Jellal nie mógł zasnąć. Zza oknem
było już dawno ciemno, a on wciąż nie mógł się rozluźnić.
Obok niego, na sąsiedniej pryczy spała Erza. To był jeden z
niewielu momentów, gdy mógł na nią patrzeć bez ryzyka trudnej
rozmowy. Ostatnio każda wymiana zdań z szkarłatnowłosą sprawiała
mu trudność. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny potwór ściskał
go za gardło za każdym razem, gdy próbował otworzyć usta. Teraz
jednak była ta wyczekiwana od niego chwila, gdy mógł być przy
niej i po prostu na nią patrzeć. Nawet nie przeszkadzało mu to, że
Kaishi podjął się pierwszej warty. Może nawet i to wolał. Ta
chwila, gdy mógł po prostu przy niej być była dla niego naprawdę
ważna. Wstał uważając na skrzypiące sprężyny materaca i kucnął
tuż przy niej. Wyglądała tak niepozornie kiedy spała. Jej
delikatny wyraz twarzy zupełnie nie przywodził na myśl wojowniczki
przed którą drżały całe tabuny wrogów. Wojowniczki, którą tak
bardzo kochał. Przymknął oczy powtarzając sobie w myślach co
postanowił. Będzie przy niej, będzie ją wspierał i bronił.
Upewni się, że będzie szczęśliwa. Może nawet zdobędzie się by
powiedzieć jej prawdę o jego uczuciach. Nawet nie wiedział kiedy
jego dłoń automatycznie powędrowała ku jej twarzy by zgarnąć
spadający na jej oczy pasemko włosów. Nim jednak zdążył dotknąć
jej skóry świdrujące brązowe oczy sprawiły, że impulsywnie
odskoczył do tyłu. Zupełnie zapomniał jak delikatny ma sen.
- Co się stało? - spytała niezwykle
rzeczowym tonem jak na dopiero co przebudzoną osobę.
- Nic – zapewnił szybko się
prostując – Muszę na chwilę wyjść. Przepraszam, że cię
zbudziłem.
Pośpiesznie opuścił przedział
czując rosnące zażenowanie. Co go podkusiło by tak się zachować?
Powinien się bardziej kontrolować... albo zrobić to co radziła
mu przez ten czas Meredy. Ale
przecież nadal nie uważa by był godny nazywania się choć jej
przyjacielem. Przyjacielem jakim jest dla niej Kaishi.
Złośliwy
głos w jego głowie nie dawał mu spokoju. Zdecydowanie wystarczyło
mu to, że będąc z nimi cały czas musiał znosić ich wspólne
żarty. Choć usilnie starał sobie wmówić, że cieszy go fakt, że
przy nim wyglądała na szczęśliwszą, że to on potrafi ją
rozbawić, że naprawdę dobrze się dogadują to prawda była taka,
że nadal usilnie wyszukiwał w nim wad. Czegokolwiek za co mógłby
go otwarcie nienawidzić. Za coś przez co i Erza by się od niego
odsunęła. Nie mając co ze sobą robić ruszył w kierunku
łazienki. Skoro i tak powiedział, że teoretycznie się tak
wybiera. Wiedział, że jednak dziś i tak nie uda mu się zasnąć,
a zdecydowanie lepiej będzie mu pozbierać myśli nieco dalej Erzy
chociażby z obawy, że znów się zatraci.
- Tak, jestem pewny, że prawie całkowicie mi zaufała – znajomy
głos dobiegający z ostatniego przedziału sprawił, że raptownie
stanął w miejscu.
Oparł się o ścianę czując jakby dostał jakimś obuchem w głowę.
Nie miał wątpliwości do kogo należy ten głos.
- Tak to nie powinno zająć już zbyt długo – Kaishi rozmawiał z
kimś przez telefon, a intuicja podpowiadała mu, że tematem rozmowy
jest właśnie Erza.
Czuł jak jego serce przyśpiesza. Mimo, że młody mag od początku
wzbudzał jego niechęć to teraz czuł jak bardzo chciałby się
mylić. Zaskoczony swym niespodzianym odkryciem cofnął się zbyt
gwałtownie przewracając gaśnicę, która z trzaskiem potoczyła
się po ziemi.
- Muszę kończyć, odezwę się niebawem – Kaishi wyłączył
telefon i spokojnym ruchem otworzył drzwi przedziału.
Jellal przygotował się na starcie ale te nie nastąpiło. Chłopak
wprawdzie wyglądał na nieco zaskoczonego jego przybyciem jednak
uśmiech na jego twarzy pozostawał niezmienny.
- O, cześć Jellal – zagadał chyba po raz pierwszy wymawiając
poprawnie jego imię – nie możesz spać? - spytał tonem, który
zupełnie nie wskazywał na osobę przyłapaną na czymś
podejrzanym.
- Jak widać – zgodził się co w sumie nie było kłamstwem.
Każda część jego ciała krzyczała by cokolwiek zrobił by go
powstrzymać. Ale co mógłby zrobić? Zaatakować? Znajdowali się
przecież w pociągu wypełnionym ludźmi. Zignorować? To było
wykluczone. Od kiedy szkarłatnowłosa powróciła z wyspy Tenrô
poprzysiągł sobie jej ochronę. Teraz czuł, że jest w
niebezpieczeństwie.
- Znalazłeś coś podejrzanego? - spytał za wszelką cenę nie
chcąc dać po sobie poznać, że przed chwilą go podsłuchał.
Zabrzmiało to tak sztucznie, że sam zwątpił w swe słowa.
Wiedział, że jest beznadziejnym kłamcą ale po raz pierwszy
naprawdę naprawdę to poczuł.
- Na razie spokojnie. Chyba niepotrzebnie się stresowaliśmy tą
cala sprawą – odparł jak zawsze wesoło Kaishi – ale wiesz co –
przeciągnął się niedbale – Skoro już tu jesteś może mógłbyś
przejąć wartę? - nie czekawszy na jakąkolwiek odpowiedź minął
go, zatrzymał się jednak kilka kroków dalej i spojrzał na wciąż
zaskoczonego Jellal'a – Ktoś w końcu musi być blisko Erzy.
Gray oparł się łokciami o parapet. Gwiazdy dawno już nie
wyglądały dla niego tak pięknie i samotnie. Cudem udało mu się
namówić Porlyusice by pozwoliła mu zostać w jej samotni póki nie
będzie mógł jej opuścić z Juvią. W zamian pomagać jej z
zbieraniem ziół w bardziej niebezpiecznej części lasu. Miał też
siedzieć cicho i nie plątać się pod nogami kiedy będzie zajmować
się pacjentką. Z chęcią poprzestał na te warunki. Były to i tak
małe wymagania na lubującą się w samotności uzdrowicielkę. Zza
nim w czymś co bardziej przypominało poziomą przezroczystą rurę
niż łóżko spała Juvia. Było to bardzo dziwne tak stać i
patrzeć na nią. Nawet już nie liczył ile razy to on musiał ją
wyrzucać ze swego pokoju, gdy ta nie przestawała się na niego
patrzeć w nocy. Sam wówczas nie wiedział czy uznać to za bardziej
straszne czy chore. Mówiła mu wtedy, ze „Martwi się o panicza”
czego zupełnie nie pojmował. Nawet jak na misji doznawał
mniejszych lub większych obrażeń to było dla niego całkowitą
normą. Teraz sam nie chciał od niej odejść mimo usilnych
zapewnień Porlyusicy, że jej życiu nic nie zagraża i jednym
problemem pozostaje znalezienie sposobu by się dosłownie nie
rozpłynęła po wyjściu z magicznego inkubatora. Z jakiegoś powodu
czuł się za nią odpowiedzialny i nie była to zwykła troska o
przyjaciółkę.
