Godzina, mijała za godziną gdy
Makarov nieprzerwanie czuwał przy łóżku przewodniczącego rady.
Rady, której już nie było. Wiedział, że tylko on może ułatwić
im zrozumienie tego co się wokół niech dzieje. Oczywiście nie
mogli zapomnieć o demonie, który zamordował pozostałych członków
rady. W jakimkolwiek celu to zrobił państwo bez nich może wkrótce
pogrążyć się w chaosie. Sam król nie udźwignie wszystkiego.
Jedna osoba to za mało by pokierować magicznym społeczeństwem.
Zwłaszcza w obliczu zbliżającej się wojny.
- Nadchodzą wyjątkowo ciemne czasy –
powiedział wpatrzony w sufit.
- Dlatego nie możemy sobie pozwolić
na najdrobniejszy błąd – mruknęła Porlyusica zakładając
bandaż na stłuczony bark Mest'a. Na szczęście ten niezbyt
ucierpiał i tylko zaistniała sytuacja powstrzymywała ją przed
wywaleniem go za drzwi. Nie było sekretem, że nienawidzi
towarzystwa ludzi.
- Gdybym tylko był szybszy może
udałoby się ich uratować – czarnowłosy unikał ich wzroku.
- Chyba powinieneś zdjąć mu blokadę
– prychnęła medyczka niechętnie niechętnie zabierając się za
parzenie im ziołowej herbaty.
- Tak chyba masz rację – Makarov
ostrożnie podniósł się z krzesła.
- O co wam chodzi... - Mest nie zdołał
dokończyć zdania gdy mistrz Fairy Tail machną mu przed twarzą
ręką mrucząc przy tym jakąś formułkę.
Jego źrenice momentalnie się zwęziły.
Przez dobrą minutę stał nieruchomo pozwalając rozpędzonym myślom
na uporządkowanie. A więc znów to zrobił. Znów pozbył się
części z nich zastępując innymi tylko po to by infiltrować radę.
Nazywał się Mest Gryder, choć dotychczas sądził, że właśnie
to imię wymyślił na zlecenie rady by infiltrować Fairy Tail.
Doranbolt to miano wymyślone na potrzeby misji. Ulga jaka go teraz
ogarnęła była nie do opisania. Nawet, gdy wyprał umysł sam sobie
znacznie lepiej czuł się w otoczeniu członków Fairy Tail choć
wcześniej sądził, że ich zdradza. Bicie serca powoli się
stabilizowało. Myśli wracały na właściwy tor.
- Jak dobrze znów wszystko wiedzieć –
pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
- Rozumiesz, że teraz wszystko się
zmieni – Makarov posłał mu uważne spojrzenie – Nie wiem co
teraz powinienem robić ale twoja misja jest oficjalnie zawieszona.
Jesteś nam potrzebny tutaj.
Pochłonięci rozmową nie zauważyli,
że Guran Doma otworzył oczy.
Lucy nerwowo chodziła po swoim
mieszkaniu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nawet towarzystwo Levy
i Lisanny nie poprawiało jej nastroju. Nie mogła przestać myśleć
o tym co się stało, gdy wezwała Capricorn'a do walki z Elfman'em.
Wprawdzie nic się nie stało, a przynajmniej nic na to nie
wskazywało jednak do tej pory nigdy w sensie fizycznym nie łączyła
odczuć z duchami. Niepokoiło ją to do tego stopnia, że nie
mogła skupić myśli na niczym innym.
- Lu, martwimy się razem z tobą ale
musisz się uspokoić – powiedziała w końcu Levy obserwując
każdy ruch przyjaciółki.
- Łatwo wam mówić. Po raz pierwszy
nie mam pojęcia co się dzieje z moim gwiezdnym duchem – po tych
słowach opadła na łóżko.
- Wprawdzie nie znam się na nich tak
bardzo jak ty – podsunęła nieśmiało Lisanna – ale ten twój
Krzyż... on chyba wie sporo o innych, tak? Może wiedziałby coś co
się dzieje z Koziorożcem.
Lucy przez chwilę wpatrywała się w
nią osłupiała. Przez strach mieszany z szokiem powiązanym z
bieżącymi zdarzeniami zupełnie zapomniała, o czymś tak prostym.
Ożywiona perspektywą rozwiązania chociaż jednej zagadki
błyskawicznie sięgnęła po klucz.
- Otwórz się bramo południowego
krzyża, Crux – zawołała, a naprzeciw niej w rozbłysku światła
zmaterializował się gwiezdny duch.
- O, witaj Lucy. Witajcie miłe damy –
lewitując i siedząc po turecku wykonał w stronę Levy i Lisanny
pokraczny gest. Trudno było jednak stwierdzić czy chciał się
ukłonić, czy najzwyczajniej chwiał się przed zapadnięciem w
drzemkę.
- Staruszku Crux – zaczęła
delikatnie Lucy – mógłby pan na chwilę przerwać drzemkę i
odpowiedzieć na kilka pytań?
- A co takiego cię dręczy –
niechętnie otworzył jedno oko sprawiając wrażenie bardzo sennego.
