środa, 16 września 2015

12.Dōmeikuni to teki

Godzina, mijała za godziną gdy Makarov nieprzerwanie czuwał przy łóżku przewodniczącego rady. Rady, której już nie było. Wiedział, że tylko on może ułatwić im zrozumienie tego co się wokół niech dzieje. Oczywiście nie mogli zapomnieć o demonie, który zamordował pozostałych członków rady. W jakimkolwiek celu to zrobił państwo bez nich może wkrótce pogrążyć się w chaosie. Sam król nie udźwignie wszystkiego. Jedna osoba to za mało by pokierować magicznym społeczeństwem. Zwłaszcza w obliczu zbliżającej się wojny.
- Nadchodzą wyjątkowo ciemne czasy – powiedział wpatrzony w sufit.
- Dlatego nie możemy sobie pozwolić na najdrobniejszy błąd – mruknęła Porlyusica zakładając bandaż na stłuczony bark Mest'a. Na szczęście ten niezbyt ucierpiał i tylko zaistniała sytuacja powstrzymywała ją przed wywaleniem go za drzwi. Nie było sekretem, że nienawidzi towarzystwa ludzi.
- Gdybym tylko był szybszy może udałoby się ich uratować – czarnowłosy unikał ich wzroku.
- Chyba powinieneś zdjąć mu blokadę – prychnęła medyczka niechętnie niechętnie zabierając się za parzenie im ziołowej herbaty.
- Tak chyba masz rację – Makarov ostrożnie podniósł się z krzesła.
- O co wam chodzi... - Mest nie zdołał dokończyć zdania gdy mistrz Fairy Tail machną mu przed twarzą ręką mrucząc przy tym jakąś formułkę.
Jego źrenice momentalnie się zwęziły. Przez dobrą minutę stał nieruchomo pozwalając rozpędzonym myślom na uporządkowanie. A więc znów to zrobił. Znów pozbył się części z nich zastępując innymi tylko po to by infiltrować radę. Nazywał się Mest Gryder, choć dotychczas sądził, że właśnie to imię wymyślił na zlecenie rady by infiltrować Fairy Tail. Doranbolt to miano wymyślone na potrzeby misji. Ulga jaka go teraz ogarnęła była nie do opisania. Nawet, gdy wyprał umysł sam sobie znacznie lepiej czuł się w otoczeniu członków Fairy Tail choć wcześniej sądził, że ich zdradza. Bicie serca powoli się stabilizowało. Myśli wracały na właściwy tor.
- Jak dobrze znów wszystko wiedzieć – pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
- Rozumiesz, że teraz wszystko się zmieni – Makarov posłał mu uważne spojrzenie – Nie wiem co teraz powinienem robić ale twoja misja jest oficjalnie zawieszona. Jesteś nam potrzebny tutaj.
Pochłonięci rozmową nie zauważyli, że Guran Doma otworzył oczy.

Lucy nerwowo chodziła po swoim mieszkaniu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nawet towarzystwo Levy i Lisanny nie poprawiało jej nastroju. Nie mogła przestać myśleć o tym co się stało, gdy wezwała Capricorn'a do walki z Elfman'em. Wprawdzie nic się nie stało, a przynajmniej nic na to nie wskazywało jednak do tej pory nigdy w sensie fizycznym nie łączyła odczuć z duchami. Niepokoiło ją to do tego stopnia, że nie mogła skupić myśli na niczym innym.
- Lu, martwimy się razem z tobą ale musisz się uspokoić – powiedziała w końcu Levy obserwując każdy ruch przyjaciółki.
- Łatwo wam mówić. Po raz pierwszy nie mam pojęcia co się dzieje z moim gwiezdnym duchem – po tych słowach opadła na łóżko.
- Wprawdzie nie znam się na nich tak bardzo jak ty – podsunęła nieśmiało Lisanna – ale ten twój Krzyż... on chyba wie sporo o innych, tak? Może wiedziałby coś co się dzieje z Koziorożcem.
Lucy przez chwilę wpatrywała się w nią osłupiała. Przez strach mieszany z szokiem powiązanym z bieżącymi zdarzeniami zupełnie zapomniała, o czymś tak prostym. Ożywiona perspektywą rozwiązania chociaż jednej zagadki błyskawicznie sięgnęła po klucz.
- Otwórz się bramo południowego krzyża, Crux – zawołała, a naprzeciw niej w rozbłysku światła zmaterializował się gwiezdny duch.
- O, witaj Lucy. Witajcie miłe damy – lewitując i siedząc po turecku wykonał w stronę Levy i Lisanny pokraczny gest. Trudno było jednak stwierdzić czy chciał się ukłonić, czy najzwyczajniej chwiał się przed zapadnięciem w drzemkę.
- Staruszku Crux – zaczęła delikatnie Lucy – mógłby pan na chwilę przerwać drzemkę i odpowiedzieć na kilka pytań?