- Nie martw się – powiedział opierając dłoń o dzielące ich
szkło – jestem przy tobie.
Po rozmowie z Laxus'em Mirajane odzyskała swe bardziej optymistyczne
spojrzenie na świat. Choć nie zrezygnowała z maski „złej
dziewczynki” szczery uśmiech na nowo zagościł na jej twarzy
tworząc nietypową kombinację. Ułożyła się wygodniej na trawie
przenosząc wzrok w jaśniejący nad nią księżyc. Noc była taka
spokojna, że wszystkie smutki zdawały się odpływać. Niestety nie
dotyczyło to niej. Choć jej warta już dawno minęła coś
sprawiało, że nie odczuwała najmniejszych oznak senności.
Zastanawiała się co teraz robi Lisanna. Czy śpi? Czy jest
bezpieczna? Natsu obiecał jej, że dopilnuje by nic jej się nie
stało. Najpewniej jest teraz gdzieś z nim. Słyszała, że mieli
odprowadzić razem Milliannę do jej gildii. Jednak niepokój o
siostrę nie mógł się równać z niepewnością co do losów
Elfman'a. To było znacznie gorsze od wiedzy co faktycznie się z nim
stało. Chciała wierzyć Kaishi'emu, że naprawdę mógł zostać
gzieś przeniesiony ale potrzebowała dowodu. Nie chciała znów
opłakiwać straty bliskiej osoby, gdy ta naprawdę żyła.
- Wstawajcie – ciszę nocy przerwał głos szybującego ku nim
Lily'ego – Musicie coś zobaczyć!
Leniwie podniosła się do pozycji siedzącej. Słysząc jak jej
towarzysze niechętnie wybudzają się ze snu. Wszyscy wiedzieli
jednak, że pełniący wartę Gajeel nie jest typem osoby, którą
zainteresuje byle błahostka z pewnością więc nie wysyłał by
swego kociego partnera gdyby faktycznie nie było to coś
niezwykłego. Nie musieli jednak wejść na sam szczyt wzgórza by
ich oczom ukazał się cięki snop światła unoszący się ku górze.
Jego źródło znajdowała się pół dnia drogi.
- Co się tam dzieje – spytała Levy przecierając zaspane oczy.
- Dopiero co się pojawiło. Uznałem, że powinniście to zobaczyć
– odpowiedział Gajeel starając się nie patrzeć na McGarden.
Niedbale zarzucony koc opadał jej na ramiona, a luźna koszulka
swobodnie powiewała na wietrze. Wyglądała tak delikatnie i uroczo.
Momentalnie poczuł jak robi mu się gorąco. Choć zgodnie ustalili,
że nie ma co wracać do tego feralnego zdarzenia z pocałunkiem to
nie mógł wymazać sobie z pamięci dotyku jej delikatnych warg na
swoich. Mimo idealnego zachowania swojego obojętnego wyrazu twarzy
jego środek dziwnie drżał, gdy tylko była w pobliżu.
- Myślicie, że powinniśmy to sprawdzić – spytała Mira sama
zaskoczona tym nagłym widowiskiem.
- Jeśli nie ma tam alkoholu to nie mam najmniejszego zamiaru tak się
wybierać – oświadczyła Cana.
- Nie miałaś przypadkiem czterech beczek jak wychodziliśmy –
parsknął wychowanek Metalicany – Mam ci przypomnieć, że
wyruszyliśmy dopiero dobę temu.
- A i owszem – odparła wyraźnie niezadowolona alkoholiczka –
nie mogliśmy zabrać zbyt dużo przedmiotów by nie opóźniały
marszu. Myślisz, że ta żałosna dawka mi wystarczy?
Początki trzeźwienia w połączeniu z gwałtowną pobudką
negatywnie oddziaływały na jej nastrój. Przywykła do tego, że w
jej krwi wiecznie krążył jakiś trutek. Choć nie bolała jej
nawet głowa ów fakt wcale nie poprawiał jej nastroju. Przeciwnie
była marudna i irytował ją najmniejszy drobiazg.
- Dla dobra naszej wyprawy lepiej by tam jakiś był – za tą próbę
żartu Lily o mało nie oberwał strzałem z kart Alberony.
- Spokój – warknęła Mirajane na powrót przybierając swój
demoniczny ton – Jeśli teraz ruszymy powinniśmy dojść tam w
okolicach południa.
- Kobieto, ale wiesz że mamy dopiero czwartą nad ranem – spytał
z niedowierzaniem Gajeel – nawet jeśli się pośpieszymy to i tak
możemy być zbyt wykończeni na ewentualną walkę.
Inni próbowali go poprzeć ale wystarczyło jedno spojrzenie
białowłosej by wiedzieli, że nie mają szans wygrać tej dyskusji.
Tymczasem w gildii Fairy Tail jej mistrz chodził nerwowo po swej
komnacie. Głowę zaprzątały mu miliardy myśli, a serce uginało
się pod ciężarem zmartwień i wyrzutów sumienia. Już
kilkakrotnie ich zostawił. Zostawił swoje dzieci by radziły sobie
same z okrutną wizją śmierci i bezwzględnymi przeciwnikami.
Pozostawał jedynie obserwatorem podczas gdy Erza mierzyła się z
demonem. Gdy padła na ziemię, a jej nogi zostały połamane był
prawie pewien zwycięstwa Skieleton'a. Jednak to ona wygrała.
Tytania od dawna była obiektem jego zainteresowania. Gdy dołączyła
do Fairy Tail potrafiła tylko podnosić niektóre rzeczy za pomocą
telekinezy. Nie spodziewał się jednak, że w ciągu niespełna
czterech lat zdobędzie siłę pozwalającą jej w zaskakująco
młodym wieku zdobyć rangę maga klasy S, a w kolejnych czterech już
kilkakrotnie słyszał na rozprawach rady, że jej moc staje się
porównywalna do świętych magów. Rozpierała go duma, że może
nazywać się jej opiekunem. Była
dla niego jak córka. Kochał ją jak własne dziecko. Tym bardziej
się o nią martwił. Ostatnie wydarzenia i to co powiedział mu
radny definitywnie wskazywały na połączenia z szkarłatnowłosą.
Martwił się o nią. Nigdy nie miała łatwego życia. Od dziecka
była sierotą, potem została pojmana i zmuszona do niewolniczej
pracy, potem choć pod jego okiem nosiła pod sercem ciężar ochrony
przyjaciół. Czuł wyrzuty sumienia, że niczego się nie domyślił.