Lucy spuściła wzrok. Trudno jej było
wytłumaczyć to co się niedawno stało. Sama tego zbyt dobrze nie
rozumiała. Ten czarny rozbłysk oraz łączące ją z duchem uczucie
bólu. Z pomocą przyszła jej Levy.
- Lu, odwagi – posłała w jej stronę
krzepiący uśmiech – przecież chcesz się dowiedzieć, a jeśli
to ma jakiś związek z tym co się teraz dzieje? Możliwe, że ktoś
no nie wiem... - urwała w zamyślaniu – może ktoś zrobił ci coś
z kluczami. Sama mówiłaś, że podczas misji straciłaś
przytomność, a kiedy ją odzyskałaś Happy znalazł je w krzakach.
Lucy chciała już zaprotestować.
Wątpiła by jakakolwiek magia mogła wyrządzić coś takiego w tak
krótkim czasie. Jednak dziwnie troskliwy uśmiech na twarzy ducha
wytrącił ją z równowagi.
- Niestety moja droga ale muszę
przyznać ci rację – powiedział wyraźnie mniej sennie niż
zazwyczaj – Moja droga Lucy tak jak wydedukowała ta mądra osóbka
stało się to podczas twojej ostatniej misji. Działa to tylko na
złote klucze mające z tobą kontrakt. Dotychczas tylko czuliśmy,
że coś niedobrego się stało z drogą łącza. Koziorożec złożył
już raport na temat waszego powiązania fizycznego. Nie wiemy jednak
co jest konkretnym powodem, ani jak to zwalczyć. Puki nie zbierzemy
dokładnych informacji o klątwie jesteśmy praktycznie bezradni.
- Czyli Aries, Leo i inni oni też –
spytała przerażona Lucy, a kiedy Crux kiwnął głową poczuła jak
uginają się pod nią kolana.
- Niestety, wszyscy są, że tak
powiem... zakażeni – pokręcił z niepokojem głową.
- Ale co mam teraz zrobić – prawie
krzyknęła – nie chce stać bezczynnie. Po prostu nie chce –
siłą tamowała łzy cisnące jej się do oczu.
- Jeśli dacie radę to spróbujcie się
czegoś o tym dowiedzieć – westchnął ciężko – Jednak unikaj
walki za pomocą gwiezdnych duchów zodiaku. Obawiam się, że na
wspólnym bólu może się nie skończyć – po tych słowach
zniknął pozostawiając Lucy z mętlikiem w głowie. Po raz pierwszy
czuła się całkowicie bezradna. Jak mogła teraz komuś pomóc
skoro nie może otwarcie walczyć. Bicz przy obecnej sytuacji
wyglądał jak zabawka dla dzieci.
Juvia przez chwilę stała nieruchomo.
Nie wiedziała co teraz ma powiedzieć. Na szczecie mistrzyni Lamia
Scale pierwsza zabrała głos w tej sprawie.
- Nigdy nie przepuszczałam, że dożyję
dnia w którym „Oni” powrócą – pokręciła w zamyśleniu
głową – Domyślam się moja droga, że przybyłaś nas ostrzec
ale niestety nic nie jesteśmy w stanie przeciwdziałać kolejnym
atakom. To smutne ale nikt dokładnie nie wie nawet gdzie mają
siedzibę, więc kontratakować również nie możemy.
- Czyli, że zupełnie nic nie możemy
zrobić. A te morderstwa? Warrod-sama i Laki? Przecież nie możemy
tak po prostu zostawić tej sprawy – krzyknęła rozgoryczona Juvia
– Skoro pani już o nich słyszała. Musi pani wiedzieć cokolwiek
co by nam pomogło.
- To nie jest tak proste jak wam się
zdaje – Ooba Babasaama wyjrzała przez okno wprost na zatłoczone
ulice miasteczka – Jeśli postępują tak samo jak poprzednio
niewykluczone, że znak na ciele Ultear to zapowiedź ich powrotu, a
owe ataki są jedynie znaczeniem terytorium i próbką ich
możliwości. Prawie na pewno wkrótce zaatakują pozostałe gildię.
- Co ma pani na myśli – spytała
zaskoczona Juvia instynktownie cofając się o kilka kroków, a gdy
ta dalej milczała sprawę przejął Lyon.
- Z całym szacunkiem mistrzyni –
powiedział siląc się na spokój. Jedną dłoń położył na
prawym ramieniu Juvii starając się przekazać jej w ten sposób ma
w nim wsparcie - ale jeśli mamy mieć jakiekolwiek szansę na obronę
czy chociaż zwykłą ucieczkę to każda najmniejsza informacja jest
tu na wagę złota.
- Nie zrozumcie mnie źle – stara
kobieta pokręciła głową – ale w tej chwili nie jestem w stanie
wam wyjaśnić tego tak byście wszystko zrozumieli – po tych
słowach odwróciła się ku nim – ale jedno jest pewne. Czas
reaktywować „Wielki Sojusz”.
