Erza leżała w
swoim łóżku wpatrując się tępo w sobie tylko znany punkt.
Siedzący obok niej Jellal zastanawiał się co powinien powiedzieć.
Chciał jakoś złagodzić jej ból ale nie potrafił dobrać na to
odpowiednich słów. Doskonale wiedział co teraz musi czuć. Wtedy
jego uwagę przykuła śnieżnobiała koperta leżąca na biurku
dziewczyny. Machinalnie podszedł do niej. Wyglądała normalnie.
Zwykła, zaadresowana do szkarłatnowłosej koperta. Nie wiedział co
w niej tak go niepokoi.
- Coś się stało
– z zamyślenia wyrwał go głos Tytanii. Pokręcił tylko głową,
krytykując tym samym własną głupotę.
- Nie, po prostu
też się tym denerwuję – powiedział szybko.
- Jest jakieś
„ale”, prawda – drążyła, podchodząc również do biurka
przy, którym teraz stał – dziwne, wcześniej tego nie widziałam
– stwierdziła, nim zdążył odpowiedzić, podnosząc zaadresowaną
do niej przesyłkę.
Jellal poczuł falę
nieznanego strachu. Nie umiał tego sprecyzować.
- Kto ją przysłał
– spytał starając się uspokoić swój niepokój.
- Nie wiadomo –
pokręciła głową – jedyne co jest napisane na wierzchu to „Do
Erzy”.
- I naprawdę
wcześniej go nie zauważyłaś – upewnił się.
- Nie – pokręciła
głową wyciągając rękę z zamiarem jego otworzenia, lecz została
powstrzymana przez Jellal'a.
- Może nie
powinnaś. Mogli ją podrzucić ci co.. - nie dokończył, nie
musiał. Szkarłatnowłosa bez słowa wyminęła go ruszając w
stronę drzwi.
- Powinnam już iść
– powiedziała naciskając klamkę. Jellal bez słowa ruszył za
nią. Czuł że nie może jej teraz zostawić samej. Zresztą nie
byłby w stanie. Nie po tym co się tutaj stało.
Deszcz sączył się
z nieba mieszając się z łzami zebranych. Nikt nie wiedział jak to
się stało. Nikt nie wiedział, kto i dlaczego to zrobił. Mała
trumna powoli opuszczała się pod ziemie. Nie udało im się znaleźć
niczego poza głową. Ktokolwiek stał za tym czynem budził w nich
przerażenie. Tym bardziej, że sam mistrz zabronił ich podejmowania
jakichkolwiek działań. Wliczając w to udział w misjach. Nie mogli
robić praktycznie nic puki mistrz nie powróci. Przystali na to choć
w każdym z nich rodziło się pragnienie zemsty. Jednak nie wiedząc
niczego o przeciwniku, nie mogli nic zrobić. Mirajane ocierała
chusteczką łzy sączące się jej z oczu. Starała się jednak
zapanować nad drżeniem własnego ciała. Musiała być silna.
Zwłaszcza dla Elfmana i Lisanny Wiedziała że musi zapewnić im
poczucie bezpieczeństwa. Była im to winna. Dyskretnie rozejrzała
się po zebranych. Gajeel stał na uboczu trzymając dłoń na
ramieniu Levy, która łkała cicho. Oboje, wraz z pozostałymi
członkami Shadow Gear wrócili dopiero przed godziną. Wiedziała,
że ciężko to znoszą. Zwłaszcza wychowanek Metaliceny sprawiał
wrażenie jakby chciał zaraz ruszyć w pogoń za przeciwnikiem.
Jednak nawet on nie śmiał przeciwstawić się rozkazowi mistrza.
Podejrzewała też, że chce osobiście zadbać o bezpieczeństwo
McGarden. Przeczuwała, że czuje do niej coś więcej ale nie chce
dać tego po sobie poznać. Zresztą nie była to jej zdaniem jedyna
parka tworząca się w ich gildii. Blisko niej stał Gray uprany w
czarny mundur żałobnika. Gdyby nie obecna sytułacja pewnie by
zaraz gdzieś go zgubił. Jednak teraz stał sztywno wpatrując się
w grób pustymi oczami. Juvia stojąca obok też wyglądała na
załamaną. Powróciwszy do swego stroju oraz uczesania jaki miała,
gdy jeszcze walczyli z nią i Phantom Lord stała pogrążona w ciszy
osłaniając się parasolką przed coraz to bardziej siarczystym
deszczem. Nie rzucała się w ramiona ukochanego lodowego maga, nie
starała się zwrócić na siebie uwagi. Po prostu stała oddana
jedynie własnym myślom. Dalej Lisanna podawała właśnie płaszcze
przeciwdeszczowe Natsu, Lucy oraz Wendy. Cała trójka wraz z
towarzyszącymi im Exceed'ami sprawiała wrażenie dalej pogrążonych
w szoku. W przerażającej ciszy można było z łatwością usłyszeć
oddech i bicie serca poszczególnych osób. Powoli podeszła do
siedzącej w dalszych rzędach Erzy i Jellal'a. Niebieskowłosy nie
odzywał się wyczekując momentu w którym będzie mógł
porozmawiać z Meredy. Nie wierzył by nikt, niczego nie widział.
