież to Tytania, królowa wróżek, która rozgromiła tyle potworów.
- Jellal… spokojnie – jej głos był słaby ale niezwykle łagodny. [i]Pogodziła się?[/i] Jego ręka delikatnie powędrowała w jej włosy.
- Wytrzymaj – otulił ją ramionami. Jego myśli krążyły w wszystkie możliwe strony jakby w rozpaczliwej pogoni za możliwościami jej uratowania. Nie było tu jednak nic co by przynosiło jakąś nadzieję. Wendy prawdopodobnie była zajęta walką w odległej dzielnicy. Sama pewnie widziała wokół siebie mnóstwo innych potrzebujących. Spojrzał w gwiazdy odbijające się od tęczówek tytani i ze zgrozą spostrzegł że jej powieki się zamykają. Delikatnie musną palcami jej policzka, był taki aksamitny. Ona tylko posłała mu niewielki uśmiech. Zawsze taka była, zawsze chciała dodać otuchy innym nawet jeśli sama ledwo trzymała się na nogach.
- Nie rób mi tego – powoli zaczynał panikować. Nie chciał dopuścić do siebie tego co właśnie się działo.
- Jellal – powtórzyła ledwo dosłyszalnym głosem. Jej dłoń delikatnie zacisnęła się na jego rękawie. Czuł że ją traci to było dla niego nieporównywalnie gorsze od całej smoczej zagłady. Wiedział że nic już nie może zrobić. W gardle czuł narastającą z rozpaczy gulę.
- Erza.. – zaczął wiedział że musi to powiedzieć zanim… – ja cię kocham – odpowiedział mu mały gest gdy Scarlet przytuliła się do jego piersi.
- Ja…też… – słysząc tu Jellal schylił się i z czułością musną jej wargi swoimi. Był na siebie wściekły że gdy się spotkali po siedmiu latach on wymyślił ten blef o narzeczonej. Wiedział że Erza wyczuła że kłamał, nigdy w tym za dobry nie był. Trzymał ją teraz w objęciach jak najcenniejszy skarb, którym dla niego była. Jej oddech stawał się coraz płytszy, puls coraz słabszy, tęczówki traciły swój blask, powieki się zamknęły, serce przestało bić, głowa bezwładnie opadła na bok. Tytania, Erza Scarlet odeszła. Z płuc Jellal’a wydobył się głośny okrzyk rozpaczy.
——————————————————————————
*Polski tytuł notki „początek końca”
Ok, tak więc na moim jeszcze w kawałkach i totalnej graficznej apokalipsie (nędzny ze mnie grafik więc mi to trochę zajmie). Moje wypociny będą pojawiać się nieregularnie więc proszę nie pytać kiedy nowy rozdział. Mam tylko nadzieję że nie spalę się z tremy… już mam jej za dużo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jak mogłaś uśmiercić mi moją Erze-chan T^T Ona mi była jak siostra, ale nie musiałaś ją uśmiercić. T^T Ale scena na końcu i tak była boska. Ach, to wyznanie <3
OdpowiedzUsuńCo mogę powiedzieć? Rozdział bardzo fajny, nie doszukałam się błędów, bo głównie skupiłam się na fabule XD Na początku wygląda mniej więcej jak w anime czy mandze, ale i tak bardzo fajne :D
Fajnie wszystko opisałaś, dialogi też w porządku. Dziwne, że tak powiedziałam: Fajnie opisałaś - ja nienawidzę opisów, a zwłaszcza ich pisać XD
Natsu: Ale i tak fajnie ci wychodzą, więc nie rozumiem.
Ja: Ja tego nie widzę.
Natsu: Ważne, że inni to widzą.
Ja: Tak myślisz?
Natsu: No jasne!
Ja: Oni-chan! Jesteś najlepszy!
Natsu: Wiem o tym, ale mówisz tak tylko dlatego, że tak ci powiedziałem
Ja: Nie, bo ogólnie jesteś fajny. Jesteś głównym bohaterem wielu blogów, w tym moim! A przy okazji wyjaśnienie dla autorki, W moim opowiadaniu mam opowiadanie gdzie jestem siostrą Natsu. Jam jest Natsuki! Wiedźma pustki.
Natsu: Raczej pusta nie jesteś.
Ja: Nazwa nie miała się wziąć od mojego charakteru, ale od mocy. Heh, nadal nic nie rozumiesz.
Cóż troszkę się rozpisałam, ale mam nadzieje, że ci to nie przeszkadza. Jeszcze tu wpadnę, a tymczasem... Ślę dużo weny, ale tak, aby mi trochę zostało ;) i pozdrawiam :D
Erza D:: Uśmierciłaś ją D::: Ogólnie fajnie. Pisz dalej !!!!
OdpowiedzUsuńErza, Erza, Erza... *siedzi ze spuszczonym łepkiem*
OdpowiedzUsuń.
.
.
*podnosi gwałtownie głowę* Zabiłaś mi Erzę! To miał być romansik, a ty zabijasz mi kobitkę, która miała go tworzyć! Oni powinni spać razem, a np. przy porodzie ich dziecka uśmiercić Erzusię! Albo nie! Nie zabijać Erzuni! Ja mam nadzieję, że Jellal się zabije i będą mieć przygody łóżkowe u aniołków, albo Erza wróci do Niebieskiego seksiaka! Bo jak nie to cię znajdę i zgwałcę konewką na rynku w Warszawie!
Twoja kochana, psychopatyczna czytelniczka!