Wszyscy, którzy akurat byli w budynku
Sabertooth nie mogli oderwać oczu od przybyłej postaci. Ta jakby
ignorując wszystkich zgromadzonych rozglądała się po
pomieszczeniu jakby czegoś szukała.
- Kim ty jesteś – warknął Sting
przywołując na pięść swój płomień – dobrze ci radzę,
lepiej nie zaczynaj z naszą gildią – ostrzegł.
Przybysz wydał z siebie dźwięczny
chichot przez co rozpoznali w nim kobietę. Ta jednak nim ktokolwiek
zdążył zareagować wyciągnęła dłoń w kierunku młodego
mistrza szablozębnych. Zdezorientowany blondyn przystaną
zdezorientowany, a ta spokojnie pstryknęła palcami wytwarzając
potężną falę odrzucając go do tyłu. Siła z jaką uderzył w
ścianę była na tyle silna by wybił w niej dziurę i przeleciał
na drugą stronę.
- Sting – krzyknęli równocześnie
Yukino, Lector i Rouge ruszając na pomoc przyjacielowi.
- Zaraz oberwiesz – krzyknął Natsu
ruszając na przeciwniczkę ale silne dłonie Nanagear'a.
- Proszę, zostaw to nam – powiedział
swym monotonnym jakby nie obecnym głosem utkwiwszy swe spojrzenie
magu Fairy Tail.
- Sami poradzimy sobie z ochroną
naszej rodziny – oświadczył stanowczo Rouge pomagając wstać
Sting'owi co wszyscy szablastozębni potwierdzili skinieniem głowy.
- Natsu oni mają rację – wtrącił
Happy dla bezpieczeństwa unosząc się już w powietrzu – Zresztą
pamiętasz, że Erza stanowczo zakazała nam wdawania się w walki.
- Niech to – nadąsał się Natsu –
faktycznie. Co mi ze zwycięstwa jeśli potem Erza nas ukarze –
zamyślił się po czym dodał – Dobra Sting. Zostawiam to wam ale
macie nie zginąć, czy to jasne.
- O to się nie musisz martwić –
powiedział Rufus i razem zresztą drużyny otoczył tajemniczą
kobietę.
Ta nawet się nie poruszyła. Wyglądało
na to, że po prostu czekała na ich ruch. Nie można było wyczuć
co konkretnie planuje ale nie ulegało wątpliwości, że nie okazuje
ani strachu, ani zaskoczenia. Swą postawą sprawiała wrażenie
osoby, której mogło by tu nie być. Zaatakowała ich ale teraz
stała spokojnie na środku sali.
- Skoro pani nie chce pierwsza to my
zaczniemy – dodał Lohr i dotknął dwoma palcami swego czoła –
Zapa... - chciał już aktywować swą magię ale nagle zbladł i
osuną się na ziemię dysząc ciężko.
- Co ci jest – krzyknął Happy
podbiegając się do niego i próbując odciągnąć – zaatakowała
cię?
- Nie rozumiem – wydyszał mag
wspomnień – Chciałem zeskanować ten atak ale coś zablokowało
mój atak i.. - nie dokończył bo stracił przytomność.
- Zabierzcie go stąd, a my już damy
mu nauczkę – oznajmił Lector starając się razem z Frosch
zasłonić ich skrzydłami.
- Kurczę, ja nie Wendy – zaklną
Natsu ale posłusznie zajął się wyczerpanym magiem odciągając go
na bezpieczną odległość.
Tymczasem cała reszta szykowała się
na kolejny atak. Teraz było jasne, że owa osoba nie przybyła do
nich z przyjaznymi zamiarami. Wiedzieli, że mogą być skrajnie
niebezpieczni skoro niezauważenie zabili już przynajmniej dwoje
magów. Tym razem jednak sprawcy zaatakowali bardziej otwarcie.
- Skoro zaklęcia mentalne nie mają na
nią żadnego wpływu to zaatakujemy bardziej fizycznie – zarządził
Sting i wraz z Rouge uaktywnił smoczą siłę po wspólnie użyli
ryku.
Ich płomienie połączyły się
tworząc wspólny biało-czarny pocisk, który z ogromną siłą
uderzył w przeciwniczkę. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze
przysłaniając im widok ale nie byli przygotowani na to co ujrzeli.
Po raz pierwszy ich atak nie wywarł kompletnie żadnego efektu.
Odziana w płaszcz kobieta nie tylko nie odniosła żadnych obrażeń
ale też nadal stała nieruchomo. Po chwili jakby od niechcenia
machnęła ręką. Powstała kolejna fala, która tym razem trafiła
zielonowłosego zabójce bogów. Atak nie wyglądał na silny ale
Orga błyskawicznie stracił równowagę i z całą swoją masą runą
na ziemie.
- Nie mogę się ruszyć – wydyszał
nieudolnie próbując się podnieść.