Teraz jednak nie był w stanie iść jej na spotkanie. Chciał zostać
przy szkarłatnowłosej dopóki nie będzie pewny, że w pobliżu nie
ma niebezpieczeństwa. Tytania mocno zaciskała pięści na
drewnianej ławce sprawiając wrażenie rozgoryczonej.
- Byłam tak blisko
– wyszeptała nim białowłosa zdążyła się odezwać – tak
blisko, a jednak nic nie widziałam. Nic nie mogłam zrobić.
Przecież gdybym choć trochę...
- Nikt nie mógł
wiedzieć, że takie coś się stanie – Mirajane za wszelką cenę
nie chciała dopuścić by gildia pogrążyła się w rozpaczy.
Mistrz na pewno chciałby żeby podczas jego nieobecności powrócili
do swych obowiązków z uśmiechem na twarzy – Nie możemy być
teraz smutni – powiedziała choć jej samej nie było łatwo –
musimy być silni i zjednoczeni. Nie tylko ze względu na
Warrod'a-sama i Laki ale przede wszystkim by należycie ukarać tego
kto im to zrobił. Kimkolwiek by był.
- Święte słowa –
nadszedł Laxus okrywając twarz kapturem przysiadł się do nich –
zupełnie nie rozumiem tylko czemu dziadek chciał bym to ja przejął
jego obowiązki.
- Jesteś jego
wnukiem. Kocha cię i jak nikt inny wie do czego jesteś zdolny –
na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech, a w tej samej chwili zza
chmur zaczęły wyłaniać się pierwsze promienie słońca –
Wszyscy wiemy, że w obecnej sytuacji doskonale nas poprowadzisz –
dodała.
- Szczerze mówiąc
nie jestem tego pewny – młody Dreya odrzucił kaptur wpatrując
się w coraz to rzadziej spadające krople deszczu – Nawet
staruszek nie wie, gdzie mamy zacząć. Wątpię by w innym przypadku
zabronił nam opuszczać miasto.
Meredy zatrzymała
się opierając o drzewo. Odłączyła od Juvi i Kaishi'ego, gdy
usłyszeli ów krzyk. Już wtedy nie miała wątpliwości, że coś
się stało. Podąrzając „szlakiem uczuć”, zaklęciem,
które pozwalałoo namierzyć źródła silnych emocji starała się
od razu namierzyć sprawce. Zwykle było to wręcz niezawodne jeśli
w grę wchodziło polowanie na mroczne gildie. Niestety nie
przynosiło to zamieżonych skutków. Miała cień nadziei, że teraz
po pogrzebie sprawca może ponownie kręcić się w pobliżu. Był to
często sporykany wzorzec. Przestępcy albo upewniali się, że ich
plan się powiódł albo normalnie męczyły ich wyrzuty sumienia.
Tym razem jednak było inaczej. Nikt obcy, ogarnięty ciemnością
się nie kręcił w obrembie miasta. Zrezygnowana wróciła do Fairy
Tail. Jak przepuszczała wszyscy już zgromadzili się w środku.
- Niestety i tym
razem nic – poowiedziała siadając na jednym z wolnych krzeseł.
Czuła się okropnie. Nie potrafiła pomóc przyjaciołom, a to
najbardziej ją dobijało.
- Nie przejmuj się
– Mirajane postawiła przed nią kubek z gorącą herbatą –
robiłaś co mogłaś. Jesteśmy ci wdzięczni. Ryzykowałaś
zdemaskowaniem by nam pomóc.
- Nigdy nie
mieliśmy jeszcze do czynienia z takim przeciwnikiem – levy również
bezskutecznie próbowała znaleźć połączenie między atakami –
możemy tylko zgadywać czy i gdzie następnym razem uderzy.
Jakkolwiek wielu
osobom mogło zależeć na śmierci Warroda, tak zamach na samą Laki
wydawał się przeczyć logice. Niczego nie skradziona. Nie
zostawiono też większych zniszczeń. Jednak ich przyjaciółka
została bestialsko zamordowana.