- A co takiego cię dręczy – niechętnie otworzył jedno oko sprawiając wrażenie bardzo sennego.
Lucy spuściła wzrok. Trudno jej było wytłumaczyć to co się niedawno stało. Sama tego zbyt dobrze nie rozumiała. Ten czarny rozbłysk oraz łączące ją z duchem uczucie bólu. Z pomocą przyszła jej Levy.
- Lu, odwagi – posłała w jej stronę krzepiący uśmiech – przecież chcesz się dowiedzieć, a jeśli to ma jakiś związek z tym co się teraz dzieje? Możliwe, że ktoś no nie wiem... - urwała w zamyślaniu – może ktoś zrobił ci coś z kluczami. Sama mówiłaś, że podczas misji straciłaś przytomność, a kiedy ją odzyskałaś Happy znalazł je w krzakach.
Lucy chciała już zaprotestować. Wątpiła by jakakolwiek magia mogła wyrządzić coś takiego w tak krótkim czasie. Jednak dziwnie troskliwy uśmiech na twarzy ducha wytrącił ją z równowagi.
- Niestety moja droga ale muszę przyznać ci rację – powiedział wyraźnie mniej sennie niż zazwyczaj – Moja droga Lucy tak jak wydedukowała ta mądra osóbka stało się to podczas twojej ostatniej misji. Działa to tylko na złote klucze mające z tobą kontrakt. Dotychczas tylko czuliśmy, że coś niedobrego się stało z drogą łącza. Koziorożec złożył już raport na temat waszego powiązania fizycznego. Nie wiemy jednak co jest konkretnym powodem, ani jak to zwalczyć. Puki nie zbierzemy dokładnych informacji o klątwie jesteśmy praktycznie bezradni.
- Czyli Aries, Leo i inni oni też – spytała przerażona Lucy, a kiedy Crux kiwnął głową poczuła jak uginają się pod nią kolana.
- Niestety, wszyscy są, że tak powiem... zakażeni – pokręcił z niepokojem głową.
- Ale co mam teraz zrobić – prawie krzyknęła – nie chce stać bezczynnie. Po prostu nie chce – siłą tamowała łzy cisnące jej się do oczu.
- Jeśli dacie radę to spróbujcie się czegoś o tym dowiedzieć – westchnął ciężko – Jednak unikaj walki za pomocą gwiezdnych duchów zodiaku. Obawiam się, że na wspólnym bólu może się nie skończyć – po tych słowach zniknął pozostawiając Lucy z mętlikiem w głowie. Po raz pierwszy czuła się całkowicie bezradna. Jak mogła teraz komuś pomóc skoro nie może otwarcie walczyć. Bicz przy obecnej sytuacji wyglądał jak zabawka dla dzieci.

Juvia przez chwilę stała nieruchomo. Nie wiedziała co teraz ma powiedzieć. Na szczecie mistrzyni Lamia Scale pierwsza zabrała głos w tej sprawie.
- Nigdy nie przepuszczałam, że dożyję dnia w którym „Oni” powrócą – pokręciła w zamyśleniu głową – Domyślam się moja droga, że przybyłaś nas ostrzec ale niestety nic nie jesteśmy w stanie przeciwdziałać kolejnym atakom. To smutne ale nikt dokładnie nie wie nawet gdzie mają siedzibę, więc kontratakować również nie możemy.
- Czyli, że zupełnie nic nie możemy zrobić. A te morderstwa? Warrod-sama i Laki? Przecież nie możemy tak po prostu zostawić tej sprawy – krzyknęła rozgoryczona Juvia – Skoro pani już o nich słyszała. Musi pani wiedzieć cokolwiek co by nam pomogło.
- To nie jest tak proste jak wam się zdaje – Ooba Babasaama wyjrzała przez okno wprost na zatłoczone ulice miasteczka – Jeśli postępują tak samo jak poprzednio niewykluczone, że znak na ciele Ultear to zapowiedź ich powrotu, a owe ataki są jedynie znaczeniem terytorium i próbką ich możliwości. Prawie na pewno wkrótce zaatakują pozostałe gildię.
- Co ma pani na myśli – spytała zaskoczona Juvia instynktownie cofając się o kilka kroków, a gdy ta dalej milczała sprawę przejął Lyon.
- Z całym szacunkiem mistrzyni – powiedział siląc się na spokój. Jedną dłoń położył na prawym ramieniu Juvii starając się przekazać jej w ten sposób ma w nim wsparcie - ale jeśli mamy mieć jakiekolwiek szansę na obronę czy chociaż zwykłą ucieczkę to każda najmniejsza informacja jest tu na wagę złota.
- Nie zrozumcie mnie źle – stara kobieta pokręciła głową – ale w tej chwili nie jestem w stanie wam wyjaśnić tego tak byście wszystko zrozumieli – po tych słowach odwróciła się ku nim – ale jedno jest pewne. Czas reaktywować „Wielki Sojusz”.