Yukino patrzyła przez moment na
obezwładnionego przyjaciela. I znów pozwoliła by strach i
niepewność ją kierowały. Znów stała bezradnie kiedy jej
przyjaciele walczyli. Gdyby w tym stanie ktoś ją zaatakował
prawdopodobnie dałaby się łatwo pokonać. Zupełnie tak jak
podczas turniejowej walki z Kagurą. To było dla niej szczególnie
bolesne przeżycie. Nie ze względu na samą porażkę ale to co
nastąpiło po niej. Została wyrzucona z gildii, którą tak
podziwiała i kochała bez względu na to jak się do niej odnosili.
Gdy tylko wróciła do szablozębnych przysięgła sobie, że już
więcej nie pozwoli sobie na taką słabość. Skoro razem z Lucy
była w stanie użyć „Zodiaku” by zamknąć bramę przez, którą
przechodziły smoki to teraz też nie tylko może ale też musi dać
z siebie wszystko.
- Niech otworzę się bramy trzynastych
niebios wężownika – krzyknęła dobywając klucza – przybywaj
potężny Ophiuchusie.
Wokół sufitu zebrały się ciemne
burzowe chmury. W rozbłysku kilku piorunów pojawiły się
świetliste ślepia gwiezdnej bestii. Wąż, czarny wąż unosił się
tylko kilka metrów nad ich głowami.
- Aye – mimowolnie zachwycił się
Happy nie odrywając oczu od gwiezdnego ducha – tylko czy sobie
poradzi przecież widzieliśmy, że Kagura dość szybko go pokonała
– przypomniał sobie tamtejszą walkę.
- Tak właściwie to nic nie
widzieliście – zwrócił się ku nim Lector – siła Ophiuchus'a
jest uwarunkowana na zupełnie innych zasadach niż myślicie.
Tylko Yukino dokładnie wiedziała o co
z ową „siłą” chodzi. Tak, ona była znacznie inna niż ta u
magów, czy choć innych gwiezdnych duchów. Wiedziała, że ma mało
czasu na działanie. Mimo, że osoba, która ich zaatakowała stała
spokojnie czuła, że to tylko kwestia czasów. Miała minuty, jak
nie sekundy na podjęcie właściwej decyzji. Gdyby tylko potrafiła
wyzwolić siłę o której mówił jej duch gdy zawierała z nim
kontrakt.
Zdarzyło się to niedługo po tym
jak poplecznicy Zerefa najechali ich wioskę. Zabili wszystkich
dorosłych, a jej siostrę Sereno porwano. Ona sama uchroniła się
przed podobnym losem tylko dzięki niej. Ukryła ją w szafie, a sama
zajęła się odciąganiem oprawców. Poświęciła siebie by ją
ochronić. Miała wtedy niespełna cztery lata i bardzo się bała.
Drżąc na całym ciele i ściskając w dłoni pluszowego misia
wsłuchiwała się w krzyki przerażonych mieszkańców wioski oraz
szydercze śmiechy najeźdźców. Z początku głośne i częste
stopniowo zanikały, aż w końcu po kilku strasznych godzinach
otoczyła ją grobowa cisza. Nadal jednak bała się wyjść na
zewnątrz. Bała się zobaczyć jak wygląda teraz okolica w której
się wychowywała. Trwała skulona nie ośmielając się nawet
ruszyć. Siostra do niej nie wracała co mogło oznaczać tylko
jedno. Zabrano ją, a ona została całkiem sama. Pochlipując
cichutko popchnęła drzwi szafki i rozejrzała się po przerażająco
pustym domu. Wśród porozrzucanych mebli panowała grobowa cisza.
Powolnym krokiem skierowała się na dwór. Widok jaki tam zastała
spowodował u niej falę niekontrolowanego płaczu. Wokół walały
się martwe ciała zamordowanych dorosłych. Nikt nie przeżył
masakry.
- Mamusiu, tatusiu, siostrzyczko –
zawołała łykając przy okazji łzy płynące jej po policzkach.
Odpowiedziała jej tylko głucha
cisza. Im dłużej nawoływała tym bardziej zdawała sobie sprawę,
że jest tu całkowicie sama. Kucnęła pod drzewem obejmując
przyciągnięte pod siebie kolana. Nie wiedziała co powinna teraz
zrobić. Była tylko bezbronnych osamotnionym dzieckiem. Zwinęła
się w kłębek i położyła się na trawie. Starała się uspokoić
ale nie przynosiło to żadnego efektu. Nie wiedziała ile czasu
trwała nieruchomo, gdy zmorzył ją sen. Obudziła się gdy słońce
już zachodziło, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Zdała
sobie sprawę, że pierwszy raz jest sama na dworze po zmroku. Zawsze
bała się ciemności. Perspektywa przebywania po zmroku bez nikogo
do kogo mogłaby się przytulić sprawiła, że mimo głodu i
pragnienia nie chciała ruszyć się spad drzewa. Teraz wydawało jej
się jedynym bezpiecznym miejscem. To właśnie tu najczęściej
bawiła się z siostrą. To właśnie tu jej rodzina organizowała
pikniki. Mama obiecała jej nawet, że mogą zorganizować tu jej
nadchodzące urodziny.
- Nie chce być tu sama –
wyszeptała nie mogąc powstrzymać kolejnej fali łez.