- Cholera, co my
niby mamy teraz zrobić – rozgoryczony Gray walną pięścią w
stół zamrażając przypadkowo jego cześć.
- Wszyscy czujemy
to samo – wyszeptała uspokajająco Lucy – jednak nie widzą,
gdzie zacząć i tak mamy związane ręce.
- Juvia ma pomysł
– powiedziała niespodziewania wodna czarodziejka przykuwając tym
samym spojrzenia zebranych – Juvia proponuje sprawdzić czy inne
gildie miały podobny problem. Myśli że uda się porozmawiać z
Lyonem-sama. Jego gildia ma mnóstwo silnych członków, a mówił
Juvii, że strzeże też wielu tajemnic, gdy proponował by się do
nich przyłączyła. Juviia oczywiście odmówiła ale teraz myśli,
że inni też mogą być zagrożeni i nawet jeśli nic im na razie
nie jest i tak trzeba ich ostrzec.
- To dobry pomysł
ale czy powinnaś iść tam sama – zastanowiła się Mira podając
zamyślonej Erzie kawałek jej ulubionego ciasta.
- Idę z tobą
Juvia – zaoferował nieoczekiwanie Gray ponoosząc się z miejsca.
- Nie, Gray Juvia
pójdzie sama – nikt teraz nie ośmielił się odezwać. Wszyscy
byli równie zaszokowani tym co usłyszeli. Locksar nie tylko nie
przymilała się do czarnowłosego ale też jawnie odmówiła jego
towarzystwa podczas wyprawy.
- Juvia uważa, że
to zbędne – kontynłowała niebieskowłosa – Dużo lepiej będzie
jak uda się sama. Nie wolno nam opuszczać miasta i lepiej by jak
najmniej osób łamało zakaz mistrza. Ten ktoś jeśli zechce na nas
napaść nie będzie miał pewnie problemów z wykończeniem większej
grupy. Jedna osoba jest znacznie trudniejsza do wykrycia. Nawet jeśli
polegnie lepiej by gildia stracila tylko ją, niż kogoś jeszcze.
Lodowy mag miał
już zaprotestować ale nieoczekiwanie przeszkodził mu w tym Kaishi
- Ona ma racje –
stwierdził kierując spojrzenie na zebranych – Inni muszą
wiedzieć co się dzieje. Nie możemy być samolubni. Jeśli tgo nie
zrobimy wkrótce ucierpi kolejna osoba – mówił bardzo spokojnie
jednak przekonywująco – może nie powinnienem tego mówić w
takich okolicznościach ale lepiej byśmy ryzwkoowali życiem jednej
osoby niż dwojgiem. Juvia jest silna co pozwala nam dodatkowo
wierzyć że wróci do nas cała i zdrowa.
Wszyscy przez
dłuższy moment trwali w ciszy. Nikt nie chciał dopuścić do
siebie myśli poświęcenia jeszcze kogoś. Jednak, każdy wiedział
również, że Kaishi ma co do tego racje. W końcu głos obrał
Laxus.
- Nie chce
poodważać słowa dziadka, tak samo jak nie chce by ktoś ryzwykował
swe życie – wprawdzie w obecnej sytułacji niezbyt podobała mu
się rola przewódcy to, nawet jako tymczasowy mistrz czuł się
zobowiązany by roztrzygnąć spór w samym jego zarodku – Nikogo
nie możemy zmuść by się poświęcał, ale jeśli Juvia jest pewna
to musimy tylko pochwalić jej odwagę i oddanie sprawie.
- Juia dziękuję –
młoda czarodziejka wody wykonała delikatny skłon w stronę
blondyna – Juvia czuje, że musi ruszyć jak najszybciej.
- Nie będziemy cię
zatrzymywać – powiedziała w końcu Erza – powiedz, gdy będziasz
gotoowa. Odprowadzimy cię do granicy miasta. Dalej, jeśli sobie
tego życzysz pójdziesz sama.
- Juvia sobie
poradzi – zapewniła Lockser – jak tylko dotrze do Lamia Scale
będzie znów bezpieczna.
- Skoro nawet Erza
się z tym zgadza, to w takim radzie ja wyruszam z tym samym do
Sabertooth – oznajmił nagle Natsu, a pięść zajeła mu się
ogniem. Nie mógł już dłużej znieść tej bezczynności. Teraz,
gdy nadażała się okazja do nawet krótkiej wyprawy zamierzał to
wykorzystać – Happy szykuj się. Zaraz ruszamy – zawołał.
- A co ze mną? –
zdziwiła się Lucy – przecież tworzymy drużynę.