Wszyscy, którzy akurat byli w budynku Sabertooth nie mogli oderwać oczu od przybyłej postaci. Ta jakby ignorując wszystkich zgromadzonych rozglądała się po pomieszczeniu jakby czegoś szukała.
- Kim ty jesteś – warknął Sting przywołując na pięść swój płomień – dobrze ci radzę, lepiej nie zaczynaj z naszą gildią – ostrzegł.
Przybysz wydał z siebie dźwięczny chichot przez co rozpoznali w nim kobietę. Ta jednak nim ktokolwiek zdążył zareagować wyciągnęła dłoń w kierunku młodego mistrza szablozębnych. Zdezorientowany blondyn przystaną zdezorientowany, a ta spokojnie pstryknęła palcami wytwarzając potężną falę odrzucając go do tyłu. Siła z jaką uderzył w ścianę była na tyle silna by wybił w niej dziurę i przeleciał na drugą stronę.
- Sting – krzyknęli równocześnie Yukino, Lector i Rouge ruszając na pomoc przyjacielowi.
- Zaraz oberwiesz – krzyknął Natsu ruszając na przeciwniczkę ale silne dłonie Nanagear'a.
- Proszę, zostaw to nam – powiedział swym monotonnym jakby nie obecnym głosem utkwiwszy swe spojrzenie magu Fairy Tail.
- Sami poradzimy sobie z ochroną naszej rodziny – oświadczył stanowczo Rouge pomagając wstać Sting'owi co wszyscy szablastozębni potwierdzili skinieniem głowy.
- Natsu oni mają rację – wtrącił Happy dla bezpieczeństwa unosząc się już w powietrzu – Zresztą pamiętasz, że Erza stanowczo zakazała nam wdawania się w walki.
- Niech to – nadąsał się Natsu – faktycznie. Co mi ze zwycięstwa jeśli potem Erza nas ukarze – zamyślił się po czym dodał – Dobra Sting. Zostawiam to wam ale macie nie zginąć, czy to jasne.
- O to się nie musisz martwić – powiedział Rufus i razem zresztą drużyny otoczył tajemniczą kobietę.
Ta nawet się nie poruszyła. Wyglądało na to, że po prostu czekała na ich ruch. Nie można było wyczuć co konkretnie planuje ale nie ulegało wątpliwości, że nie okazuje ani strachu, ani zaskoczenia. Swą postawą sprawiała wrażenie osoby, której mogło by tu nie być. Zaatakowała ich ale teraz stała spokojnie na środku sali.
- Skoro pani nie chce pierwsza to my zaczniemy – dodał Lohr i dotknął dwoma palcami swego czoła – Zapa... - chciał już aktywować swą magię ale nagle zbladł i osuną się na ziemię dysząc ciężko.
- Co ci jest – krzyknął Happy podbiegając się do niego i próbując odciągnąć – zaatakowała cię?
- Nie rozumiem – wydyszał mag wspomnień – Chciałem zeskanować ten atak ale coś zablokowało mój atak i.. - nie dokończył bo stracił przytomność.
- Zabierzcie go stąd, a my już damy mu nauczkę – oznajmił Lector starając się razem z Frosch zasłonić ich skrzydłami.
- Kurczę, ja nie Wendy – zaklną Natsu ale posłusznie zajął się wyczerpanym magiem odciągając go na bezpieczną odległość.
Tymczasem cała reszta szykowała się na kolejny atak. Teraz było jasne, że owa osoba nie przybyła do nich z przyjaznymi zamiarami. Wiedzieli, że mogą być skrajnie niebezpieczni skoro niezauważenie zabili już przynajmniej dwoje magów. Tym razem jednak sprawcy zaatakowali bardziej otwarcie.
- Skoro zaklęcia mentalne nie mają na nią żadnego wpływu to zaatakujemy bardziej fizycznie – zarządził Sting i wraz z Rouge uaktywnił smoczą siłę po wspólnie użyli ryku.
Ich płomienie połączyły się tworząc wspólny biało-czarny pocisk, który z ogromną siłą uderzył w przeciwniczkę. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze przysłaniając im widok ale nie byli przygotowani na to co ujrzeli. Po raz pierwszy ich atak nie wywarł kompletnie żadnego efektu. Odziana w płaszcz kobieta nie tylko nie odniosła żadnych obrażeń ale też nadal stała nieruchomo. Po chwili jakby od niechcenia machnęła ręką. Powstała kolejna fala, która tym razem trafiła zielonowłosego zabójce bogów. Atak nie wyglądał na silny ale Orga błyskawicznie stracił równowagę i z całą swoją masą runą na ziemie.
- Nie mogę się ruszyć – wydyszał nieudolnie próbując się podnieść.