W radzie często widywał Siergrain'a, a nie podejrzewał nawet że
coś może być z nim nie w porządku. Ucieszył się gdy po siedmiu
latach okazał się próbować nieść pomoc niszcząc mroczne
gildie. No i Erza była dzięki temu wyraźnie szczęśliwsza.
Właśnie teraz, gdy po raz pierwszy widział, że naprawdę tryska
chęcią życia, że coraz częściej widywał ją bez zbroi zaczęło
się dziać to wszystko. Jeśli przepuszczenia Guran'a okażą się
trafne ona może nawet...
- Za dużo o tym myślisz – niespodziewanie pojawiła się niska
blondwłosa postać.
- Pierwsza – starzec nie spodziewał się jej wizyty ale nagle
doszła do niego pominięta ostinato kwestia.
Mavis była osobą pamiętającą niemal sto lat istnienia Fairy
Tail. Musiała więc coś słyszeć o tym co może być związane z
tą organizacją.
- Za dużo o tym myślisz – powtórzyła spokojnie – zajmijmy się
najpierw jednym z wrogów, a potem zobaczymy co dalej.
- Jak to – dziwił się – Mamy spokojnie walczyć z demonami nie
przejmując się tymi.. - urwał niezbyt wiedząc jak nazwać owe
zagrożenie.
- Nie – zaprzeczyła wydając się dziwnie smutna – po prostu to
nie są przeciwnicy z którymi coś da się zrobić. Posłuchaj...
Natsu nie za bardzo wiedział jak ma rozumieć to co niedawno
zobaczył. Wczorajszego wieczoru nim poszli spać Lucy zrobiła coś
tak dziwnego, że po raz pierwszy zaczął się zastanawiać czy aby
na pewno nie włada żadną magią prócz gwiezdnych duchów.
- Oczywiście, że nie głupku – powtórzyła po raz kolejny gdy
pakowali się do dalszej drogi po noclegu na polanie.
- Ale sama przyznasz, że takiego aspektu tej magii jeszcze nie
używałaś – zauważyła Lisanna – Zawsze powtarzałaś, że by
móc przyzywać ducha potrzeba jego klucza, którego trzeba zdobyć
na określonych zasadach.
Wiedziała, że wiedzą znacznie mniej o gwiezdnych duchach od
blondynki ale też nie uszła jej uwadze nagła zmiana nastroju. Nie
mówiąc już o tym co niedawno zrobiła.
Patrzyli jak zahipnotyzowani jak ich blondwłosa
towarzyszka obchodzi wokół rozłożyste dębowe drzewo. Przez
chwilę delikatnie gładziła jego korę dłonią po tym niby od
niechcenia wyjęła z sakiewki jeden z kluczy i za pomocą niego
wyżłobiła na nim jakiś symbol.
- Lucy co ty robisz? - ledwie Natsu wypowiedział to pytanie
drzewo zaczęło lśnić, by po chwili zniknąć w nagłym rozbłysku
światła.
Hartofilia przez moment patrzyła w miejsce w którym przed chwilą
stał dąb. Nie spodziewała się, że to się uda ale nie chciała
dać po sobie tego poznać. Natsu miałby kolejny powód do robienia
sobie z niej żartów. Choć nie robił tego złośliwie w obecnym
stanie była znacznie bardziej drażliwa niż zazwyczaj. Jedyne czego
chciała to stać się silniejszą. Na tyle silną by nie musieć
polegać na innych. By móc bronić się samej. Wiedziała, że
ufanie książce pojawiającej się nie wiadomo skąd nie jest zbyt
rozsądne ale to była na razie jedyna możliwość by osiągnąć
większą moc.
- Nic takiego – odwróciła się do nich przybierając swój
zwyczajny uśmiech – po prostu testuje nowe możliwości.
Rozumiała że się o nią martwią ale nie mogła im powiedzieć
prawdy. Gdyby się dowiedzieli, że korzysta z porad zawartych w
książce niewidomego pochodzenia na pewno by chcieli jej ją zabrać.
Musiała jakoś rozluźnić atmosferę.
- Po prostu próbuje nowych zaklęć o których mówił mi Crux –
odpowiedziała wymijająco – sama do końca tego nie rozumiem –
dodała widząc, że Happy otwiera już usta.
Po tym co usłyszał już do końca nocy nie potrafił zmrużyć oka.
Po głowie ciągłe tłukły mu się słowa Kaishi'ego. „Tak,
jestem pewny, że prawie całkowicie mi zaufała”, „Tak to nie
powinno zająć już zbyt długo”. Cokolwiek znaczyły te słowa
nie zapowiadały niczego dobrego. Nie miał jednak o tym czasu
rozmyślać. Dochodziła siódma i za godzinę mieli dojeżdżać do
stacji przy której mieli wysiąść. Była to niespodziewana
ogłoszona w wieczornych oświadczeniach informacja o planowanej
przesiadce ze względów na bezpieczeństwo. Erza wydała z siebie
cichy pomruk przebudzając się z mocnego snu. Obserwował jak
przeciąga się powoli rozbudzając swe mięśnie. Maska skutecznie
ukryła delikatny uśmiech wpełzający mu na twarz. Nieważne jak
źle by się działo już sama myśl o niej dodawała mu sił na
przetrwanie. Kiedy jej czekoladowe oczy rozejrzały się po
przedziale szybko zostały ulokowane w nim.
- Dlaczego mnie nie zbudziłeś bym obiela ostatnią wartę –
spytała bardzo rzeczowym tonem.
Ledwo powstrzymał wybuch śmiechu. To była cała Erza. Choć bardzo
troskliwa i opiekuńcza nie tolerowała jakichkolwiek uchybień od
zasad. Nawet tych luźno ustalonych przez nich samych.
- Nie mogłem zasnąć więc uznałem, że choć wy się wyśpicie –
sam był zaskoczony troską w swym głosie – Proszę zamówiłem
już nam coś na śniadanie – podał jej kubek gorącej czekolady i
tacę z kilkoma herbatnikami.
- Tak, czy inaczej powinieneś wypocząć - powiedziała kierując
twarz w stronę okna.
Z ulgą jednak zauważył, że w jej głosie nie było złości czy
pretensji. Cieszył się, że ich relacje wracają do tych z dawnych
lat. Może jeśli wygrają z tym wszystkim co ich czeka będzie w
stanie sobie wybaczyć jak nieustannie doradzały mu Meredy z Ultear.
Ich zdaniem pierwszym krokiem by świat ich na nowo zaakceptował
było zaakceptowanie samych siebie. On jednak nadal tego nie
potrafił.
- Nie muszę – zapewnił ją ciesząc się, że choć na razie nie
musi udawać.
Głowę miał tak zawaloną myślami, że wątpił by udało mu się
zmrużyć oko choć na minutę. Do tej pory jego obawy dotyczące
Kaishi'ego sam musiał uznać za zwykłe wymysły ale czy to co
usłyszał też można by takowym nazwać?
- Wyglądasz na zmęczonego – zauważyła Erza upijając łyk z
jeszcze delikatnie parującego kubka – Na pewno nie chcesz jeszcze
odpocząć? Coś konkretnie nie dawało ci spać?
Wahał się czy jej tego nie powiedzieć. Może powinna wiedzieć.