- Tym razem ruszamy
samotnoie – oświadczył smoczy zabójca – Happy nie uniesie nas
oboje, a lepiej dla wszystkich byśmy dotarli tak jak najszybciej.
Heartofilia
zacisnęła bezradnie pięści na kawałku sukienki, w którą była
odziana. Miał racje. Zresztą nawet wspominając ostatnią misje nic
nie zrobiła. Poległa praktycznie od razu nie mogąc w żaden sposób
zaszkodzić przeciwnikowi. Jeśli ktoś by ich zaatakował sytuacje
wyglądała by podobnie. W ciszy skinęła głową godząc się
zostać. Wykorzysta ten czas by ćwiczyć. Musi stać się silniejsza
by nie być ciągle zawadą w starciach z wrogiem. Choć wszyscy
cenili ją za charakter i odwagę ona sama wiedziała, że w
większości odbytych walk bez czyjejś pomocy już dawno by nie
żyła. Nie chciała być ciągle tą, którą się ratuje z opresji.
Dla odmiany to ona chciała komuś pomóc. Sama, mając do dyspozycji
jedynie własną siłę.
Kilka godzin
później wszyscy zebrali się u bram Magnoli by pożegnać
wyruszających w podróż przyjaciół. Nikt nie mógł być pewny co
ich czeka. Choć normalni mieszkańcy miasta zajmowali się
codziennymi sprawami, a pogoda dopisywała w magach pozostał
niepokój. Podświadomie wiedzieli, że coś w każdej chwili może
się stać. Jednak nie mogli sprecyzować z której strony może
nadejść.. to coś.
- To ruszamy –
powiedział Natsu przerywając nieznosiną ciszę – Wrócimy
najszybciej jak się da.
- Aye – przytakną
Happy chwytając się jego pleców. Gotów w każdej chwili wzlecieć
w powietrze.
- Na pewno nie
wyruszyć z tobą – jeszcze raz upewnił się Gray spoglądając
niepewnie na szykującą się do drogi niebieskowłosą.
Sam przed sobą nie
chciał przyznać, że bardzo się o nią niepokoji. I to nie tylko
ze względu na ostatnie zdarzenia. Te jej zachowanie zupełnie go
skołowało. Normalnie robił wszystko by mieć choć chwilę
samotności, bez ciągłego upewniania się czy nie jest przez nią
śledzony. Teraz nie tylko przestała go nazywać paniczem, co
bardziej go irytowało niż schlebiało, ale również odmówiła
jego towarzystwa. Było to dla niej tak nietypowe, że nie mógł
pozbyć się czucia niepokoju.
- Juvia jest pewna
ale docenia chęć pomocy – powiedziała przenosząc ku niemu swe
zdumiewająco błękitne oczy – Gray powinien zostać tutaj. Natsu
wyrusza do innych ale my musimy też pamiętać, że nasza gildia już
dwa razy była celem. Większość nas musi być tutaj by wspólnie
się chronić. Dlatego Juvia prosi by nikt nie wyruszał dopuki,
któreś z nas nie wróci.
- Masz to jak w
banku – zapewnił Laxus – nikomu więcej nie wydam pozwolenia
wytykania nosa poza te mury. Jeśli ktokolwiek spróbuje pójść
samopas na podobną delegacje może liczyć się z poważnymi
konsekwencjami. Mam racje Erza – ostatnie zdanie skierował do
szkarłatnowłosej.
- Tak, tak –
przytaknęła szybko wyrwana z zamyśleń tytania po czym po raz
ostatni zwróciła się do wyruszających przyjaciół – Bądźcie
ostrożni i nie narażajcie życia jeśli wiecie, że polegniecie –
bardziej poprosiła niż nakazała.
- Juvia się zgadza
– powiedziała Lockser rozkładając swą parasolkę.
- Niedługo wracamy
– zapewnił potwierdzająco Natsu z pomocą Happy'ego wznosząc się
w powietrze – w końcu mamy najlepszy transport powietrzny jaki
można wymażyć – zaśmiał się i zaraz po tych słowach obije
znikli za horyzontem.
- Juvia też
postara się wrócić jak najszybciej – jeszcze raz zapewniła
młoda czarodziejka ruszając przed siebie.
Wszyscy stali w
milczeniu wpatrując się w swą towarzyszkę puki ta nie zniknęła
im z oczu. Nikt nie mógł być pewny co przyniesie im przyszłość.
Erza przymknęła oczy przypominając niedawne pożegnanie z
Jellal'em i Meredy.
Razem z nimi stała obok bocznego,
mało uczęszczanego wejścia do lasu. Zwyczaje Crime Sorciere nie
pozwalały dwójce z nich zostać zbyt długo w jednym miejscu.