Yukino patrzyła przez moment na obezwładnionego przyjaciela. I znów pozwoliła by strach i niepewność ją kierowały. Znów stała bezradnie kiedy jej przyjaciele walczyli. Gdyby w tym stanie ktoś ją zaatakował prawdopodobnie dałaby się łatwo pokonać. Zupełnie tak jak podczas turniejowej walki z Kagurą. To było dla niej szczególnie bolesne przeżycie. Nie ze względu na samą porażkę ale to co nastąpiło po niej. Została wyrzucona z gildii, którą tak podziwiała i kochała bez względu na to jak się do niej odnosili. Gdy tylko wróciła do szablozębnych przysięgła sobie, że już więcej nie pozwoli sobie na taką słabość. Skoro razem z Lucy była w stanie użyć „Zodiaku” by zamknąć bramę przez, którą przechodziły smoki to teraz też nie tylko może ale też musi dać z siebie wszystko.
- Niech otworzę się bramy trzynastych niebios wężownika – krzyknęła dobywając klucza – przybywaj potężny Ophiuchusie.
Wokół sufitu zebrały się ciemne burzowe chmury. W rozbłysku kilku piorunów pojawiły się świetliste ślepia gwiezdnej bestii. Wąż, czarny wąż unosił się tylko kilka metrów nad ich głowami.
- Aye – mimowolnie zachwycił się Happy nie odrywając oczu od gwiezdnego ducha – tylko czy sobie poradzi przecież widzieliśmy, że Kagura dość szybko go pokonała – przypomniał sobie tamtejszą walkę.
- Tak właściwie to nic nie widzieliście – zwrócił się ku nim Lector – siła Ophiuchus'a jest uwarunkowana na zupełnie innych zasadach niż myślicie.
Tylko Yukino dokładnie wiedziała o co z ową „siłą” chodzi. Tak, ona była znacznie inna niż ta u magów, czy choć innych gwiezdnych duchów. Wiedziała, że ma mało czasu na działanie. Mimo, że osoba, która ich zaatakowała stała spokojnie czuła, że to tylko kwestia czasów. Miała minuty, jak nie sekundy na podjęcie właściwej decyzji. Gdyby tylko potrafiła wyzwolić siłę o której mówił jej duch gdy zawierała z nim kontrakt.

Zdarzyło się to niedługo po tym jak poplecznicy Zerefa najechali ich wioskę. Zabili wszystkich dorosłych, a jej siostrę Sereno porwano. Ona sama uchroniła się przed podobnym losem tylko dzięki niej. Ukryła ją w szafie, a sama zajęła się odciąganiem oprawców. Poświęciła siebie by ją ochronić. Miała wtedy niespełna cztery lata i bardzo się bała. Drżąc na całym ciele i ściskając w dłoni pluszowego misia wsłuchiwała się w krzyki przerażonych mieszkańców wioski oraz szydercze śmiechy najeźdźców. Z początku głośne i częste stopniowo zanikały, aż w końcu po kilku strasznych godzinach otoczyła ją grobowa cisza. Nadal jednak bała się wyjść na zewnątrz. Bała się zobaczyć jak wygląda teraz okolica w której się wychowywała. Trwała skulona nie ośmielając się nawet ruszyć. Siostra do niej nie wracała co mogło oznaczać tylko jedno. Zabrano ją, a ona została całkiem sama. Pochlipując cichutko popchnęła drzwi szafki i rozejrzała się po przerażająco pustym domu. Wśród porozrzucanych mebli panowała grobowa cisza. Powolnym krokiem skierowała się na dwór. Widok jaki tam zastała spowodował u niej falę niekontrolowanego płaczu. Wokół walały się martwe ciała zamordowanych dorosłych. Nikt nie przeżył masakry.
- Mamusiu, tatusiu, siostrzyczko – zawołała łykając przy okazji łzy płynące jej po policzkach.
Odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Im dłużej nawoływała tym bardziej zdawała sobie sprawę, że jest tu całkowicie sama. Kucnęła pod drzewem obejmując przyciągnięte pod siebie kolana. Nie wiedziała co powinna teraz zrobić. Była tylko bezbronnych osamotnionym dzieckiem. Zwinęła się w kłębek i położyła się na trawie. Starała się uspokoić ale nie przynosiło to żadnego efektu. Nie wiedziała ile czasu trwała nieruchomo, gdy zmorzył ją sen. Obudziła się gdy słońce już zachodziło, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Zdała sobie sprawę, że pierwszy raz jest sama na dworze po zmroku. Zawsze bała się ciemności. Perspektywa przebywania po zmroku bez nikogo do kogo mogłaby się przytulić sprawiła, że mimo głodu i pragnienia nie chciała ruszyć się spad drzewa. Teraz wydawało jej się jedynym bezpiecznym miejscem. To właśnie tu najczęściej bawiła się z siostrą. To właśnie tu jej rodzina organizowała pikniki. Mama obiecała jej nawet, że mogą zorganizować tu jej nadchodzące urodziny.