Może lepiej by wszyscy się dowiedzieli o podsłuchanej przez niego
rozmowie. To byłoby najrozsądniejsze ale ostatnie słowa
wypowiedziane przez maga wisiały nad nim jak pętla... „..blisko
Erzy”. Jak by nie patrzeć naprawdę był jej blisko. Erza nie raz
już się mu z czegoś zwierzyła. Spędzali ze sobą tyle czasu, że
sam już nie wiedział czasem w jakim kierunku idą ich relacje.
Teraz był już pewien, że Kaishi ma w tym jakiś większy cel. Tym
bardziej nie wiedział co jej powiedzieć. Natychmiast wyczułaby
kłamstwo. Tym razem jednak nie musiał nic mówić.
- Rany już dawno tak mocno nie spałem – Kaishi przebudził się
błyskawicznie przybierając swój firmowy uśmiech.
Wyuczone przez siedem lat zmysły podpowiadały mu by uderzać nim
się dopóki się całkiem nie rozbudzi. Mocniej niż zwykle dawały
mu znać, że jest zagrożeniem. Ale co mógł zrobić? Poza tym, że
Erza była blisko dochodziła jeszcze inna sprawa. Obserwował jak
Erza rzuca ciastkiem w maga, gdy ten wypowiedział jakiś ledwo
słyszalny żart. Słuchał jak karze zachować mu powagę choć w
jej głosie zamiast pretensji pobrzmiewała nuta rozbawienia. Był
jej przyjacielem. Osobą, która naprawdę potrafiła w jednej chwili
poprawić jej nastrój. Osobą, dzięki której jej twarz częściej
rozświetlał uśmiech. Uśmiech, którego widoku tak bardzo pragnął.
Nie mógł tak po prostu stanąć przed nią oskarżając chłopaka,
któremu była gotowa powierzyć nawet własne życie. Jeśli
naprawdę okażę się, że Kaishi jest zdrajcą to z pewnością
będzie miało to na nią wielki wpływ. Już wystarczająco
wycierpiała, gdy jemu odbiło i pozwolił się kontrolować. Czy
może ją skazywać na powtórkę tego doznania.
- Chyba już zwalniamy – zauważyła Erza – zastanawiam się czy
nie powinniśmy jednak wrócić.
- O czym ty mówisz – zdziwił się Kaishi – Przecież tak ci
zależał na odwiedzinach wioski.
- I dalej tego chce – zgodziła się unikając jednak ich wzroku –
tylko czy mogę sobie pozwolić na taką wyprawę jeśli reszta może
w tej chwili walczyć.
- Ja uważam, że ta wyprawa może tylko pomóc – Jellal
postanowił, że nie doprowadzi by znów się zadręczała – Jeśli
tego nie zrobimy i znów pojawią się te sny.... - zaciął się -
To chyba jedyne znane nam miejsce gdzie możemy się czegoś
dowiedzieć.
- Masz rację, przepraszam – powiedziała wstając i zdejmując z
półki podręczny bagaż – powinniśmy się już szykować do
wyjścia.
Jellal poczuł, że gula w jego gardle nieco się zmniejszyła. Znów
zaczynał być dla niej oparciem i tym razem jej nie zawiedzie. Nie
da sobie wmówić potrzeby służenia Zerefowi i jego podobnym.
Nieważne ile osób będzie próbowało go zmusić do kolejnego
odejścia od swoich idei.
Wendy ścisnęła w dłoniach mokrą ścierkę pozbawiając ją
nadmiaru wody nim starannie położyła go na rozpalonym czole
ocalałego członka rady. Porlyusica miała dużo roboty z szukaniem
czegoś co pomogłoby im zrozumieć stan Juvii i przyrządzaniem
potężniejszych mikstur, które wkrótce mogły okazać się
niezbędne, więc opiekę nad starcem powierzyła właśnie niej.
Większość obrażeń Guran'a została skutecznie zaleczona ale
starzec był nadal zmęczony. Dodatkowo po jego ciele
rozprzestrzeniła się gorączka. Podejrzewała, że ma związek z
szalejącą grypą. To nie było nic nowego w tym sezonie ale
martwiła się jak zniesie to osłabione ciało starca.
- Moja droga – prawie podskoczyła słysząc jego głos.
Kilka ręczników wyśliznęło jej się z dłoni i wylądowały z
cichym tąpnięciem na podłoga. Była przekonana, że śpi. Zupełnie
nie była gotowa na rozmowę z kimś tak wysoko postawionym.
- Pan... powinien.. wypoczywać – zdołała wydukać.
Wszyscy wiedzieli, że jest bardzo nieśmiałą osobą ale nawet
krótka rozmowa sam na sam z jedną z najważniejszych osób w kraju
przerosła jej wszystkie oczekiwania. Starając się powstrzymać
drżące kolana wzięła kilka głębokich oddechów jak nigdy
pragnąc by ktoś jeszcze wszedł do środka.
- Moja droga – powtórzył bardziej stanowczo – podejdź bliżej
– dodał łagodniej.
- Tak, proszę pana – pokornie spełniła jego polecenie choć
najchętniej zapadła by się pod ziemię ze wstydu.
- Nie zostało mi już wiele czasu – mimo słabego głosu sprawiał
wrażenie człowieka pogodzonego z losem – Muszę więc cię o coś
spytać - dodał widząc, że otwiera już usta by wyrazić sprzeciw
wobec jego słów – Dziecko, jestem znacznie starszy niż może ci
się wydawać. Nawet pomijając mój stan i tak się już
dostatecznie zmęczyłem życiem – wypowiedź przerwał mu kaszel,
kiedy tylko minął kontynuował – Wiem, że jesteś smoczą
zabójczynią z imponującymi zdolnościami medycznymi ale muszę cię
zapytać czy znasz zaklęcie zwane potocznie „Pieśnią życia”?
- Nie pierwszy raz to słyszę – jej nieśmiałość powoli
ustępowała ciekawości.
- W takim razie usiądź bliżej i posłuchaj – ponownie zakaszlał
– to może być istotny atut w wojnie jaka prawdopodobnie się
niedługo rozegra...
Laxus powłóczał niechętnie nogami. Choć nie należał do osób
stroniących od walki to była dla niego głupota. Przez zarwaną noc
i wielogodzinny marsz byli wykończeni i ich reakcje zawały się być
wolniejsze. Jedyną osobą, która nie zdradzała żadnych
negatywnych objawów braku snu była Mirajane. Ubrana w krótką
czarną spódnicę i luźną ciemną bluzkę na ramionkach szła na
przodzie.
- Szybciej nie umiecie – ponagliła już ich któryś raz z kolei.
Pokręcił tylko głową z rezygnacją. Wiedział, że jakakolwiek
argumentacja jest tu zupełnie zbędna. Może by to było możliwe z
normalną Mirą ale nie z jej demoniczną stroną. Wprawdzie po tym
jak z nią porozmawiał nieco złagodniała to nadal była tak samo
uparta jeśli chodzi o podejmowane przez nią decyzje.
- Nie wiem jak to jest z tobą ale normalni ludzie potrzebują snu by
w pełni funkcjonować – prychnął Gajeel niosąc na barana Levy.