Ryzyko, że ktoś może pomyśleć by Fairy Tail oficjalnie ukrywało
poszukiwanych przestępców rosło z każdą chwilą, a nikt nie
chciał dopuścić by tak się stało. Przynajmniej dopóki świat
nie będzie wolny od tego, który zapoczątkował największe, znane
zło. Wolny od Zerefa.
- Co teraz zamierzacie – spytała
szkarłatnowłosa splatając dłonie za swoimi plecami.
- Spróbujemy zinfiltrować parę
mrocznych gildii – odezwała się Meredy – Jellal sądzi, że
wyznawcy Zerefa mogą coś wiedzieć o obecnych wydarzeniach.
- Jesteście pewni, że Crime
Sociere będzie mile widziała tych co wcześniej na nich polowali –
spytała Erza bardziej dla rozładowania atmosfery niż chęci
upewnienia w sytuacji.
- Bądź spokojna – zaczął
obojętnym tonem niebieskowłosy – Nigdy nie pozwalamy by nasza
tożsamość została odkryta – nadal bardzo martwił się o
szkarłatnowłosą ale za wszelką cenne nie chciał dać po sobie
tego poznać. Najchętniej zostałby tutaj dopóki cała sprawa nie
ucichnie lecz dobrze wiedział, że to nie możliwe. Rada ciągłe go
szukała i mógłby narazić ją na podejrzenia by jej gildia
ukrywała przestępce. W sumie jakby nie patrzeć nim był. Do tej
pory sobie nie wybaczył tego co kiedyś zrobił i nie sądził by
kiedykolwiek to nastąpiło.
- Ale z ciebie burak – skarciła
go cicho Meredy – Nie można z tobą chwili pożartować –
ofukała go. Wolał jednak na to nie odpowiadać. Po raz ostatni
skierował wzrok na stojącą za nim Erzę. Promienie zachodzącego
słońca wręcz cudownie oświetlały jej piękne włosy.
- Idziemy już. Poinformuję cię
jak czegoś się dowiemy – powiedział przyśpieszając kroku.
Jeszcze chwila, a by się kompletnie zatracił w uczuciu jakim darzył
Scarlet.
- Bądźcie ostrożni –
powiedziała Tytania i również ruszyła w swoją stronę. Było
tyle spraw, którymi trzeba się niezwłocznie zająć.
Makarov szedł
przez ulice miasta, wprost ku siedzibie rady magii. Nie śpieszył
się ale też nie zwalniał. Doskonale wiedział, że musi iść
normalnym tempem jeśli nie chce zwrócić na siebie uwagi. Wizyty
mistrza w siedzibie rządku nie były niczym niezwykłym. Zwłaszcza,
że jego podopieczni i tak zdecydowanie za często zwracali na siebie
uwagę rządu. Tak, więc powitał uśmiechem lecącą ku niemu
uwagę.
- Czyżby Natsu
znów spalił jakiś budynek – był to jego dobry znajomy.
Michello, drobny staruszek przypominający nieco kota, sączył piwo
przy stoliku nieopodal przydrożnego baru.
- Właśnie
idę dowiedzieć się co narozrabiali – zaśmiał się dając ręką
znak przyjacielowi, że to nic takiego o co trzeba by się martwić.
-
Rozumiem ale chyba znajdziesz moment by napić się browarka z
kumplem – zawołał radośnie koci staruszek lecz gdy ich
spojrzenia się spotkały drogą telepatii dodał – A tak
naprawdę to o co chodzi, stary druhu?
Stary mistrz
doskonale wiedział, że nie ma sensu się upierać by było inaczej.
Zbyt długo się znali i każdy bez problemu potrafił rozgryźć
uczucia drugiego. Nim jednak zdołał odpowiedzieć przerwał im
wielki wybuch. Budynek rady, a właściwie to co z niego zostało,
stał w płomieniach osłoniętych świeżą chmurą pyłu. Przez
kilka sekund w mieście zapanowała upiorna cisza. Potem wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Mieszkańcy miasta zaczęli krzyczeć
i w panice rzucać się do ucieczki. Jakaś kobieta rozpaczliwie
nawoływała swe dziecko. On sam przez dłuższą chwilę stał jak
skamieniały po czym jakby w transie zaczął kierować się w stroną
katastrofy. Czuł, jak serce wali mu w piersi. Domyślał się, że
wielu potężnych magów już zginęło, a wróg ciągle jest w
pobliżu. Mimo to puki jest prawdopodobieństwo, że kogoś uratuje
póty się nie podda. Szedł powoli, ostrożnie stawiając każdy
krok. Wiedział, że w każdej chwili może zostać zaatakowany przez
tego, który za tym wszystkim stał.