- Nie chce być tu sama – wyszeptała nie mogąc powstrzymać kolejnej fali łez.
- Nie jesteś – niespodziewany głos sprawił, że momentalnie się obróciła.
Z ciemności patrzyły na nią intensywne, żółte ślepia. Od razu było wiadomo, że nie należą ani do człowieka, ani do zwierzęcia. Przeszywały ją z taką intensywnością, że sama nie wiedziała jak powinna zareagować.
- Kim jesteś – po kilku niemiłosiernie długich minutach zdołała z siebie wydusić. Nie wiedziała dlaczego ale im dłużej wpatrywała się w owe oczy tym bezpieczniej się czuła.
- Nie musisz się bać. Nie skrzywdzę cię. Jestem tutaj by się tobą zaopiekować – istota wreszcie wyłoniła się z cienia. Był to wielki czarny wąż. Tak wielki, że jego ogon tonął w ciemnościach. Mimo groźnego wyglądu sprawiał wrażenie uśmiechającego się w stron małej dziewczynki. Yukino patrzyła przez chwilę nieufnie na ducha po czym zaczęła biec, a zatrzymała się dopiero wtedy, gdy pewna, że nie zostanie odtrącona wtuliła się w łuskowate ciało Ophiuchus, która od tej pory otoczyła ją opieką. Tak jak zabójcy smoków byli wychowywani przez owe istoty, tak i ona stała się wychowanką gwiezdnego bytu.

Mijały lata, a ona powoli oswajała się z nową rzeczywistością. Razem z wężownikiem zamieszkała w odosobnionym miejscu w górach. Ophiuchus tłumaczyła to tym, że ludzi mogą różnie reagować na jej widok, a lepiej by unikali kłopotów. Czasem jednak czuła potrzebę wyruszenia i zawarcia jakichś kontaktów z innymi ludźmi.
- Myślę, że jesteś gotowa by wyruszyć na misję. Prędzej czy później będziesz musiała zmierzyć się ze światem – powiedziała jej opiekunka.
- Tylko, że ja nie używam żadnej magii – dwunastoletnia Yukino bardzo pragnęła posiadać magiczne zdolności bo to dzięki nim mogło spełnić się jej największe marzenie. Mogłaby odnaleźć swoją siostrę.
- Dlatego chcę ci to dać – w dłoniach dziewczynki zmaterializował się złoty klucz – Jesteś na najlepszej drodze do zostania potężnym magiem gwiazd. To jest klucz do bramy wagi, Libry. Pomoże ci ona w walce.
- Dziękuję – Yukino posłała w jej stronę promienny uśmiech – mogę już iść – spytała nie kryjąc podekscytowania.
- Tylko uważaj na siebie – zgodziła się Ophiuchus, a słysząc to dziewczynka jak najszybciej ruszyła na spotkanie swej pierwszej przygody.

Wróciła już następnego dnia wieczorem. Była bardzo podekscytowana i już nie mogła się doczekać aż opowie o wszystkim co się wydarzyło jej opiekunce. Nie tylko wykonała swą pierwszą misję z powodzeniem ale jako nagrodę dostała złoty klucz do bramy ryb. Najszybciej jak potrafiła wbiegła na małą polankę, którą razem zamieszkiwały ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. Przerażona i zaskoczona nawoływała ją przez dłuższą chwilę czując coraz większe przerażenie. Obawiała się, że coś jej się stało, że została znów sama. Ten lęk prześladował ją zawsze, gdy nie widziała nigdzie swej opiekunki. Czując, że uginają się pod nią kolana wbiegła do małej jaskini, która stanowiła jej prowizoryczny dom. Na kawałku pnia przy ścianie leżała mała karteczka i mały przedmiot. Nie wiedząc co robić wzieła go do ręki, a chwilę później jej oczy napełniły się łzami. Pisało tam:

Droga Yukino,
Zaopiekowałam się tobą, gdy byłaś mała i osamotniona co sprawiło mi mimowolnie wielką radość. Wiele razy pytałaś mnie czemu to robię. Mówiłam ci wtedy, że po prostu nie mogłam cię tak zostawić. Prawda jednak jest trochę inna. Drzemie w tobie bardzo rzadka wrodzona moc. Takich jak ty jest bardzo niewiele. Twoje pokolenie może być ostatnim z ową mocą. Nie jestem pewna czy mogę ci teraz to powiedzieć ale nie mam innego wyboru. Nie tylko dlatego, że nie mogę zostać w twoim świecie dłużej ale też dlatego, że powinnaś się z tym oswoić. ONI kiedyś zaatakują, a ty musisz być na to gotowa. Dołącz do jakiejś gildii, zdobądź przyjaciół i ćwicz. Ja zawsze będę gotowa ci pomóc. Nie mówiłam tego ci wcześniej ale jak się pewnie domyślasz po kluczu jestem Gwiezdnym duchem. Możesz o mnie myśleć jako trzynastej bramie zodiaku choć to niezbyt poprawna nazwa. Możesz mnie wzywać kiedy tylko chcesz jednak pamiętaj, że moja siła różni się od innych gwiezdnych duchów. Musisz żywić wielką chęć zniszczenia wroga by wykorzystać w pełni moją moc. Nie chodzi tu o pokonanie czy inne tego typu zwycięstwo. Musisz naprawdę chcieć go unicestwić. Pamiętaj, że zawsze będę z tobą. Wierzę, że dasz sobie radę. Życzę ci byś wkrótce odnalazła swoją siostrę. Ophiuchus.”