Dziewczyna była zbyt zmęczona by protestować choć co raz rzucała
„Postaw mnie”, „Ja mam nogi, Gajeel”. Smoczy zabójcza
puszczał to mimo uszu. Sam ledwo powstrzymywał ciążące mu
powieki.
- Normalni ludzie potrzebują alkoholu – warknęła Cana na której
kilkugodzinna abstynencja zaczęła dawać coraz bardziej o sobie
znać.
Nikt jej nie odpowiedział. Szli w milczeniu nie chcąc podgrzewać
nieco napiętej atmosfery. Po około godzinie doszli do wielkiej
porośniętej mchem skały.
- Niech to – żachnął się blondyn – nie dość, że jesteśmy
wykończeni to i zgubiliśmy drogę, gdy te dziwaczne światła
zgasły.
- Dziwne, byłam pewna, że dobrze idziemy – Mira podeszła do
skały i zaczęła gładzić ją ręką bez większego celu.
- Pogódź się z tym najzwyczajniej zbłądziliśmy – westchnął
Gajeel przeciągle ziewając – sugeruje, byśmy się przespali
kilka godzin – już pierwszy rzut oka wystarczył by spostrzec, że
marzy o jakimś wygodnym miejscu do spania.
- Zaraz tam coś jest wyryte – Levy przetarła jedną ręką oczy
drugą próbując dać znać Redfox'owi by ją w końcu postawił.
- Pewnie jakieś pęknięcie – pozbawiona dostępu do alkoholu Cana
stawała się coraz bardziej gderliwa – Naprawdę, one się
zdarzają na skałach geniuszu.
- Nie, jestem pena, że to nie to – Levy w końcu wyswobodziła się
z objęć i powolnym krokiem podeszła do zagradzającego im drogę
głazu.
- Widzicie – powiedziała wskazując na runiczny zapis, który
wyłonił się gdy starła sporą część narośli.
- Rozumiesz co tu pisze – spytała ją Mirajane dla której znaki
niewiele różniły się od pęknięć.
- Niezupełnie, ale spójrzcie – wyjęła z torebki książkę
zdobytą dla nich przez Jellal'a i przyłożyła ją do skały na
tyle wysoko by każdy mógł się temu przyjrzeć.
Na okładce widniał dokładnie taki sam ciąg runicznego zapisu co
na skale. Ten fakt podziałał na grupę przyjaciół jak kubek
zimnej wody.
- Mówiłaś wcześniej, że jesteś bliska złamania tego kodu –
przypomniał Lily przenosząc na nią swe czarne oczy.
- Tak choć nie wiem czy to pomoże... sam zapis jest jakby to
ująć... nielogiczny – stwierdziła siląc się na rzeczowy ton
McGarden.
- Tak czy inaczej możesz to odczytać – upewnił się Laxus.
- Tak – potwierdziła – ale z tego co napisali jest to zaklęcie
o nieznanych konsekwencjach.
- Chcesz powiedzieć, że nauczyłaś się jakiegoś wypasionego
zaklęcia – mimowolnie podekscytował się Gajeel.
- Niezupełnie – próbowała go ostudzić Levy – Z opisu wynika,
że to rodzaj magii wrodzonej, której normalnie nie można się
nauczyć.
- Ale to tutaj.. - zaczął czarny Exceed.
- Tak, na pewno został przez kogoś rzucony – wzięła głęboki
oddech – To swojego rodzaju kłódka pieczętująca coś lub kogoś
w mikrowymiarze.
- Mini czym – do czarnowłosego niezbyt trafiały te naukowe
epitety – No nie ważne. Skoro to należy do wroga to i tak trzeba
to rozwalić – orzekł i nim ktokolwiek zdołał go powstrzymać
wystrzelił ku skale swą żelazną buławą.
- Gajeel nie – krzyknęła Levy ale było już za późno.
Pod wpływem ciosu skała się nie rozpadła, a ich samych zaczęło
pokrywać niesamowicie jasne światło.
Zaczynała wątpić czy powiedzenie Natsu o swych próbach zdobycia
nowych możliwości swej magii. Dragneel mocno podekscytowany tą
wiadomością już pałał chęcią do wypróbowania jej na swoim
ogniu. Tym bardziej, że ona sama nie była pewna czy dobrze robi ale
to była jedyna droga by stać się jakoś przydatną. Wiedziała, że
ryzykuje ufając w pełni książce, która od tak pojawiła się w
jej mieszkaniu. Z drugiej strony Crux otwarcie powiedział, że jest
napisana dla gwiezdnych magów. Takich magów jak ona. Zdecydowała
się stosować do zawartych w niej wskazówek póki nie znajdzie leku
na łączącą ją z zodiakalnymi duchami więź.
- A dlaczego nie możesz walczyć z Happy'm czy Lisanną – fuknęła
gdy po raz kolejny próbował skłonić ją do bójki wymachując
przed nią objętymi płomiennymi rękami.
- Happy nie walczy jak my – stwierdził gasząc swój płomień –
a Lisanna – przeniósł spojrzenie na białowłosą nie wiedząc co
powiedzieć.
Zwykle nie stronił od walki z kimkolwiek. Ba, nawet sam się do niej
pchał. Niewiele go obchodziły takie aspekty jak płeć czy wiek.
Tyłek bolał go na samo wspomnienie kul wystrzelonych przez Biscie,
gdy chciał sprawdzić jaką mocą włada mała Asuna. Jednak gdy
tylko pomyślał o pojedynku z młodą Strauss coś otwarcie się w
nim sprzeciwiało.
- Hej, zobaczcie już jesteśmy – Millianna wskazała dłonią na
rozciągający się u podnóża góry miasto – Mam nadzieję, że
Kagura jest w gildii.
- No tak ale... - Lucy chwilę się wahała – ale nigdzie nie widzę
budynku gildii.
Przyglądała się stosunkowo niewielkiej wielkości miasteczku,
któremu zdecydowanie bliżej było typowej wiosce niż metropolii
jakiej była chociażby Magnolia. Wśród małych choć ale
malowniczych domków trudno było się dopatrzeć tych, które były
by w stanie pomieścić większą liczbę osób. Na żadnym nie było
też jakiegokolwiek znaku będącego symbolem gildii syren.
- Bo to nie do końca budynek – Millianna zaśmiała się cicho i
wskazała ręką pomost.
- Ty chyba żartujesz – jękną Natsu – Nie ma mowy bym tam
wszedł.
Wśród typowych rybackich łódek stał nieco większy niż
przeciętny bar statek częściowo ukryty w zaroślach. Dopiero teraz
skojarzyli jego jaskrawo różowe barwy z wizerunkiem gildii kociej
czarodziejki. Jednak dla Salamandra było jasne tylko jedno.
Postawienie na nim stopy wiązało się z powrotem jego największego
wroga. Choroby lokomocyjnej.