- Nie możliwe –
pokręcił z niedowierzaniem głową widząc porozrzucane, martwe
ciała przedstawicieli rady. Rozpaczliwie rozglądał się na
wszystkie strony. Czuł nikłą moc magiczną, świadczącą o
czyimś przeżyciu.
- Panie Makarov –
usłyszał rozpaczliwy głos. Wśród ruin klęczał Doranbolt
usilnie próbując wyciągnąć nieprzytomnego przewodniczącego.
- Czy on.. –
zaczął ostrożnie starzec, przyglądając się bladej twarzy Gran
Doma.
- Żyje – wysapał
Mest ciągłe odgarniając gruzy - ale jeśli szybko czegoś nie
zrobimy...
Nie dokończył bo
Makarov przybrał formę tytana. Jedną ręką podważył gruzy, a
drugą ostrożnie wyciągnął rannego.
- Musimy jak
najszybciej opuścić to miejsce – powiedział wciąż trzymając w
ramionach przewodniczącego.
- Wiem ale gdzie –
czarnowłosy nadal klęczał na ziemi. Czuł wielką wdzięczność
do, jak przepuszczał, człowieka którego zdradził.
- Pamiętasz
położenie domu Porlyusicy – spytał poważnym tonem mistrz Fairy
Tail uważnie patrząc przed siebie.
Czuł,
że są przez kogoś obserwowani i nie mylił się. Ledwie
wypowiedział te słowa usłyszeli czyjś śmiech do złudzenia
przypominający pomrukiwanie dzikiego kota, czającego się na swoją
ofiarę. Nad nimi stał stwór o humanoidalnej
postaci. Z blond włosów sterczała para spiczastych uszów. Twarz
zdobiło kilka lamparcich cętek. Z placów wystawał długi puszysty
ogon, a zamiast dłoń i stóp miał, zakończone ostrymi, czarnymi
pazurami futrzaste łapy.
- Moje imię brzmi
Jackal. Członek dziewięciu domoniczych bram Tartarus, a wy
jesteście ostatnimi, których mam dziś zabić – uniósł rękę
kumulując w niej pocisk – choć pan Makarov jest ciekawym
dodatkiem – zaśmiał się.
- Mest szybko –
krzyknął Dreyar. Ostatnim co oboje usłyszeli był ryk wściekłości
demona. Zdążyli. W ostatniej chwili uciekli przed śmiertelnym
ciosem i wylądowali w ogrodzie uzdrowicieli.
- Teraz, mój drogi
przyjacielu, muszę ci przypomnieć kilka ważnych spraw –
powiedział Makarov podnosząc się z ziemi.
Wszystko wskazywało
na to, że mają nie jednego, a dwóch różnych wrogów. Wiele
słyszał o Tartarus'ie jak i zupełnie nic nie wiedział o owym
symbolu gwiazdy, którym nieznany sprawca znaczył swą działalność.
Wiedzieć o nim mógł chyba tylko przewodniczący rady, który
obecnie był w krytycznym stanie.
- Nim jednak to
nastąpi udzielmy pierwszej pomocy przewodniczącemu rady powiedział
- Jego wiedza może okazać się niezbędna w obliczu tego co
nadchodzi – dodał widząc kroczącą ku nim edolańską
Grandeeney.
Lucy Heartfilia
wolnym ale stanowczym krokiem kierowała się w stronę leśnej
polany. Przyrzekła sobie ćwiczyć by więcej nie być zdana na
pomoc innych. Myślała, że będzie tam sama jednak pomyliła się.
- Hej, Lucy – zza
drzew wyłoniła się drobna sylwetka Lissanny. Trzymała w ramionach
kilka belek drewna.
- Hej –
odpowiedziała, ciesząc się z towarzystwa. Nie przepadała za
samotnymi treningami, a większość członków gildii była już
czymś zajęta – zbierasz je na opał – spytała z ciekawości
patrząc na drwa, które trzymała białowłosa.
- Niezupełnie –
odpowiedziała kręcąc przecząco głową – braciszek Elf prosił
mnie bym mu je przyniosła. Od kiedy mistrz opuścił gildię ciągle
trenuje. Wciąż powtarza, że musi być silniejszy bo następnym
razem my możemy... no wiesz.. - urwała spoglądając gdzieś w
bok.
- Wiem – kiwnęła
głową – dlatego postanowiłam również ćwiczyć – oświadczyła
zdeterminowana sięgając po swoje klucze – teraz jestem tylko kulą
u nogi podczas walki – powiedziała, a jej głos zadrżał – mam
dość tego, że nigdy nie mogę sobie sama poradzić z
niebezpieczeństwem.