Wiele czasu minęło zanim poradziła sobie z nową rzeczywistością. Wróciła do miasta, a niedługo potem wynajęła niewielkie mieszkanie w akademiku „Początkujący mag”. Wykonywała misję i żyła nadzieją spotkania z Sereno. Jednak te nie następowało. Kiedy dostała się do szablozębnych myślała, że teraz będzie jej łatwiej kontynuować poszukiwania. Myliła się jednak. Wszyscy odnosili się do niej chłodno i z dystansem. Sam mistrz powiedział, że przyjmuje ją tylko ze względu na unikalne umiejętności posługiwania się prawie wymarłą magią. Z tego samego powodu została wybrana do turnieju. Przegrana z Kagurą. Dlatego atak nie był zbyt skuteczny. Nie była w stanie wyzwolić prawdziwej mocy ducha. Zresztą nie chciała jej skrzywdzić. Nie chciała skrzywdzić nikogo, aż do taj chwili. Nie mogła bezczynnie patrzeć jaj jej przyjaciele jeden po drugim zostają pokonywani. Do tego ta osoba. Ona wcale nie przybyła tu z dobrymi zamiarami. Niszczyła ich powoi i chyba się przy tym dobrze bawiła bo nawet nie zdradziła powodu jej obecności. Nie miała wątpliwości, że to jeden z tych magów o których mówił Natsu. Oznaczało to, że mogą nawet zginać.
- Zniszcz wroga – szepnęła. Tym razem nie drżał jej głos. Nie było w nim grama niepewności. Zrobiła delikatny ale stanowczy gest ręką nakazując duchowi atak.
Wężownik wydał z siebie ryk i ruszył naprzód. Duch zaryczał i z całą mocą uderzył w przeciwniczkę. Atak był tak silny, że ta odleciała do tyłu i przebijając się przez ścianę runęła na sąsiedni budynek.
- Super – zachwycili się Natsu i Happy ale Yukino nawet na nich nie spojrzała.
Dziwnie lodowate spojrzenie miała wbite przed siebie. Czekała, aż przeciwniczka się podniesie. Wiedziała, że to tylko kwestia kilku chwil. Wiedziała, że i tym razem nie udało jej się wyzwolić pełnego potencjału. Nie chciała przecież jej zabić. Oznaczało to tylko tyle, że walka wciąż trwała. I faktycznie delikatny śmiech zwrócił uwagę wszystkich. Mimo dużego odrzucenia i upadku, który w dobrych okolicznościach mógłby się skończyć kilkoma złamaniami, jej prócz kilku zadrapań nic nie było. Kiedy spojrzała ponownie w ich stronę wszystkich z wyjątkiem Yukino sparaliżowała tajemnicza energia. Młoda czarodziejka miała wykonać już kolejny atak. Zrobić cokolwiek by ocalić swych towarzyszy ale przeciwniczka momentalnie zjawiła się naprzeciwko niej i dotknęła jej głowy powodując u białowłosej utratę przytomności.
- Czego ty od niej chcesz – warknął Sting za wszelką cenne próbując się podnieść ale żadna jego kończyna nie chciała się nawet poruszyć.
Kobieta tylko się uśmiechnęła po czym rzuciła nieprzytomną Yukino na ziemię. Jej wzrok przez chwilę był utkwiony w zebranych jakby coś analizowała.
- Testowanie gwiezdnego maga zakończone – powiedziała tylko po czym się obróciła i znikła. Najzwyczajniej rozpłynęła się w powietrzu.

Jellal wpatrywał się z niedowierzaniem w książkę podsuniętą mu przez Meredy. To był bez wątpienia ten znak. Ta sama gwiazda znajdowała się na ciele Ultear. Nigdy by nie przepuszczał, że znajda coś tak ważnego w tak mało istotnej mrocznej gildii.
- Jak ci się to udało – zapytał nie odrywając wzroku od okładki.
- Powiedzmy, że jeśli chodzi o kłamstwa jestem zdecydowanie lepsza od ciebie – zaśmiała się młoda czarodziejka – Jednak mamy teraz kolejny problem. Nie jestem pewna czy poradzimy sobie z odczytaniem tego.