- Nie jesteś – niespodziewany
głos sprawił, że momentalnie się obróciła.
Z ciemności patrzyły na nią
intensywne, żółte ślepia. Od razu było wiadomo, że nie należą
ani do człowieka, ani do zwierzęcia. Przeszywały ją z taką
intensywnością, że sama nie wiedziała jak powinna zareagować.
- Kim jesteś – po kilku
niemiłosiernie długich minutach zdołała z siebie wydusić. Nie
wiedziała dlaczego ale im dłużej wpatrywała się w owe oczy tym
bezpieczniej się czuła.
- Nie musisz się bać. Nie
skrzywdzę cię. Jestem tutaj by się tobą zaopiekować – istota
wreszcie wyłoniła się z cienia. Był to wielki czarny wąż. Tak
wielki, że jego ogon tonął w ciemnościach. Mimo groźnego
wyglądu sprawiał wrażenie uśmiechającego się w stron małej
dziewczynki. Yukino patrzyła przez chwilę nieufnie na ducha po czym
zaczęła biec, a zatrzymała się dopiero wtedy, gdy pewna, że nie
zostanie odtrącona wtuliła się w łuskowate ciało Ophiuchus,
która od tej pory otoczyła ją opieką. Tak jak zabójcy smoków
byli wychowywani przez owe istoty, tak i ona stała się wychowanką
gwiezdnego bytu.
Mijały lata, a ona powoli oswajała
się z nową rzeczywistością. Razem z wężownikiem zamieszkała w
odosobnionym miejscu w górach. Ophiuchus tłumaczyła to tym, że
ludzi mogą różnie reagować na jej widok, a lepiej by unikali
kłopotów. Czasem jednak czuła potrzebę wyruszenia i zawarcia
jakichś kontaktów z innymi ludźmi.
- Myślę, że jesteś gotowa by
wyruszyć na misję. Prędzej czy później będziesz musiała
zmierzyć się ze światem – powiedziała jej opiekunka.
- Tylko, że ja nie używam żadnej
magii – dwunastoletnia Yukino bardzo pragnęła posiadać magiczne
zdolności bo to dzięki nim mogło spełnić się jej największe
marzenie. Mogłaby odnaleźć swoją siostrę.
- Dlatego chcę ci to dać – w
dłoniach dziewczynki zmaterializował się złoty klucz – Jesteś
na najlepszej drodze do zostania potężnym magiem gwiazd. To jest
klucz do bramy wagi, Libry. Pomoże ci ona w walce.
- Dziękuję – Yukino posłała w
jej stronę promienny uśmiech – mogę już iść – spytała nie
kryjąc podekscytowania.
- Tylko uważaj na siebie –
zgodziła się Ophiuchus, a słysząc to dziewczynka jak najszybciej
ruszyła na spotkanie swej pierwszej przygody.
Wróciła już następnego dnia
wieczorem. Była bardzo podekscytowana i już nie mogła się
doczekać aż opowie o wszystkim co się wydarzyło jej opiekunce.
Nie tylko wykonała swą pierwszą misję z powodzeniem ale jako
nagrodę dostała złoty klucz do bramy ryb. Najszybciej jak
potrafiła wbiegła na małą polankę, którą razem zamieszkiwały
ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. Przerażona i zaskoczona
nawoływała ją przez dłuższą chwilę czując coraz większe
przerażenie. Obawiała się, że coś jej się stało, że została
znów sama. Ten lęk prześladował ją zawsze, gdy nie widziała
nigdzie swej opiekunki. Czując, że uginają się pod nią kolana
wbiegła do małej jaskini, która stanowiła jej prowizoryczny dom.
Na kawałku pnia przy ścianie leżała mała karteczka i mały
przedmiot. Nie wiedząc co robić wzieła go do ręki, a chwilę
później jej oczy napełniły się łzami. Pisało tam:
„Droga Yukino,
Zaopiekowałam się tobą, gdy byłaś
mała i osamotniona co sprawiło mi mimowolnie wielką radość.
Wiele razy pytałaś mnie czemu to robię. Mówiłam ci wtedy, że po
prostu nie mogłam cię tak zostawić. Prawda jednak jest trochę
inna. Drzemie w tobie bardzo rzadka wrodzona moc. Takich jak ty jest
bardzo niewiele. Twoje pokolenie może być ostatnim z ową mocą.
Nie jestem pewna czy mogę ci teraz to powiedzieć ale nie mam innego
wyboru. Nie tylko dlatego, że nie mogę zostać w twoim świecie
dłużej ale też dlatego, że powinnaś się z tym oswoić. ONI
kiedyś zaatakują, a ty musisz być na to gotowa. Dołącz do
jakiejś gildii, zdobądź przyjaciół i ćwicz. Ja zawsze będę
gotowa ci pomóc. Nie mówiłam tego ci wcześniej ale jak się
pewnie domyślasz po kluczu jestem Gwiezdnym duchem. Możesz o mnie
myśleć jako trzynastej bramie zodiaku choć to niezbyt poprawna
nazwa. Możesz mnie wzywać kiedy tylko chcesz jednak pamiętaj, że
moja siła różni się od innych gwiezdnych duchów. Musisz żywić
wielką chęć zniszczenia wroga by wykorzystać w pełni moją moc.