Postanowili przejść do następnego miasta skąd mieli mieć pociąg
wprost w okolice Rosemary ścieżką prowadzącą przez las. O tej
porze roku drzewa były wyjątkowo zielone, a ich rozłożyste
gałęzie rzucały przyjemny cień nadając jednocześnie tej chwili
szczególny wyraz. Erza i Kaishi rozmawiali z ożywieniem o jej
dziecięcych stronach. Idący za nimi Jellal nie mógł oderwać
wzroku od powiewających na wietrze szkarłatnych włosów. Tak
bardzo chciał zanurzyć w nich swoje dłonie. Powtórzyć, chwilę
gdy się spotkali po tych siedmiu latach. Już słyszał w myślach
reakcje Meredy gdyby powiedział jej o swych przemyślanach. Młoda
dziewczyna doskonale wiedziała co czuje do szkarłatnowłosej, a
groźba przez nią wypowiedziana wisiała nad nim jak czarna chmura.
Wiedział, że nie żartowała i naprawdę jest gotowa to zrobić.
- Nie możesz – nawet nie zauważył gdy te słowa wypłynęły mu
przez usta.
- Coś nie tak – zaniepokoiła się Erza odwracając ku niebu swe
świdrujące czekoladowe oczy.
- Nie... to znaczy – nie wiedział jak z tego wybrnąć.
- Kolego, a może jest ci w tym po prostu gorąco – zasugerował
Kaishi wskazując na jego maskę - moim skromnym zdaniem możesz się
jej pozbyć choć na czas naszej wędrówki po lesie. Daje głowę,
że nikogo tu nie ma.
- To ryzykowne – streścił zwięźlę nie chcąc narażać dobrego
imienia gildii swą osobą.
- Powiem to inaczej – chłopak wybuchł radosnym śmiechem –
naprawdę nikogo nie ma. Moja magia pozwala filtrować najbliższe
otoczenie choć niektórzy mają możliwość się ukryć.
- Mówisz o tych.. od gwiazdy – spytał mimowolnie zainteresowany
Jellal.
Jego podejrzenia wcale nie minęły ale jeśli uda im się schwytać
chociażby jednego członka tej grupy to może uda się też
potwierdzić czy Kaishi ma z nimi jakieś głębsze powiązania.
- A no o nich – potwierdził czochrając swą purpurową czuprynę.
- Naprawdę mógłbyś o takich rzeczach mówić nieco poważniej –
ofukała go Erza.
- Kiedy ja naprawdę nie lubię napiętych sytuacji – protestował
nadal z uśmiechem na ustach.
- Naprawdę dogadałbyś się z Natsu – stwierdziła z rezygnacją
– Aż dziw, że jeszcze się nie pojedynkowaliście.
- Właściwie mi to proponował – odparł – Jednak zanim
zdążyliśmy...
Nagły szmer przerwał ich rozmowę. Szmer który dobiegał z kilku
stron jednocześnie.
- Kaishi mówiłeś, że nikogo tu nie czujesz – Jellal za wszelką
cenę chciał ukryć swe zdenerwowanie. Nie wątpił kto może czaić
się na nich co potwierdziło mu wymowne spojrzenie chłopaka.
- Tak to oni – potwierdził cicho, a w jego rozbawionym głosie
słychać było nutkę powagi – Jakieś pomysły?
- Chyba to ty powinieneś nam powiedzieć – Erza przyzwała na
siebie zbroję płomiennej cesarzowej – Niestety, aż takim znawcą
nie jestem – westchnął również szykując się do walki.
- Pozwólcie, że to ja... - Jellal chciał zasugerować by to on
spróbował zaatakować pierwszy. Chciał udowodnić nie tyle Erzie
co sobie, że potrafi ją chronić. Nie zdołał jednak ujść kroku.
Momentalnie uderzyła w nich fala magicznej energii. Ostatnim co
zauważył przed utratą przytomności była osuwająca się na
ziemię Scarlet.
- Erza... - wychrypiał osuwając się w ciemność.
Bolała ją głowa tak mocno jakby ktoś strzelił w nią łomem.
Samo podniesienie ociężałych powiek stanowiło nie lada wysiłek.
Nad jej głową rozciągało się lazurowe niebo, a korony pobliskich
drzew wręcz w nim tonęły. Na pewno nie było to to samo miejsce w
którym była ostatnio. Światło, bardzo jasne światło, które
rozbłysło nim straciła przytomność na pewno się do tego
przyczyniło.
- Nareszcie wróciłaś do nas – znajomy głos rozbrzmiał tuż nad
nią. Nie należał jednak do żadnego z jej towarzyszy.
- Tata? – Glidarts był zdecydowanie ostatnią osobą, którą
spodziewała się teraz zobaczyć.
- Witaj, córeczko – wyciągnął do niej rękę by pomóc jej
wstać.
- No to czekamy już tylko na Levy – powiedział Gajeel, a ona
zauważyła jak czule odgarnia błękitny kosmyk z czoła leżącej
na jego kolanach dziewczyny.
Siedzący nieco dalej Mira i Laxus wymienili cicho jakiś cichy
komentarz choć była pewna, że Redfox to usłyszał bo przez jego
twarz ledwo zauważalny przebiegł rumieniec. Gdyby nie fakt, że nie
miała zielonego pojęcia co się tu dzieje z przyjemnością by się
z niego ponabijała.
- Tak dawno się nie widzieliśmy – wyraźnie stęskniony ojciec
Alberony chciał jak najszybciej przytulić swą córkę.
- Przestań... mógłbyś się zachowywać bardziej adekwatnie do
sytuacji – protestowała przed kolejnymi przytulasami Cana.
- No, kiedy ja się za tobą tak stęskniłem – oponował
najsilniejszy członek gildii wróżek.
- Jeszcze nie tak dawno zupełnie nie wiedziałeś o moim istnieniu –
fuknęła poirytowana alkoholiczka – Powidz mi lepiej co ty tutaj
robisz, a co ważniejsze. Co to za cholerne miejsce?
- No w nocy zauważyłem jakieś dziwne światło, a kiedy dotarłem
do dziwnej oblepionej runami skały i w nią walnąłem znalazłem
się tu z wami... Was też to wciągnęło, tak?
- Tak, choć dopiero z rana. Ktoś mądry postanowił zignorować
rady i też w to przywalił – westchnęła kąśliwie Mirajane –
Przynajmniej już wiemy od kogo Natsu nauczył się nie korzystania z
mózgu ale nie sądziłam, że to zaraźliwe.
- A jej to co – zdziwił się Clive – myślałem, że stała się
słodką barmanką.
- To długa historia – odparł Laxus schylając się by uniknąć
ciosu Mirajane – Tak, czy inaczej wiesz może jak stąd wyjść?
- Chyba nie. Jak próbowałem iść na przód zawsze wracałem w to
samo miejsce. Jedyne co może pomóc to znaki wypisane na kamieniu –
po tych słowach wstał by pokazać głaz na, którym siedział.
- Jesteś czasem niemożliwy – zirytowała się Alberona.
- Co się wściekasz. Póki Levy nie wstanie nie ma szans byśmy
cokolwiek z tego zrozumieli – zauważył Gajeel – Może lepiej
wezmę Lily'ego i sprawdzę jak wysoko sięgają te drzewa.
- Tylko, że ja nigdzie go nie ma – odparł Laxus na wszelki
wypadek jeszcze raz się rozglądając. Może nie wpadł tu z nami.