Nim Lissanna
zdążyła jej odpowiedzieć spomiędzy krzaków wyłonił się
Elfmen. Jeszcze w swej formie bestii - zielonego jaszczura wyglądał
na nieźle zmęczonego. Dyszał opierając się o wielki głaz. Jedna
z jego zielonych łap wyglądała na zakrwawioną jednak nie dawał
po sobie poznać, że o coś go boli.
- Tu jesteś
siostrzyczko – zawołał – nie mogę sobie pozwolić na
odpoczynek Nie mogę dopuścić by coś stało się tobie lub Mirze –
po tych słowach walnął pięścią w głaz powodując jego rozpad
na kilka mniejszych – zakpiono sobie z mężczyzny. Jeśli jeszcze
raz... - urwał spoglądając na blondynkę – o cześć Lucy –
powiedział jakby dopiero co ją zauważył – też przybyłaś na
męski trening – wysapał porzucając formę bestii.
- Nie wiem czy ze
mnie taki mężczyzna jak z ciebie Elf ale owszem przyszłam tu
potrenować – przyznała pierwszy raz od owego zdarzenia
przybierając na twarz uśmiech
- To może
poćwiczycie razem – zaproponowała Lissanna – starałam się
pomóc braciszkowi w sparingach ale z jedyną formą bojową jaką
mam jest Tygrysica, a i tak nie mogę zrobić mu zbyt wiele –
przyznała – zresztą sam mi przyznał, że nie chce ze mną
walczyć na poważnie nawet jeśli miałby przestać po kilku
siniakach – wymieniła znaczące spojrzenie z bratem – za to
twoje duchy mogą okazać się tu bardzo pomocne. We dwójkę na
pewno szybciej się doskonali – stwierdziła.
- Co ty na to –
spytała białowłosego Lucy. Ona sama zaczęła pałać entuzjazmem
choć dawno nie uczestniczyła w tego typu walce.
- Tylko daj mi
jakiegoś naprawdę męskiego ducha – oświadczył stając w
pozycji do ataku – nie chce walczyć kimś mniej mężnym niż ja.
- No to Virgo nie
powalczy – westchnęła Heartfilia cofając rękę od klucza panny
po czym złapała ten należący do Koziorożca – Caproicorn pokaż
się – zawołała otwierając bramę.
Wtedy stało się
coś co najmniej dziwnego. Zamiast typowego złotego rozbłysku
nastąpił czarny. Było to tak niezwykłe że Lucy przez dłuższą
chwilę nie mogła otrząsnąć się z szoku. Zbyt dobrze znała
gwiezdny świat by uważać to za normalne.
- Wszystko dobrze –
zwróciła się niepewnie w stronę ducha. Nie wiedziała czemu ale
zaczynała się bać. Przeczucie mówiło jej, że coś jest nie tak
jak powinno.
- Jak najbardziej
panienko Lucy – odparł wezwany i choć spad czarnych okularów nie
było widać jego oczu, wzrok miał skupiony na swojej pani – coś
się stało, że jesteś taka blada – spytał swym dostojnym tonem.
- Tak, tak –
powiedziała pośpiesznie – mógłbyś pomóc nam w treningu –
spytała uspokajając oddech.
- Z wielką
przyjemnością – skłonił się elegancko – kto ma być moim
szacownym przeciwnikiem?
- To ja –
oświadczył Elfmen przybierając postać bestii podobnej nieco do
niedźwiedzia z kolcami na plecach – Warunek jest jeden! Walczymy
po męsku! Zacznij kiedy będziesz gotów – zawołał.
- Postaram się
spełnić twoje oczekiwania – powiedział duch przystępując do
ofensywy.
Lucy ustawiła się
z dłonią na biczu w każdej chwili gotowa wspomóc swego
przyjaciela. Jednak wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. W
momencie gdy pięść koziorożca zetknęła się z masywną skórą
bestii Elfmana i ona poczuła mrowienie w okolicach dłoni.
- Coś nie tak –
zatroszczyła się Lisanna.
- Nie, wszystko w
porządku – Lucy szybko się otrząsnęła uznając to uczucie za
zwykły przypadek.
Młody Strauss
jednak nie słyszał rozmowy i przystąpił do zadawania ciosów.
Kumulując silną wiązkę energii uderzył w gwiezdnego ducha. Mimo,
że ten jako byt astralny był odporny na trwałe obrażenia fizyczne
niewątpliwie to poczuł. Jednak nie tylko on. Krzyk Lucy zmusił ich
do przestania obecnych czynności.