Nie chodzi tu o pokonanie czy inne tego typu zwycięstwo. Musisz
naprawdę chcieć go unicestwić. Pamiętaj, że zawsze będę z
tobą. Wierzę, że dasz sobie radę. Życzę ci byś wkrótce
odnalazła swoją siostrę. Ophiuchus.”
Wiele czasu minęło
zanim poradziła sobie z nową rzeczywistością. Wróciła do
miasta, a niedługo potem wynajęła niewielkie mieszkanie w
akademiku „Początkujący mag”. Wykonywała misję i żyła
nadzieją spotkania z Sereno. Jednak te nie następowało. Kiedy
dostała się do szablozębnych myślała, że teraz będzie jej
łatwiej kontynuować poszukiwania. Myliła się jednak. Wszyscy
odnosili się do niej chłodno i z dystansem. Sam mistrz powiedział,
że przyjmuje ją tylko ze względu na unikalne umiejętności
posługiwania się prawie wymarłą magią. Z tego samego powodu
została wybrana do turnieju. Przegrana z Kagurą. Dlatego atak nie
był zbyt skuteczny. Nie była w stanie wyzwolić prawdziwej mocy
ducha. Zresztą nie chciała jej skrzywdzić. Nie chciała skrzywdzić
nikogo, aż do taj chwili. Nie mogła bezczynnie patrzeć jaj jej
przyjaciele jeden po drugim zostają pokonywani. Do tego ta osoba.
Ona wcale nie przybyła tu z dobrymi zamiarami. Niszczyła ich powoi
i chyba się przy tym dobrze bawiła bo nawet nie zdradziła powodu
jej obecności. Nie miała wątpliwości, że to jeden z tych magów
o których mówił Natsu. Oznaczało to, że mogą nawet zginać.
- Zniszcz wroga –
szepnęła. Tym razem nie drżał jej głos. Nie było w nim grama
niepewności. Zrobiła delikatny ale stanowczy gest ręką nakazując
duchowi atak.
Wężownik wydał z
siebie ryk i ruszył naprzód. Duch zaryczał i z całą mocą
uderzył w przeciwniczkę. Atak był tak silny, że ta odleciała do
tyłu i przebijając się przez ścianę runęła na sąsiedni
budynek.
- Super –
zachwycili się Natsu i Happy ale Yukino nawet na nich nie spojrzała.
Dziwnie lodowate
spojrzenie miała wbite przed siebie. Czekała, aż przeciwniczka się
podniesie. Wiedziała, że to tylko kwestia kilku chwil. Wiedziała,
że i tym razem nie udało jej się wyzwolić pełnego potencjału.
Nie chciała przecież jej zabić. Oznaczało to tylko tyle, że
walka wciąż trwała. I faktycznie delikatny śmiech zwrócił uwagę
wszystkich. Mimo dużego odrzucenia i upadku, który w dobrych
okolicznościach mógłby się skończyć kilkoma złamaniami, jej
prócz kilku zadrapań nic nie było. Kiedy spojrzała ponownie w ich
stronę wszystkich z wyjątkiem Yukino sparaliżowała tajemnicza
energia. Młoda czarodziejka miała wykonać już kolejny atak.
Zrobić cokolwiek by ocalić swych towarzyszy ale przeciwniczka
momentalnie zjawiła się naprzeciwko niej i dotknęła jej głowy
powodując u białowłosej utratę przytomności.
- Czego ty od niej
chcesz – warknął Sting za wszelką cenne próbując się podnieść
ale żadna jego kończyna nie chciała się nawet poruszyć.
Kobieta tylko się
uśmiechnęła po czym rzuciła nieprzytomną Yukino na ziemię. Jej
wzrok przez chwilę był utkwiony w zebranych jakby coś analizowała.
- Testowanie
gwiezdnego maga zakończone – powiedziała tylko po czym się
obróciła i znikła. Najzwyczajniej rozpłynęła się w powietrzu.
Jellal wpatrywał
się z niedowierzaniem w książkę podsuniętą mu przez Meredy. To
był bez wątpienia ten znak. Ta sama gwiazda znajdowała się na
ciele Ultear. Nigdy by nie przepuszczał, że znajda coś tak ważnego
w tak mało istotnej mrocznej gildii.
- Jak ci się to
udało – zapytał nie odrywając wzroku od okładki.
- Powiedzmy, że
jeśli chodzi o kłamstwa jestem zdecydowanie lepsza od ciebie –
zaśmiała się młoda czarodziejka – Jednak mamy teraz kolejny
problem. Nie jestem pewna czy poradzimy sobie z odczytaniem tego.