Bynajmniej ja go nie widziałem od kiedy tu jesteśmy chyba, że
papcio siedział na czymś jeszcze – rzucił dla rozluźnienia
atmosfery.
Nawet teraz Gajeel był w stanie przyznać przed samym sobą, że
tego po prostu nie zauważył. Zajęty był opieką nad Levy i
wyrzucaniem samemu sobie, że zachował się jak Natsu zamiast
najnormalniej jej posłuchać. Po raz kolejny się nie pomyliła.
Zacisnął zęby hamując rosnąco chęć wdania się w bójkę z
wnukiem mistrza. Tego by na pewno nie pochwaliła leżąca na jego
kolanach dziewczyna. Pozostało trzymać mu kciuki za to by
Exceed'owi faktycznie udało się uniknąć ich losu i może teraz
powiadomić gildię o ich położeniu. Gdziekolwiek oni są teraz.
Od kiedy przybył do lokum medyczki praktycznie nie spał. Nie chciał
przegapić momentu w którym coś w stanie Juvii mogłoby się
zmienić. Martwił się o tą nieprzewidywalną kobietę. Choć
Kaishi przyznał się, że to właśnie po rozmowie z nim zmieniła
swe zachowanie wcale mu to nie pomogło. Mógł pójść za radą
Erzy i po prostu z nią porozmawiać. Wyjaśnić bez żadnych
niedomówień jak to jest między nimi. Może wtedy nie musiała by
tu siedzieć. Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Tylko, że on
wcale nie był już pewny co do niej czuje.
- Nadal tu jesteś – niespodziewanie do pokoju weszła młoda
smocza zabójczyni – Nie martw się. Porlyusica-san jest już
blisko znalezienia antidotum.
- Wendy, tylko mi nie mów, że coś się stało radnemu –
zaniepokoił się Gray bo choć nie był zagorzałym fanem rady to
nie chciał stracić osoby, która może im tak wiele wyjaśnić.
- W porządku odpoczywa ale... - urwała a na jej twarz wstąpił
rumieniec zamieszania.
- Ale co – zachęcił ją delikatnie widząc że zastanawia się
nad ukryciem pewnego faktu.
- Gray-san – jej głos zabrzmiał zdecydowanie – Muszę nauczyć
się ważnego zaklęcia. Nie ma pana Natsu, ani Erzy-san więc proszę
mógłbyś mi w tym pomóc.
- To naprawdę nie może poczekać – spytał nerwowo zerkając w
stronę śpiącej Juvii.
- Proszę, jeśli coś się stanie może być naszym jedynym
ratunkiem – nalegała mała czarodziejka.
Zawahał się ale szybko doszedł do wniosku, że Lockser jest tu
bezpieczna, a aparatura szybko powiadomi Porlyusice jeśli coś
będzie nie tak. Wendy natomiast nie prosiłaby go gdyby nie była
pewna, że nie poradzi sobie sama.
- No dobrze – zgodził się ale może lepiej zróbmy to nieco dalej
posiadłości Porlyusicy-san bo jeszcze nas zabije jak coś się
stłucze.
- Tak – twarz Marvell rozpromienił szeroki uśmiech ukazujący jej
drobne smocze kły.
Nie mogli jednak wiedzieć, że ledwie zamknęli za sobą drzwi pokój
wypełniły alarmujące rozbłyski czerwonej lampy.
Zapierał się jak umiał piętami z taką siłą, że wbiły się w
ziemię ciągnięty przez Lucy i Milliannę wprost w szpony środku
transportu spokojnie stojącego w porycie.
- Ja tam nie wejdę – krzyknął łapiąc się za pień drzewa za
wszelką cenę nie chcąc dać się wciągnąć na pokład.
- Natsu to tylko chwila – Lucy widocznie nie miała ochoty kolejny
raz przerabiać tego tematu – Naprawdę powinieneś z tym walczyć.
Nie wyleczysz się z choroby lokomocyjnej unikając jej głównego
problemu. Po za tym jak tu zostaniesz może ktoś cię zaatakować.
- To ja już wolę pójść na solówę z całą armią –
oświadczył zdecydowanie nadal się opierając przed ciągnącymi go
dziewczynami - Na pewno damy radę prawda, Happy?
- Aye – niebieski, latający kotek jak zwykle się ze wszystkim w
nim zgadzał.
Millianna wyglądała przez moment jakby chciała się zgodzić z
exceed'em co znając jej zamiłowanie do kotowatych nie było by
niczym dziwnym ale zrezygnowała wpatrzona w swą pływającą
gildię.
- Coś się stało – zaniepokoiła się Lisanna spoglądając w
kierunku wyraźnie czymś zaniepokojonej dziewczyny.
- Nie wiem ale to dziwne. Jesteśmy tu już jakiś czas, a nikt nie
wyszedł nam na spotkanie – powiedziała nie odrywając wzroku od
statku.
- Może wszyscy poszli coś zjeść w barze – wtrącił z nadzieją
w głosie Salamander.
- Nie, zawsze przynajmniej kilka osób zostaje w środku by mieć
pewność, że żaden mężczyzna nie będzie chciał tam wejść
nielegalnie poza tym... - umilkła jakby coś sprawiało jej
trudność.
- Coś się stało – zaniepokoiła się Lisanna kładąc jej rękę
na ramieniu.
- Nasza mistrzyni jest chora – powiedziała po chwili – Nie mogła
pojechać na Igrzyska, a teraz praktycznie nie opuszcza łóżka.
- Nie będziemy tak stać i zgadywać – z jakiegoś powodu Lucy się
zniecierpliwiła i zamaszystym ruchem otworzyła drzwi do Mermaid
Heel – Natsu rusz dupę i... - głos jej zamarł.
Nie potrafiła udawać silnej, twardo stąpającej po ziemie osoby po
tym co zobaczyła. Powitał ją chłodny powiew, a łzy podeszły jej
do oczu gdy ujrzała wnętrze całkowicie pokryte lodem. Ludzie,
którzy byli tam w środku zostali zamrożeni w rozmaitych pozycjach
przypominając bardziej idealnie, dopracowane śnieżne rzeźby niż
zwykłych ludzi.
- Co tu się stało – Lisanna zasłoniła sobie ręką usta
starając się ukryć przerażenie. Już sama nie wiedziała czy drży
bardziej ze strachu czy otaczającego ich przenikliwego zimna.
- Araña, Bath – krzyk Millianny był przeraźliwy gdy podbiegła
do swych zastygłych w bezruchu przyjaciółek – kto wam to zrobił?
- Może my – odpowiedział im głos, który Natsu wydał się
dziwnie znajomy.
Zza ich plecami wyłoniły się dwie sylwetki. Jedna należała do
wysokiego, czarnowłosego mężczyzny około czterdziestki z blizną
przebiegającą nad lewym okiem, odziany w srebrną zbroję na
której widniał napis „Absolutne zero”. Drugą nieco osobliwszą
postacią był dziwnie upodobniony do dzikiego kota mężczyzna. Z
jego twarzy można było wyczytać czystą chęć zabawy ludzkim
życiem.
- A już zaczynałem się nudzić – zawołał uradowany Jackal
strzelając palcami.