- Co się stało –
Lisanna podbiegła do zgiętej z bólu blondynki.
- Nie wiem –
wyszeptała próbując otrząsnąć się z szoku. Nadal bolało ale
zaczęło powoli ustępować – tan nagle poczułam jakby jakieś
ostrze mnie przeszyło ale przecież – dotknęła podbrzusza –
nie mam żadnych obrażeń. Zresztą skąd one miały by się wziąć.
- Za przeproszeniem
Lucy – z ukłonem zwrócił się ku niej Capricorn – poczułaś
ból w tym samym momencie kiedy mnie był zadawany. Nie wiem czym to
niestety jest powodowane ale czy w związku z tym mamy kontynuować –
spytał patrząc na nią spod ciemnych okularów. Mimo, że nikt tego
nie widział odbijała się w nich szczera troska.
- Ale mieliśmy
trenować – starała się protestować czarodziejka gwiazd. Ból
przechodził, jednak szok pozostał. Zupełnie nie rozumiała
dlaczego tak się stało. Przecież nie było to normalne. Martwiła
się ale nie o siebie tylko o świat gwiezdnych duchów. Coś musiało
się stać.
- Mężczyzna nie
uderzy kobiety, bo wtedy nie będzie mężczyzną – oznajmił
Elfmen powracając do swej ludzkiej postaci
- Lucy, myślę że
powinniśmy wrócić do gildii – zaczęła ostrożnie Lisanna –
jeśli coś faktycznie się stało dobrze by o tym powiadomić
innych.
- Może masz racje
– powiedziała cicho Lucy zamykając bramę Koziorożca.
Widać było po
niej zmartwienie. Teraz na pewno zbyt szybko nie wzmocni swojej
pozycji. Na razi musi pozostać tą, którą najbardziej się chroni
podczas walki. Powoli, wraz z rodzeństwem Mirajanny ruszyła w
drogę powrotną. Wiedziała jedno. Teraz priorytetem nie jest jej
własna siła, a dowiedzenie się czegoś o tym co właśnie miało
miejsce.
Erza siedziała w
swoim wielkim pokoju. Właściwie był to nie jeden, a siedem
złączonych ze sobą pokoi. Ostatnie dwa dokupiła niedługo po
powrocie z wyspy Tenrou. Lubiła mieć dużo miejsca. Stojące pod
ścianami zbroje dawały jej powód do dumy. To właśnie ich rosnąca
ilość była głównym powodem powiększenia liczby pomieszczeń.
Teraz jej uwagę skupiała koperta od nieznanego nadawcy. Wiedziała
że Jellal może mieć racje jakoby przesyłka miała pochodzić od
ich wroga. Nikt inny nie miał by raczej powodu jej tego podrzucać.
Jednak skoro ktoś chciał jej naprawdę zaszkodzić to czemu po
prostu jej nie zaatakował. W obliczu tego czego doświadczyli
wątpiła by obecność byłego świętego maga miała jakieś
znaczenie. Zostawienie przesyłki samej sobie też raczej nie
należało do rozważnych działań. Delikatnie, jakby automatycznie
zaczęła otwierać kopertę. Może lepiej, że zrobi to teraz gdy
jest sama, niż w towarzystwie innych osób, które mogłaby narazić
na możliwe konsekwencje tej decyzji. Nic się jednak takiego nie
stało. Odetchnęła z ulgą. Więc jest to normalna korespondencja.
Jednak nie odpowiadało to na podstawowe pytanie. Kto i czemu ją
tutaj podrzucił? Większość ludzi, których zna nie miała by
oporów by do niej podejść i zagadać, a nawet jeśli by wybrali
drogę poczty to przecież by się podpisali. Będąc już całkowicie
upewniona, że nic się nie stanie wyjęła jej zawartość. Był to
niewielki zwitek papieru oraz przepiękny wisiorek. Przypominał
delikatną, ciemnoniebieską łzę, która delikatnie mieniła się w
padającym na nią świetle. Nie wiedząc co myśleć o tym
nieoczekiwanym prezencie od nieznanej osoby rozwiewała niewielki
list. Jej źrenice momentalnie rozszerzyły się w niedowierzaniu, a
ciałem wstrząsną dziwny dreszcz gdy zobaczyła tylko jedno zdanie.
Zdanie, które mogło wszystko zmienić.
„Co
tak naprawdę wiesz o sobie, Erzo?”
..............................................................................................................................................................
No i kolejny już dziesiąty rozdział za mną. Mam nadzieję, że ktoś czyta moje wypociny bo mnie pisanie tego sprawia wielką przyjemność.
Pl. Rosnące Pytania.