Jellal rzucił jej
pytające spojrzenie po czym otworzył księgę i natychmiast
zrozumiał o czym mówiła. Stronice były zapełnione
niezrozumiałymi dla niego runami. Zrozumiał, że ktokolwiek to
napisał zadbał też o to by zabezpieczyć treść przed
niepowołanymi osobami. Ogarnęła go fala rozczarowania. Już miał
nadzieje, że znajdzie coś co pomoże im przywrócić Ultear do
normalności lub choć zrozumieć co się wokół nich dzieje.
Wiedział również że nie mogą zaniedbywać misji pozbycia się
Zerefa choć miał dziwne przeczucie, że teraz jest on mniejszym
problemem tym bardziej, że od dawna nic o nim nie słyszeli.
Pojawiały się nawet pogłoski, że zapadł w kolejny sen. Jeśli to
prawda to może i lepiej la nich choć szczerze mówiąc trudno mu
było w to uwierzyć. To nie jest typ maga, którego łatwo się
pozbyć. Nagły trzask drzwi sprawił że momentalnie podniósł się
z miejsca i spojrzał w stronę z której dobiegał hałas. W
drzwiach stał zdyszany posłaniec, a na jego twarzy błąkał się
psychotyczny uśmiech.
- Rada została
zgładzona – krzyknął na całe gardło zanosząc się śmiechem –
Tartarus powstał i ma zamiar zaprowadzić nowy ład.
Po sali przetoczyła
się fala śmiechu mieszana z wiwatami, a Jellal poczuł jak po jego
plecach przebiega zimny dreszcz. Skoro tak zareagowała podrzędna
mroczna gildia to co się działo na najwyższych szczeblach
hierarchii? Doskonale zdawał sobie sprawę z potęgi Tartarosu.
Teraz wszyscy byli zagrożeni. Atak mógł nadejść z każdej
strony. Rzucił przerażonej Meredy znaczące spojrzenie. Nie mogli
zostać tu dłużej. Nie mogli pozwolić sobie na odpoczynek.
Mirajane szorowała
w zamyśleniu kufle za wszelką cenę starając się utrzymać na
twarzy promienny uśmiech. Wiedziała, że jeśli chce być oparciem
dla innych sama nie może sobie pozwolić na okazywanie smutku. Nawet
jeśli ich towarzyszka została zabita, a kolejny atak mógł nadejść
w każdej chwili.
- Nie musisz
oszukiwać samej siebie – drgnęła, gdy usłyszała za sobą głos
Laxusa. Odłożyła naczynia i spojrzała na smoczego zabójce
piorunów. Blondyn stał oparty o framugę drzwi na twarzy mając
swoją niczego nie wyrażającą minę. Znów starał się wydać
bryłą lodu, która nie interesuje się losem innych. Wiedziała
jednak, że to tylko pozory i nie chodziło tylko o to co sobą
reprezentował podczas walki ze swoim ojcem. Już dawno zorientowała
się co jest prawdziwą maską. Gdyby było inaczej mistrz nie
powierzył by mu chwilowej pieczy nad gildia.
- Ty nie
postępujesz inaczej – westchnęła odkładając na pułki umyte
naczynia.
Laxus burknął coś
niezrozumiałego. Nie lubił rozmawiać na temat swojego nastawienia.
- Mogłabyś
znaleźć lepszy temat do rozmowy – prychnął i prawie się
ucieszył gdy chwilę potem do gildii weszli Erza i Kaishi. Tą
kwestię poruszali tylko gdy byli sami.
- Mira podałabyś
coś do picia – zagadał Kaishi razem z szkarłatnowłosą zajmując
miejsca przy barku.
Strauss uśmiechnęła
się szeroko podsuwając im dwie szklanki z zimną lemoniadą.
Cieszyła się, że trzymają się razem. W obliczu tragedii dobrze
jest mieć obok siebie przyjaciela, który pomoże wszystko
przetrwać. Do dziś pamiętała jak wielką traumę wywołała na
nią domniemana śmierć Lisanny.
- Są jakieś
wieści od Natsu lub Juvii – spytała Erza mieszając słomką
kostki lodu w kubku. Z nich wszystkich to właśnie na niej owa
sytuacja odbiła się najbardziej. Wciąż obwiniała się, że nie
udało jej się pomóc Laki.
- Trzymaj się –
Kaishi położył jej rękę na ramieniu. Mirajane też już chciał
coś powiedzieć kiedy zadzwonił magiczny komunikator sygnalizując
nadchodzącą rozmowę.
- Chyba mamy jakieś
wieści – postawiła kulę komunikacyjną na stole by wszyscy mogli
brać udział w dyskusji. Wkrótce pojawiła się w niej sylwetka ich
mistrza. Z jego miny od razu wyczytali, że sytuacja jest poważna.
- Cieszę się, że
zastałem akurat was. Wam chyba najłatwiej będzie przekazać to
reszcie – zaczął przyglądając się zebranym – Ciężko mi o
tym mówić ale sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła – na
chwilę przerwał pozwalając podopiecznym na spokojne
przeanalizowanie jego słów – Pamiętacie jak mówiłem wam o
sojuszu Balam? Ostatnia, najpotężniejsza wśród nich gildia
właśnie wznowiła działalność – mówił wolno nie odrywając
od nich wzroku – Musicie wpierw wiedzieć, że żaden z jej
członków nie jest człowiekiem. To demony. Demony stworzone przez
Zerefa – urwał po czym przekazał im najważniejszą informacje –
Ich pierwszym celem była rada. Przeżyli tylko Guran Doma i Mest
Gryder. Obecnie są pod opieką Porlyusicy. Wrócę gdy tylko upewnię
się, że ich życiu nic nie zagraża – po tych słowach się
rozłączył. Wszyscy patrzyli jeszcze przez moment na pustą kulę.
Każdy w swym umyśle na swój sposób przeżywał ową tragedię.
Erza poczuła, że robi jej się słabo. Odsunęła krzesło i
wstała.
- Przepraszam ale
poczułam się nie najlepiej – powiedziała chwiejnym krokiem
kierując się w stronę wyjścia.
- Odprowadzę cię
– zaoferował natychmiast Kaishi – nie wyglądasz za dobrze –
po tych słowach wyszedł za nią.
- Mistrz miał
rację. Nie możemy opuszczać gildii – powiedziała Mirajane
zamykając szafkę z naczyniami.
Erza siedziała na
łóżku czując, że traci nad wszystkim kontrolę. Wiedziała, że
nie mogłaby wpłynąć na wynik ataku na radę. Najprawdopodobniej
zginęła by z innymi ale nigdy nie czuła takiej bezradności. Nic
nie mogła zrobić i to było najgorsze. Czuła, że traci grunt pod
nogami. Zniszczono radę, więc wkrótce kraj ogarnie panika. Ona
jako jedna z najsilniejszych osób w gildii pewnie będzie jedną z
tych w których pokładają nadzieję w obronie. Tymczasem nawet nie
wiedziała jak się do tego zabrać. Przecież nie może nawet wyczuć
wroga, gdy był blisko.
- Nie powinnaś się
tak tym zadręczać – zjawił się Kaishi niosąc jej gorące
kakao.
Uśmiechnęła się
do niego delikatnie obejmując dłońmi ciepły kupek. Sama już nie
wiedziała czy jest szczery, czy już tak desperacko nie chce okazać
po sobie słabości, że oszukuje samą siebie.
- Jak myślisz co
powinniśmy teraz zrobić – spytała wbijając wzrok w podłogę.
- Nic nie wymyślimy
nie znając celu i motywów naszych wrogów – powiedział po chwili
Kaishi – najlepszym rozwiązaniem jest oszczędzanie sił i
czekanie. Na pewno musimy wstrzymać się choć do powrotu mistrza i
pozostałych. Tak ważne kwestie wymagają byśmy byli razem, a co
ważniejsze mieli dobrego dowódce.
- Chyba masz rację.
Przepraszam, że jestem taka...
- Erzo, na pewno to
ty jesteś wspaniała. Dbasz o swoich przyjaciół nawet wtedy, gdy
sama jesteś u kresu sił. To właśnie czyni z ciebie wspaniałą
wojowniczkę, a ja zamierzam ci osobiście pomóc w tym by w naszej
rodzinnie panował spokój – oświadczył Kaishi.
Jego słowa
mimowolnie pokrzepiły szkarłatnowłosą. Może właśnie tego było
jej potrzeba. Kogoś kto pomoże jej nieść ciężar
odpowiedzialności za innych. Kogoś kto równie mocno jak ona
zaangażuje się w obronę Fairy Tail.
- Masz rację ale
teraz jeśli pozwolisz to się już położę. Czuję się nieco
wyczerpana – powiedziała wypijając gorącą czekoladę. Kiedy
odstawiła pusty kubek poczuła, że robi się jeszcze bardziej senna
niż wcześniej.
- W porządku. To
ja już idę. Tylko proszę nie unikaj jutro innych. Nie ma powodu
byś siedziała tu sama cały czas – po tych słowach jeszcze raz
się uśmiechnął i zniknął za drzwiami.
- Dobrze, dobranoc
– szepnęła gdy została już sama. Nikt tego nie usłyszał ale
po tej drobnej rozmowie czuła się znacznie lepiej.
Zmieniła swe
codzienne ubranie na piżamę i położyła się na poduszce.
Otulając się kołdrą czuła jak wraca jej wiara w siebie i to, że
nadal mogą iść dalej. Nawet jeśli tak niewiele wiedzą o swoich
przeciwnikach. Nadzieja, że nadal wszystko może być dobrze i nikt
więcej nie musi zapłacić najwyższej cenny. Przymknęła oczy
praktycznie od razu pogrążając się w śnie. Nie wiedziała, że w
tym samym czasie, gdy ona pozwalała swej świadomości na odpoczynek
jej naszyjnik zaczął delikatnie świecić.
------------------------------
pl. Sojusznicy i wrogowie
Ok, kolejny rozdział za mną. Od razu mówię, że sagę Tartarus przedstawię zupełnie inaczej niż jest to w originale. Tak, na razie jest mało wątków o Jerzy ale jest to zamierzone choć z czasem będzie im więcej ^^