Nim zdążyli zrozumieć co się dzieje wnętrzem stadku wstrząsnęła
eksplozja.
Nie wiedział jak długo zajęło mu odzyskanie przytomności.
Pierwszym co zrozumiał to fakt, że został przywiązany do jakiegoś
słupka z rękami skutymi za plecami. Przez otaczającą go
przenikliwą ciemność nie był w stanie zobaczyć nawet tego co
znajduje się kilka centymetrów przed nim. Nie zwracał jednak uwagi
ani na to, ani na niewygodną pozycję czy przenikliwe zimno. Obraz
osuwającej się na ziemie Erzy wciąż tkwił mu przed oczami. Fakt,
że nie ma pojęcia co teraz może się dziać ze szkarłatnowłosą
zaciskał się na jego gardle niczym pętla.
- Erza – wyszeptał w otaczającą go ciszę – Erza, Kaishi –
Powtórzył głośniej, gdy nie usłyszał odpowiedzi.
Nie chciał nawet myśleć, że po raz kolejny mógłby ją zawieść.
Im bardziej starał się ją chronić, im bardziej chciał być
bliżej niej tym bardziej uświadamiał sobie, że nie jest w stanie.
Nie doczekasz się żadnej reakcji ze strony towarzyszy zaczął
zamaszyście szarpać wiążące go kajdany. Nie musiał sprawdzać
by wiedzieć, że są wzmacniane kamieniem anty-magicznym. Nie
popełnili jednak żadnego błędu. Nie wyczuł w nich słabego
punktu. Zaklną pod nosem uświadamiając sobie swoją niemoc. Dla
niego nie robiło to jednak żadnej różnicy. Mógł być
nieprzytomny zarówno kilka minut jak i pół dnia. Wystarczająco
dużo czasu by mogli zrobić im dosłownie wszystko. Wizja rannej
Erzy była dla niego nie do zniesienia. Będąc członkiem Crime
Sociere wielokrotnie ocierał się o niemałe kłopoty.
Niejednokrotnie był nawet przez nich schwytany. Mieli niejedne
problemy nie tylko ze swoimi przeciwnikami ale o uciekając przed
zaalarmowanymi o ich obecności członkami rady. Jednak dzięki
zmysłowi strategicznemu Ultear i przemyślanym sztuczkom Meredy
zawsze udawało im się wyjść cało. Tym w czym on odnajdywał się
najlepiej była walka. Wbrew opinii, którą wyrobił infiltrując
radę jako Spiegrain wcale się w tym nie odnajdywał. Milkovich
niejednokrotnie mu wspominała, że najtrudniejszym zadaniem jakie ją
spotkało było skłanianie go do tak dobrych kłamstw by jego
prawdziwa tożsamość się nie wydała. Wiele by dał by móc teraz
liczyć na ich pomoc. Nagły trzask i błysk światła sprawiły, że
zakręciło mu się w głowie. Nim zdołał na powrót przyzwyczaić
oczy do lepszej widoczności ktoś upadł tuż obok niego.
- Dobra z niego już chyba nic nie wyciągniemy – odezwał się
czyjś masywny głos – Czy ten niebieskowłosy już się zbudził?
Instynkt wziął nad nim górę zmuszając go do pozostania w
bezruchu z bezwładnie opuszczoną głową.
- Chyba jeszcze nie doszedł do siebie – odpowiedział mu drugi z
widoczną nutą drwiny – Może jak zostawimy im pochodnię to
szybciej się pobudzą. My w tym czasie wracajmy do naszej panienki.
Dawno nie spotkałam osoby, która tak długo nie dawałaby się
złamać.
Wyszli, a w pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Drżał czując
przenikającą go wściekłość i bezsilność. Mieli Erzę i z tego
co powiedzieli wynikało, że ją torturują. Zastanawiał się ile
to już tra. Ile jeszcze wytrzyma. Nie wiedział nawet jak długo był
nieprzytomny. Oddychał szybko próbując się uspokoić. Dzięki
pochodni zostawionej przez ich oprawców mógł wreszcie rozejrzeć
się po pomieszczeniu. Podłogi nie było. Siedział na gołej ziemi.
W pomieszczeniu nie dostrzegł okien, a ściany zostały wyłożone
solidną ciemną cegłą. Osobą rzuconą obok niego okazał się
Kaishi. Mimo słabego oświetlenia Jellal dostrzegł u niego wiele
siniaków i mniejszych ran. Po jakimś czasie chłopak z trudem się
podniósł i spojrzał na niego ze słabym uśmiechem.
- Nieźle nas załatwili, co – zagadał opierając się o ścianę
plecami – Chyba im się śpieszyło, że nie uwiązali mnie do
słupka. Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o tych
bransoletkach.
Jellal nie wiedział co ma powiedzieć. Jak zareagować. Gdyby ktoś
mu powiedział o tej sytuacji byłby skory założyć, że to wina
młodego maga zwłaszcza po tym co usłyszał w pociągu. Teraz
przestawał to rozumieć. Gdyby był na jego miejscu prawdopodobnie
chciałby znaleźć się jak najdalej stąd razem z Erzą. Z tym że
on dopilnowałby jej bezpieczeństwa. A teraz nie wiedział nawet w
jakim jest stanie.
- Wiesz, gdzie ona jest – spytał czując, że musi teraz odłożyć
na bok wszystkie negatywne uczucia jakie do niego żywi na bok – Co
z nią robią?
- Słyszałem jej głos w drugiej sali od tej w której ci mili
panowie mnie przesłuchiwali ale raczej nie mamy jak jej teraz pomóc
– nie wiedział czy mu się zdaje czy słyszy prawdziwą gorycz w
jego głosie.
- I co mamy siedzieć tu bezczynnie – warknął wiedząc, że nie
ma jak temu zaprzeczyć.
- Mnie też to nie pasuje ale co możemy zrobić – westchnął –
może i mnie nie przykuli jak ciebie ale w tym i tak nie użyje
magii.
Jellal zawahał się przez chwilę. Nie ufał mu ale szkarłatnowłosa
była dla niego najważniejsza. Nieważne co będzie musiał zrobić
by ją ocalić, zrobi to.
- Możesz postarać się mnie rozkuć. Tylko razem może nam się to
udać – to co planował było ryzykowne ale tylko owa możliwość
znalezienia się tam gdzie Erza przychodziła mu do głowy.
- A myślałem, że to ja byłem szalony próbując walczyć wręcz z
czworgiem dryblasów – westchnął z małym trudem podchodząc do
niego – Mam tylko nadzieję, że pamiętasz że zapieczętowano nam
magię – zwrócił mu uwagę mimo wszystko próbując jakoś
uwolnić jego ręce.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Pl. Pułapki na drodze
Kolejny rozdział za mną. Zaczynam powoli nową sagę. Planuję w niej ujawnić sporą część tajemnic z poprzednich wątków. Jako, że zaczęło się lato. Nie wiem jak często będę zerkać na bloga, więc dla tych co mieli by pytania zostawiam swe gg:50940797. Zachęcam też do komentowania jak i krytyki bo może jest czegoś dla was za dużo, a czegoś za mało jeśli chodzi o wątki poboczne bohaterów?