Jellal rzucił jej pytające spojrzenie po czym otworzył księgę i natychmiast zrozumiał o czym mówiła. Stronice były zapełnione niezrozumiałymi dla niego runami. Zrozumiał, że ktokolwiek to napisał zadbał też o to by zabezpieczyć treść przed niepowołanymi osobami. Ogarnęła go fala rozczarowania. Już miał nadzieje, że znajdzie coś co pomoże im przywrócić Ultear do normalności lub choć zrozumieć co się wokół nich dzieje. Wiedział również że nie mogą zaniedbywać misji pozbycia się Zerefa choć miał dziwne przeczucie, że teraz jest on mniejszym problemem tym bardziej, że od dawna nic o nim nie słyszeli. Pojawiały się nawet pogłoski, że zapadł w kolejny sen. Jeśli to prawda to może i lepiej la nich choć szczerze mówiąc trudno mu było w to uwierzyć. To nie jest typ maga, którego łatwo się pozbyć. Nagły trzask drzwi sprawił że momentalnie podniósł się z miejsca i spojrzał w stronę z której dobiegał hałas. W drzwiach stał zdyszany posłaniec, a na jego twarzy błąkał się psychotyczny uśmiech.
- Rada została zgładzona – krzyknął na całe gardło zanosząc się śmiechem – Tartarus powstał i ma zamiar zaprowadzić nowy ład.
Po sali przetoczyła się fala śmiechu mieszana z wiwatami, a Jellal poczuł jak po jego plecach przebiega zimny dreszcz. Skoro tak zareagowała podrzędna mroczna gildia to co się działo na najwyższych szczeblach hierarchii? Doskonale zdawał sobie sprawę z potęgi Tartarosu. Teraz wszyscy byli zagrożeni. Atak mógł nadejść z każdej strony. Rzucił przerażonej Meredy znaczące spojrzenie. Nie mogli zostać tu dłużej. Nie mogli pozwolić sobie na odpoczynek.

Mirajane szorowała w zamyśleniu kufle za wszelką cenę starając się utrzymać na twarzy promienny uśmiech. Wiedziała, że jeśli chce być oparciem dla innych sama nie może sobie pozwolić na okazywanie smutku. Nawet jeśli ich towarzyszka została zabita, a kolejny atak mógł nadejść w każdej chwili.
- Nie musisz oszukiwać samej siebie – drgnęła, gdy usłyszała za sobą głos Laxusa. Odłożyła naczynia i spojrzała na smoczego zabójce piorunów. Blondyn stał oparty o framugę drzwi na twarzy mając swoją niczego nie wyrażającą minę. Znów starał się wydać bryłą lodu, która nie interesuje się losem innych. Wiedziała jednak, że to tylko pozory i nie chodziło tylko o to co sobą reprezentował podczas walki ze swoim ojcem. Już dawno zorientowała się co jest prawdziwą maską. Gdyby było inaczej mistrz nie powierzył by mu chwilowej pieczy nad gildia.
- Ty nie postępujesz inaczej – westchnęła odkładając na pułki umyte naczynia.
Laxus burknął coś niezrozumiałego. Nie lubił rozmawiać na temat swojego nastawienia.
- Mogłabyś znaleźć lepszy temat do rozmowy – prychnął i prawie się ucieszył gdy chwilę potem do gildii weszli Erza i Kaishi. Tą kwestię poruszali tylko gdy byli sami.
- Mira podałabyś coś do picia – zagadał Kaishi razem z szkarłatnowłosą zajmując miejsca przy barku.
Strauss uśmiechnęła się szeroko podsuwając im dwie szklanki z zimną lemoniadą. Cieszyła się, że trzymają się razem. W obliczu tragedii dobrze jest mieć obok siebie przyjaciela, który pomoże wszystko przetrwać. Do dziś pamiętała jak wielką traumę wywołała na nią domniemana śmierć Lisanny.
- Są jakieś wieści od Natsu lub Juvii – spytała Erza mieszając słomką kostki lodu w kubku. Z nich wszystkich to właśnie na niej owa sytuacja odbiła się najbardziej. Wciąż obwiniała się, że nie udało jej się pomóc Laki.
- Trzymaj się – Kaishi położył jej rękę na ramieniu. Mirajane też już chciał coś powiedzieć kiedy zadzwonił magiczny komunikator sygnalizując nadchodzącą rozmowę.
- Chyba mamy jakieś wieści – postawiła kulę komunikacyjną na stole by wszyscy mogli brać udział w dyskusji. Wkrótce pojawiła się w niej sylwetka ich mistrza. Z jego miny od razu wyczytali, że sytuacja jest poważna.
- Cieszę się, że zastałem akurat was. Wam chyba najłatwiej będzie przekazać to reszcie – zaczął przyglądając się zebranym – Ciężko mi o tym mówić ale sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła – na chwilę przerwał pozwalając podopiecznym na spokojne przeanalizowanie jego słów – Pamiętacie jak mówiłem wam o sojuszu Balam? Ostatnia, najpotężniejsza wśród nich gildia właśnie wznowiła działalność – mówił wolno nie odrywając od nich wzroku – Musicie wpierw wiedzieć, że żaden z jej członków nie jest człowiekiem. To demony. Demony stworzone przez Zerefa – urwał po czym przekazał im najważniejszą informacje – Ich pierwszym celem była rada. Przeżyli tylko Guran Doma i Mest Gryder. Obecnie są pod opieką Porlyusicy. Wrócę gdy tylko upewnię się, że ich życiu nic nie zagraża – po tych słowach się rozłączył. Wszyscy patrzyli jeszcze przez moment na pustą kulę. Każdy w swym umyśle na swój sposób przeżywał ową tragedię. Erza poczuła, że robi jej się słabo. Odsunęła krzesło i wstała.
- Przepraszam ale poczułam się nie najlepiej – powiedziała chwiejnym krokiem kierując się w stronę wyjścia.
- Odprowadzę cię – zaoferował natychmiast Kaishi – nie wyglądasz za dobrze – po tych słowach wyszedł za nią.
- Mistrz miał rację. Nie możemy opuszczać gildii – powiedziała Mirajane zamykając szafkę z naczyniami.

Erza siedziała na łóżku czując, że traci nad wszystkim kontrolę. Wiedziała, że nie mogłaby wpłynąć na wynik ataku na radę. Najprawdopodobniej zginęła by z innymi ale nigdy nie czuła takiej bezradności. Nic nie mogła zrobić i to było najgorsze. Czuła, że traci grunt pod nogami. Zniszczono radę, więc wkrótce kraj ogarnie panika. Ona jako jedna z najsilniejszych osób w gildii pewnie będzie jedną z tych w których pokładają nadzieję w obronie. Tymczasem nawet nie wiedziała jak się do tego zabrać. Przecież nie może nawet wyczuć wroga, gdy był blisko.
- Nie powinnaś się tak tym zadręczać – zjawił się Kaishi niosąc jej gorące kakao.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie obejmując dłońmi ciepły kupek. Sama już nie wiedziała czy jest szczery, czy już tak desperacko nie chce okazać po sobie słabości, że oszukuje samą siebie.
- Jak myślisz co powinniśmy teraz zrobić – spytała wbijając wzrok w podłogę.
- Nic nie wymyślimy nie znając celu i motywów naszych wrogów – powiedział po chwili Kaishi – najlepszym rozwiązaniem jest oszczędzanie sił i czekanie. Na pewno musimy wstrzymać się choć do powrotu mistrza i pozostałych. Tak ważne kwestie wymagają byśmy byli razem, a co ważniejsze mieli dobrego dowódce.
- Chyba masz rację. Przepraszam, że jestem taka...
- Erzo, na pewno to ty jesteś wspaniała. Dbasz o swoich przyjaciół nawet wtedy, gdy sama jesteś u kresu sił. To właśnie czyni z ciebie wspaniałą wojowniczkę, a ja zamierzam ci osobiście pomóc w tym by w naszej rodzinnie panował spokój – oświadczył Kaishi.
Jego słowa mimowolnie pokrzepiły szkarłatnowłosą. Może właśnie tego było jej potrzeba. Kogoś kto pomoże jej nieść ciężar odpowiedzialności za innych. Kogoś kto równie mocno jak ona zaangażuje się w obronę Fairy Tail.
- Masz rację ale teraz jeśli pozwolisz to się już położę. Czuję się nieco wyczerpana – powiedziała wypijając gorącą czekoladę. Kiedy odstawiła pusty kubek poczuła, że robi się jeszcze bardziej senna niż wcześniej.
- W porządku. To ja już idę. Tylko proszę nie unikaj jutro innych. Nie ma powodu byś siedziała tu sama cały czas – po tych słowach jeszcze raz się uśmiechnął i zniknął za drzwiami.
- Dobrze, dobranoc – szepnęła gdy została już sama. Nikt tego nie usłyszał ale po tej drobnej rozmowie czuła się znacznie lepiej.
Zmieniła swe codzienne ubranie na piżamę i położyła się na poduszce. Otulając się kołdrą czuła jak wraca jej wiara w siebie i to, że nadal mogą iść dalej. Nawet jeśli tak niewiele wiedzą o swoich przeciwnikach. Nadzieja, że nadal wszystko może być dobrze i nikt więcej nie musi zapłacić najwyższej cenny. Przymknęła oczy praktycznie od razu pogrążając się w śnie. Nie wiedziała, że w tym samym czasie, gdy ona pozwalała swej świadomości na odpoczynek jej naszyjnik zaczął delikatnie świecić. 
------------------------------
pl. Sojusznicy i wrogowie
Ok, kolejny rozdział za mną. Od razu mówię, że sagę Tartarus przedstawię zupełnie inaczej niż jest to w originale. Tak, na razie jest mało wątków o Jerzy ale jest to zamierzone choć z czasem będzie im więcej ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz